Herkus Monte przewodził powstaniu Prusów, które w drugiej połowie XIII w. omal nie zmiotło Zakonu Krzyżackiego. Wódz został jednak zdradzony, a Krzyżacy utopili rebelię we krwi
Henryk Monte, wódz [Natangów], z kilkoma swoimi druhami udał się w miejsce odludne i tam siedział sam w swoim namiocie, gdy jego towarzysze poszli na polowanie. Nieprzewidzianym zrządzeniem losu nadeszli bracia Henryk z Schönburga, komtur Dzierzgonia, i Helwig z Goldbach razem z kilkoma zbrojnymi, i gdy ujrzeli Henryka, doznali wielkiej radości, pochwycili go i powiesili na drzewie. A gdy ten wisiał, przebili go jeszcze mieczem” – zapisał niemiecki kronikarz. Była jesień 1273 r. Drugie powstanie pruskie dogorywało.
Rówieśnik Zakonu
Ta opowieść zaczyna się około 1225 roku. Wtedy właśnie na świat przyszedł syn jednego z pruskich wielmożów, z plemienia Natangów, z rodu Montemidów. Później zwano go Henryk, Henricus, w skrócie Herkus, co tłumaczy się „potężny” lub „możny” (albo, jak chcą niektórzy, „Waleczne Serce”). Rok później na pogranicze mazowiecko-pruskie przybyli bracia Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. „Można śmiało stwierdzić, że Herkus był równolatkiem Zakonu w Prusach” – opowiada Jerzy Necio, autor książki o pruskim bohaterze, historyk z Kamińska, nauczyciel w liceum w Górowie Iławeckim, a więc na dawnej ziemi Natangów. „Gdy Monte był nastolatkiem, wywieziono go do Magdeburga. Bracia, dla zapewnienia sobie pokoju, brali zakładników spośród możnych Prusów. Tam Herkus poznał język niemiecki, łacinę, obyczaje możnie urodzonych… Nie wiemy, kiedy dokładnie i w jakiej roli Herkus wrócił do Prus. Spotkałem się nawet z takimi interpretacjami, że był bratem zakonnym, choć to akurat wielce wątpliwe” – relacjonuje Necio.
Pogrom i powstanie
W 1260 r. doszło do bitwy nad jeziorem Durbe (dzisiejsza Łotwa). Naprzeciw siebie stanęli Żmudzini i Litwini oraz Krzyżacy, wspierani przez Bałtów na ich służbie.To był pogrom. W walce padli mistrz krajowy Burchard von Hornhausen, marszałek pruski Henryk Botel i 150 braci, nie licząc czeladzi. Wieść o rzezi rozeszła się lotem błyskawicy wśród uciśnionych Prusów, którym krzyżackie władztwo coraz bardziej doskwierało. I okazała się iskrą. „W przeddzień święta świętego Mateusza Apostoła i Ewangelisty [20 września – przyp. red.] Prusowie (…) ponownie odstąpili od wiary i wiernych i powrócili do dawnych błędów; na wodzów i dowódców swojego wojska wybrali: Sambowie pewnego męża zwanego Glande, Natangowie Henryka Monte, Warmowie Glappa, Pogrezanie Auttuma, Bartowie Diwana” – notował Piotr z Dusburga, kronikarz, który przekazał potomnym dokonania Krzyżaków w Prusach. „Jeżeli Bałtowie chcieli zachować swoją tożsamość, to musiało dojść do wybuchu tego powstania. Im dłużej trwał podbój Prus, tym bardziej Prusowie byli przygotowani do walki z Krzyżakami, w ciągu kilkudziesięciu lat poznali dobrze taktykę walki zachodniego rycerstwa, jego uzbrojenie. Szybko się uczyli” – tłumaczy dr Piotr Guzowski, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku.
Zew wolności
KRZYŻOWIEC SPALONY NA STOSIE
Prusowie działali planowo. Najpierw napisali list do papieża Urbana IV (pismo to zachowało się w archiwach Watykanu, prawdopodobnie redagował je Herkus). Wyjaśniali, że nie walczą z chrześcijaństwem, lecz chodzi im o strącenie władztwa Zakonu, który nie szanuje praw i nie dotrzymuje zobowiązań. Oddawali się też w opiekę papieżowi. List pozostał jednak bez odpowiedzi. Urban IV był po stronie Krzyżaków. Odtąd bracia zakonni mogli więzić lub brać zakładników spośród tych Prusów, którzy nie chcieli walczyć po ich stronie. Natomiast krzyżowcom przybyłym nad Bałtyk były udzielane odpusty takie same jak rycerzom, którzy pofatygowali się aż do odległej Palestyny.
