Nie potrafimy już delektować się życiem? Odpowiedzią psychologów ma być downspeeding

Jakiś czas temu w jednym z parków w Monachium urządzono bieg na 100 metrów. Panowie w szortach i panie w najmodniejszych strojach zajęli pozycje startowe, a sędzia ogłosił reguły biegu – nie wolno zjawić się na mecie wcześniej niż po 60 minutach. Co miał na celu ten performance? Pokazanie, że czas jest luksusem. I że godzina biegu na odcinku 100 metrów może dostarczyć niezapomnianych doznań.
Nie potrafimy już delektować się życiem? Odpowiedzią psychologów ma być downspeeding

Zdaniem Violetty Nowackiej, psychologa i coacha, większość z nas żyje w świecie rozproszonej uwagi. Potrafimy jednocześnie z kimś rozmawiać i wysyłać SMS, poprawiać notatki i szukać czegoś w internecie, jeść i mówić.

„Skupienie się na jednej rzeczy to dla nas strata czasu. Jeśli w pięć minut mogę załatwić dwie, trzy sprawy, po co się ograniczać – myślimy” – zauważa psycholog. Tymczasem każdego dnia dzieje się tyle, że w zasadzie nie pamiętamy, co robiliśmy godzinę temu. Rano pobudka, szybki prysznic, szybkie śniadanie i jeszcze szybszy galop na przystanek lub do garażu. Już w samochodzie załatwiamy najpilniejsze sprawy przez telefon.

„Dodatkowym dopalaczem staje się technologia. Nasza stała dostępność dla wszystkich i o każdej porze. Facebook, Twitter, komórka. Jesteśmy podłączeni do globalnej sieci przekazu informacji. Gdzie tu miejsce na odrobinę prywatności i możliwość wyciszenia?” – pyta Franz Schweifer, niemiecki coach, specjalista od organizacji czasu.

W zgodzie  z naturą

» Epikur radził rozkoszowanie się dniem powszednim, stoicy dopatrywali się szczęścia we współgraniu człowieka z przyrodą. Hipokrates dążył do psychofizycznej jedności natury i ludzi, a Immanuel Kant uważał, iż umiejętność „obchodzenia się  z samym sobą” prowadzi do harmonijnego i spełnionego życia.

» W wellness dzięki ćwiczeniom oddechowym, kąpieli czy ruchowi na świeżym powietrzu nasz organizm naładowuje się, a my czujemy przypływ energii. Piękna nie należy odmierzać ilością liposomów wklepanych w skórę, ale witalnością, którą można pobudzać każdego dnia, często za pomocą prostych zabiegów, takich jak aromaterapia, relaks w saunie czy hydroterapia.

Coraz szybciej?

Potrzebuję równowagi, w innym wypadku nadmiar kortyzolu złamie mnie ostatecznie

„W pracy jestem jak roślina, którą ktoś przesadził i umieścił w ciemnym lesie, choć tak naprawdę potrzebuje dużo słońca”. „Czuję, jak kolejne fragmenty mojego ciała odklejają się ode mnie. Za moment zniknę” – w ten sposób w dobrowolnych ankietach wypowiedziało się kilku pracowników niemieckiej agencji reklamowej. Dane Instytutu Badań AOK pokazują, że od 1994 r. o ponad 88 proc. wzrosła liczba pacjentów skarżących się na problemy natury psychicznej związane z wykonywanym zawodem.

Presja życia w tempie staje się epidemią pokolenia  30 i 40-latków, którzy przestają sobie radzić z nawałem obowiązków, stresem w pracy, kłopotami z szefem, brakiem regularnego urlopu i koniecznością wykonywania kilku rzeczy naraz.

 

Aby uniknąć zapętlenia się, trzeba zadbać o dyscyplinę wewnętrzną. Najważniejsza jest równowaga. Psychologowie zalecają badanie poziomu swojego zawodowego samopoczucia.

„Sporządźmy skalę od 1 do 10 i każdego dnia zapiszmy, na ile wyceniamy nasze samopoczucie. Po miesiącu podsumujmy dane” – radzi Violetta Nowacka.

Wynik poniżej 5 to pierwszy objaw niechęci do pracy i symptom przemęczenia. Pora na działania zapobiegawcze – rezygnację z nadgodzin, robienie dłuższych przerw np. na lunch, 15-minutowy spacer w ciągu dnia, koncentrację na zainteresowaniach i hobby. Być może jest to również pora, by w końcu wziąć urlop.

