Polskie łupy z czasów wojny

W naszych domach mogą wisieć bezcenne zdobyczne skarby z II wojny światowej. Ale nawet przy naszej dobrej woli ich powrót do Niemiec jest równie skomplikowany, jak dzieł zagrabionych przez III Rzeszę do Polski. A zresztą, czy powinniśmy cokolwiek zwracać?

PRZESŁUCHIWANY: dr Marek Łuczak

ZAWÓD: Policjant, Komenda Wojewódzka Policji w Szczecinie

SPECJALIZACJA: Dzieła sztuki, autor książki „policja w walce o zabytki”

W SPRAWIE: Co zrobić z polskimi łupami wojennymi?

PROWADZĄCY PRZESŁUCHANIE: Adam Węgłowski


Adam Węgłowski: Zetknął się pan z jakimiś obrazami zaginionymi podczas wojny, które odnalazły się w polskich domach?

Dr Marek Łuczak: Dwa lata temu zabezpieczyliśmy kolekcję obrazów w Szczecinie. Jeden z nich – litografia Józefa Czajkowskiego z 1903 r. „Cmentarz Ojców Reformatów w Krakowie” – zaginął w 1945 r. z Muzeum Śląskiego w Katowicach. Po 67 latach wrócił do „domu”. Znając realia, na pewno takich obrazów jest dużo w prywatnych zbiorach, a ich właściciele mogą nawet nie zdawać sobie z tego sprawy.

A.W.: Niedawno znaleziono u kolekcjonera w Monachium obrazy zrabowane przez nazistów. My znamy historię, jak polscy żołnierze zatrzymali się na terenie III Rzeszy w budynku pełnym dzieł, m.in. z Drezna. Jeden z wojaków zaczął wtedy robić portrety towarzyszy broni, wykorzystując jako podkład co „brzydsze” (czyli starsze) płótna. Wiemy, że jeden taki obraz trafił potem do Warszawy. Czy można sprawdzić i odsłonić pierwotne dzieło, nie niszcząc portretu żołnierza?

ML: Można to sprawdzić w prosty sposób. W każdej pracowni medycznej wyposażonej w aparaturę RTG po wykonaniu prześwietlenia obrazy będą na siebie nałożone, ale z grubsza można rozpoznać, co znajduje się pod spodem. Druga metoda jest bardziej skomplikowana: można użyć tomografu komputerowego, o ile malatura (czyli warstwa farby) jest dostatecznie gruba, by urządzenie wyłapało różnice w podkładach. Jednak po badaniach, już przy samym odsłanianiu starszego obrazu, nowszego raczej nie uda się ocalić.

A.W.: Od fachowca z pewnej państwowej instytucji usłyszałem, że najgorsze, co rodzina z Warszawy mogłaby teraz zrobić, to oddać „łup” do polskiego muzeum. Wtedy zostałaby uruchomiona polsko-niemiecka biurokratyczna machina. Jego zdaniem lepiej, żeby rodzina dogadała się przez prawnika z muzeum w Niemczech. Wtedy dzieło wróciłoby na miejsce, a ona dostałaby jakąś gratyfikację…

ML: Jeżeli zachodzi podejrzenie, że przedmiot może pochodzić ze strat wojennych Drezna, trzeba byłoby wysłać informację z opisem stanu wiedzy o obrazie oraz o tym, co przedstawiał, do np. Krajowego Konserwatora Zabytków w Niemczech, informując, że istnieje możliwość zwrotu obrazu. Dodatkowo w sprawie musi pośredniczyć nasze Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa NaProblem powstanie, jeśli rodzina nie zechce podjąć żadnych czynności, by udostępnić obraz. Jeśli nie wiemy dokładnie, jaki obraz został zamalowany, skąd dokładnie pochodzi oraz czy figuruje na liście jakichkolwiek strat wojennych, to wydaje mi się, że nie ma żadnych form prawnych, by ją do tego przymusić.

A.W.: A co pan sądzi o propozycji sprzed paru lat, aby strona polska zwróciła Niemcom zbiory Pruskiej Biblioteki Państwowej?

ML: Wszystko jest kwestią oceny wartości zbiorów i stopnia ich opracowania. Jeżeli zbiory są już opracowane przez polskich badaczy, to nie ma sensu trzymać tego w archiwum. Podobną wymianę zrobiły w 2012 r. Muzeum Narodowe w Szczecinie i Muzeum Krajowe w Greifswaldzie, wymieniając między sobą zbiory archeologiczne. Szczecin otrzymał zbiory z terenu obecnej Polski, a Niemcy z terenu obecnych Niemiec. Biorąc pod uwagę wartość uzyskanych eksponatów, uważam, że wyszliśmy na tym znacznie lepiej niż strona niemiecka.

A.W.: Czy postawa Niemców skłania do zwrotu ich wojennych strat?

ML: Niemcy bardzo niechętnie cokolwiek zwracają. Funkcjonuje tam tzw. nabycie w dobrej wierze, które chroni obecnego właściciela i stoi na przeszkodzie, by taki przedmiot odzyskać. Dla przykładu kilka lat temu IPN w Szczecinie prowadził sprawę zagrabienia przez Wehrmacht korespondencji Polski z Zakonem Krzyżackim. Żołnierze niemieccy na każdy dokument wystawili pokwitowanie, które przedłożył IPN. Pomimo tak bezsprzecznych dowodów strona niemiecka odpowiedziała lakonicznie, że nie może zabezpieczyć tych pokwitowań jako dowodu procesowego, bo nic nowego do sprawy nie wnoszą. O jakimkolwiek zwrocie dokumentów nawet nie wspominano… To daje do myślenia.