Zawisza Czarny, czyli najemnik, który zbił fortunę walcząc na rzecz polskiego wroga

Dzielny rycerz z patriotycznych czytanek dla harcerzy spędził większość kariery… walcząc za pieniądze jako najemnik. Zdobył ogromny majątek, służąc głównie w armii wroga Polski – Zygmunta Luksemburskiego.
Zawisza Czarny, czyli najemnik, który zbił fortunę walcząc na rzecz polskiego wroga

„Zawisza był jak Agnieszka Radwańska. Miał talent i potrafił go wykorzystać, dorabiając się fortuny i uzyskując międzynarodowy rozgłos – mówi „Focusowi Historia” prof. Beata Możejko, mediewistka z Uniwersytetu Gdańskiego. – I wbrew temu, co głosi legenda, nie był aniołem, tylko człowiekiem z krwi i kości, mającym swe jasne i ciemne strony” – dodaje.

NIEJASNE POCZĄTKI KARIERY

Urodzony w połowie lat 70. XIV w., pochodził z niezbyt zamożnej rodziny rycerskiej z Garbowa w Sandomierszczyźnie. Jak większość chłopców ze szlachty od młodych lat szkolił się w domu w sztuce wojennej. W skromnej ojcowskiej siedzibie (prawdopodobnie drewnianym dworze otoczonym palisadą) poznawał podstawy konnej walki mieczem i kopią. Wcześniej przedstawiciele jego rodziny niczym szczególnym się nie wyróżnili. Nie wiemy, jak objawił się rycerski talent Zawiszy. Niemniej pod koniec XIV w. przez kilka lat zajmował się już prawdziwą wojaczką – jako najemnik na Morawach. Toczyły się tam wówczas walki wewnętrzne pomiędzy dwoma rywalizującymi stronnictwami. „W 1394 r. margrabia morawski Prokop przybył do Krakowa i  rozgłosił, że przeprowadza rekrutację najemnych rycerzy – opowiada „Focusowi Historia” Dariusz Piwowarczyk, historyk rycerstwa. – Młody Zawisza dołączył po jakimś czasie do oddziałów Prokopa. Debiutował jako drobny rycerz, zakontraktowany prawdopodobnie za niewielką stawkę”.  Już podczas tej wojny wyróżnił się. Nie wiemy, jak dokładnie, ale musiał być utalentowany, skoro zainteresował się nim sam król węgierski Zygmunt Luksemburski. Zawisza walczył na Morawach po stronie przeciwników Zygmunta, ale po klęsce margrabiego Prokopa w 1402 r. król Węgier  zaproponował Polakowi służbę u siebie. Była to gratka co się zowie. Królestwo Węgier, wówczas potężne, było dla rycerza „rozwojowym” miejscem. Zygmunt prowadził nieustanne wojny wewnętrzne i zewnętrzne, więc okazji do popisania się kunsztem rycerskim nie brakowało.

NA BOGOMIŁA CZY KRZYŻAKA?

Do Polski Zygmunt był nastawiony nieprzyjaźnie. Dekadę wcześniej wystąpił z planem rozbioru Królestwa Polskiego pomiędzy Węgry, Rzeszę Niemiecką, Zakon Krzyżacki i Morawy. Plan rozbioru, przedstawiony w 1392 r. wielkiemu mistrzowi Krzyżaków Konradowi Wallenrodowi, nie zyskał jednak jego akceptacji. Potem do planów rozbiorowych Luksemburczyk jeszcze powracał. Czy Zawisza, znany na Węgrzech jako Zavissa albo Zavieszky Niger, był świadom polityki prowadzonej przez swego pracodawcę? Może nie w pełni, ale przecież jakieś informacje musiały do niego docierać. Widocznie jednak niespecjalnie się tym przejmował. Zygmunt walczył wówczas głównie ze zbrojną opozycją wspierającą konkurencyjnych kandydatów do tronu. Jako opłacony najemnik, zobowiązany do wypełniania poleceń pracodawcy,  Zawisza zapewne brał udział w tych walkach. Potem pojawiła się kolejna okazja do zarobku – walki w Bośni. Na początku XV w. ta kraina była uzależniona od Królestwa Węgier, ale ludność buntowała się przeciw rządom ludzi Luksemburczyka. Wielu mieszkańców wyznawało herezję bogomilską, którą Kościół usiłował wyplenić. Zygmunt namówił w końcu papieża do wydania bulli wzywającej rycerstwo na wyprawę przeciw heretykom. W 1408 r. wojska węgierskie, zasilone najemnikami, ruszyły na Bośnię. W ich szeregach znajdowali się również Zawisza i jego brat Jan Farurej.

