W zrujnowanej po I wojnie Europie brakowało mężczyzn. Z powodu deficytu młodzieży kobiety były gotowe zadowolić się również nieco “przeterminowanymi egzemplarzami”. Nic dziwnego więc, że fizyczne i seksualne odmłodzenie starszych mężczyzn stało się w pewnym sensie świętym Graalem nauki. Mniej więcej w tym samym czasie narodziła się endokrynologia. Medycy zachłysnęli się możliwościami organów wydzielniczych. „Wiemy teraz z całą pewnością – pisał H.H. Rubin, autor popularnego dzieła medycznego – że nienormalne funkcjonowanie tych gruczołów może zmienić świętego w satyra, piękną w bestię, giganta w marną karykaturę człowieka; bohatera w tchórza, optymistę w mizantropa”. Niektórzy naukowcy doszli więc do wniosku, że starość to wynik braku jakiejś substancji w organizmie.
NATURALNY ELIKSIR MŁODOŚCI
Francuski lekarz i fizjolog Charles Eduoard Brown-Sequard powiązał starzenie z mniejszą aktywnością wydzielniczą jąder. Jego teoria niespecjalnie dziwiła – w końcu od wieków wierzono, że wyciągi z jąder mają właściwości odmładzające i są afrodyzjakami. W 1889 roku, w wieku 72 lat, Sequard rozpoczął próby, wstrzykując sobie w ramię… ekstrakt z jąder psa i świnki morskiej. Efekt: ramię stało się znacznie silniejsze, a Sequard miał odzyskać wigor. Choć próby niezależnych badaczy nie potwierdziły jego wyników, pomysł wkrótce podchwycili inni.
Gazeta „The Medical News” z 26 sierpnia 1889 roku donosiła, że przedstawiciele pewnej spółki farmaceutów twierdzą, że „odkryli i wyodrębnili aktywny składnik zawarty w płynie nasiennym”. Nowy związek, wzmocniony m.in. ekstraktem z serca i wątroby cielaka, jąder byka i dystrybuowany pod nazwą Spermine, miał mieć taki sam efekt jak eksperymenty Sequarda. Po zastrzyk początkowo ustawiały się kolejki. Entuzjazm jednak szybko ostygł. I nic dziwnego. Te zastrzyki nie miały prawa działać. Produkowany w jądrach testosteron faktycznie wpływa m.in. na siłę i wytrzymałość mięśni, jednak – jak piszą Nicole L. Miller i Brant R. Fulmer w „Journal of Urology” – „współczesna endokrynologia udowodniła, że testosteron jest uwalniany do krwi wkrótce po syntezie i w jądrach pozostaje jedynie mała jego ilość. Tak więc (…) to, co Brown-Sequard zaobserwował, to jedynie bardzo silny efekt placebo”.
Sequard to nie jedyny naukowiec, który wierzył w dobroczynną moc spermy lub ekstraktu z jąder. Pracujący w Wiedniu doktor Eugen Steinach był przekonany, że ma ona właściwości odmładzające. Niestety, jest drobne „ale”. Efekty te są trwonione przez funkcję „wydalniczą” jąder. Gdyby udało się
sprawić, by pacjent nie marnował naturalnego eliksiru młodości, mógłby dłużej zachować młodość. Tę teorię wydawały się potwierdzać eksperymenty na szczurach. Po podwiązaniu nasieniowodów stare zwierzęta stawały się aktywniejsze, przybierały na wadze i rosło im nowe futro.
W 1918 roku Steinach wypróbował swoją teorię na trzech, niczego niepodejrzewających pacjentach. Według jego obserwacji mężczyźni odzyskali wigor. Jego teoria idealnie wpasowywała się we wciąż panującą w niektórych kręgach wiktoriańską moralność. W końcu jeszcze nie tak dawno naukowcy udowadniali, że wiążąca się z masturbacją utrata spermy prowadzi do poważnych zaburzeń i chorób, a nawet – śmierci. Przechwałki Steinacha, że w 80 proc. przypadków osiąga sukces, a także kilka nominacji do Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny, sprawiły, że pacjenci pchali się do niego drzwiami i oknami. Na operację metodą Steinacha dali się skusić m.in. Zygmunt Freud oraz 69-letni William B. Yeates. W 1937 roku irlandzki pisarz przyznał, że zabieg „ożywił jego moc twórczą (…). Ożywił także pożądanie (…)”. O ile ocena drugiej kwestii pozostaje subiektywna, wielu badaczy twórczości Yeatesa twierdzi, że po operacji napisał najlepsze wiersze w swojej karierze… Ojciec psychoanalizy był ponoć mniej zadowolony.