Codzienna gonitwa sprawia, że zaczynamy przypominać maszyny, które bezmyślnie wykonują wydane im polecenia. Nie wnosimy nic od siebie, rutynowo powtarzamy te same czynności, przestajemy być kreatywni. Chroniczny stres i permanentne niezadowolenie powodują, że organizm traci harmonię. Ciało zaczyna wysyłać nam sygnały: potrzebuję równowagi, bo w innym wypadku nadmiar kortyzolu, hormonu stresu, złamie mnie ostatecznie.

Tempo życia

Golimy się, myjemy i zjadamy posiłki coraz szybciej

Robert Levine, amerykański psycholog społeczny, pokusił się o utworzenie listy krajów, w których tempo życia jest największe. W badaniach uwzględnił trzy kryteria – szybkość chodzenia po ulicach, szybkość naklejania znaczków pocztowych oraz dokładność publicznych zegarów. Kto żyje najszybciej? Szwajcarzy, Irlandczycy, Niemcy, Japończycy i Włosi. Kto najwolniej? Mieszkańcy Salwadoru, Brazylii, Indonezji i Meksyku. Amerykanie, o dziwo, znaleźli się pośrodku.

Badania Levine’a pokazują, jak tempo życia (czynnik „pośpiechu”) różni się w zależności od miasta czy kraju. Dodatkowo Levine sprawdził, na ile jesteśmy gotowi, by się na chwilę zatrzymać. Przebadał mieszkańców 36 amerykańskich miast i sprawdził, jakie jest prawdopodobieństwo, że będą gotowi m.in. zwrócić długopis, który ktoś upuścił i tego nie zauważył, pomóc osobie niewidomej przejść przez ulicę, rozmienić 25 centów czy wysłać „zgubiony” list. Okazało się, że mieszkańcy miast o najszybszym tempie życia (Boston i Nowy Jork) byli najmniej pomocni, najmniej skłonni, by choć na chwilę się zatrzymać.

 

W Berlinie można od niedawna oglądać wyścigi karaluchów. Owady są trzymane w klatkach, karmione energetycznym pożywieniem i rozjuszane pukaniem w pojemnik. Na znak sędziego klatki otwierają się, a karaczany biegną, dopingowane okrzykami tłumu. Kto szybszy, ten ma większe szanse na zjedzenie tłustej muchy.

„Nasze życie przypomina taki galop. Prześcigamy się w robieniu wszystkiego w zastraszającym tempie, a kiedy mamy odrobinę wolnego, czujemy się dziwnie” – tłumaczy Violetta Nowacka. Ze statystyk wynika, że co roku zwiększamy tempo. Dzisiaj golimy się, myjemy i zjadamy posiłki o wiele szybciej niż 30 lat temu. A śpimy pół godziny krócej – mówią dane z niemieckiego Instytutu Quelle. Nasze motto? Podsumował je jeden z internautów: „Lepiej jest się szybko wypalić, niż znikać powoli”.

 

Nowa filozofia

Downspeeding to odrzucenie życia w formie instant

Zdaniem specjalistów, jeśli nie potrafimy w życiu delektować się jego smakiem czy zapachem, umykają nam najważniejsze momenty. „Musimy narzucić sobie limit tempa i trzymać się go pazurami. Wszędzie, nawet w pracy. Jeśli szef mówi: za dwie godziny chcę mieć ten raport na stole, spokojnie tłumaczymy, że potrzebujemy więcej czasu” – wyjaśnia Franz Schweifer.

Żyć wolniej nie oznacza gorzej. Praca jest koniecznością, ale nie powinna dławić osobowości. Warto się czasem zdystansować do życia na zwiększonych obrotach i złapać oddech.

Downspeeding czy też downshifting (zwolnienie, przesunięcie w dół) to coraz bardziej popularny na Zachodzie trend polegający na wycofywaniu się z nadaktywności. Jest on spowodowany potrzebą koncentracji na tym, co dla nas najważniejsze. Na tym, czego nie dadzą nam ani pieniądze, ani najbardziej prestiżowa praca. Pragnienie odrzucenia konsumpcjonizmu i materializmu dotyka coraz większe grono osób. Stawiają one raczej na satysfakcjonujące wewnętrznie życie niż na pogoń za polepszaniem warunków bytowych. W anonimowych ankietach jednej z niemieckich firm PR pracodawca przeczytał: „doświadczam nieustającego konfliktu między własnymi wartościami a tym, czego wymaga ode mnie pracodawca. Chcę spędzać weekendy z rodziną i być odcięta od komórkowej pępowiny. On myśli, że soboty i niedziele to zbędna przerwa w pracy”.

Downspeeding to odrzucenie życia w formie instant – skondensowanych informacji, które maksymalnie skracają czas potrzebny do wykonania danej czynności. To protest przeciwko doświadczaniu wszystkiego w jak najkrótszym czasie. Bunt przeciw powierzchowności.

 

Carl Honore, autor książki „Pochwała powolności”, pisze: „W mojej książce Szybkość i Powolność to coś więcej niż tylko tempo przemiany. Stanowią one skrót myślowy wyrażający pewien stosunek do rzeczywistości czy też pewne filozofie życia. Szybkość jest ruchliwa, nacechowana żądzą kontroli, agresywna, pobieżna, analityczna, zestresowana, niecierpliwa, aktywna, przyznaje pierwszeństwo ilości nad jakością. Powolność przeciwnie – spokojna, uważna, otwarta na otoczenie, nieruchoma, zawierzająca intuicji, przedkłada jakość nad ilość. Jej istotą jest nawiązywanie prawdziwych i obdarzonych sensem relacji z ludźmi, kulturą, pracą, jedzeniem – ze wszystkim”.

Lenistwo kreatywne

Czasem najlepsze pomysły przychodzą nam do głowy wtedy, gdy pozwolimy jej odpocząć

Downspeeding to wyhamowanie, naciśnięcie hamulca i zastanowienie się, czy obecne tempo jest rzeczywiście nasze. Downspeeding nie oznacza perfekcyjnej aranżacji dnia – o ósmej śniadanie, o dziewiątej przegląd prasy, pół godziny później – rozmowa z klientem, a wieczorem premiera głośnej sztuki. To raczej ukłon w stronę leniuchowania, „nicnierobienia”, zajęcia się rzeczami, które lubimy, ale wydają się nam nieosiągalne. Ten nurt wywodzi się z ruchu Slow Food skupiającego się wokół jedzenia, który powstał we Włoszech ponad trzydzieści lat temu i był buntem przeciwko coraz szybciej rozwijającym się sieciom fastfoodowym. Członkowie ruchu zaprotestowali przeciw „uciekającemu smakowi”, przeciw jedzeniu na czas bez możliwości delektowania się tym, co na talerzu. Dzisiaj ta filozofia przenosi się na inne dziedziny życia. Coach Violetta Nowacka radzi: przestańmy gonić własną śmierć. Zacznijmy zastanawiać się nad tym, co robimy. Nasze życie przypomina odhaczanie czynności na liście rzeczy koniecznych do zrobienia: byłem, widziałem, przeczytałem, zaliczyłem. Tyle że nic się za tym nie kryje.  Na wrażenia, zamyślenie, zastanowienie zabrakło już niestety czasu. 

Downspeeding to lenistwo kreatywne. Nie chodzi o to, by nic nie robić, ale by wykorzystać różne możliwości, jakie niesie nasza codzienność – od zastrzyków adrenaliny po siedzenie na balkonie i podziwianie prania sąsiadów. Potrzebujemy od czasu do czasu pauzy, by móc się naładować energią. Czasem najlepsze pomysły przychodzą nam do głowy wtedy, gdy pozwolimy jej trochę odpocząć. Downspeeding to szukanie kompromisu. Optymalnego rozwiązania, by czuć się lepiej i żyć przyjemniej. Jedni odpoczywają przy serialu, inni – czytając romanse z lukrowanym zakończeniem. Jeszcze inni odreagowują stresy dnia codziennego dzięki sztuce, uprawianiu sportu, spacerom z psem.

Downspeeding to chęć zmiany morderczego tempa. Na Zachodzie ludzi, którzy to potrafią, nazywa się milionerami czasu. „Slow life to nowa jakość życia” – tłumaczy Franz Schweifer. Pod warunkiem jednak, że jest naszym świadomym wyborem. Rezygnując z ilości, stawiamy na jakość.

Jak przejść na wolne obroty

» Zrezygnuj z perfekcjonizmu
nie musisz przyjmować na siebie wszystkich ról – idealnego męża, ojca i menedżera czy idealnej żony, matki i bizneswoman. Im bardziej się starasz, tym szybciej tracisz chęć do życia.

» Nic nie rób
zafunduj sobie dziesięć minut dziennie „nicnierobienia”. Siedź za biurkiem, gap się w okno, przestań myśleć i nie odbieraj telefonów. Skup się na tym, co widzisz i słyszysz.