W walkach z heretykami nie obowiązywały rycerskie zasady, więc kampanię toczono w okrutny sposób. Jeńców zabijano, zrzucając z murów zdobytych zamków. Punkty oporu Bośniaków padały jeden pod drugim. Zygmunt miał powody do satysfakcji. Ale wielu Polaków wkrótce go opuściło. Po wybuchu wojny polsko-krzyżackiej w 1409 r. wysłannicy Władysława Jagiełły zaczęli prowadzić ożywioną agitację wśród polskich najemników, namawiając ich do powrotu do kraju. Zawisza posłuchał tych apeli i ruszył na północ. Czy przez wysłanników Jagiełły był kuszony również zachętami materialnymi? Tego dziś nie wiemy.

Prof. Możejko uważa, że w tym wypadku rycerza nie motywowała chęć zysku. „Zawisza służył królowi Węgier dla żołdu, ale królowi Polski dla honoru – przekonuje. – Służba dwóm władcom była wtedy czymś zupełnie naturalnym i nikogo nie dziwiła. W momencie wybuchu wojny z Krzyżakami interesy swojego władcy i obrona własnej ziemi okazały się jednak ważniejsze. Choć przecież XV w. to nie są jeszcze czasy patriotyzmu, który się dopiero zaczyna kształtować”. I tak, niemal z dnia na dzień, służbę u Zygmunta Luksemburskiego – obrońcy „prawowiernego” chrześcijaństwa przed heretykami – czarny rycerz zamienił na służbę dla Jagiełły – byłego poganina w kampanii przeciw zakonowi Najświętszej Marii Panny.

FRANCUZ LEPSZY OD POLAKA? Zawisza niewielu rycerzom ustępował sławą. Był wśród tych słynniejszych Jean Le Meingre. Zanim został marszałkiem Francji, walczył u boku Krzyżaków w Prusach i wyprawiał się przeciw Maurom w Hiszpanii. Potem wziął udział w wyprawie Zygmunta Luksemburskiego na Turków, zakończonej klęską pod Nikopolis (1396). Tam trafił do niewoli. Lecz zginął gdzie indziej: w niewoli angielskiej, gdzie spędził kilka lat po klęsce Francuzów pod  Agincourt (1415).

ZAROBIĆ NA GRUNWALDZIE

Służba u boku Luksemburczyka, który gromadził na swym dworze rycerską elitę środkowej Europy, zapewniła Zawiszy renomę. Jako sławny już rycerz, pan z Garbowa objął prestiżową funkcję przedchorągiewnego w wielkiej chorągwi ziemi krakowskiej. Czyli najlepszej w królestwie! Cała chorągiew ustawiała się wówczas przed bitwą w kolumnę, na której czele najlepsi rycerze formowali trójkąt lub romb. Tych właśnie wojowników zwano przedchorągiewnymi. Ich ważnym zadaniem była ochrona chorążego, który trzymając sztandar formacji, kierował jej ruchami. 15 lipca 1410 r. był dla Zawiszy wielkim dniem. Oto w krytycznym momencie bitwy pod Grunwaldem chorągiew krakowska zna-lazła się w opresji. Atakowana wściekle przez Krzyżaków zaczęła ustępować, a chorąży Marcin z Wrocimowic wypuścił z ręki wielki czerwony sztandar z białym orłem. Rycerze krzyżaccy obstąpili leżącą chorągiew i uradowani zaintonowali swój hymn „Chrystus zmartwychwstał”. Wiedzieli, że upadek najważniejszego polskiego znaku może złamać morale wojsk Władysława Jagiełły i rozstrzygnąć bitwę. Ale krakowscy przedchorągiewni, w tym Zawisza, wzięli się w garść i z furią ruszyli do kontrataku. Znów rozgorzał zacięty bój na miecze, topory, kiścienie i morgenszterny (rodzaj broni obuchowej).

