Co kobiety dawniej robiły, żeby zajść w ciążę! Żona księcia Władysława Hermana Judyta wysłała w tym celu posłów z bogatymi darami aż do prowansalskiego opactwa St. Gilles… Co robiły, żeby ciąży uniknąć! Starożytne Egipcjanki zabezpieczały się, umieszczając w pochwie kłębki bawełny, nasączone rozmaitymi ziołowymi specyfikami (czytaj FH 9/2008)… Czego się wreszcie nie robiło, aby ciążę ukryć! Według średniowiecznych legend „papieżyca Joanna” z powodzeniem skrywała ją pod szatami, zanim urodziła na oczach tłumu, okazując się kobietą i sprowadzając na siebie kłopoty…
Najrzadziej natomiast wspomina się o tym, jak i dlaczego damy z królewskich i arystokratycznych rodów udawały, że są brzemienne. Ta plaga ciąż z pierza odegrała też niebagatelną rolę w historii Polski. Ale zaczęła się dużo wcześniej, daleko stąd…
NUMERY STARE JAK ŚWIAT
Wśród wyznawców buddyzmu krąży pewna niezwykła opowieść o Buddzie właśnie na ten temat. Jedna z wersji legendy głosi, że kiedy Budda zaczął zdobywać popularność, niechętni mu mędrcy skłonili dziewczynę o imieniu Cińca, aby rozgłaszała, że będzie mieć z nim dziecko. Nie poprzestała zresztą na słowach. Aby być bardziej sugestywna, symulowała ciążę, włożywszy pod ubranie drwa. Kiedy zaczęła publicznie atakować Buddę za to, że się nią nie zajmuje, ten odparł, że prawdę znają tylko dwie osoby – ona i on. Dziewczyna przyznała mu rację. W tym momencie doszło do boskiej interwencji. Myszy przegryzły sznurki, na których trzymała się „ciąża” Cińcy, i drwa wypadły na ziemię. Przed uciekającą przed wściekłym tłumem oszustką, rozwarła się ziemia i pochłonęła ją.
Zwykle takie aktorki mogły jednak liczyć na nieco więcej szczęścia. Również w czasach starożytnych ciąże udawała (podobnie jak Cińca) Antiochia – córka Antiocha Wielkiego i żona Ariaratesa IV, władcy Kapadocji. Symulantka „powiła” w ten sposób dwóch synów, w rzeczywistości podrzuconych. Kłamstwo wyjawiła, gdy naprawdę wydała na świat syna. Ariarates zachwycony nie był. Podrzutków wysłał do Rzymu i Jonii, a władzę przekazał prawowitemu dziedzicowi. Starożytni kronikarze nie zaznaczali, że symulantka skończyła marnie, więc oszustwo uszło jej chyba płazem. Może dlatego, że pochodziła z wielkiego rodu, z którym nie warto było zadzierać? Albo wytłumaczyła mężowi, że robiła to z miłości? A może po prostu on bardzo ją kochał?
SPISEK CZY DRAMAT
W sprawach słynnych symulantek zawsze kluczowa jest kwestia motywacji. Co kierowało Katarzyną Habsburżanką – trzecią żoną naszego Zygmunta Augusta? A może wcale nie udawała?
W roku 1553, w chwili małżeństwa z trzydziestotrzyletnim królem Polski, Katarzyna miała lat 20 i była już wdową po księciu Mantui Franciszku. Jak oficjalnie stwierdzili lekarze, jej eksmąż był impotentem, więc wciąż pozostawała dziewicą (co oczywiście miało w owych czasach olbrzymie znaczenie). Poza tym była młodszą siostrą Elżbiety Habsburżanki – nieszczęśliwej pierwszej żony Zygmunta Augusta, chorej na padaczkę.
Polski władca nie mógł się już doczekać zdrowej żony, gotowej dać mu męskiego potomka. Lękał się o przyszłość dynastii. Z kolei Katarzyna marzyła o szczęśliwym życiu rodzinnym. Chciała również podbudować swoją nie za mocną pozycję „trzeciej żony”. Pamiętała pewnie o plamie na honorze Habsburgów, za jaką uważano „podrzucenie” Zygmuntowi Augustowi chorej Elżbiety. Według popularnej teorii spiskowej, stronie habsburskiej bardzo zależało na osłabieniu pozycji Jagiellonów.
Wiosną 1554 r. pojawiły się informacje, że Katarzyna jest w tak upragnionej ciąży. Zygmunt August opowiadał, że ma „piersi pełne mleka (…) a żywot dziwnie miąższy”. 6 kwietnia król pisał jednak do kanclerza Mikołaja Radziwiłła Czarnego, że Katarzyna jest w złej kondycji i musiał posłać po lekarza. Pięć dni później donosił optymistycznie, że królowa „dziecię ustawicznie w żywocie czuje, tak iż dalibóg jest dobra nadzieja, że nas Pan Bóg pocieszyć będzie raczył”. Jednak kłopoty zdrowotne ustawicznie wracały. Na przykład 21 maja Zygmunt August donosił o krwotoku żony. Wreszcie 3 października sama Katarzyna napisała do Bony, matki króla, że potomstwa nie będzie.