» Postaw na rytuały
w soboty wybieraj się do sauny, masażysty albo na długi spacer. Nie rezygnuj z tych przyjemności nawet wtedy, gdy czeka na ciebie praca w domu. Zrób coś dla ciała, a tym samym dla siebie. Nie zaprzątaj sobie głowy tym, co czeka cię w przyszłym tygodniu. Dzisiaj jest twój dzień.

 

» Zafunduj sobie twórczy relaks
zapisz się na kurs malowania, rzeźby, haftowania, gotowania lub czegokolwiek, na co miałbyś ochotę. Sztuka pozwoli ci inaczej spojrzeć na rzeczywistość, a przy okazji poznasz ciekawych ludzi.

» Zdrowo  się odżywiaj
koniec z sałatkami na wynos, fast foodami, gotowymi kanapkami z firmowego baru. Delektowanie się jedzeniem to jedna z najmilszych życiowych przyjemności. Ciesz się posiłkami, zwracaj uwagę na jakość tego, co na talerzu.

 

Teoria i praktyka

Warto zmienić sposób myślenia. Zatęsknić za lenistwem  i zacząć je uprawiać

Od czego zacząć? Violetta Nowacka radzi na początek opracować plan działania. Po pierwsze unikaj ogólnych sformułowań typu:  przestanę wiecznie gonić, zacznę żyć wolniej. Zastanów się, z czego tak naprawdę możesz zrezygnować, by znaleźć czas dla siebie. Bierzesz dodatkowe zlecenia? Przesiadujesz nocami w pracy? Dlaczego?

Po drugie pamiętaj o właściwej chronologii działań: co trzeba zrobić w pierwszej kolejności, co w drugiej, a co w trzeciej? Może da się z czegoś zrezygnować? Czy rzeczywiście to ty musisz wysłać 300 kopert z zaproszeniami i zaliczyć pięć spotkań w tym tygodniu?

Po trzecie nie łap kilku srok za ogon, zwłaszcza jeśli trudno ci znaleźć czas na rozpoczęcie, kontynuowanie i zakończenie jednego zadania. Ustal priorytety – odpowiedz sobie na pytanie, który cel jest obecnie najważniejszy i dlaczego.

Po czwarte zastanów się nad swoimi „złodziejami czasu”: z jakich powodów najczęściej marnujesz czas? Co cię rozprasza, dekoncentruje, kusi i dlaczego? Może większe biuro twojej firmowej koleżanki, podczas gdy ty ciśniesz się na kilku metrach? Chęć jeżdżenia lepszym samochodem każe ci brać nadgodziny? Spróbuj wyeliminować psychiczne przeszkody w wygospodarowaniu chwili dla siebie. Potrafisz odmówić innym (np. przysługi, która zajmie ci pół dnia) i sobie (pracy w zawrotnym tempie, by wyjechać na zagraniczne wakacje)?

Uwaga – wyhamować należy dla siebie. Nie dla szpanu ani tym bardziej mody. Wyhamowanie ma nas uspokoić, pozwolić nabrać dystansu do codziennego wyścigu szczurów. Zamiast oglądać z dzieckiem rozwrzeszczanego Pokemona w TV, może lepiej namalować coś wspólnie. Zrezygnować z kupowania gotowych pisanek i bombek w supermarkecie i zacząć robić je samemu. Zafundować sobie relaksacyjny masaż, zapisać się na kurs taichi, usiąść na ławce w parku. Psychologowie coraz częściej namawiają nas do wsłuchania się we własny rytm.

 

Żeby żyć wolniej, nie trzeba przenosić się na wieś i pasać kóz. Pragnienie spowolnienia ma się w sobie, wystarczy tylko minimalizować czynniki rozpraszające i kradnące czas. „W życiu nie można być tylko jego biernym uczestnikiem. Trzeba je świadomie przeżywać i czynnie zaspokajać swoje potrzeby. Zadbać o swoje dobre samopoczucie i wyskoczyć z błędnego koła pogoni za lepszym jutrem” – przekonują specjaliści.

Aby zostać smakoszami czasu, musimy zmienić sposób myślenia. Zatęsknić za lenistwem i zacząć je uprawiać. Dojrzeć do tzw. strategii krokodyla, który leży w słońcu, rzadko porusza jakąkolwiek częścią ciała i całe swoje siły mobilizuje na konkretny cel – ruchomy obiad u wodopoju. “. I – jak twierdzą naukowcy – dłuższe. Kot jest w stanie przeżyć psa myśliwskiego co najmniej o dziesięć lat. Powód? Nie biega bez przerwy z wywieszonym językiem. 

Więcej:karierapraca