Po chwili nad tumanami kurzu, w którym bili się rycerze, znów wystrzeliła w górę chorągiew z orłem. Niebezpieczeństwo zażegnano! Jagiełło docenił zasługi rycerza z Garbowa. Zaraz po wojnie obiecał mu sporą wówczas sumę 800 grzywien. Do czasu przekazania tej kwoty Zawisza otrzymywał dochody z królewskiej wsi Borunice w ziemi krakowskiej. Otrzymał też urząd starosty kruszwickiego i z tego tytułu mógł czerpać zyski z trzech miast i sześciu wsi. Potem doszło do tego kolejne starostwo – Spiszu. Nawet jeśli, służąc Jagielle, rycerz nie kierował się pobudkami materialnymi, udział w wojnie z Zakonem przyniósł mu bardzo wymierne korzyści. Awansował do grupy zamożnego rycerstwa. Dobrze to było widać podczas misji, którą Jagiełło zlecił Zawiszy po zakończeniu wojny. Rycerz wyjechał w polskiej delegacji na sobór do Konstancji, który miał położyć kres rozbiciu w łonie Kościoła katolickiego. Kronikarz Ulryk von Richental zwrócił szczególną uwagę na jednego człon-ka polskiej delegacji wjeżdżającej 29 stycznia 1415 r. do miasta w południowych Niemczech – oczywiście na Zawiszę. Nie tylko dlatego, że czarnowłosy Polak (stąd jego przydomek) był sławnym wojownikiem, ale też z powodu okazałości jego orszaku, liczącego 24 konie. Później pan z Garbowa wzbudził duże zainteresowanie swoim drogim ubiorem ozdobionym kolorowymi strusimi piórami. Gdzie je wetknięto, tego dokładnie nie wiadomo. Być może Zawisza nosił czapkę z piórami zgodnie z ekstrawagancką modą burgundzką, która zaczynała wtedy robić furorę na dworach?

GWIAZDA SALONÓW

Zdaniem niektórych historyków, w młodości Zawisza musiał otrzymać niezłe wy-kształcenie jak na kandydata na rycerza. Być może ojciec posyłał go do szkoły parafialnej albo nawet najął prywatnego preceptora. Później czarnowłosy rycerz „otrzaskał się” jeszcze w wyprawach za granicę i podczas pobytów na królewskich dworach. Wśród masy przeciętnych niepiśmiennych wojaków z rodzimej Sandomierszczyzny zdecydowanie się wyróżniał. Dzięki temu stał się kimś więcej niż zabijaką: dworzaninem, pupilem władców,  „gwiazdą salonów”. Brylował na międzynarodowych turniejach, choć (wbrew popularnej w Polsce opinii) nie był nr. 1. „Pod tym względem też wykazywał podobieństwo do obecnej gwiazdy tenisa. Radwańska osiągnęła wspaniałe sukcesy, ale wielkiego szlema nie zdobyła. Zawisza był w pierwszej dziesiątce europejskich rycerzy turniejowych, lecz pierwszego miejsca też ni-gdy nie zajął” – zauważa  prof. Możejko.

Ceniony zarówno na dworze węgierskim, jak i polskim rycerz świetnie się nadawał do misji dyplomatycznych na linii Kraków–Buda. Po grunwaldzkiej bitwie stosunki między Jagiełłą i Zygmuntem poprawiły się. Obaj władcy byli u szczytu potęgi: Jagiełło rozgromił Krzyżaków, Zygmunt zaś został królem Niemiec, a później również  Czech. Jak pisał kronikarz Jan Długosz, „Zawisza Czarny z Garbowa podjął się pośrednictwa pomiędzy powaśnionymi królami (…), a krążąc w ustawicznych podróżach w tę i tamtą stronę, ze szczególną przezornością godził poróżnionych królów”. Usługi te przynosiły oczywiście sute gratyfikacje – rycerzowi dyplomacie płacili obaj władcy.

