Małgorzata Stańczyk: Mówisz, że wychowanie to praca nad własnym rozwojem, a nie proces formowania dziecka. Większość dorosłych patrzy na to inaczej.
Zofia Schacht-Petersen: Nie ma potrzeby formować i uspołeczniać dzieci. One rodzą się z naturalną zdolnością i gotowością do relacji społecznych. Uspołeczniają się bez specjalnych zabiegów z naszej strony. To, jakie będą dzieci, zależy od tego, z kim mają do czynienia od pierwszych chwil życia. Jeśli chcemy, by wyrosły na ludzi, którzy mają zdrowe poczucie własnej wartości, szacunek dla siebie i innych, aby były odpowiedzialne i potrafiły porozumiewać się i współpracować, trzeba, aby osoby znaczące w ich otoczeniu miały takie cechy i umiejętności. Rodzicielstwo to nie formowanie dzieci, ale ochrona i współdziałanie z ich naturalnymi społecznymi kompetencjami.
To niełatwe. Skoro uważasz, że rodzicielstwo to rozwój, można powiedzieć, że dzieci są coachami?
– Tak, to trafne porównanie. Dzieci od pierwszych chwil istnienia ujawniają, kim są, czego chcą, i domagają się reakcji ze strony dorosłego. Nie odgrywają roli, nie mają na swój temat negatywnych opinii, lęków, wewnętrznych blokad. Jakby mówiły: „Jestem tutaj i potrzebuję ciebie. A ty kim jesteś?”. Są autentyczne i dają dorosłemu przekaz: „Ty też bądź autentyczny. Nie mów mi, co mam robić, ale pokaż mi, kim jesteś!”. Tu rodzi się pytanie, które warto sobie samemu postawić: czy wiem, kim jestem i czego chcę?
Nie masz poczucia, że określanie dziecka mianem coacha to zupełne odwrócenie porządku? Czy to nie rodzic powinien być wsparciem?
– To nie coach jest odpowiedzialny za twój rozwój. On tylko zadaje pytania, które pomagają zobaczyć, gdzie jesteś i w którym kierunku chcesz pójść. To ty decydujesz, co z tym zrobisz. Jeśli masz dziecko, bez przerwy zadajesz sobie takie pytania, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. To, że jesteśmy rodzicami, samo w sobie zakłada, że czy tego chcemy, czy nie, zmieniamy się. Tak, dzieci potrzebują rodzica opiekuna, który jest liderem. I tu kolejne pytanie: czy ja jestem liderem w moim życiu i jakim jestem liderem dla samego siebie? Czy wiem, jakie są moje kompetencje, wartości, cele? Jak mam je przekazać i jak wyrazić siebie wobec innych ludzi, przede wszystkim wobec dziecka? Proces rodzicielskiego rozwoju to ciągłe poszukiwanie odpowiedzi na te fundamentalne pytania.
Uczestnicząc w twoich warsztatach, doświadczyłam tego, że chociaż punktem wyjścia są konkretne sytuacje czy konflikty w relacji z dziećmi, zamiast zastanawiania się, jak zmienić zachowanie dzieci, rodzice pracują nad sobą. Dlaczego tak to ustawiasz?
– Przyjmując rolę wychowawcy, koncentrując się na kształtowaniu dziecka, rodzic traktuje je przedmiotowo, a relację z nim instrumentalnie, jak zadanie do wykonania. W efekcie ryzykuje, że sam odetnie się od życia, zatrzyma się w rozwoju i, co gorsza, zdeformuje rozwój dziecka. Konflikty i trudne emocje w relacjach z dziećmi i nie tylko, przywracają życie i ujawniają, co dzieje się między ludźmi. Pokazują też, że dzieci i my sami bronimy się przed uprzedmiotowieniem – nikt z nas w istocie nie chce odgrywać żadnych „ról”, przedstawień, nie chcemy być „dla kogoś”, każdy chce być kimś, być sobą i być z innymi, choć czasem mamy w tym trudności.
