Superbohaterowie istnieją naprawdę. “Zamaskowani amatorzy tropią przestępców”

Jeśli myśleliście, że superbohaterowie istnieją tylko w komiksach, jesteście w błędzie
Superbohaterowie istnieją naprawdę. “Zamaskowani amatorzy tropią przestępców”

Seattle. Późne godziny nocne. Dwaj czarnoskórzy nastolatkowie dłubią przy zamku chevroleta. Kątem oka widzą, jak zza rogu wybiega pięciu mężczyzn w maskach i strojach rodem z komiksów. Niedoszli włamywacze biorą nogi za pas. Na koncie Rain City Superhero Movement znowu można zapisać dobry uczynek – właśnie udaremnili kradzież auta. I tak kilka razy w tygodniu.

 

Superspołeczność zwykłych ludzi

Domorosłych obrońców prawa jest na świecie ponad trzystu. Działają w kilkunastu krajach. Sami szyją sobie stroje, wyposażają się w gadżety, wymyślają pseudonimy i ruszają w miasto. Dla bezpieczeństwa patrolują ulice w grupach. Jeśli trzeba, używają siły i doprowadzają do obywatelskiego zatrzymania.

Phoenix Jones jest przywódcą grupy ze Seattle. Ma czarno-złoty lateksowy kostium, pod który wszyto kamizelkę kuloodporną. Przy pasku nosi podręczną apteczkę, teleskopową pałkę, paralizator oraz gaz pieprzowy. Tylko do samoobrony – zastrzega. Ani on, ani żaden z jego przyjaciół nie mieli nigdy przy sobie broni palnej.

Naprawdę nazywa się Benjamin Fodor, urodził się w 1988 roku. Prywatnie uczestnik walk MMA. Przygodę z kostiumem rozpoczął w 2010 r. Impulsem do działania był wypadek jego syna, który przewrócił się na szkło i poważnie uszkodził sobie nogę. Benjamin, nie mając przy sobie telefonu komórkowego, poprosił przypadkowego przechodnia o wezwanie karetki. Ten odmówił. Kiedy kilka miesięcy później włamano się do jego auta, powiedział: dość! Postanowił na własną rękę naprawiać świat. Walczyć nie tylko z przestępcami, ale i społeczną obojętnością.

Dzięki internetowi poznał podobnie myślących ludzi. Kostium superbohatera budził zainteresowanie i dawał anonimowość. Ale początki nie były łatwe. Podczas jednego z pierwszych patroli niemal spalili się ze wstydu, gdy przypadkowa kobieta zawiadomiła policję. Widząc kilku mężczyzn w maskach siedzących w samochodzie na stacji benzynowej, była przekonana, że szykują napad.

Praca superbohatera ma też swoją cenę. „Dwa razy dźgnięto mnie nożem, zostałem postrzelony, miałem złamany nos i kopnięto mnie w twarz ”- wylicza Phoenix.

Kim są superbohaterowie? Są wśród nich zwykli pracownicy biurowi i byli żołnierze, zapaśnicy, a nawet absolwenci akademii policyjnej.

Większość zjednoczona jest wokół ruchu Prawdziwych Superbohaterów (Real Life Super Hero, w skrócie RLSH). Wspierają się i szkolą. Knight Owl, uczestnik wojny w Iraku i wieloletni strażak, pilnujący porządku w Portland, pracuje nad podręcznikiem dla członków RLSH. „Znajdzie się w nim wiele survivalowych wskazówek, ale przede wszystkim instrukcje dotyczące pierwszej pomocy” – zapowiada.