W 1421 r. Jagiełło wysłał Zawiszę na Węgry z delikatną misją zaaranżowania swego ko-lejnego małżeństwa. Celem zabiegów była królowa Ofka, wdowa po poprzedniku Zygmunta Luksemburskiego na tronie czeskim. Starzejący się polski król nie miał dotąd męskiego potomka i bardzo zależało mu na szybkim weselu.

Ale z tego planu wyszły nici. Zygmunt zaproponował swatowi Zawiszy… następną wojaczkę. Czarny Rycerz zaś, poczuwszy zew krwi (a może pieniędzy?), nie potrafił mu się oprzeć. Po raz kolejny chodziło o walkę z wrogiem wewnętrznym – tym razem byli nim heretyccy czescy husyci, którzy zbuntowali się przeciw władzy Luksemburczyka. Plany co do Ofki niespodziewanie poszły więc w kąt. Przez całe wieki budziło to konsternację historyków, usiłujących wyjaśnić zagadkę. Czyżby to sam Jagiełło wycofał się z zamiaru poślubienia czeskiej wdówki? Czy może Zawisza, podniecony wizją kolejnej zbrojnej wyprawy, specjalnie tak negocjował, by matrymonialna misja zakończyła się fiaskiem? Niezależnie od tego, jak rzeczywiście było, pan z Garbowa ruszył niebawem na kolejną „krucjatę” przeciw heretykom. Z husytami nie szło jednak tak łatwo jak z Bośniakami. Praktykowali całkowicie nowatorski sposób prowadzenia walki: formo-wali ruchome fortece z wozów, tzw. tabory, zza których razili wroga z kusz, armat i hakownic. Jeździe rycerskiej Zygmunta trudno było poradzić sobie z ich taktyką.

LOSY RODZINY I MAJĄTKU Zawisza ożenił się pierwszy raz na początku XV w. Nie znamy jego żony z imienia. Ze związku tego narodził się syn Mikołaj, który został zakonnikiem. Potem, najpóźniej w 1419 r., Zawisza zawarł ślub z Barbarą z Radolina. Miał z nią czterech synów: Marcina, Jana, Stanisława i Zawiszę. Co najmniej trzech zostało rycerzami. Marcin i Stanisław walczyli w bitwie z Turkami pod Warną (1444); Stanisław poniósł w niej śmierć. Jan poległ w bitwie pod Chojnicami (1454) w czasie wojny trzynastoletniej lub umarł wkrótce potem w krzyżackiej niewoli. Marcin i Zawisza zmarli śmiercią naturalną. Spośród całej czwórki potomstwa doczekał się na pewno tylko Jan – miał syna Jana i córkę Barbarę. Po śmierci brata, około 1461 r., wnuczka Zawiszy stała się jedyną dziedziczką majątku po Zawiszy. Dysponując takim bogactwem, mogła znaleźć sobie męża z elity. Wyszła za mąż (ok. 1484–1486 r.) za hetmana wielkiego koronnego Jana Amora Tarnowskiego.

