W filmie „Masz wiadomość” z Tomem Hanksem i Meg Ryan randkowanie przez internet odbywało się za pośrednictwem maila. Od tamtych czasów (czyli od 1998 r.) zmieniła się nie tylko skala zjawiska, ale i technologie, które je wspomagają. „Według badań Megapanel PBI/ /Gemius co siódmy polski internauta korzysta z portali randkowych” – mówi Ewelina Sułkowska z portalu Sympatia.pl. Poszukujący partnera mogą oglądać zdjęcia i szczegółowe profile różnych osób, a rozmawiają najczęściej na czacie.
Nowe zjawisko to tzw. proximity dating, czyli randkowanie zbliżeniowe. Dzięki aplikacjom mobilnym telefon może sygnalizować, czy w pobliżu jest ktoś potencjalnie bliski naszemu sercu. „Każdego dnia dostajemy co najmniej jednego e-maila od pary, która poznała się dzięki nam, a następnie się zaręczyła” – mówi „Focusowi” Justin Mateen, współzałożyciel wpisującego się w ten trend serwisu Tinder.
Miłosne gadżety
Co ciekawe, początki randkowania zbliżeniowego sięgają tego samego okresu, w którym na ekrany kin wszedł film „Masz wiadomość”. W1998 r. do japońskich sklepów trafiło bowiem urządzenie o nazwie Lovegety. Wystarczyło włączyć je, ustawić tryb („pogawędźmy”, „chodźmy na karaoke” albo dość dwuznaczny „do dzieła”) i nosić przy sobie. Jeśli w promieniu pięciu metrów od właściciela znalazł się ktoś o tych samych preferencjach, Lovegety włączało sygnał dźwiękowy i świetlny, pozwalając dwóm osobom odnaleźć się w tłumie. W Japonii sprzedało się ok. 1,3 mln sztuk tego urządzenia.
Czytaj więcej: RANDKA – INSTRUKCJA OBSŁUGI
Potem przyszedł czas bezprzewodowej technologii Bluetooth. Pozwala ona na komunikację między urządzeniami na odległość do kilkunastu metrów. Moduł Bluetooth stał się standardowym elementem telefonów komórkowych, więc było tylko kwestią czasu, aż ktoś wykorzysta tę technologię do kojarzenia ludzi w pary.
Co ciekawe, początek temu zjawisku dała mistyfikacja. W 2004 r. dwóch dziennikarzy, Steve Curran i Simon Byron, opisało w artykule nową modę: umawianie się na przygodny seks za pomocą komunikatów wysyłanych przez Bluetooth. Zjawisko to, nazwane „toothing”, zostało nagłośnione przez media na całym świecie. I choć autorzy przyznali potem, że cała historia była zmyślona, zainspirowali w ten sposób nie tylko użytkowników komórek, ale i firmy technologiczne: natychmiast zaczęły pojawiać się aplikacje mobilne dla randkowiczów.
Przykładem może być francuski serwis Proxidating. Po zainstalowaniu jego aplikacji w telefonie należało uzupełnić swój profil, wgrywając zdjęcie oraz wiadomość, którą chcieliśmy wysyłać do nowo napotykanych osób, a także określić nasze preferencje wobec nowych znajomych. Potem wystarczyło tylko włączyć moduł Bluetooth i iść na spacer, do klubu czy na zakupy. Jeśli zgodny z opisem partner pojawił się na horyzoncie (czyli w odległości kilkunastu metrów), telefon dzwonił i wyświetlał wiadomość u obu zainteresowanych osób. Mogliśmy wtedy zdecydować, czy chcemy podejść i się przywitać, rozpocząć wymianę wiadomości tekstowych (opcja dla nieśmiałych), czy po prostu zrezygnować z okazji.
Trzymam cię na dystans
Takie aplikacje nie zdobyły jednak większej popularności. Powód? Możliwe, że randkowanie zbliżeniowe w tej wersji wymuszało zbyt wielkie zbliżenie. Niewiele osób w USA czy Europie jest na tyle odważnych, by nawiązać kontakt z kimś, kto przechodzi tuż obok. Stąd nowa generacja aplikacji, bazujących na GPS, który też jest dziś praktycznie w każdym smartfonie.