 

Herosi wychodzą z ukrycia

Sporadyczne wzmianki o ludziach, którzy w osobliwych strojach bronili praworządności, pojawiały się już w latach 70. i 80. XX wieku. Jednym z najstarszych samozwańczych superbohaterów był Kapitan Ozon działający na terenie stanu Waszyngton od połowy 1989 r. Zamaskowany mężczyzna nie tyle walczył z przestępcami, ile zwracał uwagę na zanieczyszczenie środowiska i ochronę zagrożonych gatunków zwierząt. Jego akcje cieszyły się sporą popularnością i z pewnością odniosłyby jeszcze większy sukces, gdyby nie przekonywał, że pochodzi z przyszłości i przybył na Ziemię, by zapobiec kolejnej wojnie światowej.

Prawdziwy przełom przyniósł dopiero rozwój sieci. Po atakach z 11 września wielu Amerykanów postanowiło samemu naprawiać świat. Za sprawą internetu zaczęli tworzyć społeczności samozwańczych superbohaterów. Kiedy w 2007 r. w Nowym Jorku doszło do pierwszego krajowego spotkania zorganizowanego przez grupę Superheroes Anonymous, liczba uczestników przeszła najśmielsze oczekiwania organizatorów. Podobnie jak ogromne zainteresowanie mediów, które nagłośniły kilka akcji ludzi w kostiumach (m.in. rozdawanie ulotek informujących o tym, jak nie paść ofiarą przestępstwa, czy wielkie sprzątanie Times Square).

Superbohaterowie działają bezinteresownie. Zdecydowana większość z nich stawia na akcje społeczne i charytatywne. „Nie mam mocy, aby jedną ręką zatrzymać samolot lub pociąg, ale jestem w stanie zablokować eksmisję rodziny na bruk” – tłumaczy Superbarrio. Gómez, który od kilkunastu lat pomaga mieszkańcom Mexico City. W Nowym Jorku NYX kilka razy w tygodniu pakuje do plecaka parę bochenków chleba, szczoteczki do zębów, aspirynę i kilka innych podstawowych rzeczy i rozdaje je bezdomnym. Fantastyczny kostium pozwala przełamać barierę i dystans między ludźmi – mówi jedna z nielicznych w tym towarzystwie kobiet. Knight Vigil stara się pomagać imigrantom, których zatrzymali amerykańscy celnicy w rejonie Tampa Bay na Florydzie. Z kolei Lion Heart z Liberii organizuje kampanie informacyjne na temat kurczących się zasobów wody pitnej w Afryce.

Inspiracja dla Hollywood

Media chętnie donoszą o każdym zamaskowanym bohaterze . W 2010 r. Peter Tangen, znany hollywodzki fotograf i autor plakatów do takich filmów jak „Batman”, „Thor” czy „Hellboy”, postanowił zjednoczyć tych ludzi. „W 2009 r. przygotowywałem dla magazynu »The Rolling Stone« materiał o mężczyźnie w kostiumie, który nazywał siebie Master Legend. Zrobił na mnie ogromne wrażenie” – mówi „Focusowi” Peter Tangen. „Uczestniczyłem w wielu hollywoodzkich produkcjach o superbohaterach, ale ten człowiek był prawdziwy. Kiedy zobaczyłem, czym się zajmuje i jakie wrażenie robi na ludziach, wiedziałem, że muszę rozwinąć temat. Zacząłem poznawać innych, widziałem ich w akcji, a przede wszystkim uwieczniłem na zdjęciach stylizowanych na plakaty filmowe. Rok później ruszyła strona internetowa www.reallifesuperheroes.com, promująca działalność herosów”.

Temat zainspirował Hollywood. Powstały dwa sezony reality show o ludziach w maskach („Who Wants to Be a Superhero?”), a Michael Barnett zrobił o nich film dokumentalny dla HBO („Superheroes”), który wyróżniono na festiwalu Slamdance. W fabryce snów nakręcono filmy „Defendor”, „Kick-Ass” czy „Super” traktujące o zwykłych ludziach, którzy postanowili zmieniać świat w kostiumach komiksowych bohaterów.

Cały czas rozbudowywany też jest rejestr superbohaterów (World Superhero Registry, www.worldsuperheroregistry.com).

