Nazywał się Stieg Larsson i nie był wcale człowiekiem z ulicy, lecz znanym i szanowanym dziennikarzem śledczym. Znanym zresztą nie tylko w rodzinnej Szwecji: z jego wiedzy na temat prawicowych terrorystów korzystał Scotland Yard. Nikt jednak nie podejrzewał Larssona o talent literacki. A właśnie jako pisarz Stieg okazał się objawieniem, porównywalnym z Joanne K. Rowling i jej „Harrym Potterem”.
W ciągu pięciu lat trylogia „Millennium” została przetłumaczona na ponad 20 języków, Szwedzi zdążyli ją sfilmować, do kolejnej ekranizacji przymierza się Hollywood. Millenniomania ogarnęła cały świat – no może niecały, bo pozostał jeszcze do podbicia rynek chiński. Wszyscy chcą wiedzieć, kim był i skąd się wziął ten Stieg Larsson. I co właściwie sprawiło, że blednie przy nim uznawany dotąd za najwspanialszego skandynawskiego autora kryminałów Henning Mankell.
Szwecja jak z koszmaru
Odpowiedź na to drugie pytanie jest prosta: tajemnicą sukcesu Stiega Larssona jest przede wszystkim Lisbeth Salander, bohaterka jego powieści. Nikt wcześniej nie powołał do życia tak niezwykłej, groźnej i fascynującej kobiecej postaci. Sam Stieg powiedział, że natchnieniem była dla niego stworzona przez Astrid Lindgren mała outsiderka Pippi Langstrump. Zastanawiał się, kim stałaby się ta dziwna dziewczynka 15 lat później. Wyszła mu kobieta o wyglądzie niedożywionego dziecka; 25-letnia socjopatka z wytatuowanym smokiem na plecach i licznymi kolczykami; genialna hakerka z fotograficzną pamięcią i tragiczną przeszłością, która sprawia, że państwo i jego instytucje kojarzą się Lisbeth wyłącznie z brutalnym zniewoleniem.
Jej partnerem, przyjacielem, a także przelotnym kochankiem jest 45-letni dziennikarz śledczy Mikael Blomkwist. Połączą ich nie tylko wspólnie prowadzone poszukiwania zaginionej przed wielu laty dziewczyny, ale także uparte dążenie do sprawiedliwości. Zmierzają do niej niekoniecznie tą samą drogą: Mikael stara się działać zgodnie z prawem, a Lisbeth jest jak Anioł Zemsty.
Drugi element sukcesu stanowi obraz Szwecji namalowany przez Larssona. To kraj naprawdę przerażający – panoszy się w nim korupcja, ksenofobia i przemoc wobec kobiet. Z tą Sodomą i Gomorą walczy piórem Mikael Blomkwist, w którym Stieg niewątpliwie widzi samego siebie. I tak wracamy do pierwszego pytania – kim właściwie był Stieg Larsson?
Dziecko bez rodziców
Urodził się w 1954 roku w Skelleftehamn na północy Szwecji. Jego rodzice byli wtedy 18-latkami. Niemowlak trafił pod opiekę dziadków ze strony matki i mieszkał z nim do 9. roku życia (drugiego syna Larssonowie wychowali już sami). Z babcią łączyły go silne więzy, a dziadek Severin Bostrom stał się dla niego wzorem. Był zagorzałym antyfaszystą, za co w czasie II wojny światowej trafił do obozu. To po nim Stieg odziedziczył lewicowe poglądy.
Rodzice byli konserwatystami. Ojciec Erland Larsson wspomina, jak to oboje z matką skłaniali synów do czytania. Opowiada też, jak na 13. urodziny kupili Stiegowi maszynę do pisania, co w ich sytuacji finansowej było poważnym wydatkiem. I jak syn stukał na niej zawzięcie w każdej wolnej chwili, dzień i noc. Pamięta też, że przy obiedzie często toczyli dyskusje polityczne. Zażarte, bo ich poglądy znacznie się różniły. „Kiedy Stieg miał 14 lat, pierwszy raz przegraliśmy z nim walkę na argumenty: jego były lepsze niż moje i matki”.
Brutalna szkoła życia
Mniej wiecej w tym czasie Stieg przeżył traumę: widział, jak jego koledzy brutalnie zgwałcili młodą dziewczynę. Nie zareagował i nigdy sobie tego nie wybaczył.
Jako 18-latek, na demonstracji przeciwko wojnie w Wietnamie, Larsson poznał rówieśnicę, studentkę architektury Evę Gabrielsson. Eva stała się kobietą jego życia i przyjaciółką – czyli tym, kim dla powieściowego Mikaela Blomkvista była Erika Berger – redaktor naczelna „Millennium”. Stiega i Evę połączyło ich wspólne pragnienie, by zbawiać świat. Byli razem, z krótkimi przerwami spowodowanymi jego wyjazdami (i romansami), przez 32 lata, aż do śmierci Larssona.
