Świat zwierząt często widzimy jako długą drabinę, na której hierarchicznie poukładane są stworzenia: od organizmów jednokomórkowych na samym dole, przez bezkręgowce, a następnie kręgowce – ryby, płazy, gady i ptaki, aż po ssaki na samym szczycie. Tak ułożona jest większość podręczników do biologii i pewnie słusznie. Zupełnie niesłusznie jednak zakładamy, że tak też wygląda hierarchia ważności w przyrodzie. Setki wolontariuszy ratować będą chorego niedźwiedzia w zoo, ale nikt nie przejmie się ginącym bezpowrotnie gatunkiem motyla. Tymczasem „prymitywne” stworzenia potrafią być bardzo skomplikowane.
Choćby taka zwykła muszka owocowa (Drosophila melanogaster), ulubiony obiekt badań biologów. Samica ma licznych partnerów, a każdy z nich chciałby mieć jak największy udział w zapłodnieniu jaj. Jednak nie dochodzi do tego natychmiast po kopulacji. Samica potrafi zwlekać i przez wiele dni przechowywać plemniki we własnych drogach rodnych. Być może woli czekać na lepsze czasy, kiedy pojawi się więcej pokarmu. Najedzona będzie silniejsza i jaja, które złoży, również będą okazalsze. Możliwe również, że spodziewa się spotkać na swej drodze jeszcze wielu innych atrakcyjnych samców, z którymi warto mieć choć garstkę potomstwa. Najwięcej jaj zapładnia ostatni z partnerów. Dzieje się tak, ponieważ samica pozbywa się wcześniej zdeponowanych plemników, jeśli ma okazję zdobyć nowe. W ten sposób manipuluje ojcostwem swego potomstwa. Nie jest to takie bez znaczenia, zważywszy na fakt, że samce potrafią być ze swymi zalotami natrętne jak muchy. Wówczas samicy łatwiej jest przyjąć konkury od każdego, a potem „na spokojnie” wybrać plemniki tego, który wydał się jej najbardziej odpowiedni.
Taka przebiegłość nakręca ewolucyjny wyścig zbrojeń między płciami w odwiecznym konflikcie o prawo do decydowania o ojcostwie. Na manipulacje plemnikami samce odpowiedziały ulepszeniem swej amunicji. Zaczęły produkować dwa rodzaje plemników: jedne małe i niepłodne, drugie długie, wyposażone w jądro komórkowe z pełną informacją genetyczną. Szereg koncepcji proponowano jako wyjaśnienie tego zjawiska, które występuje też u innych gatunków owadów. Sugerowano, że „ślepa amunicja” może być materiałem odżywczym dla przyszłego zarodka i tym samym byłaby formą wkładu przyszłego ojca w opiekę nad świeżo poczętym potomstwem. Według innej hipotezy kasta „eunuchów” toruje drogę płodnym „braciom”, gdy w drogach rodnych samicy znajdują się plemniki konkurencyjnych samców. Sądzono również, że sterylne gamety, które samiec produkuje mniejszym kosztem, służą po prostu do tworzenia „sztucznego tłoku”. Samce przeznaczają je na straty, przewidując, że część ejakulatu samica i tak wyrzuci.
Dopiero niedawne badania Rhondy Snook z University of Sheffield wykazały, że w drogach rodnych samicy znajdują się substancje plemnikobójcze. Plemniki niepłodne są więc „saperami”, którzy poświęcają się, by utorować drogę tym, którzy mają dokonać aktu zapłodnienia. Skąd takie pole minowe w organizmie muszki? To oczywiście kolejny efekt wojny płci, a oliwy do ognia dolewa konkurencja między samcami, która nie ustaje nawet w mrocznych zakamarkach ciała samicy, gdzie do walki stają plemniki.
Jak w porównaniu z muchami wypadają ludzie? Trochę blado, ale i u nas można znaleźć echa podobnych wojen. Leigh Simmons z University of Western Australia, słynny badacz konkurencji plemników, opublikował niedawno dowody na to, że mężczyźni także jej doświadczyli w swej ewolucyjnej przeszłości. Obserwując owady, uczony przekonał się, że samce, które patrzyły na zaloty dwóch innych samców do jednej samicy, produkują żywotniejsze plemniki niż wtedy, gdy patrzyły na zaloty bez elementu konkurencji (jeden samiec plus jedna lub dwie samice). Simmons doświadczenie to powtórzył na mężczyznach i okazało się, że wyniki były identyczne! To odkrycie, zainspirowane obserwacjami stworzeń z dolnych szczebli drabiny ewolucyjnej, nie tylko odsłania przed nami naszą własną przeszłość, ale może znaleźć praktyczne zastosowanie w klinikach zajmujących się leczeniem bezpłodności.