Czy podróże w czasie są możliwe? Wzmianki o tajemniczych przybyszach pojawiały się już w średniowieczu

Czy w średniowiecznej Anglii pojawili się podróżnicy z przyszłości? Niektórzy w to wierzą, bo przecież przenoszenia się w czasie fizyka nie wyklucza
Czy podróże w czasie są możliwe? Wzmianki o tajemniczych przybyszach pojawiały się już w średniowieczu

W 1829 r. w liście do przyjaciela Adam Mickiewicz przewidywał, że w przyszłości pojawią się „przyrządy, za pomocą których, siedząc spokojnie przy kominku w hotelach, można słuchać dawanych w mieście koncertów lubwykładów”, „teleskopy, przez które z balonu można całą Ziemię obejrzeć” oraz „całe miasta domów i sklepów (…) pędzących po kolejach”. Wieszcz przewidywał także emancypację kobiet, podbój kosmosu, wzrost potęgi Chin i zanikanie w życiu społecznym tradycyjnych wartości. Tyle że będąc bystrym obserwatorem przemian zachodzących w XIX w., można było domyślić się takich procesów.

Co jednak powiedzieć o amerykańskim pisarzu Morganie Robertsonie, który w 1898 r. w powieści „Futility” opisał zbudowany w Wielkiej Brytanii niezatapialny transatlantyk „Titan”, idący na dno po zderzeniu z górą lodową, gdy tymczasem na pokładzie nie ma wystarczającej liczby łodzi ratunkowych? Jakimś cudem zrelacjonował ni mniej ni więcej tylko katastrofę „Titanica” czternaście lat przed tym, jak do niej doszło. Jeszcze ciekawsza wydaje się twórczość angielskiego franciszkanina z XIII stulecia Rogera Bacona. Ten filozof i erudyta wieszczył w swoim dziele „Epistola de secretis operibus artis et naturae”, że w przyszłości człowiek zbuduje „okręty poruszające się bez wioślarzy, mogące żeglować zarówno po rzekach, jak i po morzu, prowadzone przez jednego człowieka, z większą prędkością niż gdyby były pełne wioślarzy” oraz „wozy jeżdżące bez użycia zwierząt pociągowych, napędzane niewiarygodną energią”. A także „przyrządy (…) służące do chodzenia po wodzie lub do nurkowania” tudzież „maszyny latające, takie że człowiek siedzący wewnątrz maszyny będzie nią kierował za pomocą pomysłowego mechanizmu i leciał przez powietrze jak ptak”. To dopiero prorok! A może nie prorok, lecz człowiek, który znał przyszłość? Znał, bo sam był podróżnikiem w czasie lub takich przybyszów z przyszłości spotkał?

 

DZIWNE DZIECI Z WOOLPIT

Kilkadziesiąt lat przed Baconem odnotowano w Anglii przedziwne wydarzenie. Opisali je w XII- i XIII-wiecznych kronikach mnisi William z Newburgha oraz Ralph z Coggeshall. Oto w okolicach miejscowości Woolpit w hrabstwie Suffolk znaleziono w lesie dwoje dzieci wyglądających na zagubione. Miały dziwne ubiory, mówiły w nieznanym języku, a na dodatek ich skóra była… zielona. Co więcej, nie chciały jeść nic poza fasolą. Przynajmniej początkowo. Z czasem zmieniły jadłospis, zanikł również osobliwy kolor ich skóry. Chłopiec niestety rozchorował się i nie pożył długo.

Dziewczynka natomiast przeżyła. Została ochrzczona, przyjęła imię Agnes, a gdy podrosła, wyszła za niejakiego Richarda Barrego. Zdaniem niektórych badaczy, był to nie byle kto: wykształcony
prawnik, dyplomata i dworzanin angielskich królów. Agnes doczekała się też dzieci. „Prześledziłem losy jej potomków do dnia dzisiejszego i odkryłem, że jeden z nich był zastępcą przewodniczącego Izby Lordów za czasów Margaret Thatcher” – stwierdza brytyjski autor książek popularnonaukowych Duncan Lunan, cytowany w „Tajemnej historii świata” Nicka Redferna. – Przyjął swoje pochodzenie z humorem: »Zawsze wiedziałem, że moi przodkowie byli kolorowi, ale nie że aż tak«”.