W początkach tej znajomości Stieg był człowiekiem dość niespokojnym. Po wyjściu z wojska podróżował po Afryce, m.in. po Erytrei w czasie wojny domowej, gdzie stał się świadkiem okrucieństw niewyobrażalnych dla Europejczyka. I najczęściej ofiarami tych okrucieństw padały kobiety. Czuł się winny. Uważał, że kraje demokratyczne i tak bogate jak Szwecja nie powinny na to pozwalać. Przeżywając piekło Erytrei, zrozumiał wreszcie, co on sam chce robić w życiu: pisać, uświadamiać ludziom, że ze złem trzeba walczyć. Po powrocie do Szwecji szczęście się do niego uśmiechnęło: mimo że nie był wykształconym dziennikarzem, udało mu się zdobyć pracę w największej szwedzkiej agencji informacyjnej TT (Tidningarnas Telegrambyra).
Przepracował w niej 19 lat – jako dziennikarz i grafik. Tam rozpoczął swoją krucjatę przeciwko prawicowym ekstremistom, którzy zaczęli zdobywać w Szwecji coraz większe wpływy. Był jednym z nielicznych dziennikarzy, którzy dostrzegali to zagrożenie i skutecznie próbowali mu przeciwdziałać: demaskatorskie, starannie udokumentowane artykuły Larssona ściągnęły na niego niebezpieczeństwo. Jego nazwisko i adres policja znalazła podczas przeszukiwania mieszkania jednego z przywódców faszystowskich bojówek.
Zabójcza terapia
W 1995 r., kiedy z rąk prawicowych ekstremistów zginęło 6 osób, Stieg powołał do życia kwartalnik „Expo”, którego celem była walka z rasizmem, faszyzmem i dyskryminacją. To było wypowiedzenie otwartej wojny, więc dziennikarze „Expo” – tak samo jak pracownicy „Millennium” – cały czas musieli mieć się na baczności. Stieg prowadził życie konspiratora. Na tabliczce mieszkania, które zajmował z Evą, widniało tylko jej nazwisko. Eva twierdzi, że przynajmniej raz uratowało to Stiegowi życie. Z powodu nieustannego zagrożenia nie wzięli ślubu. Stieg chciał Evę chronić, a w Szwecji małżonkowie muszą podać adres do publicznej wiadomości.
To wtedy, kiedy na dziennikarzy „Expo” polowali prawicowi bojówkarze, zdaniem jego koleżanki z redakcji Stieg zaczął myśleć o napisaniu kryminału. Dla przyjemności i – jak żartował – aby mieć z czego żyć na emeryturze. Niewątpliwie jednak wiedział, że nie będzie to zwykła książka, ale wyznanie wiary. Jakby przy okazji, bez nielubianego przez nikogo mentorstwa, mógł uświadomić Szwedom, że w ich spokojnym, niewielkim (9 mln ludzi) kraju kilkadziesiąt kobiet rocznie wskutek przemocy domowej traci życie, a prawie połowa doświadczyła przemocy ze strony mężczyzn.
Zanim zaczął realizować swoje marzenie, minęło 10 lat. Wciąż brakowało mu czasu, mimo że pracował 14–15 godzin na dobę, wypijając morze kawy i wypalając 60–80 papierosów. Kiedy zaczął pisać „Millennium” niemal w ogóle przestał sypiać. Praca wciągnęła go do tego stopnia, że wydawcy zaczął szukać dopiero po ukończeniu drugiego tomu, czyli po napisaniu ok. 1300 stron! Była to dla niego swoista psychoterapia, która uzdrawiała duszę, ale wyniszczała ciało. Kiedy wydawca kupił powieść, oboje z Evą szaleli z radości.
9 listopada 2004 roku Stieg przyszedł do swojego biura. Winda tego dnia nie działała, więc musiał wejść po schodach. Doznał rozległego zawału serca i kilka godzin później zmarł w szpitalu.
Epilog, który napisało życie
Pół roku po śmierci Stiega Eva Gabrielsson dostała pismo z sądu, w którym zawiadamiano ją, że zgodnie z prawem cały majątek Larssona, w tym połowa ich wspólnego mieszkania, należą teraz to Erlanda i Joakima Larssonów – jedynych spadkobierców. Ona nie może liczyć na nic, bo nie była ślubną żoną pisarza. Kiedy sprawa dostała się do publicznej wiadomości, w Szwecji zawrzało. Wieloletnia towarzyszka życia pisarza dołączyła do grona kobiet wykorzystanych przez mężczyzn. W sieci rozpoczęła się akcja zbierania pieniędzy dla Evy. Ojciec i brat Stiega spotkali się z powszechnym potępieniem.
Być może wcale by się tym nie przejęli, gdyby nie pewien drobiazg: Stieg zaplanował 10 powieści. Podobno konspekty wszystkich są w jego laptopie, który ma Eva. Larssonowie gotowi są go wykupić. Chcą sprezentować Evie połowę mieszkania należącą do Stiega i 20 mln koron. Nagle przypomnieli sobie, że „Eva była częścią życia Stiega i zasłużyła na to, by godnie żyć”.
Eva nie zamierza pertraktować. Nie stać jej jednak na proces. A tymczasem miliony wciąż płyną, fani nie mogą się doczekać dalszego ciągu przygód Lisbeth i Mikaela, a wydawca zaciera ręce – chyba Bóg nad nim czuwał, gdy zainteresował się grubymi tomami dostarczonymi przez pisarza, który nie opublikował jeszcze żadnej powieści.