Z czasem Zygmunt August zaczął uważać, że żona tylko pozorowała ciążę. Podejrzewał, że jest bezpłodna i w rzeczywistości chciała mu podsunąć cudze dziecko. Uważał, że to Habsburgowie zastawili na niego pułapkę. Tym bardziej że u Katarzyny – tak jak i wcześniej u jej siostry – pojawiły się objawy epilepsji.
Jak było naprawdę? Niektórzy historycy, na przykład profesor Stanisław Cynarski, uważali, że niewykluczone, iż błędnie za objaw ciąży uznano nieregularności w miesiączkowaniu Katarzyny. Wenecki poseł Giovanni Michiele informował o domniemanych schorzeniach macicy królowej. Może faktycznie doszło do poronienia?
Kwestia, czy królowa symulowała, czy nie, pozostała niewyjaśniona. Być może to sam Zygmunt August, który zarzucał jej oszustwo, był bezpłodny?
DESPERATKI I DESPOTKI
Mniej więcej w tym samym czasie w Anglii panowała Maria Tudor, córka słynnego Henryka VIII. Nazwano ją krwawą, ze względu na okrutne rządy, podczas których ogniem i mieczem próbowała przywrócić w kraju katolicyzm. Do historii przeszła także ze względu na swoje zmyślone ciąże. Być może była bezpłodna. Niewykluczone jednak, że ciąże urojone były spowodowane zaburzeniami psychicznymi.
W lipcu 1554 r. Maria wzięła ślub z hiszpańskim następcą tronu Filipem II Habsburgiem. Kiedy w listopadzie witała na dworze papieskiego legata, poczuła rzekomo ruch płodu w swoim ciele. Na Wielkanoc 1555 r. miała rodzić. Uderzono w dzwony. Nic jednak z tego nie wyszło. Ogłoszono wówczas, że źle obliczono datę poczęcia. Komedię tę kontynuowano przez kolejne miesiące, aż Maria musiała przyznać, że była to ciąża urojona. Filip odjechał do Hiszpanii. Kiedy żonie udało się go przebłagać, wrócił. W styczniu 1558 r. królowa znów oznajmiła, że jest w ciąży. Prawdopodobnie był to już jednak objaw toczącej ją śmiertelnej choroby. W tym samym roku zmarła.
Nieco później na przeciwległym końcu Europy, we Włoszech, karierę zaczęła robić Bianka Cappello. Pochodziła z zamożnej i wpływowej weneckiej rodziny. W 1563 r., w wieku 15 lat uciekła do Florencji z kochankiem Pietro Bonaventurim. Biedak nie był dla niej wymarzoną partią. Bianka rozglądała się za lepszym mężem. Zaczęła się spotykać z samym Franciszkiem Medyceuszem, przyszłym władcą Toskanii. Ten przekazał mężowi Bianki urokliwy pałac, aby ułatwić wzajemne kontakty. Potem Pietro w tajemniczych okolicznościach zginął. Zaś Bianka kontynuowała romans. Nie przeszkadzało jej nawet, że kochanek miał już żonę. Wiedziała, że jeśli urodzi Medyceuszowi syna, będzie go miała w garści. W 1576 r. postanowiła więc… symulować ciążę. Podrzuciła Medyceuszowi nie swoje dziecko! Sprawa jednak się wydała.
Czy ta historia miała morał? Oto on. W 1578 roku zmarła żona Medyceusza, być może otruta (zgadnijcie, na kogo wskazywały plotki?). Wkrótce potem książę poślubił Biankę, przywracając jej dobre imię w rodzinnej Wenecji (ale dla odmiany, potęgując nienawiść we Florencji). Nowa żona marzyła, aby dać mu syna, ale para niestety nie doczekała się dzieci. Oboje zmarli dosyć młodo, tego samego dnia, 17 października 1587 roku. Prawdopodobnie zostali otruci – jak wskazali naukowcy po przebadaniu zwłok małżeńskiej pary w 2006 roku.
KRÓL SYMULANT?
W sto lat po Zygmuncie Auguście kolejna sypialniana afera wstrząsnęła Polską. W roli głównej znów wystąpiła Habsburżanka! Tym razem Eleonora. W roku 1670 wyszła ona za króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, choć szczerze była zakochana w Karolu Lotaryńskim.
O dziwo, okazała się dla polskiego władcy małżonką wierną i oddaną. Problem polegał jednak na tym, że Korybut Wiśniowiecki miał w kraju opinię nie tylko nieudacznika, ale też impotenta, albo i homoseksualisty.
