Prawda historyczna w filmie “Pokłosie”

Ile jest historycznej prawdy w filmie Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”? Jakie emocje mogły targać społecznością pokazaną na ekranie? Z dr. Krzysztofem Persakiem z Instytutu Pamięci Narodowej rozmawia Michał Wójcik

 

„Pokłosie” – jeden z najodważniejszych i najgłośniejszych filmów ubiegłego roku – jest dostępny na DVD od 25 marca z kwietniowym wydaniem miesięcznika “Focus”

 

Michał Wójcik: Opiniował pan scenariusz „Pokłosia” – jak rozumiem – jeszcze przed produkcją filmu. Co może pan, mimo że to film fabularny, który rządzi się swoimi prawami, powiedzieć o  historycznej warstwie tego obrazu?

 

Krzysztof Persak: „Pokłosie” to film współczesny, nawiązujący do ciemnych kart polsko-żydowskiej historii z  czasów drugiej wojny światowej. Mam na myśli pogromy i  mordy Żydów dokonane przez Polaków w  Łomżyńskiem i  na Białostocczyźnie wkrótce po zajęciu tych terenów przez Wehrmacht latem 1941 r. (od 1939 r. były pod okupacją sowiecką). Najbardziej znane są masowe mordy w  Jedwabnem i  Radziłowie, gdzie ofiary spalono w  stodole, ale do antyżydowskich wystąpień doszło w  trzydziestu miejscowościach. Takie zbrodnie były, lecz „Pokłosie” nie jest rekonstrukcją żadnego konkretnego wydarzenia. To, co się stało w przeszłości, zostało jedynie zasygnalizowane. To film o tym, jak pamięć o popełnionej zbrodni funkcjonuje w  danej społeczności i jak oddziałuje na współczesnych. Dlatego myślę, że ważne jest pytanie o  społeczne i  psychologiczne mechanizmy, związane z  zacieraniem i  odkrywaniem prawdy o  dramatycznej przeszłości. Pod tym względem film jest dobrze osadzony w ówczesnej rzeczywistości.

 

M.W.: Bohaterowie Pasikowskiego jak detektywi odkrywają, że główny konflikt – oś filmu – ma swoje wytłumaczenie w fakcie przejęcia pożydowskiej ziemi w  wyniku reformy rolnej po wojnie.  Co na to historyk badający całokształt sytuacji na tych terenach? Tak było czy sprawa jest o  wiele bardziej skomplikowana? 

 

K.P.: Zachowajmy pewien porządek rzeczy. Sprawa mienia pomordowanych Żydów przejętego przez polskich mieszkańców wsi to jeden z elementów filmowego konfliktu. Przede wszystkim jednak była zbrodnia, w której uczestniczyli niektórzy wciąż żyjący we wsi ludzie lub przodkowie innych. I to jest główny problem, który tworzy szczególną sytuację psychologiczną. Odwołajmy się do realnego przykładu. Urodzona i  wychowana w  Jedwabnem socjolog Marta Kurkowska-Budzan jeszcze przed wybuchem w  2001 r. ogólnonarodowej debaty jedwabieńskiej przeprowadziła w  swoim rodzinnym miasteczku badania świadomości historycznej mieszkańców. Według niej ich potoczna wiedza na temat zbrodni sprowadzała się do stwierdzenia „Polacy spalili Żydów żywcem w stodole i ich obrabowali”. Taka świadomość istniała przez lata w lokalnej społeczności, funkcjonowała w jej wewnętrznym dyskursie, ale jednocześnie była pilnie strzeżona i nieprzeznaczona dla obcych. Stąd brały się pokazane w filmie mechanizmy ostracyzmu, a nawet agresji wobec tych, którzy łamią tabu. Bo w ten sposób „kalają własne gniazdo”. Oczywiście kwestia pożydowskiego mienia także miała tu niebagatelne znaczenie i była elementem zmowy milczenia.

 

Nie mamy w Polsce kompleksowych badań nad losami mienia należącego do pomordowanych Żydów. Trudno więc powiedzieć o  ogólnych mechanizmach jego przejmowania. Badając sprawę Jedwabnego, odkryłem dość skomplikowany (niemający związku z  reformą rolną) sposób nielegalnego zawłaszczania przez grupę oszustów pożydowskich domów. W  grę wchodziło wykorzystanie fałszywych krewnych dawnych właścicieli i podstawionych świadków. Podobna afera była w Białymstoku. Nie wiem, czy autor scenariusza znał ten mechanizm, ale niewątpliwie byłby on trudny do przełożenia na język filmu. Stąd być może koncept z reformą rolną, który odbieram jako próbę zasygnalizowania widzowi, że przywłaszczenie mienia pomordowanych było później legalizowane. To akurat prawda, choć odbywało się to w inny sposób.

 

M.W.: Sprawą „żydowską” żyje w filmie Pasikowskiego cała wiejska społeczność. Czy badając źródła pisane, akta powojennych procesów, sprawozdania milicyjne, można dostrzec takie napięcie zaraz po wojnie, czy sprawa była raczej letnia?

 

K.P.: Bez wątpienia takie napięcie istniało. W pierwszych latach po wojnie przed sądami w  Białymstoku, Łomży, Ełku odbyło się kilkadziesiąt procesów sprawców zbrodni na Żydach, popełnionych latem 1941 r. To, co najbardziej uderza przy analizie dokumentacji śledczej i sądowej, to niezwykła solidarność lokalnych społeczności z podsądnymi. W aktach procesów napotykamy ewidentnie uzgodnione zeznania świadków obrony. Są tam podpisane nieraz przez kilkudziesięciu znajomych lub sąsiadów petycje w  obronie oskarżonych, a nawet wystawione przez miejscowych burmistrzów czy sołtysów oficjalne zaświadczenia potwierdzające ich dobre prowadzenie się i patriotyczną postawę podczas okupacji. Trudno się oprzeć wrażeniu, że drążenie przez władze śledcze sprawy zbrodni na Żydach podczas wojny było odbierane jako zagrożenie dla całej lokalnej społeczności. Zdarzało się, że w wyniku presji, gróźb i terroru psychicznego nawet Żydzi, którzy ocaleli z pogromu, byli zmuszeni występować w roli świadków obrony sprawców. Jednak zaprzeczenia, zacieranie prawdy i niechęć wobec tych, którzy łamią zmowę milczenia, to nie tylko kwestia pierwszych lat po wojnie. Dość przypomnieć byłego burmistrza Jedwabnego Krzysztofa Godlewskiego, który najpierw zaangażował się w uroczystości rocznicowe w 2001 r. i miał odwagę skonfrontować się z czarnymi kartami z przeszłości swojego miasta. A został później pozbawiony funkcji i zmuszony do wyjazdu.