„Chcę sprawiedliwości. Bardziej niż pieniędzy chcę publicznych przeprosin. Chcę zapewnienia, że nigdy więcej nie zaangażują się w wykorzystywanie kobiet. Mojej godności nie da się zamienić na żadne pieniądze” – mówiła pod ambasadą japońską w Seulu sędziwa Lola Amanita, dawna „pocieszycielka”, kilkadziesiąt lat po II wojnie światowej. Powtarzają to inne wykorzystywane kobiety.
„Pocieszycielki” zmuszano do seksu, aby japońscy żołnierze odreagowywali stresy i napięcia wojenne. Dziewczęta były dostarczane jako żywy towar z Chin, Korei, Jawy, Filipin, Birmy, Wietnamu, Indonezji… Były wśród nich Holenderki i Australijki. Japońscy dowódcy osadzali je w wojskowych burdelach i przedstawiali jako „prezent cesarza” dla armii. Przyjmowały żołnierzy brudnych, cuchnących, zdziczałych; jednego po drugim; dziesiątki dziennie. Oni czekali niecierpliwie w długich kolejkach, często prosto po akcji. One siedziały zastygłe w jednej pozycji, z rozchylonymi udami, głodne, zobojętniałe, nieobecne. Historycy mówią o 100–200 tys. wykorzystywanych kobiet, chińskie źródła nawet o ponad 400 tys. ianfu (jap. pocieszycielka). Przeżyło tylko 25–30 proc. z nich. Okaleczonych fizycznie i psychicznie. Kobietami nikt się nie opiekował. Tysiące zmarły z powodu brutalnych aborcji, wielokrotnych gwałtów, rozerwanych narządów rodnych. Pobite, torturowane, często były zabijane przez żołnierzy, którzy uważali je za rzeczy. Ginęły za to, że chciały uciec, że nie chciały „współpracować”, że miały choroby weneryczne. Pod koniec wojny wiele „pocieszycielek” japońskie wojsko po prostu wymordowało.
PŁACILIŚMY ZA 20 MINUT
Jasuji Kaneko miał 21 lat, gdy wstąpił do armii cesarskiej. W latach 90. – kiedy zaczęto mówić publicznie o pocieszycielkach (ang. „comfort women”), a one zaczęły domagać się przeprosin od państwa japońskiego – ponadosiemdziesięcioletni weteran przyznał: „To musiało być dla nich fizycznie bardzo wyczerpujące. Nie mieliśmy o tym pojęcia. Płaciliśmy po prostu za seks”. Jak wyjaśnił, stosunki były krótkie i bezosobowe. „Mężczyzna wchodził, stawał przed nimi i uprawiał z nimi seks. Wchodzili jeden po drugim. Kobieta po prostu siedziała, śpiąc albo paląc, a mężczyźni wsadzali w nią penisa. Szybki seks i to było wszystko, może 10–15 minut. Bez pocałunku, bez przytulenia, nie mieliśmy czasu na takie rzeczy. Płaciliśmy za 20 minut. Kobiety musiały uprawiać seks z 50 do 100 żołnierzami dziennie” – wspominał.
„Pocieszycielki” nawet nie wycierały swoich intymnych części ciała, bo wtedy im puchły. Warunki były straszne. „Moją jedyną nadzieją jest dzisiaj to, że ludzie nigdy nie powtórzą tego, co my robiliśmy podczas wojny, i że nigdy już nie będzie wojny” – stwierdził Kaneko. Ale dużo czasu minęło, nim seksualne niewolnice Japończyków doszły do głosu.
RELACJE OSZUKANYCH, PORWANYCH, TORTUROWANYCH
Chin Wha, Tajwanka. Jako 19-latka wyjechała za granicę na podstawie fałszywej obietnicy pracy, by wesprzeć ubogą rodzinę. Znalazła się w „stacji pocieszenia”. „Chciałam się uczyć. Tylko mężczyzna mógł iść do szkoły” – mówi. Zamiast tego musiała usługiwać seksualnie żołnierzom, potem prać im bieliznę, cerować, reperować odzież, sprzątać.
Fedencia David z Filipin. Miała 14 lat, kiedy japońscy żołnierze porwali ją i jej babcię na targowisku. Obydwie zmuszono do seksualnego niewolnictwa. „Moje dzieci mówią mi: mamo, idź, walcz o swoje prawa. Najpierw chcę przeprosin za to, co nam zrobiono, nam ofiarom. O to my, lole i nasze rodziny, walczymy od ponad 20 lat” – mówi.
Ernah Kastimah, Indonezyjka. Miała 17 lat, kiedy porwano ją na targowisku. „Złapali mnie japońscy oficerowie, wrzucili do auta, zabrali do yukaku, burdelu. Czekałyśmy z innymi kobietami przez tydzień. Potem zbadał nas lekarz. Wkrótce pojawiło się wielu japońskich żołnierzy, żeby nas gwałcić. Robili to jeden po drugim. Bolało mnie w środku” – wspomina Ernah. Niektórzy ją bili. „To mnie w sercu bolało. Nienawidziłam być tak traktowana”.
Aihua Wan, Chinka. Jako 15-latka była przywódczynią kobiet w komunistycznej partii. Złapana i torturowana przez Japończyków została ostatecznie wysłana do wojskowego burdelu. Była pierwszą Chinką, która w latach 90. zaczęła mówić o losie „pocieszycielek”. „Urodziłam się w prowincji Yuan. Jestem wojowniczką. Będę walczyć o swoją sprawę. Jestem zdeterminowana. Doczekam wyroku w tej sprawie” – mówiła zdecydowanie Wan.
Kimiko Kaneda, Koreanka. Miała 16 lat, kiedy przyjaciółka zaproponowała, że załatwi jej dobrą pracę u japońskiej rodziny. Trafiła do wojskowego „batalionu pocieszenia” w Shijiazhuang. Za odmowę stosunku w pierwszy dzień pijany żołdak zranił ją nożem. Po kilku tygodniach leczenia wróciła do swojego pokoju, kazano jej przyjmować żołnierzy. Gdy stawiała się, jeden wyłamał jej kostki w przegubach i wyrzucił dziewczynę przez okno. Od wczesnego ranka musiała obsługiwać żołnierzy prosto z placu boju. „Młodsze dziewczynki były porozrywane, ciężko chore, głodne; umierały. Robotnicy chińscy mieszkali w okopach obok, panowała gruźlica. Kiedy ktoś tam zachorował, umierał, podawano truciznę, zasypywano okop” – opowiadała. Kimiko uzależniła się od opium. Po wojnie przeszła operację wycięcia macicy. Przeżyła 84 lata. Pod koniec życia opowiedziała o swoich przeżyciach.
WYJŚCIE Z CIENIA
Jedną z ikon ruchu „pocieszycielek” jest Jan Ruff O’Herne, która w 1992 r. jako pierwsza Europejka zaczęła mówić o ich losach. Urodzona w 1923 r. w zamożnej rodzinie w holenderskich Wschodnich Indiach (dziś Indonezja), po wkroczeniu Japończyków trafiła do obozu jenieckiego. W lutym 1944 r., gdy przebywała tam już ponad trzy lata, przyjechała szczególna inspekcja. „Japończycy rozglądali się tylko za młodymi dziewczętami. Wybrali dziesięć, byłam pośród nich. Czekała na nas ciężarówka. Nie wiedziałyśmy, dokąd jedziemy, nasze mamy płakały, krzyczały, to było straszne” – wspomina Jan. Po długiej drodze auto stanęło przed kolonialnym stylowym budynkiem w Seralang. Przerażone dziewczyny wepchnięto skłębione na jedno wielkie łóżko. Tam spędziły noc. Modliły się – Jan była bardzo wierząca, zachowała kieszonkową biblię.
„Następnego dnia przyszedł do nas oficer i powiedział, że jesteśmy tu dla seksualnej przyjemności japońskich żołnierzy. Byłyśmy niewinne, byłyśmy dziewicami. Uczyniono z nas seksualne niewolnice” – mówi Jan.
Zrobiono dziewczętom zdjęcia, które wystawiono w recepcji, do wyboru. Potem je gwałcono i bito, dniem i nocą. Słychać było krzyk dziewcząt próbujących walczyć z żołnierzami. Próbowały się ukryć pod meblami, w zakamarkach budynku. Jan schowała się pod biurkiem. Żołnierz wziął samurajski nóż. Ona, jak wiele z dziewcząt, była gotowa umrzeć. Zgwałcił ją. „Obcięłam włosy, starałam się uczynić jak najbrzydszą, odpychającą, żeby nikt mnie nie chciał – wspominała Holenderka. – Nie jestem w stanie opisać, jak bałam się nocy, gdy wszystko zaczynało się od nowa”.
Nawet po wojnie na sam dźwięk otwieranych drzwi doznawała wszechogarniającego przerażenia. Opowiedziała o swoich przeżyciach matce, ale nie wracały potem do tematu. Kiedy postanowiła zostać siostrą zakonną, wyznała wszystko księdzu. Ten odpowiedział, by lepiej nie zostawała zakonnicą. „Poczułam się znowu ta gorsza, nieczysta, niegodna. Kiedy spotkałam swojego przyszłego męża Toma, uznałam, że muszę mu powiedzieć. Nie wiedziałam, jak zareaguje. Przytulił mnie i usłyszałam: »Jesteś piękna. Kocham cię«”.
Ale wiele innych „pocieszycielek” popełniło samobójstwa. Nie wszystkie opowiadały o swojej traumie [patrz: Relacje „pocieszycielek”]. Niektóre wolały malować zamiast opowiadać.
ŻOŁNIERZ JAPOŃSKI MUSI BYĆ ZADOWOLONY
Prostytucja w Japonii ma długą tradycję i społeczne przyzwolenie. Szogunat rodu Tokugawa z początkiem XVII w. zaordynował, by burdele gromadzić w specjalnych dzielnicach przyjemności, yukaku. Pierwsza XX-wieczna wojskowa „stacja pocieszenia” z japońskimi ochotniczymi prostytutkami powstała w 1932 r. w Szanghaju, kiedy japońska armia wkroczyła do miasta. Kolejne wojskowe burdele – wyrastające jak grzyby po deszczu wraz z ekspansją militarną Japonii w Azji w latach 30. – wymagały większej ilości kobiet, a Japonek zaczęło brakować.
Rząd w Tokio uznał też, że wizerunkowi cesarstwa szkodzi „eksport” rodzimych prostytutek. Werbowano zatem kobiety w ówczesnych koloniach japońskich (Tajwan, Mandżukuo, Korea, część Chin) ogłoszeniami prasowymi zachęcającymi do pracy w fabrykach, w szpitalach, itd. Władze posunęły się nawet do tego, że „założyły” szkołę dla muzułmańskich dziewcząt chińskich, a te, które się zgłosiły, zabrano do wojskowych burdeli! Koreanki, które trafiły do „stacji” w Birmie, były zwabiane łatwymi zarobkami i możliwością spłaty rodzinnych długów dzięki pracy w Singapurze. Zmuszano do seksu z żołnierzami dziewczęta nawet 11-, 12-letnie, takie, które jeszcze nie miesiączkowały. Dla nich gwałty żołnierskie stanowiły pierwsze doświadczenie seksualne.
Żołnierz musiał być zadowolony. Burdele prowadzili bezpośrednio wojskowi albo cywile na podstawie licencji od wojska. Japońscy żołnierze dostawali prezerwatywy i stawali w kolejkach, nie mogąc się doczekać, by wejść do dziewcząt. Jeniec Gordon Thomas pisał w pamiętniku, że „pocieszycielki” obsługiwały przeważnie 25 do 35 mężczyzn dziennie. Były według niego „ofiarami żółtego szlaku niewolniczego”. We wspomnieniach cesarskich żołnierzy można trafić na informacje, że zdarzało im się „dla zabawy” nakładać na penisy ostrza bagnetów. Kobiety gwałcili nawet lekarze, którzy mieli je badać. Japoński chirurg z marynarki wojennej Kentaro Igusa pisał w pamiętnikach, że dziewczęta musiały pracować nawet poważnie chore, zainfekowane, obolałe. Nie pomagało, że „płakały i błagały o pomoc”.