Już w styczniu 1261 r. ruszyła do Prus grupa krzyżowców skrzykniętych w Westfalii i okolicach Magdeburga. Ale stało się coś nieoczekiwanego. Rycerstwo poniosło klęskę. Krzyżowcy założyli obóz w pobliżu miejscowości Pokarwis, zostawili tam niewielki oddział, a sami ruszyli do akcji. Na to tylko czekali ukryci Natangijczycy, którzy bez większego problemu opanowali obozowisko i postanowili urządzić zasadzkę na wrogów. Gdy ci powrócili, zostali wybici niemal do nogi. Wśród jeńców znalazł się niejaki Hirzhals, mieszczanin z Magdeburga. Los wskazał go jako ofiarę, która w podzięce za zwycięstwo miała zostać złożona pruskim bogom. Hirzhals „prosił tedy Henryka Monte, aby przypomniał sobie dobrodziejstwa, jakie mu często wyświadczał w mieście Magdeburgu, i aby go wybawił z tego nieszczęścia”. Wódz Natangów dwukrotnie nakazał
powtórzyć losowanie, ale rezultat był ten sam. W końcu magdeburczyk sam poszedł na stos. Został przywiązany do konia i spalony.
POCHÓD POWSTAŃCÓW
Twierdze padały jedna po drugiej. Poddał się Lidzbark, Welawa została wzięta głodem, podobnie Weistotepil. Załogi z Kreuzburga (Krzyżborka) i Bartensteinu (Bartoszyc) same porzuciły warownie i przebiły się w kierunku Wybrzeża. Tak też było w Reszlu. W ciągu trzech pierwszych lat powstania przy Krzyżakach ostały się jedynie Elbląg, Bałga i Królewiec, a i ten ostatni musiał dawać odpór sprawnie przygotowanemu oblężeniu. Podczas oblężenia twierdzy królewieckiej ranny został Herkus – włócznią ugodził go sługa brata zakonnego o nazwisku Ulenbusch. Prusowie wdarli się też na ziemię chełmińską, a wyprawą kierował sam Herkus. Zdobył tam wiele łupów. Gdy Natangowie wycofywali się, ruszył za nimi w pościg mistrz Helmeryk. Doszło do bitwy. Prawdopodobnie o wyniku starcia zadecydował wybieg Prusów, którzy markowali ucieczkę, a kiedy bracia rozluźnili szyk swojej jazdy, wytłukli Krzyżaków do nogi. „Zabili mistrza i brata Teodoryka, marszałka, oraz czterdziestu braci i całe wojsko chrześcijańskie. A była to wielka klęska w narodzie Bożym, iż uważano ją za większą od tej, jaka wydarzyła się w bitwie w Kuronii [pod Durbe – przyp. red.]” – pisał kronikarz Piotr z Dusburga. Nikt z Niemców – osadnik, kapłan czy zbrojny – nie mógł być pewny swoich dni. Tocząc wojnę na poły partyzancką, Herkus zastawiał na nieprzyjaciela pułapki, a ukr wających się w dziczy wygnańców wabił, krzycząc po niemiecku, że nic im nie grozi. Gdy wychodzili, rozprawiał się z nimi bez litości. Wziętym do niewoli gościom Zakonu udzielał nauk o słuszności pruskiego powstania w ich ojczystym języku.
SPALONA ZIEMIA
„To była tak naprawdę wojna podjazdowa. I nie można powiedzieć, że państwo krzyżackie przestało istnieć. Wystarczyło bowiem, że z Rzeszy przybywało 200 rycerzy, a to od razu zmieniało diametralnie sytuację militarną. Fakt, że powstanie trwało tyle czasu (do 1283 r.), świadczy o tym, że ani siły jednej, ani drugiej strony nie były w stanie przeważyć szali zwycięstwa” – tłumaczy dr Guzowski. Od klęski uratowało Zakon wsparcie krzyżowców z Zachodu, zmiana taktyki oraz brak jedności wśród samych Prusów. „Przestali zdobywać pruskie grody, a zaczęli stosować taktykę spalonej ziemi. Ludność, która nie brała bezpośredniego udziału w walkach, musiała jasno opowiedzieć się po którejś ze stron albo uciekać” – mówi Piotr Guzowski. Mnożyły się zdrady. Niejaki Stejnow, sługa przywódcy Warmów Glappona, wydał pana, choć ten uratował mu wcześniej życie. Glappo został ujęty i powieszony. Nie było większej hańby dla Prusa niż zawisnąć na sznurze.
