Swąd palonych ludzkich ciał sprawiał, że wielu członków załóg amerykańskich bombowców zrzucających napalm na japońskie miasta w czasie II wojny światowej całymi dniami nie mogło jeść. Z kolei ofiary tej broni twierdziły, że oparzenie napalmem to „największy ból, jaki można sobie wyobrazić”. Zdarzało się, że takie osoby błagały, by je zabić, żeby nie musiały dłużej tego bólu odczuwać.
Napalm stosowano w każdym większym konflikcie zbrojnym od 1945 r.; nawet dzisiaj jego użycie w działaniach militarnych przeciwko innym armiom jest legalne. Dopiero w 2009 r. władze USA podpisały konwencję zakazującą stosowania tej broni przeciwko cywilom. Jednocześnie zastrzegając, że mogą w każdej chwili ten zakaz zignorować.
ANONIMOWY PROJEKT NR 4
Napalm był „dzieckiem” programu badań naukowych rozpoczętych z rozkazu prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta w 1940 r. przez Narodowy Komitet ds. Badań Obronnych (ang. National Research Defense Committee – NRDC). Program miał na celu wymyślenie broni, które ułatwią USA zwycięstwo w II wojnie światowej (co prawda w 1940 r. Amerykanie wciąż byli neutralni, ale uważano, iż rozpoczęcie działań zbrojnych jest tylko kwestią czasu). Jak pisze Robert M. Neer w książce „Napalm. An American Biography” (Napalm. Amerykańska biografia), wyjątkowość programu polegała na tym, że w jego ramach współpracowały wojsko, uniwersytety i prywatne firmy (wcześniej taką pracę zlecano naukowcom z rządowych laboratoriów). Rektor Uniwersytetu Harvarda James Conant został szefem tzw. Wydziału B, gdzie pracowano nad bombami, paliwami, gazami i wszystkimi problemami, które mogli rozwiązać chemicy.
Już sześć dni po decyzji prezydenta Conant zaczął jeździć po USA i wyszukiwać chemików, którzy znali się na materiałach wybuchowych. Jednym z nich był 41-letni prof. Louis Fieser, który dwa lata wcześniej zyskał sławę, dokonując pierwszej w historii syntezy witaminy K. 28 maja 1940 r. Fieser na konferencji prezentował przedstawicielom armii wyniki swoich prac nad materiałami wybuchowymi. W czasie przerwy Conant opowiedział mu o serii eksplozji w fabryce farb firmy Du Pont. Pracownicy produkowali tam substancję chemiczną, którą mieszali z pigmentem, by stworzyć farbę. Gdy dochodziło do kontaktu tej substancji z powietrzem, zmieniała się w klejący się żel. Eksplozja w fabryce sugerowała, że substancja ta była wybuchowa, co dawało szansę na zastosowanie jej do celów wojskowych.
Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter
Fieser zaproponował, że jego laboratorium zajmie się tą sprawą. Profesor zawiesił zajęcia na uniwersytecie i poświęcił się „anonimowemu projektowi nr 4”, jak go oficjalnie nazywano. Grant z NRDC wartości dzisiejszych 5,2 mln USD pokrył koszty eksperymentów. Ostatecznie wyprodukowany 13 kwietnia 1942 r. napalm miał postać proszku, który po wymieszaniu z benzyną zmieniał się w kleisty i łatwopalny żel (ta substancja była mieszaniną m.in. kwasów naftenowego i palmitynowego, stąd nazwa „napalm”). Niszczycielska moc napalmu brała się stąd, że spalał się w temperaturze 800–1200 ºC. Pierwsze testy w terenie naukowcy przeprowadzili 4 lipca 1942 r. Kolejnych dokonywała już armia. Dowódcy nie byli bowiem przekonani o właściwościach zapalających napalmu.