TRAGEDIA NA LODZIE

Na początku stycznia 1422 r. armia Zygmunta, w której walczył Zawisza, wyparła husytów z Kutnej Hory. Na czele buntowników stał Jan Żiżka z Trocnova, który 12 lat wcześniej walczył z Krzyżakami pod Grunwaldem. Teraz obaj najsłynniejsi rycerze Polski i Czech stali po przeciwnej stronie. 6 stycznia husyci przeszli do kontrakcji. Pod Kutną Horę zaczął powoli sunąć najeżony lufami hakownic tabor. Jazda Zygmunta ruszyła do ataku, widząc przed sobą długi sznur wozów z drewnianymi osłonami, za którymi kryli się husyccy wojownicy. Gdy rozpędzeni rycerze byli już blisko, z otworów w osłonach gruchnęła salwa kul i pocisków z kusz. Wystrzeliły też armaty umieszczone między wozami. Zakuci w zbroje jeźdźcy z łoskotem padali na ziemię, ich ranne konie stawały dęba, przeraźliwie kwicząc. Kolejne chorągwie atakujących wpadały w to kłębowisko, powodując niesamowite zamieszanie. Pogrążywszy wojsko Zygmunta w chaosie, husyci ruszyli do decydującego natarcia. Ich piechota wypadła zza wozów, siekąc toporami i halabardami. Król nakazał odwrót i wojska antyhusyckiej krucjaty zaczęły cofać się w stronę miasteczka Nemecky Brod, gdzie dominowali zwolennicy Zygmunta.

Wybuchła panika. Przerażony tłum rycerzy, piechurów i ciurów rzucił się z miasteczka na most nad Sazawą. Uciekał też sam król. Na wąskim moście zrobił się taki tłok, że część uciekinierów zaczęła przechodzić przez lód na rzece. Cienka pokrywa załamała się nagle pod masą zbrojnych i wśród wrzasków i jęków dziesiątki zakutych w stal rycerzy poszły na dno.

Nie wiemy, czy Zawisza brał udział w szturmie na tabor. Ale w chwilach grozy, które przyszły później, pan z Garbowa spokojnie czekał na brzegu rzeki, ani myśląc o ucieczce. Postanowił podjąć walkę w Nemeckym Brodzie. Wykazał się godnym podziwu opanowaniem, jeszcze raz potwierdzając, że nie bierze pieniędzy za nic. Bój jednak nie potrwał długo. Miasto, ostrzelane z armat przez wojska Żiżki, szybko skapitulowało. Najsłynniejszy polski rycerz dostał się do niewoli husytów i został odwieziony do Pragi.

Wkrótce za Zawiszą wstawił się zabiegający o koronę czeską książę Zygmunt Korybutowicz. Dzięki temu w maju 1422 r. pan z Garbowa został uwolniony.

Z RYCERZYKA MOŻNOWŁADCA

Zawisza był już wówczas po czterdziestce (i to sporo), w wieku jak na tamte czasy dość zaawansowanym. Nie mówiąc już o tym, że zawód, który wykonywał, wymagał ogromnej sprawności fizycznej. Na najemnej wojaczce tak się dorobił, że mógł żyć w luksusie do śmierci, doglądając licznych majątków, których stał się właścicielem. Jako młody rycerz odziedziczył działy w trzech wioskach. Teraz posiadał trzy wielkie klucze wsi – pod Rożnowem nad Dunajcem, pod Starym Siołem na Rusi i w rodzimej Sandomierszczyźnie.

W 1425 r. podjął zabiegi w celu nabycia własnego zamku – w Rożnowie. Była to budowla o wymiarach 44 na 20 m, otoczona kamiennym murem. W jej obrębie mieściła się też kaplica. Rycerz kupił połowę rożnowskiej warowni od jej współwłaściciela Piotra z Kurowa, a drugą wziął w zastaw, udzielając pożyczki drugiemu współwłaścicielowi – Rafałowi z Kąśny. Umówili się, że Zawisza będzie mógł w każdej chwili kupić część zamku Rafała, rezygnując ze zwrotu pożyczki i płacąc mu dodatkowo 300 grzywien. „Murowane zamki były ówcześnie w Polsce rzadkie i drogie, rycerze mieszkali z reguły w umocnionych drewnianych dworach. Nabywając zamek, Zawisza wszedł więc zdecydowanie do kategorii możnowładców” – podkreśla Dariusz Piwowarczyk.

Czarny miał jednak nie tylko majątek w Polsce, ale też na Węgrzech. Otrzymał m.in. prawo do pobierania dochodów z miasteczka Sabinov w węgierskim komitacie Szarysz. Umocnieniu pozycji majątkowej rycerza służyło też jego małżeństwo z Barbarą z Radolina, bratanicą najbogatszego polskiego biskupa Piotra Wysza. Poślubił ją prawdopodobnie w końcu drugiej dekady XV w.