Czytaj więcej: CO NAUKA MÓWI O PODRYWANIU?
Przykładem może być wspomniany wcześniej Tinder. Najpierw aplikacja pobiera część danych (w tym zdjęcie) z naszego profilu na Facebooku. Następnie określamy promień wyszukiwania w zakresie od 2 do 160 km. Justin Mateen tłumaczy, że odległość pomiędzy użytkownikami nie może być mniejsza ze względu na bezpieczeństwo – twórcy aplikacji nie chcą, aby ktoś znał naszą dokładną lokalizację.
Potem na ekranie smartfona pojawiają się zdjęcia osób, które korzystają z Tinder, znajdują się w okolicy i mogą nas zainteresować.
Jeśli ktoś nas nie interesuje, przesuwamy palcem po ekranie w lewo, a jeśli chcemy nawiązać kontakt, wykonujemy ten sam gest w prawą stronę. Gdy wybranek czy wybranka zaakceptuje nasze zaproszenie, możemy zacząć rozmowę na czacie. Wielkim atutem aplikacji jest prostota obsługi – nie trzeba wypełniać formularzy, używać wyszukiwarki itd.
Nic dziwnego, że Tinder szybko zdobywa popularność. W czasie zimowej olimpiady w Soczi aplikacja dostępna w 28 wersjach językowych zanotowała aż 400-procentowy wzrost liczby użytkowników. Dziś ma ich ponad 10 mln. Jej konkurenci też sobie dobrze radzą, choć nie zawsze mają czysto romansowy charakter – np. Highlight łączy ze sobą osoby o ogólnie zbieżnych zainteresowaniach. Usługami takimi interesują się też giganci rynku. Przykładem może być podobny do Highlight serwis Glancee, który w 2012 r. został wykupiony przez Facebooka.
Urok kontra ryzyko
Randkowe aplikacje mobilne są pozytywnie oceniane także przez psychologów. Podkreślają oni, że taki model kojarzenia ludzi daje szansę na spontaniczne i romantyczne doświadczenia. „Używanie wyspecjalizowanego serwisu randkowego jest niemal jak dokonywanie rezerwacji w hotelu albo poszukiwanie pracy, ponieważ bierzemy pod uwagę wiele różnych czynników. Tymczasem mobilne randkowanie ma większy związek z emocjami i działaniem pod wpływem chwili, a także skupia się na wyglądzie. Przez to jest bardziej naturalne” – mówi prof. Tomas Chamorro-Premuzic, psycholog z University College London.
Chodzi tu o mechanizm pierwszego wrażenia, który bazuje u nas przede wszystkim na wyglądzie drugiej osoby. W ciągu sekund podejmujemy decyzję, czy chcemy się z nią zapoznać, czy nie – i tak właśnie działa randkowanie zbliżeniowe.
Dreszczyk emocji związany z poznawaniem nowych osób mogą jednak wykorzystać także cyberprzestępcy. Firma BitDefender, specjalizująca się w oprogramowaniu zabezpieczającym, wykryła niedawno ataki randkowych botów, czyli komputerowych programów podszywających się pod prawdziwych ludzi. Cyberprzestępcy pobrali zdjęcia kobiet z zasobów agencji fotograficznej, a następnie założyli fałszywsze konta na Tinder i Facebooku. Potem za pomocą botów rozsyłali z tych kont komunikaty, zachęcające do kliknięcia w link prowadzący do stron internetowych ze spamem.
Eksperci zalecają więc ostrożność przy tego typu kontaktach. Na pewno warto najpierw poznać trochę lepiej osobę wysyłającą do nas zaproszenie, a dopiero potem np. umawiać się na realną randkę. „Jeżeli ktoś notorycznie odmawia udostępnienia swoich zdjęć, usprawiedliwiając się na różne sposoby, być może stara się coś ukryć. Przed spotkaniem warto też nawiązać kontakt telefoniczny. Nawet krótka rozmowa może nam wiele powiedzieć o charakterze i temperamencie człowieka” – radzi Ewelina Sułkowska, ekspertka z serwisu Sympatia.pl.
