Czego mogą spodziewać się podejrzani, kiedy trafiają na przesłuchanie? Policjanci ze służb kryminalnych strzegą tajemnic kuchni jak oka w głowie. Zdradzanie taktyki to instrukcja dla przeciwnika. Bandyta nie może być przygotowany do rozmowy z nami – argumentują.
Jedno jest pewne. Ostre metody przesłuchania są nieprzydatne. Przynoszą odwrotny skutek, ponieważ agresja rodzi agresję. Zamiast informacji o przestępstwie otrzymywalibyśmy skrajną nienawiść – mówi Edward Olejnik, szef służb kryminalnych w Szczecinie.
Dochodzenia nie ułatwia to, że przesłuchiwani znają swoje prawa, piszą skargi, nierzadko właśnie prowokują agresję. Szczególnie ci z przestępczości zorganizowanej. Zabójcy studentki z Wrocławia sami przychodzili na komisariat i pytali o postępy w śledztwie. We trzech zgwałcili Dorotę J., pocięli ją szkłem i nożem, wrzucili ciało do jeziora. Wiedzieli, że nic na nich nie mamy, witali się z nami, wznosząc do góry środkowy palec. Normalnie chcieliśmy ich lać, ale trzeba było grzecznie, zgodnie z przepisami – wspomina śledztwo sprzed kilku lat oficer CBŚ z Wrocławia (we wrześniu 2004 roku Sąd Okręgowy we Wrocławiu skazał dwóch zabójców Doroty J. na dożywocie. Trzeci nie doczekał procesu – powiesił się w niemieckim areszcie).
Dziś nikt nie ryzykuje kariery zawodowej dla podpisu pod przyznaniem się do winy. Każdy przypadek łamania praw człowieka trafia do Biura Spraw Wewnętrznych KGP (policji w policji). Do sprawy włącza się prokurator. Wyrok skazujący oznacza dla funkcjonariusza dyscyplinarne wyrzucenie z pracy.
Negocjacje i mowa ciała
Nie jest tajemnicą, że w przesłuchaniach członków groźnych gangów istotną rolę odgrywają negocjacje. Za wydanie wspólników i ujawnienie ważnych okoliczności przestępstw popełnionych w grupie można zaproponować podejrzanemu status świadka koronnego (jeśli nie zabił i nie kierował gangiem). Argumentem przetargowym jest też nadzwyczajne złagodzenie kary.
Z zabójcami targować się nie wolno, a więc przesłuchanie to gra na emocjach. Zabójca, któremu grozi wieloletnie więzienie lub dożywocie, musi zrozumieć powagę sytuacji, w której się znalazł. Powinien mieć także czas na oszacowanie strat, jakie spowodowała w jego życiu zbrodnia. Dopiero wtedy można z nim rozmawiać. Najpierw na tzw. luźne tematy, przypominające czasami miłą pogawędkę. To ważny etap przesłuchania. Policjant poznaje mowę ciała rozmówcy: jak reaguje na dowcip, przykre słowa, w jaki sposób denerwuje się lub popada w zakłopotanie. Dzięki temu zanim podejrzany udzieli odpowiedzi na właściwe pytania dotyczące śledztwa, jego ciało wiele zdradzi. Bez znajomości niekontrolowanych odruchów nie sposób też ocenić, czy człowiek mówi prawdę. Śledczy musi być też dobrym psychologiem.
Policyjny blef
Eksperci potrafią podejść każdego. Zdarza się, że po odpowiednim wstępie nawet pozbawiony emocji psychopata zaczyna wierzyć, że funkcjonariusz jest jego przyjacielem, jedyną deską ratunku. Mistrzami tej metody okazali się policjanci z Zakopanego, prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa 22-letniej Kasi P. ze Świebodzina. Latem 2003 roku dziewczyna wyjechała na wakacje, chciała poznać Tatry. Przepadła jak kamień w wodę. Sprawa wyglądała beznadziejnie: z braku dowodów, świadków i ciała ofiary. Dopiero po wielu tygodniach policja wytypowała podejrzanego.
– Nie mieliśmy pewności, że studentka nie żyje, choć wszystko na to wskazywało. Aby uzyskać pewność, potrzebne są zwłoki. My ich nie odnaleźliśmy, chociaż w tym celu schodziliśmy Tatry wzdłuż i wszerz – mówi Tomasz Oczkoś z sekcji kryminalnej Komendy Powiatowej Policji w Zakopanem.
Podejrzany o zabójstwo Paweł H. spodziewał się ostrego przesłuchania, tymczasem policjanci zaskoczyli go uprzejmością. Początkowo nieufny, z czasem nabrał przekonania, że funkcjonariusze nie chcą zrobić mu krzywdy i gdyby nie okoliczności, zapewne zostaliby jego przyjaciółmi. Dopiero po kilku godzinach rozmowy śledczy wyjawili, że znają powód zniknięcia studentki. Paweł H. opowiedział, że wypatrzył Kasię na dworcu PKP. Szukała kwatery, a on obiecał jej pomóc.