Potomek Agnes podszedł więc do sprawy z typowo brytyjską ironią. Co jednak, jeśli sprawa dzieci z Woolpit to nie historyczny humbug? Kiedy dziewczynka poznała już język angielski, zdradziła, że przybyła z bratem z bliżej niezidentyfikowanej „Ziemi św. Marcina”. Jak pisał Ralph z Coggeshall, pytana przez ludzi o jej ojczysty kraj, Agnes „twierdziła, że wszyscy tam mieli zieloną skórę i że nie widywali słońca, mając zawsze tyle światła, ile u nas bywa po zmierzchu”. Trafili do Woolpit przypadkiem, przez jaskinię (niczym w serialu „Dark” na Netfliksie), najpierw szukając swoich zagubionych zwierząt, a potem idąc za dźwiękiem dzwonów. „Gdy wyszli na zewnątrz, jaskrawe słońce i niezwykła ciepłota powietrza pozbawiły ich przytomności. Musieli tam leżeć przez długi czas. Przerażeni hałasem czynionym przez tych, którzy ich znaleźli, chcieli potem uciec, ale nie udało im się znaleźć wejścia do jaskini i zostali złapani” – opisywał mnich.

Dziś „zielone ludziki” kojarzą się z przybyszami z kosmosu. W średniowieczu jednak takich konotacji nie było. Co najwyżej można było skojarzyć przybyszów z tajemniczym tzw. zielonym człowiekiem – do dziś nierozszyfrowaną postacią okrytą liść- mi pojawiającą się w ówczesnych legendach oraz (jako element dekoracyjny) w klasztorach i kościołach. Dzieci z Woolpit nie były jednak ubrane w liście, lecz nieznane tkaniny. A zielony kolor skóry? Współczesnym badaczom kojarzy się z anemią hipochromiczną będącą skutkiem ubogiej diety. Mogły więc żyć w angielskich lasach w jakiejś zagubionej odseparowanej społeczności, może nawet półdzikiej. Ewentualnie to dzieci flamandzkich imigrantów, którzy przybywali w XII w. do Anglii, a potem popadli w niełaskę króla i nędzę.
Wcześnie pojawiły się również inne przypuszczenia. Już w XVII w. angielski erudyta Robert Burton sugerował w słynnej „Anatomii melancholii”, że dzieci mogły przybyć spoza Ziemi. Czyżby z Marsa? Może dlatego mówiły o swojej ojczyźnie jako o „Ziemi św. Marcina”: w języku angielskim Marcin to Martin, a Marsjanin to Martian. Zielona skóra byłaby zaś efektem szczególnej marsjańskiej diety, złożonej ze specyficznie zmodyfikowanych roślin.

 

Oczywiście kilkaset lat temu na Marsie nie istniała żadna ludzka cywilizacja, ale… może tam funkcjonować w przyszłości. Dzieci trafiłyby więc na Ziemię podczas dziwacznego wypadku, który doprowadził do zakłóceń czasoprzestrzeni. Zawsze pozostaje również możliwość, że cofnęły się w czasie na Ziemi, ale z przyszłości tak odległej, że planeta zmieniła się nie do poznania. Można sobie wyobrazić, że nie wszystko, co mówiła Agnes, było w średniowieczu zrozumiałe, nawet dla wykształconych ludzi. I że kronikarze zapisali tylko część, a reszta – bardziej interesująca – trafiła po kilkudziesięciu latach do uszu Rogera Bacona, który spisał wyłaniającą się ze wspomnień Agnes wizję technologicznych wynalazków przyszłości. Można też sobie wyobrazić, że wolał nie dodawać, skąd to wie, aby nie zostać oskarżony o jakieś diabelsko-magiczne machinacje i nie trafić na stos…

 