Dla wielu dorosłych często nie jest jasne, czego chcą dla siebie, na czym im zależy. Tym bardziej nie wiedzą, jak o tym mówić, jak ujawnić siebie wobec innych ludzi i dziecka.
– Konfliktując się z nami, dzieci chcą nas poznać, zobaczyć nasze granice i nasz świat, jak badacze, podróżnicy. Zatrzymują nas w drodze i pytają: dokąd idziesz? Co mi. Postawy rodzicielskie przejmujemy od własnych rodziców. Przeprowadzono badania, w których obserwowano grupę matek, opiekujących się córka-mi, jak karmiły je piersią, pielęgnowały i dotykały. Po dwudziestu kilku latach sprawdzono, jak te córki z kolei opiekowały się własnymi dziećmi. Okazało się, że nosząc, uspokajając i karmiąc swoje niemowlęta, matki robiły to niemal dokładnie w taki sam sposób, jakiego doświadczyły w dzieciństwie.
Będąc dzieckiem, przejmujemy wzorzec bliskości i kontaktu, który proponują nam rodzice, jako jedyny możliwy. Oczywiście, każdy jest innym, indywidualnym rodzicem, ale najbardziej podobnym do swoich rodziców. Z jednej strony jest to dobre, bo już w chwili, gdy rodzi się nam pierwsze dziecko, mamy pewne kompetencje, by otoczyć je opieką. Z drugiej strony bywa tragiczne, bo jeśli wzorce rodzicielskie są w naszym pokoleniu raniące, to być może czeka nas długa droga, by to zmienić. Najważniejsze, by mieć świadomość, że taka zmiana jest możliwa.
Kiedy nadchodzi ten moment, w którym możemy to zmienić i zacząć świadomie budować własne rodzicielstwo?
– Ta praca może zacząć się, nawet zanim staniemy się rodzicami. Dzieje się to wtedy, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że to, co robią lub robili nasi rodzice, nie do końca nas wspiera. Zazwyczaj pamiętamy konkretne słowa, które nas ranią, np. „Znowu ci się nie udało”, „Masz dwie lewe ręce”, „Na ciebie nigdy nie można liczyć!”. Jeśli słyszymy takie słowa albo pamiętamy je z dzieciństwa, to nawet jeśli nie mamy jeszcze dzieci, możemy odnieść się do tego i powiedzieć sobie: „To mi się nie podoba. To jest dla mnie bolesne. Chcę inaczej traktować samego siebie! Chcę zrozumienia i szacunku dla siebie i innych ludzi”. lubisz, a czego nie, co ci się podoba, a co nie. To pozwala nam zastanowić się, którędy droga.
Jak ten proces przebiega?
– Stawanie się rodzicem ma swój początek już wtedy, gdy jesteśmy dziećmi.
I już?
– Nie wystarczy, że sobie to powiemy. Trzeba to przeżyć, zdać sobie sprawę z bólu, jaki wywołują w nas słowa czy reakcje innych, które nie biorą nas pod uwagę. Jeśli pamiętamy, że w dzieciństwie byliśmy tak traktowani, trzeba wczuć się w nasze naturalne reakcje, być może czuliśmy wtedy np. złość czy ból. Ponowne przeżycie i rozmowa o tych emocjach w nowych okolicznościach, w otoczeniu, które nas szanuje i wspiera, sprawia, że zaczynamy siebie akceptować i wewnętrznie rozpuszczać emocjonalną blokadę, która zatrzymała nas w tamtym miejscu i czasie. Zaczynamy kochać i akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy.
Kiedy mamy dostęp do naszych emocji, także tych, które były trudne, i nie tłumimy ich z obawy czy wstydu, łatwiej będzie nam wziąć odpowiedzialność za siebie i zatroszczyć się o własne dzieci. Daniel Siegel [psychiatra z UCLA School of Medicine w USA – przyp. red.] uważa, że świadome przeżywanie na nowo bolesnych doświadczeń z przeszłości powoduje utworze-nie nowych połączeń neuronalnych w mózgu, w pewnym sensie formuje nasz umysł na nowo.