Przedstawił się jako przewodnik, zaproponował wyprawę do Doliny Chochołowskiej. Tam ją zabił i ukrył ciało. Policjanci udawali, że już dawno odnaleźli zwłoki, a teraz chodzi im wyłącznie o to, by podejrzany zademonstrował, jak doszło do zbrodni. Nie mogli się zdradzić, jak bardzo zależy im na wyprawie.
– Daliśmy mu alternatywę: idziemy tam teraz, on i my, albo czekamy na rodziców studentki i wybierzemy się wszyscy razem. Wiadomo, że wtedy będzie płacz i łzy. Jeśli załatwimy sprawę od ręki, czeka nas mniej nerwów – wspomina Krzysztof Stawarz, jeden z zakopiańskich policjantów, którzy przesłuchiwali zabójcę.
Jakież było zdziwienie „taternika”, gdy wysoko w górach okazało się, że policjanci blefowali.
Zły policjant – dobry policjant
Metoda znana z filmów rzadko kiedy jest w rzeczywistości grą z ustalonym wcześniej podziałem na role. Do tego podziału dochodzi w naturalny sposób, w trakcie przesłuchania. Zwykle wtedy, gdy między podejrzanym a policjantem od początku coś zgrzyta. Miałem taką sytuację z szesnastoletnim zabójcą – wspomina Edward Olejnik. Wyszedłem z pokoju po dziesięciu godzinach przesłuchania. On traktował mnie jak śmiertelnego wroga. Przesłuchanie kontynuował ktoś inny. Dwadzieścia minut później chłopak opowiedział mu o zbrodni.
Dzięki metodzie „zły policjant – dobry policjant” we Wrocławiu wyjaśniono tajemnicę śmierci żony lekarza z tamtejszego pogotowia ratunkowego. Jej ciało leżało przez wiele miesięcy w krzakach nad Odrą. Chociaż zaawansowany rozkład uniemożliwiał ustalenie przyczyny zgonu, zakładano, że to zabójstwo. Pierwszym podejrzanym był mąż ofiary. Oszukiwał żonę, wymykał się do kochanki, ale to nie on zabił. Minęło pół roku i pewien ratownik zatrudniony na basenie
zaczął opowiadać o szczegółach sprawy. Rzekomo dowiedział się o nich na dyskotece, gdzie dorabiał jako ochroniarz. Jaki zabójca zwierza się ochroniarzowi? – zastanawiał się wtedy Roman Bojdoł, komendant KRP Wrocław Grabiszynek. To on przesłuchiwał ratownika Dariusza B.
– Rozmawiałem z nim spokojnie, jakbym mu wierzył – wspomina. – Grałem „dobrego” policjanta. W pewnej chwili do pokoju wszedł „zły” policjant i mówi: „Facet, co ty ściemniasz? Przecież zgadałeś się z kochanką doktora, że sprzątniesz żonkę. Zgarnąłeś pieniądze za brudną robotę, a teraz strugasz niewinnego”. Kolega oczywiście blefował. Tymczasem ratownik zrobił się purpurowy, następnie biały jak kreda i… zwymiotował! Czy tak reaguje człowiek, który ma czyste sumienie? – pyta retorycznie komendant.
Po kilku dniach śledczy decydowali się na pokerową rozgrywkę. Do akcji ponownie wkroczył „zły” policjant. – „Dobra, Romek – mówi do mnie – kończymy z nim. Lekarka o wszystkim powiedziała. Facet będzie miał dożywocie” – Roman Bojdoł zdradza szczegóły przesłuchania.
Ratownik nie domyślał się podstępu. Wyjawił, że żonę lekarza zabiła zazdrosna kochanka – pani ginekolog z wrocławskiego pogotowia. Dariusz B. pomógł jej ukryć zwłoki.
Prowokacja
Policjanci prowadzący przesłuchania szkolą się u psychologów i negocjatorów. Znają różne teorie opisujące ludzkie zachowania. Z praktyki wiedzą, że gdy dowody wskazują na winę, trzeba dotrzeć do sumienia sprawcy. Sprowokowanie człowieka do ekstremalnych emocji to jeden ze sposobów ustalenia prawdy: atmosfera wrze, hamulce puszczają, traci się kontrolę nad reakcjami. Wtedy opada maska, widać prawdziwą twarz. Jeśli ktoś jest niewinny, wychodzi to na jaw właśnie w takich chwilach. – Chciałem rzucić się na przesłuchującego mnie policjanta – opowiada Leszek J., ojciec dwóch zamordowanych dziewczynek spod Koszalina, niesłusznie podejrzany o zlecenie zbrodni. – Szczerze go nienawidziłem. Dziś wiem jedno: jeśli miałbym cokolwiek wspólnego ze zbrodnią, w tamtej chwili na pewno bym się zdradził.
Prawdziwym mordercą dziewczynek oraz ich matki okazał się ktoś inny. Udusił je po kolei, potem – wraz ze wspólnikiem – wywiózł na pole i wrzucił do dołu. Prowadzący przesłuchanie policjant powiesił zdjęcia ofiar zrobione im za życia na wysokości wzroku zabójcy. W ten sposób zmusił go do patrzenia na szczęśliwe twarze. Morderca to człowiek zdemoralizowany, ale wtedy zaczął płakać.
Autor: Ewa Ornacka