Paradoksalnie „stacje pocieszenia” dla żołnierzy miały zapobiec gwałtom „w terenie”. A także ograniczyć źródła zarażenia chorobami wenerycznymi i rozładować emocje wojaków. Jak mówi antropolog z Uniwersytetu w San Francisco prof. Chunghee Sarah Soh, burdele były niejako konsekwencją japońskiej tradycji oraz lekcją wyciągniętą z masakry w Nankinie. Cesarska Armia Japońska dokonała tam w latach 1937–1938 okrutnych masowych gwałtów i mordów na Chinkach.
GEJ POCIESZYCIEL
Seksualnymi niewolnikami czyniono także mężczyzn. Walter Dempster Jr. – nazywany „Walteriną Markovą” – był gejem, który przebierał się za kobietę. Urodzony i wychowany w Manili w latach 30., z grupą sześciu gejów występował na scenach jako „drag queen”. Zwani lokalnie barkada byli nie do odróżnienia od kobiet. Grupa została kiedyś zaproszona do hotelu, do pokoi urzędników japońskich i tam wyszła na jaw ich płeć. Brutalnie pobici, potem aresztowani, trafili do obozu. Zostali „pocieszycielkami” – wielokrotnie gwałconymi przez żołnierzy, brutalniej niż kobiety. „Byli rozwścieczeni tym, że jesteśmy gejami, a nie kobietami. Robili z nami najbardziej występne rzeczy, a my nie mogliśmy zaprotestować. To oni mieli bagnety, broń” – wyjaśniał.
Przez cały okres wojny Japończycy wozili barkada do różnych obozów, ku swej perwersyjnej uciesze. Nieszczęśnicy mieli tylko jedne ubrania, na czas prania nakładali worki po ryżu. Często chodzili głodni. Walterina wspominał pod koniec życia, jak jeden z gejów został aresztowany za zabicie Japończyka: „Przywiązano go do ogrodzenia, a przechodzący japońscy żołnierze bili go i gasili na nim papierosy”. Innemu gejowi za karę pod stopy mocowano palące się drewna. Podczas tortur zerwano mu paznokcie.
Dempster widział, jak żołdacy zakłuwali bagnetami maleńkie dzieci, podrzucając je w górę, by spadły na ostrze. Uznawał więc każdy kolejny dzień za swój ostatni. Ale kiedy niedługo przed wyzwoleniem przez Amerykanów Japończycy wieźli „swoich” gejów do kolejnego obozu i auto się zepsuło, Walterinie udało się zbiec. Już po wyzwoleniu zobaczył japońskiego żołnierza, związanego na jeepie. Wtedy podbiegł i w zemście za całe zło zaczął go okładać parasolką.
ARCHIWA ODSŁANIAJĄ PRAWDĘ
W 1992 r. w bibliotece Japońskiej Agencji Samoobrony odnaleziono dokumenty potwierdzające udział wojska w zmuszaniu tysięcy Koreanek do seksusług. Podobnie w 2007 r. historyk Hirofumi Hayashi znalazł w archiwach tokijskich sądów dokumenty świadczące o zmuszaniu kobiet do pracy w burdelach wojskowych. Tokketai (policja marynarki wojennej) szantażowała kobiety, których ojcowie narazili się władzom. Tajniacy aresztowali kobiety na ulicach i zamykali w burdelach. Pracowały w Chinach, Indochinach, Indonezji. Inny dziennikarz, Taichiro Kajimura, opublikował dokumenty holenderskiego rządu, które przedstawiano w tokijskim trybunale jako dowody przymusowej masowej prostytucji w 1944 r. w Magelangu na Jawie. Chiny w 2014 r. udostępniły materiały poświadczające udział japońskiej tzw. Armii Kwantuńskiej w organizacji niewolnictwa seksualnego. Z kolei rząd Korei Południowej potwierdził zaangażowanie koreańskich kolaborantów w „żółte niewolnictwo”. Mimo to Japończycy usiłowali cenzurować historię i ograniczać dostęp do własnych archiwów. Pod koniec 2014 r. konsulat generalny Japonii w Nowym Jorku zażądał od wydawcy podręcznika historii „Traditions and Encounters: A Global Perspective on the Past, Vol. 2” wyeliminowania rozdziału mówiącego o „pocieszycielkach”. Bez powodzenia.