Mechanizmy obronne, które nie pozwalają nam się do tego tematu zbliżyć, które powodują, że dominujący jest w nas wewnętrzny głos wyrażający lojalność w stosunku do własnych rodziców i solidarność z nimi, są bardzo silne. Jak to może rzutować na naszą relację z dziećmi?
– Kiedy jesteśmy rodzicami, nie mamy możliwości nie wrócić pamięcią do doświadczeń i uczuć z dzieciństwa. Nawet w najpiękniejszym dzieciństwie spotykają nas trudne doświadczenia, dlatego że i my, i nasi rodzice jesteśmy ludźmi i czasem robimy coś, co sprawia innym ból, bo nie zaspokaja ich potrzeb. Jeżeli nie spojrzymy na swoje dzieciństwo, na tam-ten ból i tamte potrzeby z zewnątrz, z własnej, autonomicznej bicia, tyranii, mówią: „To, co zrobili moi rodzice, było najlepsze z możliwych i ja nie zamierzam tego zmieniać. W końcu wyrosłem na porządne-go człowieka”. W ten sposób ujawnia się tylko tragiczne rozszczepienie powstające w świadomości dziecka, które, aby przetrwać, musi przyjąć, że to, co robią osoby, które się nim opiekują, jest wyrazem ich troski – nawet jeśli je to boli, a nawet zagraża jego życiu. Dlatego tak trudno przerwać błędne koło przemocy, w którym wzrastało wielu z nas.
Dialog z wewnętrznym dzieckiem
1. Przypomnij sobie sytuację z dzieciństwa, kiedy być może płakałeś, cierpiałeś i chciałeś powiedzieć coś swoim rodzicom, najbliższym ci osobom, ale nie zostałeś wysłuchany. Co chciałeś wtedy powiedzieć?
2. Wyobraź sobie, że to dziecko, którym wtedy byłeś, siedzi teraz przed tobą. Ty najlepiej rozumiesz i potrafisz je wysłuchać. Nikt inny nie ma tej wiedzy i doświadczeń, o których teraz porozmawiacie.
3. Zaproś je bliżej siebie. Spytaj, co chciało wtedy powiedzieć. Zwróć uwagę przede wszystkim na jego uczucia i potrzeby. Wsłuchaj się w to, co chce przekazać ci twoje wewnętrzne dziecko. Cokolwiek chce powiedzieć, zaufaj, że teraz możecie doświadczyć spotkania i kontaktu, którego brakowało kiedyś jemu, czyli tobie.
A co jeśli rodzice zdają sobie sprawę, że ranią dziecko, ale nie wiedzą, jak to zmienić? Czy można uniknąć błędów?
– Słyszałam kiedyś mądre zdanie, nie pamiętam, kto je powiedział, że dobrzy rodzice to nie są ci, którzy nie popełniają błędów, ale ci, którzy wiedzą, co z nimi zrobić. Co zrobić? Wziąć odpowiedzialność za to, co robimy i otwarcie przyznać, np. „Uderzyłem cię, krzyknąłem, bo mam problem. To nie ty jesteś winien, to ja nie wiedziałem, jak zadbać o siebie i nie opanowałem złości. Przepraszam, porozmawiam z innymi dorosłymi i poproszę o pomoc, żebym sobie poradził ze sobą inaczej, niż krzycząc, a zwłaszcza bijąc ciebie”. Dorosły, który potrafi wziąć odpowiedzialność za swoje błędy i pokazuje dziecku, że go nie obwinia, ale prosi o pomoc, to najlepszy wzór, z którego dzieci mogą uczyć się człowieczeństwa. Nie ten, który mówi: „Uderzyłem cię, bo mnie zdenerwowałeś” albo „Biję, żebyś się czegoś nauczył”. Czego uczy ten rodzic? Przemocy.
Co według ciebie blokuje rozwój rodziców?