JĄDRA NA OCZY
Moda na operację Steinacha trwała kilkanaście lat. W tym samym czasie, gdy on walczył, by ograniczyć marnotrawstwo spermy, inni naukowcy kombinowali, w jaki sposób pobudzić jądra do produkowania większej ilości eliksiru młodości. Doszli do prostego wniosku – skoro w starszym wieku następuje zmniejszenie i atrofia jąder, wystarczy pacjentowi przeszczepić nowe, by odzyskał wigor. Teoria ta nie była pozbawiona podstaw, bowiem już w połowie XIX w. niemiecki fizjolog i zoolog Arnold Adolph Berthold przeszczepiał kogucie jądra. Ptasi pacjenci podobno szybko wracali do formy. Pierwsze eksperymenty z udziałem ludzi odbyły się w 1914 roku w USA. Dr Frank Lydston z Chicago przeszczepił jądra zmarłych kilku pacjentom (w tym sobie). W artykule „Sex gland implementation” sugerował, że to lek dobry na wiele schorzeń – od zaburzeń seksualnych i psychicznych przez nadciśnienie, starzenie po choroby skóry.
Na większą skalę podobne eksperymenty podjął Leo L. Stanley, lekarz więzienny w San Quentin w Kalifornii, który przeprowadził ponad 600 przeszczepów u swoich podopiecznych. W przeciwieństwie do innych medyków zajmujących się później tą metodą on nie cierpiał na brak dawców – „w tym więzieniu odbywają się średnio trzy egzekucje w roku, cenny materiał potrzebny do tego typu pracy stał się osiągalny” – przyznawał. Pierwszy zabieg wykonano w 1919 roku: jądra zabitego mordercy trafiły do 60-letniego przedwcześnie postarzałego osadzonego. Więzień odzyskał wigor! Podobno nie on jeden. W więzieniu od czasu do czasu organizowano zawody sportowe. Króliki doświadczalne Stanleya osiągały w nich sukcesy… Lekarz twierdził, że przeszczep jąder (lub ekstrakt ze zmielonych organów, którego używał później) pomagał nie tylko w przypadku wycieńczenia, lecz także reumatyzmu oraz… słabego wzroku!
VIAGRA LAT 20.
Prawdziwym królem jądrowych przeszczepów był jednak pochodzący z Rosji, osiadły w Paryżu Serge Voronoff. Zanim zajął się transplantologią, był znanym i szanowanym „tradycyjnym” chirurgiem ze sporym doświadczeniem w leczeniu chorób tropikalnych (przez jakiś czas był bowiem lekarzem władcy Egiptu).
W 1917 roku wykonał pierwszy przeszczep jąder u baranów. Wyniki miały być spektakularne – starsze osobniki wyposażone w jądra młodszych odzyskały witalność. Trzy lata później Voronoff uznał, że jest gotowy na próby z ludźmi. Z powodu problemów z dawcami zdecydował się użyć jąder szympansa (w późniejszych latach optował za pawianami). Voronoff uznał zresztą, że małpy są na tyle blisko spokrewnione z ludźmi, że przeszczepy się przyjmą [czytaj: Metoda Voronoffa]. Okazało się, że nie miał racji. Dwa zabiegi wykonane 12 czerwca 1920 r. zakończyły się porażką i chirurg musiał usunąć nowe jądra. Niepowodzenie tłumaczył tym, że obydwaj pacjenci byli w zaawansowanym stadium gruźlicy. Jego przypuszczenia wydawały się potwierdzać kolejne cztery zabiegi: pacjenci odzyskali witalność, czuli się zdrowsi i silniejsi.