 

Nie brakuje sytuacji zabawnych. W 2012 roku w mediach przetoczył się film nakręcony przez nowojorską drogówkę, która zatrzymała do kontroli czarne lamborghini, a w nim… mężczyznę w stroju Batmana. Zdjęcia stały się popularnym memem, do czasu gdy okazało się, że ów człowiek to proszący o anonimowość biznesmen z Baltimore, który od kilkunastu lat odwiedza w szpitalach dzieci chore na raka i finansuje im prezenty.

W Polsce nie doczekaliśmy się jeszcze superbohatera z RLSH. Niektórzy pamiętają śląskiego Metana, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. Na razie swoimi popisami raczy nas przebrany za Supermana SA Wardęga, ale jego projekt ma zupełnie inny cel („zwykły człowiek, który chce wprowadzić odrobinę polotu w smutnym mieście”).

 

Superbohater czy superkłopoty?

Czy samozwańczych superbohaterów powinniśmy traktować jak produkt dzisiejszej popkultury? W pewnym sensie tak. Prof. Joanna Kurczewska, kierownik Zespołu Socjologii i Antropologii Kultury PAN, widzi w tych ludziach znak dzisiejszych czasów. „Altruizm zawsze był powszechny, zmieniają się tylko formy ekspresji kulturowej. Istnieje pewien typ ludzi, którzy bardziej niż inni potrzebują teatru i widowni społecznej. Muszą przeglądać się w oczach innych. Czy to przekreśla ich działanie, jeśli pomagają potrzebującym?” – pyta retorycznie pani profesor.

Nie wszyscy podchodzą do tematu z życzliwością i zrozumieniem. Dr Gordon Nagayama Hall, psycholog z Uniwersytetu w Oregonie, jest przekonany, że przebieranie się w strój superbohatera to efekt zawyżonej samooceny. „Przecież można być świetnym wolontariuszem i bez kostiumu. Jeśli ktoś w taki sposób potrzebuje zwracać na siebie uwagę, świadczy to tylko o jego narcyzmie” – skomentował doniesienia o działalności ruchu RLSH.

Kontrowersje budzą zwłaszcza patrole uliczne, które krytykują sami policjanci. „Zamaskowani amatorzy, którzy tropią przestępców, to gotowy przepis na katastrofę” – nie szczędził gorzkich słów detektyw Jeff Kappel z Seattle, który podzielił się swoimi obawami z lokalną telewizją. „Ci superbohaterowie, jak chcą, by ich nazywano, narażają siebie i innych na poważne niebezpieczeństwo. Nie tylko mogą zostać poważnie zranieni, ale wprowadzają chaos do akcji policyjnych. Kiedy na miejsce dociera policjant, nie wie, z kim ma do czynienia. Widzi tylko faceta w masce” – tłumaczył.

Maski rzeczywiście mogą budzić wątpliwości. Ich noszenie w miejscach publicznych jest w wielu stanach USA zabronione. Pozostaje jeszcze kwestia obrony koniecznej. Phoenix Jones w październiku 2011 r. został oskarżony o bezpodstawne użycie gazu pieprzowego, kiedy próbował rozdzielić bijących się mężczyzn. Choć zarzuty oddalono, na rozprawie sędzia nakazał mu zdjęcie maski i występowanie pod swoim nazwiskiem, a nie komiksowym pseudonimem. I choć władze Nowego Orleanu w podziękowaniu za akcje społeczne ustanowiły 13 października Dniem Superbohatera, takie dowody uznania należą do rzadkości. Policjanci godnie powtarzają, że dla nich superbohaterem jest osoba, która zgodzi się być świadkiem i powtórzyć zeznania w sądzie, a złośliwi przypominają, że rynek nie znosi próżni i to tylko kwestia czasu, kiedy pojawi się społeczność Superzłoczyńców.

Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter