Robina Chód (po legendach)

Legenda Robina Hooda trwa co najmniej od ośmiuset lat i wciąż jest w niej coś do dodania. Najciekawsze w niej jest to, że jej bohater być może nigdy nie istniał

Kilkanaście lat temu brytyjski historyk Julian Luxford wydał wyrok. Robin Hood, nie dość, że żył sto lat później niż dotąd sądzono, to na dodatek ani myślał komukolwiek oddawać zrabowanych przez swoją bandę kosztowności. Przeciwnie, był łotrem i rzezimieszkiem, budzącym grozę nie tylko w okolicach Nottingham, ale też dalszych terytoriach wschodniej Anglii. Rzecz jasna, nigdy nie mógłby spotkać Ryszarda Lwie Serce i walczyć dla niego ze stronnikami Jana bez Ziemi.

Gdyby ktoś się doniesieniami Luxforda na serio przejął, konsekwencje mogłyby być nieprzyjemne. Licząca sobie dobre kilkaset lat legenda o szlachetnym zbóju, który zabierał biednym, by wspomagać ubogich, wgryzła się tak głęboko w ludzką świadomość, że stała się właściwie jednym z archetypów zachodniej kultury. Już w 1622 roku współczesny Szekspirowi Michael Drayton pisał:

Nie ma chyba człowieka w naszych pięknych stronach,
Co nie zna Robin Hooda i Małego Johna.
Po kres czasu opowieść nie będzie skończona
O Scarlecie, Allanie i o Muchu z młyna,
O Tucku, co w kazaniach banitów z drużyny
Robin Hooda wychwalał i sławił ich czyny.

Jest niezwykłe, że tych samych słów można użyć w wieku XXI. Bibliografia książek poświęconych banicie z Sherwood liczy dziś tysiące pozycji – od śmiertelnie poważnych rozpraw naukowych do słodkich dziecięcych bajeczek. Filmografia zaś składa się z kilkudziesięciu obrazów, z których każdy, niezależnie czy w postać Robina wcielał się Errol Flynn, czy Kevin Costner, okazywał się wielkim kinowym hitem.

Na szczęście rewelacjami profesora Luxforda zainteresują się zapewne jedynie zapaleni hoodolodzy i specjaliści od angielskiego folkloru. Na szczęście – bo jego odkrycie raczej pogłębia zamęt, jaki od stuleci towarzyszy próbom ustalenia prawdziwej tożsamości Robina z Locksley, niż cokolwiek rozjaśnia. Prawda jest taka, że nie wiemy czy Robin Hood istniał naprawdę, czy jest tylko projekcją pewnego średniowiecznego, ale też uniwersalnego, ideału.
 

ZAKŁÓCAŁ SPOKÓJ W SHERWOOD

Oczywiście rewelacje Luxforda wyssane z palca nie są. Historyk znalazł mianowicie w Eton College, w manuskrypcie z ok. 1420 roku, następujący dopisek z ok. 1460 r. odnoszący się do drugiej połowy XIII wieku: „W tym czasie, według opinii wielu, niejaki wyjęty spod prawa Robin Hood razem z towarzyszami zakłócał nieustannymi rozbojami spokój w Sherwood i innych przestrzegających prawa regionów Anglii”. Poza datą zgadza się wszystko. Jest Robin Hood, jest Sherwood… Kłopot w tym, że istnieją starsze zapiski znające kilku wcześniejszych Robinów Hoodów. Przed 1216 rokiem pewien służący opata z Cirencester o tym imieniu dokonał zabójstwa. Na przełomie lat 20. i 30. XIII w. wspomina się o banicie Robinie Hoodzie terroryzującym ludność hrabstwa York. Nie brakuje też kilku Robinów w dekadach i wiekach późniejszych. Znamy na przykład takiego właśnie Robina, który w 1354 r. dopuszczał się przestępstw w okolicach Rockingham. Istnieją nawet sugestie, że słowa Robin Hood (czasem pisane łącznie, czasem też jako Robehood) są nie tyle imieniem i przydomkiem, ile synonimem wyjętego spod prawa. Może to jednak oznaczać także i to, że legenda Robina z Sherwood była już wówczas tak rozpowszechniona, że jej bohatera postrzegano jako symbol, nie zaś postać z krwi i kości.

Tak czy inaczej, skoro Robinowie pojawiali się wcześniej, dlaczego właśnie ten Luxforda miałby być oryginałem? W zasadzie jedynym powodem jest fakt, że odnalezione źródło umieszcza banitę w znanym z legendy lesie Sherwood. Czy jednak jest to rzeczywiście tak mocny argument? Przecież autor wspomnianego manuskryptu pisał swe słowa w połowie XV wieku.

Jak przemawia zgodny chór badaczy, właśnie wtedy zaczynają pojawiać się w całej Anglii wierszowane ballady o Robinie, nieco później przeobrażają się w uliczne widowiska, te z kolei w jarmarczne rytuały. Autor manuskryptu nie mógł uniknąć kontaktu z nimi. Jest zatem bardziej niż prawdopodobne, że skreślona przez niego wzmianka stanowi – jeśli nie zapłodniony przez legendę wymysł – to przynajmniej mieszaninę faktu oraz fikcji.
 