– Myślę, że przede wszystkim uczucia z przeszłości, z którymi nie potrafimy się uporać. Dodatkowo tę blokadę wzmacniają wina i wstyd, czyli uczucia smutku i bólu, ale wyjątkowo bolesne, bo pomieszane z opinią, że jesteśmy źli, zasługujemy na potępienie, więc „powinniśmy się wstydzić”. Poczucie winy utrudnia branie odpowiedzialności i uczenie się na własnych błędach. Związany nieodłącznie z poczuciem winy wstyd jest wielokroć tak bolesny, że nie chcąc go przeżywać, tłumimy ból i udajemy, że nic się nie stało. To kolejny powód, dla którego tak trudno ochronić dzieci od przemocy, gdy ich rodzice wstydzą się prosić o pomoc.
Czemu to tak łatwo się w nas odzywa?
– Wina i wstyd były wpajane dzieciom od pokoleń. Dzieci nie mają ich z natury. Kiedy robią coś, co się innym nie podoba, potrzebują informacji. Kiedy dorosły mówi o sobie: „nie lubię tego, nie podoba mi się”, dziecko dowiaduje się, z kim ma do czynienia. Potem oczywiście powtarza tę lekcję, bo uczenie się jest procesem. Myślę, że wzbudzanie w dzieciach poczucia winy i wstydu wynika z trudności, jakie mają do-rośli w relacjach z dzieckiem, z ich nieumiejętności nawiązywania z nim autentycznego kontaktu. Ta bezradność spowodowała, że manipulowanie dziećmi przez kary czy nagrody, straszenie ich, wywoływanie w nich lęku i zawstydzenia stało się w naszej kulturze nawykiem. Wychowanie, edukacja opierają się na przekonaniu, że jeśli powiemy ludziom, że są źli, winni i oni poczują zawstydzenie i ból, to w efekcie się zmienią i będą dobrzy. Tymczasem tak nie jest. Po pierwsze dlatego, że kiedy czujemy się winni, to chcemy przepraszać – zajmujemy się przeszłością, której nie da się zmienić, zamiast koncentrować się na zmianie i szukać nowych rozwiązań na przyszłość. Po drugie tracimy kontakt ze sobą, bo poczucie winy jest potwornie bolesne. Chcąc je stłumić, stajemy się nieautentyczni. Rodzicom często przychodzi się z nim zmierzyć, kiedy zyskują nową wiedzę i dostrzegają, że przenieśli do domu niszczące wzorce wychowania.
Załóżmy więc, że przychodzi moment, w którym rodzic konfrontuje się z cierpieniem zadanym własnym dzieciom, ze swoimi błędami, z tym, że wiele rzeczy, które robił, im nie służyło. Co może zrobić, żeby to uczucie nie zablokowało go w rozwoju?
– Poczucie winy zaciemnia widzenie siebie i niszczy radość z bycia perspektywy, możemy nieświadomie przekazać dzieciom dokładnie to, co dostaliśmy w bagażu. Zdarza się, że dorośli, którzy doświadczyli w domu przemocy, z dziećmi. Rodzic, który je odczuwa, potrzebuje autentycznego wsparcia i empatii, która pomoże mu odzyskać szacunek do siebie, rozładować bagaż napięć i bólu z przeszłości. Najlepiej, kiedy dzieje się to w obecności kogoś, kto potrafi go po prostu wysłuchać, bez dawania rad, pouczania i pocieszania.
Zamiast mówić: „Wszystko będzie dobrze, nie tylko tobie się to zdarzyło, nic się nie stało” albo wskazywać, co „powinno się” robić w danej sytuacji i co było „złe”, myślę, że warto powiedzieć: „Tak mocno cierpisz, że nie wiesz, jak sobie z tym poradzić?”. Wsparcie polega na tym, żeby być przy człowieku, który cierpi, pokazując w ten sposób, że go widzimy, a nie tylko to, co nam się podoba. Rodzice potrzebują zgody na to, że czują smutek, frustrację, bezsilność i mogą o tym rozmawiać. Dzięki temu właśnie rozwijamy empatyczną postawę wobec dzieci. Potwierdzenie, że wszystkie uczucia mają sens, że każdy ma prawo czuć radość i fascynację, ale też zagubienie, rozczarowanie, zmęczenie, przywraca im autentyczność i poczucie osobistych kompetencji. Emocjonalność jest u dzieci czymś naturalnym, ale wraz z wiekiem i doświadczeniami zdarza nam się ją zatracać. Tej dziecięcej wrażliwości można się jednak na nowo nauczyć.