W KOŃCU PRZEPROSILI
Ofiary długo musiały czekać na moment, gdy zaczęto traktować je poważnie. Na przykład Maria Rosa Luna Henson („Lola Rosa”, babcia Rosa) – która w 1992 r. stała się pierwszą Filipinką, jaka opowiedziała o przeżyciach „pocieszycielek” – miała 65 lat, gdy odważyła się wyjawić prawdę. Pierwszy raz została zgwałcona przez japońskich żołnierzy jako 14-latka. Potem przyłączyła się do partyzantów, a po aresztowaniu w 1943 r. trafiła do burdelu wojskowego. Kiedy po latach przemówiła, dodała tym odwagi około dwustu innym Filipinkom, seksualnym niewolnicom wojennym. Wspólnie z Koreankami, Chinkami, Tajwankami, Malajkami, Ligą Kobiet Filipińskich i feministycznymi antyprzemocowymi międzynarodowymi organizacjami (w tym Amnesty International) żądały oficjalnych przeprosin od rządu Japonii. Domagały się także wprowadzenia do podręczników historii przemilczanych informacji o przemocy wobec kobiet i niewolnictwie seksualnym na rzecz armii cesarskiej. Liczyły też na odszkodowania. Przemawiały na międzynarodowych forach, m.in. w ONZ i w Izbie Reprezentantów USA.
Podejmowały akcje edukacyjne w różnych krajach. Demonstrowały przed japońskimi ambasadami. W Manili postawiły pomnik upamiętniający ofiary seksualnego niewolnictwa. Zakładały ośrodki pamięci i archiwa. Ważną inicjatywą społeczną stał się The House of Sharing – dom dla dawnych „pocieszycielek” w Gyunggido (Korea Południowa), gdzie istnieje Muzeum Seksualnego Niewolnictwa na rzecz Japońskich Wojsk. Inna placówka, Muzeum Kobiet Pocieszycielek, powstała w Szanghaju.
Rząd japoński jednak odmawiał przeprosin i odszkodowań. Do dziś część japońskich historyków i dziennikarzy pisze o prostytutkach-wolontariuszkach. Pod naciskiem opinii publicznej i dokumentów (patrz Archiwa odsłaniają prawdę) władze w Tokio zmieniły politykę. Przyznały w 1994 r., że nie można zaprzeczyć udziałowi armii w „uprowadzaniu i przetrzymywaniu” kobiet. Premier Japonii przeprosił prezydenta Korei Południowej na forum koreańskiego parlamentu. Ostatecznie 61 Koreanek, 13 Tajwanek, 211 Filipinek i 79 Holenderek otrzymało przeprosiny, m.in. za „rany zadane fizyczne i odniesione na psychice”, pod-pisane przez ówczesnego premiera Japonii Tomiichiego Murayamę. W 1994 r. powstała prywatna Azjatycka Fundacja Kobiet, która do 2007 r. wypłacała odszkodowania byłym seksualnym niewolnicom. Przyjęły po ok. 5 milionów jenów (średnio 45 tys. dola-rów) z funduszu japońskiego i koreańskiego (bo i projapońscy kolaboranci w Korei pomagali organizować kobiety do burdeli). Zarzucano jednak Japończykom, że działają na zwłokę, cenzurują fakty i czekają na śmierć ofiar…
Te nawet 70 lat po wojnie cierpią z powodu straszliwych przeżyć. Studia kliniczne z 2011 r. pokazują, że wciąż mają objawy posttrraumatycznych zaburzeń lękowych (PTSD), podobne jak np. więźniowie obozów koncentracyjnych. Wsparcia byłym seksualnym niewolnicom udzielił m.in. papież Franciszek, który w 2014 r. spotkał się z siedmioma leciwymi Koreankami. Ale wiele z ocalałych ofiar nie potrafi normalnie żyć. Musiały leczyć się psychiatrycznie, nie założyły rodzin, nie ma dla nich pocieszenia.