SPONTANICZNIE PRZENIESIENI

Istnieje oczywiście ewentualność, że przekazy kronikarzy o dzieciach z Woolpit są co do joty zmyśleniem. Tak jak, zapewne, historia Gila Pereza. Człowiek ów pojawił się znienacka 24 października 1593 r. na głównym placu miasta Meksyk. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie zapewniał, że służy jako strażnik w pałacu hiszpańskich władz w Manili na Filipinach, a do Ameryki przeniósł się „w czasie krótszym niż pianie koguta”, gdy zdrzemnął się na posterunku! Aby dowieść, że mówi prawdę, przekazał wiadomość o niedawnym zamachu na filipińskiego gubernatora. Wystarczyło poczekać, aż za kilka tygodni pojawi się w Meksyku statek z wieściami z Manili. Ten czas Perez spędził w więzieniu pod okiem hiszpańskiej inkwizycji. Kiedy jednak przybył statek z Azji, potwierdził
informację o zamachu na gubernatora. Pereza wypuszczono na wolność i… nic więcej o nim nie wiadomo.

Sęk w tym, że nie ma o nim też wzmianki w żadnych archiwach, a opowieść o dziwnej podróży w czasie i przestrzeni pojawiła się pierwszy raz w kronice „Conquistas de las Islas Filipinas” Gaspara de San Agustina w 1698 r., czyli ponad sto lat po opisywanych wydarzeniach. Tak łatwo nie da się zignorować dwóch innych spraw: incydentu wersalskiego z 1901 r. oraz wydarzeń z angielskiej miejscowości Kersey z roku 1957. Na początku XX w. dwie wykształcone brytyjskie turystki – dyrektorka St Hugh’s College w Oksfordzie Charlotte Anne Moberly oraz jej zastępczyni Eleanor Jourdain – przeżyły dziwną przygodę w Wersalu, szukając pałacyku Petit Trianon. Zgubiły drogę, a potem robiło się coraz dziwniej, zaś kobiety czuły się coraz bardziej nieswojo. Najpierw wypatrzyły na poboczu stary pług. Później mężczyzn w małych trójgraniastych kapeluszach i długich szarozielonych płaszczach. Na koniec ujrzały kobietę w staromodnej sukience i szalu, siedzącą na stołku i coś szkicującą. Po czym nagle się ściemniło i kobiety zagadał lokaj, który wybiegł z pobliskiego budynku. Czar prysł. Wróciły do rzeczywistości, a postacie z innej epoki zniknęły.

Nie byli to aktorzy ani plan filmowy. Brytyjki po własnym śledztwie ustaliły, że… zobaczyły okolicę z 1789 roku, a także samą Marię Antoninę oraz żołnierzy z królewskiej gwardii szwajcarskiej. Czyżby „spontanicznie” przeniosły się w czasie tam i z powrotem? Podobną przygodę przeżyli trzej zaprzyjaźnieni piętnastoletni kadeci Royal Navy – William Laing, Michael Crowley i Ray Baker – podczas marszu na orientację we wschodniej Anglii w październiku 1957 r. Trafili do wioski Kersey, która nie dość, że wyglądała na opuszczoną, to jak z innej epoki. Budynki były stare, szachulcowe. Domy puste, z nielicznymi meblami i bielonymi ścianami. Wokół panowała upiorna cisza. Nie było śladu po samochodach, antenach, kablach. Najbardziej zaszokował ich jednak „sklep mięsny” w wiosce – było to pomieszczenie z wiszącymi półtuszami wołowymi, częściowo już zzieleniałymi i spleśniałymi. Nastolatkowie, chociaż aspirujący do noszenia żołnierskiego munduru, wystraszyli się i czym prę dzej dali nogę z wioski. Przez długie lata wspominali swoją przygodę, aż w końcu zajęli się nią badacze zjawisk paranormalnych. Uznali, że kadeci nagle, na krótko, cofnęli się w czasie do początków XV w. Dodajmy, że wioska Kersey leży w Suffolk, dwadzieścia kilometrów od wcześniej wspomnianego Woolpit…

 