Największym entuzjastą zabiegu był 76-letni londyńczyk Edward Liardet. Chętnie opowiadał o zabiegu prasie („New York Times” przyznał, że wygląda jak 45-latek), zaczął biegać i podnosić ciężary. Niestety 2 lata po zabiegu, tuż przed kolejnym wystąpieniem, na którym miał opowiadać o zaletach rejuwenacji (odmłodzenia), niespodziewanie zmarł. Niezrażony Voronoff za przyczynę śmierci uznał delirium tremens. Choć zabieg miał wyleczyć Liardeta ze starości, nie pomógł na alkoholizm…
Śmierć słynnego pacjenta nie zniechęciła paryskiego lekarza. Voronoff niestrudzenie promował swoją metodę na konferencjach naukowych i w prasie. Argumentował, że jest w stanie odjąć pacjentom 20–30 lat. Nie za darmo oczywiście. Voronoff inkasował od 500 do 1000 funtów za operację (54–108 tys. dzisiejszych funtów), choć niekiedy dla rozgłosu pracował za darmo. W sumie wykonał około 2 tys. takich operacji – w najlepszych czasach ich liczba dochodziła do 10 tygodniowo.
W 1924 roku optymizm sięgnął zenitu. „Nawet śmierć, poza tą, która nastąpiła w wyniku wypadku, może stać się nieznana, jeśli śmiałe eksperymenty dr. Serge’a Voronoffa, genialnego francuskiego chirurga, wciąż będą przynosić wyniki, które zadziwiają świat” – pisał zachwycony reporter „Scientific American”. Do badań Francuza entuzjastycznie odnosili się niektórzy lekarze w Anglii oraz we Włoszech. Część z nich próbowała go naśladować. Małpie jądra przeszczepiano pacjentom w USA, Włoszech, Chile, Indiach, Rosji i Brazylii. Popyt na organy był tak duży, że Francuzi musieli zakazać polowań na małpy w swoich koloniach! Co więcej, jego metodę uważano za skuteczną na tyle, że w 1927 roku firma ubezpieczeniowa z Węgier odmówiła wypłaty emerytury klientowi, argumentując, że przecież przeszedł przeszczep jądra, a więc jest młodszy i nie należy mu się świadczenie!
NIEMY KRZYK OWIEC
Nie wszyscy jednak dali się porwać charyzmatycznemu chirurgowi. Artur Dean Bevan, prezydent Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, twierdził: „To naukowo udowodniony fakt, że jakikolwiek przeszczep materiału zwierzęcego wszczepiony w ludzkie ciało musi zniknąć w krótkim czasie. To tak podstawowe i nieuniknione jak to, że dwa plus dwa daje cztery”. Voronoff obstawał jednak przy swoim. Przeciwników wyzywał od „gnijących, upadających organizacji, które sprzeciwiają się wszelkim zmianom i innowacji”. Jako dowód pokazywał zgrubienia pod blizną operacyjną na jądrach pacjenta [czytaj: Metoda Voronoffa]. W rzeczywistości jednak to Bevan miał rację.
Żaden przeszczep odzwierzęcy nie miał szans się przyjąć. Układ odpornościowy niszczył go w ciągu kilku dni, a nawet godzin. Komórki, które Voronoff i pracujący z nim patolog prof. Retterer pod mikroskopem brali za żywe komórki nowych jąder, były w rzeczywistości komórkami, które ten przeszczep niszczyły. Poprawa zdrowia, która niekiedy towarzyszyła zabiegom, wiązała się zapewne z mocą sugestii charyzmatycznego lekarza oraz… odpoczynkiem, który zalecał pacjentom przed i po zabiegu. Do upadku reputacji Voronoffa doprowadziły jednak nie tyle protesty szacownych instytucji medycznych, ile… weterynarzy.
Od 1924 roku równolegle z operacjami ludzi Francuz zajął się bowiem doskonaleniem hodowli owiec. Twierdził, że dzięki przeszczepom jąder owce będą większe, będą miały lepszej jakości futro, a te cechy odziedziczy ich potomstwo. Eksperymenty w Algierii sponsorował m.in. francuski rząd zainteresowany wymiernymi efektami. Tym razem ich efekty – futro, płodność, wagę badanych owiec – dało się zmierzyć. Co więcej, zwierzęta są odporne na sugestie. Nie ma więc mowy o efekcie placebo.
W 1927 roku do stacji badawczej w Algierii przyjechała delegacja naukowców z Francji, Anglii, Włoch, Hiszpanii i Czechosłowacji. O ile Francuzi i Hiszpanie entuzjastycznie podeszli do wyników zaprezentowanych przez Voronoffa, o tyle Anglicy zaczęli kręcić nosem. Przypuszczali, że lepszy wygląd owiec, które poddano zabiegowi, wynikał z tego, że do eksperymentów wybrano zdrowsze zwierzęta. Wkrótce okazało się, że nikt nie jest w stanie uzyskać takich samych wyników jak Francuz. Do nagonki przyłączyli się również przeciwnicy eksperymentowania na zwierzętach. Nie tyle przeszkadzało im jednak okaleczanie naczelnych, ile myśl, że po przeszczepie cechy małpy mogłyby przejść na człowieka… Te same zastrzeżenia wysuwano w przypadku jąder kryminalistów.