NADRENIA W UTAH
W kwietniu i maju 1943 r. w stanie Utah, ok. 120 km na południowy zachód od Salt Lake City, skonstruowano repliki niemieckich i japońskich domów. Armia zatrudniła architektów, którzy mieli wieloletnią praktykę w budowaniu mieszkań w Niemczech i Japonii, i zażądała, by zadbali o wszystkie detale. Specjalnie ściągnięto drewno z rosyjskich świerków, które było podobne do drewna z drzewa hinoki (zwanego inaczej cyprysikiem japońskim) używanego w Japonii. Zbudowano nawet małą fabrykę popularnych w Japonii słomianych mat tatami, którymi wyłożono podłogi. Studia z Hollywood dostarczyły plany niemieckich mebli. Następnie żołnierze polewali domy wodą, by symulować mglisty klimat Japonii i deszczowy Niemiec.
Ostatecznie postawiono tuzin japońskich domków (w rzędach po cztery, by imitować zabudowę japońskich miast), oraz sześć niemieckich domków (trzy w stylu nadreńskim i trzy takie, jakie buduje się w centralnych Niemczech). Wreszcie przeprowadzono testy: bombowce zrzucały tzw. bomby 69 z napalmem oraz – dla porównania – zapalające bomby termitowe tzw. M50 i M52. Okazało się, że przewaga napalmu jest miażdżąca, szczególnie w przypadku japońskich domów. Doprowadził do niekontrolowanych pożarów w ponad dwóch trzecich japońskich domów i ponad jednej trzeciej niemieckich.
HIT EKSPORTOWY
Jednak w pierwszej kolejności napalm znalazł zastosowanie nie w bombach, ale w miotaczach ognia. Do tego momentu nie używano ich w walce na większą skalę ze względu na to, że były mało skuteczne. Ich „wsad” stanowiła zwykła benzyna, która w większości wypalała się, zanim dotarła do celu. W efekcie miotacze można było stosować tylko przy odległości rzędu kilku metrów.
Fieser przekazał próbki napalmu do laboratorium Massachusetts Institute of Technology pracującego dla NRDC. Tam w trakcie testów odkryto, że napalm wystrzeliwał na kilka razy większą odległość. W rezultacie zastosowanie napalmu w miotaczach ognia zwiększyło ich zasięg do 45–70 metrów, a także zwiększyło ilość palnego środka dostarczonego do celu dziewięciokrotnie (w tradycyjnych miotaczach do celu docierało 10 proc. wystrzelonej benzyny, w napalmowych – 90 proc. użytego napalmu).
Po raz pierwszy miotaczy ognia wypełnionych napalmem użyto w sierpniu 1943 r. w tzw. Operacji Husky, czyli inwazji na Sycylię. Niebawem zaczęto wykorzystywać go do bombardowań. W październiku 1943 r. 13 tys. bomb z napalmem i środkami wybuchowymi zrzucono na fabrykę samolotów FockeWulf na wschód od Malborka. Kiedy wojskowi zobaczyli, jak wielką skuteczność mają bomby wypełnione nową substancją, przekierowali dostawy z wojsk lądowych do lotnictwa. W sumie na Niemcy zrzucono 500 tys. bomb z napalmem. Już w grudniu 1943 r. bomby zapalające, w tym te z napalmem, stanowiły 40 proc. wszystkich zrzuconych przez amerykańskie lotnictwo w Europie. Jeszcze w styczniu 1943 r. tylko jedna fabryka produkowała napalm w USA. Pod koniec roku było ich już dziewięć. Dostawy wzrosły z 250 ton proszku w 1943 r. do 4000 ton w 1944 r. i 6000 ton w 1945 r. Popyt na nową substancję był tak duży, że już od lata 1944 r. jej dostawy od razu kierowano do portów w Normandii, by zaoszczędzić czas.
TEN ZAPACH BYŁ TROCHĘ SŁODKAWY
Jeszcze większą rolę żel zapalający odegrał w złamaniu oporu Japończyków. W wojnie na Pacyfiku chrzest bojowy nowej broni nastąpił 15 grudnia 1943 r. Wówczas amerykańscy żołnierze wykorzystali go do „wykurzenia” obrońców z jaskini znajdującej się na wyspie Pilelo niedaleko Papui-Nowej Gwinei. Japończycy często chowali się w jaskiniach i odmawiali poddania się. By im to uniemożliwić, zwiększono liczbę miotaczy ognia z napalmem będących w dyspozycji każdego oddziału amerykańskiej armii w Azji, ze 141 w czerwcu 1944 r.do 243 w lutym 1945 r.