W 1272 r. margrabia miśnieński Teodoryk ruszył wraz z podległymi mu Pomezanami na Natangię. Udało mu się pokonać broniących się Prusów, później zaś „wkroczył ze swoim wojskiem w głąb Natangii aż do osady targowej, która nazywa się Gerkin. Tam pozostawał przez trzy dni i noce, a każdego dnia przemierzał Natangię, pustosząc ją ogniem i grabieżą. I wyrządził im tak wiele zniszczeń, że w następnym roku ponownie poddali się pod jarzmo wiary i braci”. „Krzyżacy po kolei łamali opór poszczególnych plemion, wśród Prusów zabrakło współpracy. Niby wszyscy byli razem, ale nadal każdy walczył osobno. Dopóki był Monte, wszystko się trzymało. Gdy go zabrakło, powstanie upadło. Jego śmierć pokazuje, że coś było nie tak wśród powstańców. Ewidentnie można wyciągnąć wniosek, że Herkusa zdradzono. Bo pozostawiono go samego, to dziwne” – mówi dr Guzowski. W 1273 r. pruski Braveheart Herkus Monte zginął po tym, jak ujęto go w jego kryjówce, powieszono i – by mieć pewność, że nie żyje – przebito jeszcze mieczem. Jak pisał kronikarz, „kiedy zabito wodzów i innych ludzi, którzy dowodzili walkami, Natangowie i Warmowie zaprzestali walki”.
KRĄG HERKUSA
„Badałem kiedyś, gdzie są miejsca imienia Herkusa. W Kłajpedzie jest uniwersytet przy ulicy jego imienia i jego pomnik. Jedyna szkoła w Polsce nosząca imię Herkusa istnieje, jak dotąd, w Kamińsku. Zamierza się ją jednak przekształcić w filię, więc nie wiadomo, czy zachowa to imię” – opowiada Jerzy Necio. Dziś w Lidzbarku Warmińskim działa bractwo imienia Herkusa. „Zrobiliśmy kilka wypraw rycerskich w okolice Montyt” – opowiada pastor Jerzy Puszcz, zafascynowany postacią Natangijczyka. – „Zwiedziliśmy tereny przy granicy z obwodem kaliningradzkim. Szukaliśmy pierwotnej sadyby, miejsca, gdzie Prusowie mogli się zbierać. Byliśmy oczywiście zaopatrzeni w rycerski rynsztunek. Gdy w pewnym momencie polscy pogranicznicy podjechali do nas na motocyklach, szczerze się zdziwili naszym widokiem. Nie było jednak szans, by przedostać się na drugą stronę granicy z Rosją. Temat czeka więc na swojego odkrywcę. Najprawdopodobniej tam jest miejsce dawnej pruskiej osady”.
Powstał również krąg kamienny noszący imię Herkusa Monte. „Mieszkam nad rzeką Łyną, koło mojego domu jest olbrzymi plac” – mówi Jerzy Puszcz. – „Zwiedzając okolicę, znalazłem pewnego razu głazy narzutowe. Przekonałem urzędników z Wydziału Ochrony Środowiska z Olsztyna, że są to rzeczy warte zachowania. Zaproponowałem przeniesienie tych głazów do Lidzbarka. To było duże przedsięwzięcie, bowiem niektóre kamienie ważyły nawet 10 t. Długo myślałem o tym, jak te głazy ułożyć. Wzorcem stało się dla mnie Stonehenge. Tym sposobem powstał zegar słoneczny, zorientowany na Gwiazdę Polarną. Krąg przyjął nazwę Herkusa Monte, ponieważ jest jego symbolicznym grobem. Natangia leży wszak po drugiej stronie Łyny. Prusowie mieli w zwyczaju chowanie swoich wodzów w ten sposób, że przeprawiali się przez rzekę na nowej łodzi, ciało zakopywali na drugim brzegu w ziemi, przykrywając grób kamieniem bądź kamieniami, a łódź palili, by dusza zmarłego nie wróciła za rzekę”. „Wierzył w zwycięstwo, wierzył w wolność, wierzył w ludzi, którzy byli mu bliscy. On miał też odwagę, nie wahał się – jego czyny o tym świadczą. Mamy mało rycerskie czasy. Może więc warto przypominać postacie takiego formatu?” – pyta historyk z Kamińska.