W rodzinnej Szwecji ma status gwiazdy. Przez czytelników na całym świecie została okrzyknięta królową szwedzkiego kryminału. Pierwszą książkę – o krwiożerczej pani Mikołajowej – napisała w wieku pięciu lat. Sławę przyniósł jej cykl kryminałów, których akcja rozgrywa się z w sennej portowej miejscowości Fjällbacka, rodzinnym miasteczku autorki. Książki Camilli ukazały się w ponad 60 krajach i sprzedały się w niebagatelnej liczbie 26 milionów egzemplarzy.
Łukasz Załuski: Odczuwasz nadal presję, siadając do kolejnej powieści?
Camilla Läckberg: Postawienie pierwszego zdania wciąż jest dla mnie wyzwaniem. Zwykle mam w głowie jakiś zarys historii, ale często odkładam rozpoczęcie pisania na później. Ważne są dla mnie inspiracje i własna kreatywność, zarówno z życiu prywatnym, jak i w roli pisarki. Kiedy więc wpadam na nowy pomysł, nie śpieszę się. Chcę go rozwinąć.
Akcja większości twoich powieści rozgrywa się w małym szwedzkim miasteczku portowym Fjällbacka. Sama się tam urodziłaś i dojrzewałaś. Czy bohaterowie twoich książek mają swoje prawdziwe pierwowzory?
Inspirują mnie ludzie z krwi i kości i rzeczywiste wydarzenia. Piszę jednak historie fikcyjne, więc żadna ze stworzonych przeze mnie postaci nie jest oparta na jednym prawdziwym człowieku. To zaleta pisania wymyślonych historii: możesz dodawać różne rzeczy, zmieniać je, aby uczynić fabułę bardziej ekscytującą czy przerażającą. Wszystko po to, by wzmocnić odczucia czytelnika.
Gdzie zatem szukasz inspiracji?
Wszędzie, dosłownie. Oglądam wiele filmów i seriali, czytam książki i gazety. Ba, nawet muzyka, której słucham, potrafi inspirować do tworzenia historii. Wiele zawdzięczam jednak rozmowom ze spotkanymi ludźmi. Robię bardzo dużo notatek w telefonie. Potem wyławiam te, które wydają się szczególnie interesujące.
Masz w głowie zakończenie, już w chwili, kiedy zaczynasz pisać książkę?
Kiedy rozmawiam z innymi pisarzami i wymieniamy się doświadczeniami, to pytanie pada bardzo często. Autor jest odpowiedzialny za swoją historię i musi widzieć, dokąd go ona poprowadzi. Wprawdzie sama raczej nie staram się planować z góry zawartości każdego rozdziału, ale zawsze mam przynajmniej wstępne, niejasne wyobrażenie, co się w nim wydarzy oraz dokąd zmierza cała intryga. Chociaż czasami bohaterowie stają się niezależni ode mnie i robią zupełnie przeze mnie nieprzewidziane rzeczy…
Wracasz czasami do swoich pierwszych powieści? Nie kusi cię, by coś tam teraz zmienić?
Jestem szczerze dumna z każdej swojej książki. Podczas kwarantanny przeczytałam po latach swój debiut, czyli „Księżniczkę z lodu”. Oczywiście, łatwo jest krytykować samą siebie. Zamiast tego jednak staram się myśleć, jak bardzo przez ten czas rozwinęłam się jako autorka.
Wielu detektywów z książek kryminalnych to często ponurzy faceci z problemami. Twoją bohaterką jest kobieta – matka trójki dzieci. Bardzo sympatyczna osoba, która najzwyczajniej w świecie nie drażni. Twoim zamiarem było stworzenie zupełnie nowego typu detektywa?
Pragnęłam czegoś innego. Naprawdę, byłam już zmęczona starymi pijakami, więc chciałam napisać o postaci, która wydałaby się bliska czytelnikom i czytelniczkom. To miał być taki detektyw, z którym każdy mógłby się identyfikować. Zależało mi też, aby rozbudować tę warstwę fabularną powieści, która pokaże życie prywatne bohaterów, nie tylko pogoń za rozwiązaniem zagadki.
Twoja ostatnia powieść „Złota klatka” rozpoczyna zupełnie nową serię. Czy bohaterowie obu cykli spotkają się w przyszłości na stronach jednej książki?
W tej chwili nie mam planów na takie spotkania. Co prawda w nowej serii jest wspomniana Fjällbacka, ale oba cykle różnią się zasadniczo, więc uważam, że najlepiej będzie jeśli pozostaną rozdzielnymi liniami fabularnymi.
Twoja literatura bazuje na powszechnej definicji skandynawskich kryminałów nordic noir. Co prawda pojawia się tam diagnoza szwedzkiego społeczeństwa, które wbrew pozorom zmaga się z mnóstwem problemów, jednak w twoich książkach jest więcej ciepła. Jest rodzina, są dzieci…
Zgadza się, od początku do tego dążyłam. To dlatego właśnie tak chętnie piszę o ciepłym, rodzinnym życiu pary moich głównych bohaterów.
Dlaczego więc na stronach twoich książek tak często dzieci padają ofiarami zbrodni?
To dlatego, że piszę o własnych największych lękach. Dla mnie – matki czworga dzieci wyobrażenie, że coś złego mogłoby się im przytrafić, jest największym możliwym koszmarem.