CO SIĘ KOMU ZDAWAŁO

Jak to wszystko wytłumaczyć? Szekspir pewnie stwierdziłby, że „więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom”. Badacze zjawisk paranormalnych sugerowali, że nawet jeśli nie doszło do przeniesienia się w czasie, to do zjawiska tzw. retrokognicji. Czyli zobaczenia przez uczestników tych wydarzeń obrazów z przeszłości, z innego wymiaru. Lecz obie te sprawy da się wyjaśnić racjonalnie, bez uciekania się do pseudonauki. Brytyjskie turystki mogły wpaść w Wersalu na uczestników przebieranej historycznej zabawy, jakie wówczas w okolicy praktykowano. Zaś Kersey jest niesamowicie klimatyczną i malowniczą wioską, z wieloma średniowiecznymi budynkami, krytymi strzechą. Zdaniem psychologów, w tych warunkach i przy dodatkowym stanie pewnego podniecenia (turystki podekscytowane zwiedzaniem, chłopcy podekscytowani misją), a także rosnącego zmęczenia (turystki zgubiły drogę, chłopcy trochę już wędrowali) mogło wystąpić zjawisko
derealizacji. Uczestnikom wydarzeń wzrósł poziom adrenaliny, a jednocześnie mózgi nie przyjmowały wszystkich bodźców. Mogli więc postrzegać otaczający ich świat jako odrealniony, mieć uczucie snu na jawie, a nawet stracić poczucie czasu. Reszta przyszła z latami, gdy człowiek ubarwia sobie wspomnienia i zaczyna pamiętać nawet rzeczy, których nie przeżył.

 

ZAJRZEĆ W PRZESZŁOŚĆ

Co jednak z prawdziwymi, a nie wyobrażonymi podróżami w czasie? Teoretycznie są niewykluczone. Jak wskazuje dr inż. Krzysztof Petelczyc z Wydziału Fizyki Politechniki Warszawskiej, to sprawa skomplikowana, zwłaszcza w przypadku podróży wstecz, jednak naukowcy rozważają taką ewentualność (patrz ramka obok). „Gdyby założyć, że możliwa jest podróż do przeszłości, należy zauważyć, że owa przeszłość prawdopodobnie byłaby dla nas [tzn. dla podróżującego – przyp. red.] nadal przyszłością. To znaczy obudzilibyśmy się na przykład w średniowieczu, ale posiadając
w pamięci całą historię swojego życia prowadzącą do momentu podróży w czasie. Skoro zaś byłaby to przyszłość dla nas, to dalsze losy nasze i innych od tego miejsca niekoniecznie potoczyłyby
się tak samo jak jest to w naszej pamięci” – wyjaśnia Petelczyc. Jak zaznacza, jako podróżnicy w czasie nie bylibyśmy jednak jak bojownik ludzkiego ruchu oporu i elektroniczny morderca rodem z filmu „Terminator”: nie moglibyśmy na przykład przeszkodzić naszym rodzicom w poznaniu się przed naszym urodzeniem. Moglibyśmy jednak współtworzyć inną, osobną przyszłość. Skoro to byłoby wykonalne, dlaczego nie mamy do czynienia na lewo i prawo z podróżnikami z dalekiej przeszłości?

Do kwestii teoretycznych dochodzą zagadnienia związane z samą budową wehikułu czasu. Do przeprowadzenia podróży wstecz potrzebowalibyśmy prawdopodobnie nieskończonej ilości energii. Jednak być może łatwiej od znalezienia się w przeszłości, byłoby do niej… zajrzeć. „Wszystko, co widzimy dookoła siebie, to w istocie światło. Jeśli więc światło w przeszłości zostało wysłane z Ziemi, to zgodnie z dzisiejszą wiedzą istnieje szansa, że mogło zostać zawrócone przez masywną gwiazdę lub czarną dziurę i dotrzeć do nas znowu. Światło ze Słońca biegnie do nas 8 minut, więc być może to światło, które do nas nie dociera bezpośrednio, jest uginane i wraca po stu, tysiącu czy milionie lat? Być może, gdybyśmy byli w stanie wystarczająco mocno powiększyć obraz gwiazd, część z nich okazałaby się naszym słońcem z przeszłości? Być może obok zobaczylibyśmy naszą Ziemię taką jaką była przed wiekami?” – zastanawia się dr Petelczyc. A gdybyśmy mieli wgląd w ten obraz, moglibyśmy zobaczyć, co naprawdę działo się w Woolpit, Wersalu czy Kersey. Choć może bardziej interesujące byłoby zerkanie przez ramię Baconowi,
Mickiewiczowi czy Einsteinowi.