Z TĘSKNOTY ZA SPRAWIEDLIWOŚCIĄ

 

Kim więc właściwie był Robin Hood? Niemal wszystkie opowieści chcą widzieć w nim szlachetnie urodzonego pana, podstępnie pozbawionego majątku. Trochę z chęci zemsty, ale przede wszystkim pod wpływem nagłego porywu empatii, dokonuje on redystrybucji zasobów finansowych poprzez odbieranie bogatym i dawanie biednym. Działa u schyłku XII wieku w lesie Sherwood opodal Nottingham, cieszy się towarzystwem tyleż wojowniczych ile dobrych i uczciwych ludzi z gminu, zakochuje się jednak w szlachciance Marion, z którą żeni się, gdy w uznaniu zasług dobry król Ryszard Lwie Serce zdejmuje z niego wyrok banicji i zwraca majątek. Legendy taktownie milczą na temat tego, co zrobił z odzyskaną fortuną.

Korzenie tej historii, tak jak wielu podobnych, występujących na całym świecie, nikną daleko w przeszłości i są po prostu – niczym kodeks Hammurabiego (nie wspominając już o Piśmie Świętym) – odbiciem zakorzenionego w genach poczucia zwykłej ludzkiej sprawiedliwości. Wbrew powszechnej opinii o mrokach wieków średnich to właśnie poczucie rozbudzone było wówczas bardzo mocno, o czym najłatwiej przekonać się czytając źródła dotyczące buntów chłopskich, które od XIV wieku przetaczały się przez prawie całą Europę Zachodnią. Dość przytoczyć tu późny, bo pochodzący z 1377 roku, ale wiele mówiący o tych sprawach statut królewski.

„Zarówno osoby świętego Kościoła, jak i inni skarżą się, że poddani w ich posiadłościach utrzymują, jakoby byli wolnymi i całkowicie swobodnymi od wszelkiego rodzaju powinności należnej tak od osób, jak i od gruntu, i nie ścierpią żadnego egzekwowania ani sądów nad sobą, ale grożą zdrowiu i życiu urzędników państwowych, a co więcej zbierają się w wielkie gromady i tak spiskując zgodnie postanawiają, że każdy ma pomóc drugiemu, aby panom swoim stawiali opór zbrojną ręką”.

Nie mamy tak czytelnych źródeł o Anglii czasów Robina Hooda, można jednak śmiało założyć, że na mniejszą skalę podobne sytua-cje zdarzały się i wówczas. Tym bardziej że pod koniec XII wieku wciąż żywy był tu konflikt między normańskimi władcami a ich anglosaskimi poddanymi. „Był to czas nie tylko ucisku ze strony państwa i Kościoła, ale także czas walki między saskimi możnowładcami i Normanami, którzy ich pokonali – pisał na początku XX wieku Joseph Walker McSpadden. – Robin Hood jawi się przede wszystkim jako Sas występujący w obronie praw ludu. Wypowiadał walkę rycerzom, szeryfom, opatom, lichwiarzom, których władanie niosło ze sobą taki ciężar”.

Nie jest też bez znaczenia, że działalność Robina przypadła na okres dziwnych i niespokojnych rządów króla Ryszarda Lwie Serce. Ten wspaniałej postury wojownik, który w legendach o Robinie i jego drużynie odgrywa rolę dobrego i silnego władcy wyprowadzającego kraj z chaosu, w praktyce był królem jedynie nominalnie. Władał Anglią przez dekadę (1189–1199), ale spędził w niej niecałe pół roku, przez resztę czasu to uczestnicząc w krucjacie, to walcząc z królem Francji Filipem Augustem o kontynentalne posiadłości Anglii. W czasie jego nieobecności krajem zarządzali wiecznie skłóceni wicekrólowie, a dodatkowe zamieszanie wprowadził bunt królewskiego brata Jana bez Ziemi. Na kwestie polityczno-gospodarcze kraju sytuacja ta wpłynęła nie najgorzej. Jak z typową dla siebie swadą komentował profesor Norman Davies: „Na monarchów, którzy nie są obecni w swoim kraju, nie patrzy się zazwyczaj życzliwym okiem. Ale nieobecność króla nicponia może okazać się błogosławieństwem”.

Dla szarego mieszkańca oznaczała ona jednak chaos, a w przypadku zbrojnych konfliktów – także głód. System feudalny, z zasady niezbyt komfortowy dla poddanych, stwarzał jednak przynajmniej możliwość dochodzenia swych praw – często całkiem skutecznie – na wyższych szczeblach drabiny społecznej. System feudalny pogrążony w wewnętrznym bałaganie, niejasne kwestie własności ziem oraz zamieszkujących je ludzi, oznaczał zawsze i wszędzie bezprawie, przemoc oraz nadużycia. Stąd już tylko krok, by ciągle nieobecny władca stał się dla wielu symbolem porządku i dobrobytu, jego obecni namiestnicy – bałaganu i niesprawiedliwości, a walczący w imieniu dobrego króla rozbójnik Robin Hood – ludowym herosem.

Postać buntownika utkana więc została ze wszystkich oczekiwań społecznych dwunasto- i trzynastowiecznych mieszkańców Wysp Brytyjskich. Prawdziwa czy fikcyjna, miała jeden atut: była potrzebna. Najbardziej zaś niezwykłe jest to, że okazała się potrzebna także przez kolejnych osiemset lat, aż do dziś.