GDYBY KÓZKA…
Pacjenci amerykańskiego rejuwenatora „dr.” Johna Brinkleya nie mieliby z kolei nic przeciwko, gdyby zyskali niektóre z cech zwierzęcych. Wielu z nich zwracało się bowiem do tego pracującego w Milford w stanie Kansas specjalisty nie tyle z powodu spadku mocy intelektualnych, ile seksualnych. Symbolem potencji i witalności na Południu była zaś… koza. I właśnie to zwierzę wybrał Brinkley na dawcę jąder.
Brinkley nie mógł pochwalić się takim wykształceniem jak Voronoff – uzyskał dyplom po zaledwie trzech miesiącach studiów na Eklektycznym Uniwersytecie Medycznym w Kansas. Jego pacjentom to jednak nie przeszkadzało. 50-łóżkowy szpital, który zbudował w 1918 r., pękał w szwach. Zachęceni sloganem: „jesteś tak stary, jak twoje gruczoły” płacili od 750 do 2000 USD (dziś to 29 000–79 000 USD) za operację u Mesjasza z Milford, która nie tylko miała leczyć bezpłodność, lecz także… objawy chorób psychicznych. By promować swój biznes, Brinkley założył rozgłośnię radiową, która odniosła ogromny sukces. Pod koniec lat 20. dzięki dochodom z emisji oraz ze szpitala został milionerem – miał dwa samoloty, kilka domów i jachty. Jednak w 1930 r. amerykańskie władze porządkujące rynek medyczny odebrały mu dyplom i prawo do praktyki. Rozzłoszczony Brinkley po przegranej apelacji w sądzie postanowił… ubiegać się o fotel gubernatora stanu Kansas. Dzięki swojej stacji radiowej i rzeszy oddanych pacjentów uzyskał niezły wynik. Wkrótce jednak, by kontynuować praktykę, musiał przenieść się do Meksyku.
ŚLEPY ZAUŁEK
Moda na rewitalizujący przeszczep jąder straciła sens w 1935 roku, kiedy zidentyfikowano i wyodrębniono testosteron, co otworzyło furtkę do terapii hormonalnych. Co więcej, okazało się, że ten męski hormon płciowy nie odmładza. Coraz lepiej poznawano też mechanizm stojący za odrzutami
przeszczepów, choć niektóre teorie utrzymały się zaskakująco długo. W 1934 r. chirurg z Baltimore Harvey B. Stone stwierdził np., że jeśli tkanka gruczołu będzie hodowana w serum biorcy przez 7 dni, to się przyjmie. Ten błędny pogląd pojawiał się w literaturze przedmiotu do lat 80. XX wieku.
„Ze współczesnej perspektywy wysiłki Browna-Sequarda, Voronoffa i Steinacha mogą wydawać się naiwne, nieetyczne pod pewnymi względami i potencjalnie niebezpieczne dla pacjentów. Jednak – przynajmniej na powierzchownym poziomie – były logiczne i wynikały z wiedzy dostępnej w tym czasie” – podsumował badania nad rejuwenacją Arnold Kahn z wydziału Biologii Tkanek i Komórek Uniwersytetu Kalifornijskiego.
Nie ma dowodów, że naukowcy z lat 20. (poza Brinkleyem) próbowali oszukiwać pacjentów. Wydaje się, że oni naprawdę wierzyli w to, co robią, tyle że ich „odkrycia” okazały się ślepym, choć kuszącym zaułkiem medycyny. Zresztą próby wykorzystania tkanek odzwierzęcych w leczeniu ludzi nie umarły wraz z nimi. Do dziś naukowcy usiłują pokonać mechanizm prowadzący do odrzutów, by zwierzęce organy ratowały pacjentów, którzy nie mogą liczyć na ludzkiego dawcę. Mimo to – jak zauważył sir Roy Calne, pionier transplantologii – choć „ksenotransplantacja jest tuż za rogiem, ten róg znajduje się bardzo daleko”.