Rozmowa z Dominiką Ustjan, psychologiem. Wykładowcą Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, młodszym asystentem w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Od wielu lat pracującą z osobami chorującymi na schizofrenię.
Czy wiara w spiski to rodzaj obsesji?
Oczywiście. Pracując z osobami chorymi, często słyszę o spiskach, bo chorzy rzeczywiście są ofiarami różnych realnych manipulacji. Przykładem może być moja pacjentka, która opowiadała, że jej rodzina chce ją otruć, dosypując coś do jedzenia. Potraktowałam to jako objaw nasilenia choroby. Po jakimś czasie dowiedziałam się od matki dziewczyny, że córka nie chce przyjmować zaleconych przez psychiatrę leków. Postanowili, więc, że będą cichaczem dosypywać jej te leki do posiłków. Czy to nie spisek? Takie „rodzinne spiskowanie” spotykamy na co dzień. Świetnie oddaje to piosenka Wojciecha Młynarskiego „Po co babcię denerwować”. Mówi się w niej o specjalnie drukowanej gazetce, która dla babci podaje zmodyfikowaną optymistyczną wersję wydarzeń rodzinnych. Małe codzienne zmowy przytrafiają się nam znacznie częściej, niż sądzimy. Na co dzień jesteśmy nie tylko ich ofiarami, ale równie często ich twórcami.
Na czym polega owa dolegliwość?
Z psychologicznego punktu widzenia pewna doza podejrzliwości jest pożądana. To zdrowa postawą przystosowawcza, bo świat, w jakim żyjemy, nie jest prosty i bezpieczny, a otaczają nas nie tylko ludzie życzliwi. Także ewolucyjnie większe szanse na przeżycie mają osobniki, które umieją odpowiednio wcześnie rozpoznać niebezpieczeństwo. Podejrzliwość – w adekwatnym do sytuacji nasileniu – służy naszemu przetrwaniu. Psychologowie zaczynają niepokoić się o człowieka wówczas, kiedy staje się on zbyt podejrzliwy. Mówiąc żartobliwie, nie zareagowałabym, jeśliby mi pan powiedział, że sąsiedzi pana nie lubią i specjalnie zastawiają panu miejsce parkingowe. Jeżeli jednak zwierzyłby mi się pan, że w przeciągu ostatniego półrocza przeprowadził się pan kilka razy i w każdym z nowych miejsc sąsiedzi są źle do pana nastawieni, to wówczas zachęcałabym do wizyty u któregoś z moich kolegów.
Spiskowa fobia jako dowód naszej słabości?
Korzyścią wiary w spiski może być, paradoksalnie, poczucie bezpieczeństwa. Ludzie źle znoszą sytuacje niejasne, których mechanizmów nie rozumieją. Wówczas dopatrzenie się w tej sytuacji spisku „oswaja” ją, sprawia, że staje się ona zrozumiała, a tym samym bezpieczniejsza. Dodatkowo spiskowe tłumaczenie rzeczywistości pozwala na utrzymanie pozytywnego obrazu siebie. Na przykład idziemy na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy i zostajemy odrzuceni. Mamy wówczas dwa sposoby wytłumaczenia sobie tej sytuacji. Możemy dokonać krytycznej autoanalizy, która może być przykra, bo unaocznia nasze niedoskonałości. Jednak w długofalowym efekcie prowadzi ona z reguły do pozytywnych zmian. Możemy jednak przyjąć, że przyczyną porażki było coś innego niż nasze niedostatki. Łatwym wytłumaczeniem staje się zmowa. Zwalniamy się w ten sposób z odpowiedzialności za klęskę i przypisujemy ją „złym ludziom” lub „złemu światu”. Choć chwilowo poczujemy się lepiej, w dalekosiężnej perspektywie to strategia, prowadząca do stagnacji i braku modyfikacji zachowania – następnym razem również nie dostaniemy pracy, bo nie wyciągniemy właściwych wniosków z porażki.
Czy nauka zajmuje się tym zagadnieniem?
Niestety, praktycznie wcale. Po zamachu na Kennedy’ego Komisja Warrena ogłosiła, że zamach był czynem pojedynczej osoby – Lee Harveya Oswalda. Okazało się, że ponad 80 proc. Amerykanów nie wierzy w tę wersję i uważa, że w zamachu uczestniczyło więcej osób – czyli że za sprawą stał spisek. Amerykański dziennikarz Tom Bethell sformułował wtedy tezę, że tendencja do spiskowego patrzenia na tę zbrodnię wynika z irracjonalnej ludzkiej potrzeby tłumaczenia sobie znaczących wydarzeń proporcjonalnie wielkimi przyczynami. Oswald dla Amerykanów był zbyt mały, aby zamordować kogoś takiego jak Kennedy. Naukowcy z Bryn Mawr College w Pensylwanii eksperymentalnie potwierdzili hipotezę Bethella. Prezentowali fikcyjną informację prasową o udanym bądź nieudanym zamachu na prezydenta. Następnie prosili badanych, aby wypowiedzieli się, czy – ich zdaniem – bardziej prawdopodobne jest, że zamachowiec działał sam, czy że za zamachem stała zorganizowana grupa. Okazało się, że ludzie dopatrywali się spisku, gdy zamach był skuteczny.
Kto ulega wierze w spiski?
Poza zdrową nieufnością spotykamy także patologiczne jej formy. Osoby cierpiące na paranoiczne zaburzenia osobowości nie potrafią zaufać ludziom, bo nawet najbliższych postrzegają jako kłamliwych. Spotykając się z porażkami czy krytyką, mają skłonność do przyjmowania „spiskowego” wytłumaczenia. Gdy osoby o paranoicznym typie osobowości napotkają przeszkody na drodze do realizacji celów, potrafią stać się agresywne. Podejrzewa się, że wielu znanych ludzi nękały paranoiczne zaburzenia osobowości. Czasem, jak w przypadku szefa FBI Edgara Hoovera, przynosiło to pożądane skutki. Jego podejrzliwość doprowadziła do sukcesów w walce z komunizmem. Odkrył wiele istniejących spisków wymierzonych w Amerykę, m.in. dowiedział się, że Rosjanie uzyskali dostęp do wyników Projektu Manhattan. W innych okolicznościach działalność osób z osobowością paranoiczną doprowadzała jednak do tragedii. Wielebny Jim Jones, założyciel sekty Świątynia Ludu, który wieszczył zbliżającą się zagładę atomową, czuł się prześladowany przez CIA. W konsekwencji, w 1978 r. w Jonestown w Gujanie Jones i ponad 900 osób pod jego wpływem popełniło zbiorowe samobójstwo.
Patologiczną formę podejrzliwości spotykamy także u chorych na schizofrenię paranoidalną. Charakterystyczne dla tej przypadłości są urojenia prześladowcze: pacjent żyje w poczuciu ciągłego zagrożenia. Cierpiał na tę chorobę m.in. pisarz Philip Dick. Był przekonany, że Stanisław Lem to postać fikcyjna, za którą kryje się grupa pisarzy działających na zlecenie KGB. Dowód: nietypowe nazwisko, mnogość stylów pisarskich Lema i szeroka tematyka jego dzieł. Dick pisał w tej sprawie nawet do FBI…