Brat Arnold uratował wiele istnień ludzkich. Od śmierci i frustracji. I chwała mu za to. Urodził się w małym miasteczku Tieghen w 1042 r. i nic nie wskazywało na to, że jeszcze w tym samym wieku trafi na ołtarze. Gdy – jako piękny młodzian – znalazł się za klasztornymi murami, okazał wielki talent nie jako kaznodzieja, lecz… piwowar. Belgijscy mnisi już sto lat wcześniej odkryli, że napój z jęczmienia jest nie tylko smakowity, pozwala łatwiej zbliżyć się do Boga i porozumieć z nim, ale także ma wartości odżywcze oraz zdrowotne. Produkcja piwa wymagała bowiem wielogodzinnego gotowania brzeczki. Siłą rzeczy napój ten pozbawiony był wielu bakterii, znajdujących znakomite środowisko w wodzie rzecznej, a nawet źródlanej.
Średniowieczną Europę nawiedzały co pewien czas epidemie cholery. Księża i zakonnicy w kazaniach wytykali wiernym, że grzeszą nadmiernie, a Pan zsyła na nich kary pod postacią zarazy. Tak było i w Belgii pod koniec XI stulecia. Brat Arnold, wówczas mnich z Oudenburga, wprawdzie mierny w kazaniach, lecz biegły w browarnictwie, postanowił ratować swe owieczki od epidemii cholery. Zakazał pić wodę czerpaną z rzeki, a nakazał wszystkim raczyć się piwem klasztornym. Żadne kroniki nie zanotowały, jak na tym wyszedł finansowo klasztor, ale zwrócono uwagę na fakt, że cholera ominęła Oudenburg. Jeszcze w tym samym stuleciu brat Arnold zyskał przed imieniem dopisek św., a piwowarzy ogłosili go swym patronem.
Od tej też pory belgijscy benedyktyni, a potem trapiści zajęli się produkcją piwa nie tylko na potrzeby klasztorne. Interes kwitł ku chwale bożej i zadowoleniu wiernych. Rosła też zamożność klasztorów i brzuchy mnichów. Do dziś domy zakonne w Westvleteren, Westmalle, Orval i Chimay zajmują się piwowarstwem, przysparzając – jak sądzę – wiernych smakoszy. Podobnie wyglądała kariera piwa także we Francji, gdzie warzono ten napój z wielkim powodzeniem już od IV wieku. Słynęły zaś z piwa Pikardia i Alzacja, korzystająca z opieki św. Leonarda. Nie inaczej rzecz się miała w Irlandii, gdzie nad piwami pieczę sprawował (i do dziś sprawuje – jak twierdzą właściciele Guinnessa) św. Patryk. Choć ten ostatni rozszerzył swą opiekę na całą ludność wyspy, a Irlandczycy, nawiasem mówiąc, od piwa nie stronią.
Minęło kilkaset lat od epidemii w Belgii, gdy profilaktyczne znaczenie picia piwa znalazło naukowe potwierdzenie. Tym razem miało to miejsce w Londynie. W 1854 roku cholera zaatakowała miasto nad Tamizą. Doktor John Snow pełniący swą medyczną posługę w dzielnicy Soho zauważył, że wszyscy jego pacjenci zaopatrują się w wodę z tej samej ulicznej pompy. Doprowadził do jej zamknięcia, a ludzi zmusił (nie wydaje się, by miał z tym specjalny kłopot) do zastąpienia wody piwem. I tak pan doktor pokonał cholerę. Do dziś działa w Soho (które zmieniło swój charakter i z dzielnicy biedaków, prostytutek oraz złodziei stało się macierzą snobistycznych lokali, teatrzyków, pracowni artystycznych) pub noszący imię dzielnego i mądrego doktora Johna Snow.
Związki piwa z religią nie były wyłączną specjalnością krajów Zachodu. Na ziemiach polskich znano ten napój za czasów powstawania państwowości. W kronice Galla zwanego Anonimem jest mowa o piwie, którym częstowano gości podczas słynnych postrzyżyn w domostwie Piasta. Parę wieków później polski książę Leszek Biały usprawiedliwiał się przed papieżem z nieobecności na kolejnej wyprawie krzyżowej. Argumentował, że żyć bez piwa nie może. W Ziemi Świętej zaś napoju tego nie ma. Nawiasem mówiąc, Leszek Biały nie uniknął gwałtownej śmierci mimo częstego sięgania po kufel ożywczego napoju. Zamordowano go w łaźni pod Gąsawą, gdzie w towarzystwie innych książąt raczył się zapewne złotym płynem. Do piwa wzdychał także papież Klemens VIII. I to na łożu śmierci. Zanim udał się na spotkanie ze św. Piotrem, szeptał papież wyschłymi usty: „Santa Piva di Warka, Piva di Warka”. Czym zmusił obecnych kardynałów do modlitwy wznoszonej do nieznanej świętej o dziwnym imieniu Piva. Tymczasem ojcu świętemu przypomniały się czasy, gdy był nuncjuszem w Polsce i stale pijał wyroby browaru z mazowieckiej Warki.
Na koniec zdanie wyjaśnienia na temat początków piwnej epopei. Otóż uczeni stwierdzili kategorycznie, że już 6 tysięcy lat temu w kraju Sumerów, leżącym między Tygrysem a Eufratem, warzono i pito piwo. Odczytany współcześnie „Hymn do Ninkasi”, a była to właśnie bogini piwa, stanowi pełną recepturę produkcji napoju. I jak zwykle ojcem wynalazku był czysty przypadek. Wysuszone ziarna jęczmienia zwilżone deszczem przeszły naturalny proces fermentacji. A człowiek ciekawy nowych smaków spróbował tego, co sam Bóg mu podsuwał. I okazało się, że to piwo!