Prof. Adam Przyboś zacytował w swej biografii władcy następujący wierszyk, który poddani poświęcili królowi:
A tu nagle, jesienią 1670 r. gruchnęła nowina, że królowa jest w ciąży. Zaprzeczałoby to wszelkim plotkom o niemocy Wiśniowieckiego i planach rozwodowych Habsburżanki. Niestety, w listopadzie Eleonora uległa wypadkowi, wsiadając do karety. W jego efekcie – jak wspominali rezydent cesarski August Mayerberg i wojewoda witebski Jan Antoni Chrapowicki – poroniła płód płci męskiej. Tak wyglądała wersja oficjalna. Brakowało jednak wiarygodnych świadków. Nawet „klątwa Habsburgów” nie mogła przekonać niedowiarków. Zaczęli rozgłaszać, że królowa w żadnej ciąży nie była. Symulowała ją tylko na polecenie swojego małżonka niezguły. Prymas Polski wręcz zarzucał królowi, że zmyślił ciążę żony, a potem kazał jej leżeć w łóżku, udając poronienie!
Czy miał rację? Dwa fakty są pewne. Po pierwsze Michał Korybut Wiśniowiecki zmarł – ku powszechnej uldze – w 1673 r. po pęknięciu wrzodów przewodu pokarmowego. Po drugie owdowiała Eleonora wyszła w 1678 r. za ukochanego Karola Lotaryńskiego i doczekała się z nim kilkorga dzieci.
OCALONA CZEŚĆ HRABINY KWILECKIEJ
Czasy się zmieniały. Rewolucja przemysłowa i rozwój mass mediów sprawiły, że nie tylko koronowane głowy znalazły się na świeczniku. Niewiele ponad 100 lat temu Niemcy, Polacy, a nawet czytelnicy prasy z innych krajów Europy i zza Atlantyku z zapartym tchem śledzili rozwój sprawy Kwileckich. Ten bogaty arystokratyczny ród z Wielkopolski toczył właśnie małą rodzinną wojnę. Znalazła finał w sądzie, w którym stanęli: po jednej stronie hrabina Izabela Węsierska-Kwilecka i jej mąż Zbigniew, a po drugiej – niedoszli ich spadkobiercy. Spadkobiercy, którzy stracili swoje prawo do schedy po tym, jak w 1897 r. zaawansowanemu już wiekowo hrabiostwu niespodziewanie przyszedł na świat syn Józef.
Pojawiły się plotki, że dziecko zostało w istocie nie urodzone, lecz kupione przez hrabinę. Cała ciąża była zaś udawana. I tu mamy okazję dowiedzieć się, jakie nowe możliwości miały wówczas symulantki z wyższych sfer. W kąt trafiły poduszki upychane pod suknią. Rodzina oskarżała hrabinę Węsierską-Kwilecką, że zaopatrzyła się w Paryżu w gumowy „żywot”, czyli sztuczny brzuch, i to dzięki niemu symulowała ciążę! Życzliwi znaleźli nawet sklep i sprzedawczynię, która rzekomo zaoferowała hrabinie ten niezwykły gadżet.
Następnie Węsierska-Kwilecka miała kupić dziecko od jakiejś matki, po dłuższych negocjacjach. „Kobieta znaleziona, lecz żąda zbyt wiele” – informowała w liściku do męża, który przechwyciła familia. Na nic zdały się tłumaczenia, że chodziło o akuszerkę! Rodzinka i tak wiedziała swoje.
Ciążę uznawała za fałszywą, bo m.in.: poród odbył się za szybko (czyli był udawany), dzień przed nim z majątku przywieziono hrabinie sześć butelek świńskiej krwi (żeby sfabrykować narodziny), a lekarz nie widział pępka noworodka (wtedy zorientowałby się, kiedy naprawdę przyszedł na świat).
Sprawa znalazła finał w berlińskim sądzie. I jakież proces wzbudził zainteresowanie! „Berlin dorównał Paryżowi!” – pisała niemiecka prasa, rozwodząc się nad „światowej klasy” skandalem. Nawet „New York Times” pisał o „300.000 Polaków, mieszkających w Berlinie, którzy przy każdej okazji protestowali przeciw niesprawiedliwości pruskiego sądu” w sprawie ich rodaczki. Na sali sądowej biegli badali budowę małego Józia, porównując go z domniemanymi rodzicami. Dziś testy DNA szybko rozwiązałyby tę sprawę. Wtedy było nieco trudniej…
W 1903 r. hrabinę oczyszczono z zarzutów, ale sprawa błąkała się jeszcze po różnych instancjach i z różnych pozwów do roku 1915. Ostatecznie nikt nie odebrał Józiowi prawa do majątku. Jak jednak pisał Stanisław Szenic w „Pitavalu wielkopolskim”, dorosły Józef „przepadał za samochodami i zapijał się (…) w towarzystwie piekarzy, rzeźników i szewców”. Gdy w 1928 r. zmarł na gruźlicę, majątek dostał się w ręce rodziny, która tak uparcie oskarżała hrabinę Węsierską-Kwilecką…