Pierwszy atak lotniczy wykorzystujący żel zapalający przeprowadzono 15 lutego 1944 r. Bomby spadły na miasto Pohnpei, stolicę jednej z wysp należących do Skonfederowanych Stanów Mikronezji. Jednak dowództwo armii USA bardzo długo broniło się przed masowymi nalotami na japońskie miasta i zrzucaniem bomb z napalmem. Z wcześniejszych testów wiadomo było, że zbudowane w większości z drewna i papieru japońskie miasta mogłyby zostać spalone na popiół. Roosevelt podkreślał wielokrotnie, że naloty na cele cywilne to barbarzyństwo, którego Amerykanie nie zamierzają popełniać. Przez większość wojny starali się więc w miarę możliwości precyzyjnie uderzać w cele wojskowe (Brytyjczycy nie mieli takich oporów i urządzali niemieckim miastom dywanowe naloty). Jednak w Azji takie naloty były bardzo trudne ze względu na silne wiatry i chmury, które zasłaniały cele (amerykański generał Curtis LeMay szacował, że średnio tylko przez trzy–cztery dni w miesiącu pogoda w Japonii umożliwiała dokładne bombardowanie).
Dlatego na przykład fabrykę samolotów Nakajima w Musashino (miasto na wyspie Honsiu) bombardowano tradycyjnymi bombami pięć razy bez skutku. 7 stycznia 1945 r. Haywood Hansell, stojący na czele XXI dowództwa bombowców, został zwolniony ze stanowiska za brak efektów, a na jego miejsce powołano generała Curtisa LeMaya. Lauris Norstad, zastępca dowódcy sił powietrznych USA w Waszyngtonie, poinformował go, że jak nie zacznie wykazywać rezultatów, to także zostanie zdymisjonowany. Co więcej, oznajmił mu, że brak efektów będzie oznaczał konieczność dokonania inwazji Japonii, która na tym etapie kosztowałaby życie pół miliona amerykańskich żołnierzy.
Rozwiązaniem okazał się napalm, ponieważ bombardowanie nim nie wymagało precyzji (na przykład w 1871 r. tzw. Wielki Pożar w Chicago zniszczył większość miasta zamieszkanego przez 324 tys. osób; by go spowodować, wystarczyło, że jedna krowa kopnęła lampę naftową). Już 3 lutego 1945 r.69 bombowców zrzuciło 160 ton napalmu na mieszkalną część Kobe, wówczas 6. największego miasta w Japonii. Wykonane później zdjęcia lotnicze pokazywały bardzo duże zniszczenia w strefie mieszkalnej, ale także w sąsiadującej z nią strefie przemysłowej. 25 lutego bombowce B29 zrzuciły 453 tony napalmu i materiałów wybuchowych na Tokio. Pożar, który wybuchł, zniszczył 28 tys. budynków. Aby jeszcze zwiększyć zasięg zniszczeń, LeMay postanowił dokonać kolejnego ataku na Tokio, tym razem na niskiej wysokości (z pułapu 1,5 km, zamiast 7,5 km jak poprzednio). Generał nakazał też zdemontować większość broni w samolotach i zostawić w nich tylko dwóch członków załogi (pilota i kanoniera). W rezultacie bombowce mogły wziąć o jedną trzecią bomb więcej niż zwykle. Skutki nalotu były porażające.
„Prądy powietrzne przyniosły mdlący zapach, zapach, którego – mam wrażenie – nigdy nie będę w stanie do końca zapomnieć, zapach palącego się ludzkiego ciała. Później dowiedziałem się, że niektórzy piloci i członkowie załogi wymiotowali w reakcji na ten swąd albo nawet mdleli” – napisał w autobiografii Robert Knight Morgan (1918–2004), amerykański pilot wojskowy z czasów II wojny światowej. Chester Marshall, inny pilot, który brał udział w tych nalotach, potwierdzał: „Na wysokości półtora kilometra można było czuć palone ciała. Nie mogłem nic jeść przez dwa albo trzy dni. Wiecie, to było mdlące, naprawdę. (…) Ten zapach był taki trochę słodkawy”.