Jak to zrobić?
– Ja nauczyłam się jej na nowo wtedy, kiedy przyszły na świat moje dzieci. Jako dziecko byłam bita, więc musiałam zbudować na sobie pancerz, przez który nic nie odczuwałam. Nie mogłam czuć smutku, bo on był tak głęboki, że przestałam czuć cokolwiek. Przygotowując się do rodzicielstwa, przeczytałam mnóstwo książek, miałam studia pedagogiczne, ale dopiero moje dzieci dotknęły bezpośrednio mojego serca. To było trudne, bo odkryłam, że ono jest puste, że nie czuje. Widziałam, że dzieci coś mówią poprzez swoje zachowania, ale ja nie rozumiałam, o co im chodzi. Dorośli wokół mówili: „Zrozumiesz, każda matka to potrafi”, ale to wcale nie przychodziło automatycznie. Starałam się być skupiona na dziecku, ale miałam wrażenie, że jest jakaś blokada między mną a nim. Dopiero w momencie, kiedy mogłam o tym rozmawiać i doświadczyłam wsparcia od innych dorosłych, zaczęłam budować kontakt z dziećmi. Kiedy wsłuchałam się w moje własne uczucia, zaczęłam słyszeć emocjonalny przekaz dzieci.
Czyli rozwiązaniem jest uda-nie się po profesjonalne wsparcie?
– Profesjonalne wsparcie jest potrzebne w pewnych sytuacjach, ale na co dzień dużo bardziej wartościowe są autentyczne relacje z osobami bliskimi, w rodzinie, wśród sąsiadów, przyjaciół. Według mnie ważniejsze jest to, abyśmy co dzień mieli wokół siebie ludzi, którzy potrafią prowadzić dialog, wiedzą, jak radzić sobie w konfliktach, słyszą się nawzajem i okazują sobie troskę i zainteresowanie, bo im na sobie należy. Dlatego ja staram się uczyć innych, jak takie wsparcie dawać, jak prowadzić dialog np. w rodzinie, w małżeństwie. Uważam, że najbardziej wartościowe wsparcie dokonuje się w osobistej relacji, we wspólnocie, rodzinie. Według mnie to w rodzinie, między małżonkami czy partnerami, następuje proces uzdrawiania się, jeżeli są otwarci na siebie i z czułością traktują siebie samych, nie unikając rozmów o trudnych emocjach, także tych z przeszłości. Takie uzdrowienie może się też dokonać w bliskiej przyjaźni.
Czy także w relacjach z rodzicami, którzy kiedyś sami nie zawsze potrafili zadbać o nas, gdy byliśmy dziećmi?
– To jest bezcenne! Jeżeli nasi starsi rodzice potrafią sami uporać się z własnym poczuciem winy i rozmawiać z nami. Potrafią powiedzieć dorosłemu dziecku: „Wiele uczę się z tego, jak obserwuję twoją relację z dziećmi. Ja nie byłem dla ciebie tak serdeczny i nie potrafiłem cię wysłuchać, a nawet – jak pamiętasz, krzyczałem i biłem cię. Czy możesz opowiedzieć mi teraz, jak to było być moim dzieckiem?”, a potem będą tylko słuchać, bez wyjaśnień, tłumaczeń i przerzucania winy na innych. Rozmowa z rodzicem, który przejmuje odpowiedzialność za swoje czyny i za swoje błędy z przeszłości wobec dorosłego dziecka, przywraca godność i poczucie wartości im obojgu. Wina i wstyd tracą swoją niszczącą moc. Marzę o tym, by na warsztatach było więcej babć i dziadków, którzy chcą się przygotować do takiej uzdrawiającej rozmowy z własnymi dorosłymi dziećmi. Tego można się nauczyć.