„Spotykanie się z kimś poznanym w cyberprzestrzeni wiąże się z takim samym ryzykiem, jakbyśmy poznali daną osobę w barze lub w innym miejscu. Po prostu nie wiesz, kim tak naprawdę jest ta osoba, gdy widzicie się po raz pierwszy” – dodaje Jeremy Edwards, autor raportu na temat prywatności serwisów i aplikacji randko- wych. Specjaliści są jednak zgodni co do tego, że taki model randkowania może ułatwić nawiązywanie kontaktów, zwłaszcza w przypadku osób nieśmiałych.
Polacy mniej mobilni?
„Wraz ze wzrostem dostępu do urządzeń mobilnych randkowanie za pośrednictwem smartfonów staje się coraz popularniejsze także w Polsce” – mówi Agnieszka Kądziela z serwisu randkowego eDarling.pl. To domena ludzi młodych (z przedziału wiekowego 20-30 lat), korzystających na co dzień z dobrodziejstw nowych technologii. Jednak w naszym kraju jest to nadal nieliczne grono. „Aplikacje mobilne, takie jak Tinder czy OKCupid, są przeznaczone głównie dla osób, które poszukują raczej flirtu oraz szybkich znajomości. Jeśli do szukania miłości w sieci podchodzimy poważnie, ciągle lepiej sprawdzają się serwisy internetowe” – uważa Agnieszka Kądziela.
Wygląda jednak na to, że mobilna rewolucja może szybko zawojować także bardziej konserwatywnych randkowiczów. Przykładem może być aplikacja LinkedUp!, o której eksperci mówią „Tinder dla profesjonalistów”. Informacje o użytkownikach pobiera ona nie z Facebooka, lecz z serwisu społecznościowego Linkedln, w którym użytkownicy zamieszczają swoje profile zawodowe.
Max Fischer – 28-letni przedsiębiorca, który założył LinkedUp! – wyjaśnia, że dzięki jego aplikacji ludzie mogą liczyć na prawdziwe informacje związane z tym, skąd pochodzi dana osoba, jakie szkoły ukończyła, a także czym zajmuje się zawodowo. Jego zdaniem właśnie o takie rzeczy ludzie pytają w pierwszej kolejności w serwisach randkowych, próbując lepiej się poznać. Jeśli ma rację, nawet romanse biurowe będą wkrótce powstawać dzięki aplikacjom mobilnym…
Romantyczne aplikacje
Serwisy takie jak Tinder czy Highlight cieszą się sporą popularnością, ale mają też rosnącą konkurencję. Oto kilka alternatyw.
Grouper Social Club
Aplikacja do organizowania „randek grupowych”. Wraz z dwoma przyjaciółmi umawiasz się z innymi trzema osobami. Twórcy aplikacji przekonują, że dzięki temu unika się niezręcznych sytuacji, które często zdarzają się na pierwszym spotkaniu tylko we dwoje.
HowAboutWe
Twórcy określają tę usługę jako „stronę do randkowania offline”. Na czym to polega? Proponujesz innym użytkownikom swój pomysł na randkę: od pójścia na kawę przez wspólne malowanie obrazów po skok na spadochronie. Jeśli ktoś uzna go za wart uwagi, możecie się umówić.
OKCupid
Popularna bezpłatna strona do randkowania, dostępna jest także w formie aplikacji. Pozwala przeglądać profile, wysyłać wiadomości, a także szukać „randek w ciemno”. Algorytmy serwisu starają się dopasowywać użytkowników na podstawie podobnych zainteresowań.
Plenty of Fish
To również aplikacja wywodząca się z tradycyjnego portalu randkowego. Mobilny interfejs pozwala przeglądać profile i wysyłać wiadomości, a fakt, że z aplikacji korzysta 58 mln osób, sprawia, że szanse na znalezienie odpowiedniego partnera znacznie rosną.
Więcej na stronie: RANDKOWANIE PRZEZ TELEFON