Dużej dbałości bohatera o majątek dowodzi… żenujący incydent z 1426 r. Zawisza nie spłacił jakiegoś długu niejakiemu Żegocie z Filipowic. Szlachcic miał dość czekania i zagarnął mu stado świń. Najsłynniejszy polski rycerz wpadł we wściekłość i… odbił świnie, zapewne posługując się swymi pachołkami. Nic to mu jednak nie dało: Żegota wkrótce wygrał proces i Zawisza musiał nie tylko zwrócić dług, ale również zapłacić karę sądową.

Jednocześnie na królewskim dworze pan z Garbowa popisywał się hojnością! Z okazji ślubu Jagiełły z Sońką Holszańską wyprawił w Krakowie wspaniałą ucztę dla gości weselnych, na której pojawił się król Zygmunt, legat papieski, liczni książęta i dostojnicy. Jak widać, kalkulował, kiedy warto szastać pieniędzmi, a kiedy walczyć z sąsiadem o byle prosiaka.

Posiadając zamek, ponad 20 wsi i dochody z miasta na Węgrzech, brylując na dworach i ciesząc się wielką sławą, heros spod Grunwaldu był u szczytu kariery. Zaczął też się przedstawiać na miarę osiągniętego statusu: już nie jako Zawisza Czarny z Garbowa, ale Zawisza, pan na Rożnowie. Rysowała się przed nim ponętna perspektywa: jesień życia spędzona między atrakcjami dworu na Wawelu i rozkoszami leniwego bytowania  w wiejskich majątkach.

Ale, jak mawiają, ciągnie wilka do lasu..

ŚMIERĆ KONDOTIERA

Zygmunt wciąż płacił Zawiszy za różne usługi (np. w 1424 r. przyznał mu 600 florenów w złocie, które rycerz miał otrzymywać z należnych monarsze czynszów z Koszyc). Król Węgier potrzebował go nie tylko w dyplomacji. Szykował się do kolejnej wojny i zależało mu na sprawdzonych najemnikach. Tym razem wróg był dla każdego chrześcijańskiego rycerza atrakcyjny – nie jacyś heretycy, ale islamscy Turcy, czyli na owe czasy esencja Zła.

Zygmunt zapłacił Zawiszy za zorganizowanie oddziałów najemników. „W czasie kampanii króla węgierskiego przeciw Turkom Zawisza wystąpił już jako prawdziwy kondotier, przedsiębiorca wojenny” – zauważa Dariusz Piwowarczyk. Pieniądze na pewno przydały się do spłacenia drugiej części zamku w Rożnowie. Może jednak nie to było najważniejsze? Walka z Turkami, największym wrogiem chrześcijaństwa, dawała Zawiszy okazję do wręcz wymarzonego zakończenia oszałamiającej kariery. Turcy opanowali już wtedy większość Półwyspu Bałkańskiego i coraz bardziej zbliżali się do granic Węgier. Zygmunt postanowił nie czekać. Jego kilkunastotysięczna armia weszła do Serbii, by zająć tamtejsze zamki i utworzyć z nich linię obronną. W 1428 r. król Węgier zaatakował opanowaną już przez Turków serbską fortecę Golubac. Zawisza był jednym z dowódców jego armii, stojąc na czele oddziałów najemników. Nauki z wojny w Czechach nie poszły w las i w wojsku węgierskim po raz pierwszy w historii pojawiła się silna artyleria. Po intensywnym ostrzale mury Golubaca legły w gruzach i Zygmunt witał się już z gąską, przygotowując generalny szturm na twierdzę. Wtem pod fortecą pojawiła się duża armia turecka pod dowództwem samego sułtana Murada II. Zaskoczony król Węgier zorientował się w jej przewadze liczebnej. Podjął rokowania z Turkami. Obiecał, że zrezygnuje z Golubaca i grzecznie wycofa się za Dunaj, byle tylko Murad nie rozpoczynał natarcia. Sułtan przystał na tę propozycję. Jak się okazało, tylko pozornie.