NAJWIĘCEJ OFIAR W HISTORII
39 km kw. w centrum jednego z największych miast świata leżało w gruzach (dla porównania w Hiroszimie zniszczono 13 km kw.). 88 tys. ludzi zginęło, 41 tys. było rannych, a ponad milion straciło dach nad głową. 267 tys. budynków zniszczono. Generał Henry Arnold wysłał telegram do LeMaya z gratulacjami. Pisał w nim, że była to… „akcja wojskowa, która przyniosła najwięcej ofiar w historii świata”. Zaledwie 29 godzin po tym, jak ostatni bombowiec wrócił znad Tokio, Amerykanie dokonali podobnych nalotów na kolejne największe japońskie miasta. Trwały dziesięć dni i skończyły się dopiero wówczas, gdy zabrakło amunicji. 13 kwietnia 1945 r., po trzech tygodniach przerwy, bombardowania wznowiono i kontynuowano aż do kapitulacji.
Przed oficjalnym zakończeniem wojny oszacowano, że zniszczono 42 proc. powierzchni terenów przemysłowych Japonii. Zabito przy tym 330 tys. cywilów, którzy najczęściej ginęli z powodu oparzeń. 66 największych japońskich miast (z wyjątkiem Kioto) przestało istnieć jako cele wojskowe. Po rozpoczęciu nalotów z napalmem 8,5 mln Japończyków uciekło z domów. Liczba mieszkańców Tokio spadła z 5 mln 1 stycznia 1945 r. do 2,3 mln 1 sierpnia. Na efekty nie trzeba było długo czekać. „Zasadniczo rzeczą, która sprawiła, że pojawiła się determinacja do zawarcia pokoju, były przedłużające się bombardowania B29” – powiedział były japoński premier Fumimaro Konoye. „Ja sam po nalotach B29 uważałem, że nasza sytuacja była beznadziejna” – wtórował mu były admirał Kantaro Suzuki, który pełnił funkcję premiera kraju od 7 kwietnia do 17 sierpnia 1945 r. i negocjował warunki kapitulacji.
Stworzenie żelu zapalającego było pięć tysięcy razy tańsze niż „atomówki” (5,2 mln USD do 27 mld dzisiejszych USD). Jeżeli podzielić koszty stworzenia broni przez liczbę zniszczonych nią miast, okaże się, że doprowadzenie do ruiny jednego japońskiego miasta za pomocą napalmu kosztowało 83 tys. USD, a bombą atomową – 13,5 mld USD. Ale zwycięstwo nie obyło się bez wyrzutów sumienia. Generał LeMay powiedział w 1945 r. pracującemu z nim w czasie II woj ny światowej porucznikowi, a późniejszemu ministrowi obrony USA (1961–1968) Robertowi McNamarze, że gdyby USA przegrały wojnę, to ich obydwu oskarżono by za naloty z napalmem o zbrodnie wojenne. W 2003 r. 87letni wówczas MacNamara w wywiadzie przeprowadzonym przez Jamesa Carrolla oświadczył: „Tak, to była zbrodnia wojenna”. I jak zanotował w książce Carroll, wypowiadając to, znajdował się na granicy płaczu. Wynalazca napalmu Louis Fieser do końca utrzymywał, że nie wiedział, iż jego wynalazek zostanie użyty przeciwko – jak to ujął – „niemowlętom i buddystom”. Podobno był przekonany, że jego głównym zastosowaniem będzie niszczenie rzeczy. W wypowiedzi dla „The New York Timesa” z 27 października 1967 r. porównał się do producenta pistoletów i zaznaczył, że nie ma sobie nic do zarzucenia.
Zresztą w latach 40. i 50. mało kto miał obiekcje przed użyciem tej broni. W 1952 r. Amerykański Urząd Patentowy wydał patent numer 2606107 na „Żele zapalające”, sprawiając, że formuła napalmu stała się dostępna na świecie. Jednak już w 1948 r. Królewskie Hellenistyczne Siły Powietrzne Grecji użyły dostarczonego przez Amerykanów napalmu przeciwko komunistycznym siłom w górach Grammos. Tysiące żołnierzy poddało się albo wycofało do sąsiadującej Albanii czy innych państw bałkańskich, gdzie zostali rozbrojeni. „The New York Times” podawał, że amerykańscy eksperci byli przekonani, iż kluczowe dla zwycięstwa okazały się bomby zapalające.