Gdy armia Zygmunta zaczęła przeprawę, wiarołomni Turcy nagle ruszyli do ataku. Wybuchła panika, podobnie jak 6 lat wcześniej nad Sazawą. Zygmunt zaraz polecił Zawiszy, by ze swymi oddziałami osłaniał odwrót przez rzekę tak długo, jak będzie mógł. Polski kondotier ustawił w szyku swoich wojowników i spokojnie patrzył na nadciągającą chmarę pohańców.

Wśród chrześcijan odznaczyła się wtedy niezwykła kobieta: żona dowódcy węgierskiego Cecylia Rozgonyi. W odróżnieniu od mężczyzn nie straciła głowy i zaczęła organizować przeprawę wojsk przez rzekę. W tym czasie Zawisza z najemnikami miał stawić czoła tureckiej nawale. Atakowani ze wszystkich stron, ostrzeliwani z łuków, cięci szablami, padali jeden po drugim, ale nie ustępowali. Turcy domyślali się, kto dowodzi straceńcami. Zawisza, chroniony drogą płytową zbroją, wyróżniał się na tle podwładnych, wśród których było wielu kiepsko osłoniętych Wołochów. Pohańcy atakowali więc Polaka szczególnie zaciekle. Wreszcie zmordowany walką i niemal ugotowany pod zbroją, polski rycerz został celnie ugodzony (nie wiemy, niestety, czym), a potem padł do-bity ciosami rozradowanych wrogów…

GARBOWSKI, PUPIL PUTINA

Dziś Zawisza jest legendą. Ale… Wyobraźmy sobie taką sytuację: najzdolniejszy absolwent naszej Akademii Obrony Narodowej z 2015 r. – nazwijmy go Krystian Garbowski – po zakończeniu nauki rozgląda się za pracą. Chce walczyć, więc zaciąga się do… oddziałów rosyjskich na wschodniej Ukrainie. Tak dzielnie gromi ukraińskich „banderowców”, że zwraca na niego uwagę sam Władimir Putin! Wojna się kończy, wschodnia Ukraina zostaje przyłączona do Rosji, a Garbowski z kieszeniami pełnymi rubli wraca do ojczyzny. Teraz tutaj będzie okazja do wojaczki. NATO szykuje na Bliskim Wschodzie wielką operację przeciw Państwu Islamskiemu, w której wezmą udział Polacy. Krystian zostaje zaraz przyjęty do polskiej armii, dostaje prestiżowe stanowisko w jednostce GROM, przygotowuje się do wyjazdu…

Oczywiście to czysta fantazja – najemnik Garbowski zostałby uznany za zdrajcę, zmieszany z błotem przez media i postawiony przed sąd za służbę w obcej armii. Dlaczego z Zawiszą było inaczej? Otóż czasy były zupełnie inne, a żyjący wtedy ludzie kierowali się odmiennymi zasadami niż nasze. Żołnierzy nie obowiązywały tak ścisłe jak obecnie reguły lojalności wobec państw, w których żyli. Nie wymagano od niepiśmiennego rycerza, by orientował się w polityce międzynarodowej i wystrzegał się najemnej wojaczki u „wroga ojczyzny”. Służba dla dwóch skonfliktowanych władców nikogo nie dziwiła. Dopiero gdy królowie naprawdę wzięli się za łby i rozgorzała między nimi wojna, rycerz stawał przed wyborem. I często wcale go w istocie nie dokonywał, tylko lawirował, nawet kilkakrotnie zmieniając stronę.

Zawisza szczęśliwie przed takim wyborem nigdy nie stanął. W czasie wiekopomnego konfliktu z Zakonem w latach 1409–1411 Zygmunt Luksemburski wypowiedział co prawda wojnę Jagielle, ale skończyło się tylko na  krótkim rajdzie węgierskim na ziemie polskie. Poprowadził go… inny polski najemnik w służbie Zygmunta: Ścibor ze Ściborzyc.