NIGDY NIE WIDZIAŁEM TAKIEGO ZNISZCZENIA
Morderczy żel był równie skuteczny w Korei Południowej. 25 czerwca 1950 r. dziesiątki tysięcy północnokoreańskich żołnierzy, wspartych czołgami i samolotami, przekroczyły 38. równoleżnik. Południowcy mieli znacznie mniejszą armię, niemal nie posiadali czołgów i samolotów (dodatkowo jedna trzecia wojska była na weekendowych przepustkach).
Trzy dni później amerykański napalm był już w Korei, a w ciągu kolejnych 48 godzin dołączyły do niego amerykańskie wojska. W sumie na przeciwnika zrzucono 32 357 ton napalmu, dwa razy tyle, co w Japonii. W maju 1951 r. głównodowodzący amerykańskich sił w Korei generał Douglas MacArthur zeznał w Kongresie: „Podejrzewam, że widziałem tyle krwi i zniszczenia, jak mało kto. Jednak kiedy zobaczyłem efekty nalotów w Korei, ruiny i te tysiące kobiet i dzieci to zwymiotowałem. Nigdy nie widziałem takiego zniszczenia”. Co najmniej połowa z największych miast północnej Korei leżała w gruzach. W stolicy kraju Phenianie, w którym przed 1950 r. mieszkało pół miliona ludzi, zostały tylko dwa nieuszkodzone budynki…
Ale zdarzyło się, że skutki napalmu odczuli także żołnierze US Army. W grudniu 1950 r. bomba przez pomyłkę spadła na kilkunastu Amerykanów, których akurat otoczyli wspierający komunistyczną Północ Chińczycy. Jeden z żołnierzy James Ransone opowiadał później, że skóra jego kolegów była tak spalona, że odchodziła im z twarzy, ramion i nóg. Ból był tak potworny, że błagali go, by ich zastrzelił (twierdził, że nie był w stanie tego zrobić).
Jednak ilość zrzuconego napalmu w Korei blaknie przy tym, ile spadło go w Wietnamie. Od 1963 r. do 1973 r. zrzucono tam 388 tys. ton zapalającej substancji, a więc ponad 10 razy więcej niż w Korei (32 357 ton). Aktywiści w USA głośno protestowali przeciwko stosowaniu „mordercy dzieci”, jak nazywano tę broń. W 1966 r. zaczęto nawoływać do bojkotu producenta, firmy Dow Chemical. Opinię publiczną zszokowało opublikowanie zrobionego 8 czerwca 1972 r. zdjęcia pokazującego nagą dziewięcioletnią dziewczynkę Phan Thi Kim Phuc, krzyczącą z bólu po tym, jak napalm poparzył jej plecy (żyje do dzisiaj, jest obywatelką Kanady). Dopiero w 1980 r. konwencja ONZ zakazała używania napalmu przeciwko cywilom, a władze USA podpisały ją zaledwie siedem lat temu (zrobił to prezydent USA Barack Obama w pierwszym dniu urzędowania), zaznaczając jednak, że mogą w każdej chwili zignorować to obostrzenie, gdyby – ich zdaniem – „mogło to uratować życie cywilów”.
Co ciekawe, napalm ciągle jest używany przez USA przeciwko żołnierzom innych armii. Kampania przeciwko tej broni sprawiła tylko, że wojskowi starają się robić wszystko, by minimalizować szkody wizerunkowe dla kraju. Kiedy w 2003 r. Amerykanie zrzucili żel zapalający na wojska Saddama Husajna, odpowiedzieli na pytanie dziennikarzy, że „napalmu nie zrzucono”. Po śledztwie dziennikarskim okazało się, że zrzucono podobnie działający żel zapalający, którego nazwa jednak nie wywoływała tak złych skojarzeń.