Pierwszy polski celebryta. Wszystkie grzechy Stanisława Przybyszewskiego

Jednym z ciekawszych (i dziwniejszych) zjawisk społecznych jest kult tzw. celebrytów.  Z jakiegoś powodu całe rzesze ludzi chorobliwie pasjonują się życiem jednostek niekoniecznie na ową uwagę zasługujących swymi osiągnięciami. Bo jeśli jeszcze można  zrozumieć zainteresowanie  utalentowanym aktorem, to jak je wyjaśnić w przypadku tych, którzy są znani z tego, że są znani?
Pierwszy polski celebryta. Wszystkie grzechy Stanisława Przybyszewskiego

Wiele już w owej kwestii wynoszenia na ołtarze przez media i społeczeństwo osób cieszących się sławą (nawet jeśli jest to sława wątpliwa) napisano. Nie będziemy tu zatem analizować tego zjawiska, naszym celem będzie udowodnienie, że nie jest ono bynajmniej specjalnością XXI wieku- dawne czasy również miały swoich celebrytów. Z całą pewnością na miano to zasługiwał młodopolski literat Stanisław Przybyszewski (1868-1927), co więcej, w jego osobie zbiegły się wszystkie związane z tym zjawiskiem patologie. Życie naszego bohatera obfitowało w skandale obyczajowe o kalibrze gorszącym nawet dzisiaj, lały się w nim strumienie alkoholu, znalazło się miejsce na narkotyki, a także padło kilka trupów, w tym dwa z ręki patofana, który zastrzeliwszy żonę swego idola, wpakował sobie kulę w potylicę. Kult, jaki otaczał Przybyszewskiego na przełomie XIX i XX wieku, był wręcz chorobliwy. Zwolennicy porównywali go do Chrystusa (twierdząc nawet, że gdyby pisarz szedł z Synem Bożym ulicą, to na tego drugiego nikt by nie zwrócił uwagi), nazywali Czarnym Księciem, szatanem, demonem i meteorem modernizmu, uważając za guru satanizmu i priapizmu. Co bardziej trzeźwi twierdzili jednak, że młodopolski celebryta to człowiek-ścierka, śliniący się pijak, pluskwa, nikczemnik i kryminalista, że przytoczymy tu zaledwie kilka określeń. Sam Henryk Sienkiewicz, który ufundował młodszemu koledze po piórze stypendium, miał później stwierdzić, że jego twórczość to ruja i poróbstwo. Jeśli chodzi zaś o osąd historii, ta przyznała rację nobliście i innym krytykom Przybyszewskiego. Dziś jego utwory pokrył kurz, a nazwisko ich autora znają wyłącznie uniwersyteccy specjaliści od polonistyki. Jak określiła pewna badaczka,Czarny Książę w ostatecznym rozrachunku okazał się zjawiskiem życiowym, a nie literackim. I to też łączy go z dzisiejszymi celebrytami, których sława jest równie ulotna.

Genialny Polak z Czarnego Prosiaka

Stanisław Przybyszewski urodził się Łojewie na Kujawach, czyli w obszarze zaboru pruskiego. Obcując od dziecka z językiem niemieckim, szybko osiągnął w nim niezwykłą maestrię. To właśnie w mowie Goethego pisać miał pierwsze utwory, które przyniosły mu kultowy status w wśród berlińskiej bohemy. Na ich kartach głosił hasło sztuki dla sztuki i zanurzał się w tajemnice bytu. We wszystkim, co tworzył, pobrzmiewał duch Nietzschego, którego młodzieńcza lektura wywarła na nim niezapomniane wrażenie.

Stanisław Przybyszewski w młodości słynął z demonicznego magnetyzmu, który zjednywał mu fanów/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

W roku 1889 Przybyszewski wyjechał na studia architektoniczne do Berlina, gdzie mieszkał już jego brat przyrodni – Antoni. Dzięki dobrym wynikom w nauce udało mu się uzyskać stypendium, więc wydawało się, że młodzieniec ma przyszłość zapewnioną. Szybko jednak dało o sobie znać zwichrowanie i niespokojny duch Stanisława. Odczuwając dekadencką fascynację śmiercią, rozkładem i cierpieniem, rzucił architekturę, by zapisać się na medycynę. Stypendium diabli wzięli, więc świeżo upieczony kandydat na lekarza, którego nie było teraz stać na stancję, wprowadził się do brata. Grubo starszy od niego Antoni, pracujący jako elektryk i posiadający dwójkę dzieci, już wkrótce miał mieć nowego lokatora serdecznie dość. Stach nie zagrzał bowiem długo miejsca na nowym kierunku- zaangażowawszy się w działalność ruchu komunistycznego (prawdopodobnie dla draki, bo większość rzeczy robił z tego powodu), został wyrzucony z uczelni. Nie oznaczało to jednak całkowitego rozbratu ze sztuką Asklepiosa. Przybyszewski jeszcze przez jakiś czas z nią obcował… pisząc za pieniądze rozprawy doktorskie! Biorąc pod uwagę fakt, że w trakcie tej pracy wzmacniał swój umysł tęgimi dawkami alkoholu, strach pomyśleć, co wypisywał w tych dysertacjach, a jeszcze bardziej przerażająca jest konotacja, że na ich podstawie co najmniej kilku praktykujących później na pacjentach lekarzy otrzymało swoje dyplomy! Innym źródłem utrzymania naszego bohatera była praca w charakterze redaktora berlińskiej „Gazety Robotniczej”. Wszystko to przynosiło jednak mizerne dochody i w gruncie rzeczy przyszły celebryta żył w stolicy Niemiec na koszt brata. W dodatku nie sam, bo do mieszkania Antoniego wprowadziła się wraz z nim kochanka Marta Foerder.

Młodzi poznali się jeszcze w kujawskim Wągrowcu i szczerze zakochana w Stachu dziewczyna pojechała za nim do Berlina. O jej oddaniu najlepiej świadczy fakt, że odważnie znosiła skrajną nędzę, w jakiej przyszło jej żyć z kochankiem. Prała mu i gotowała, znosiła jego nieustanne pijaństwo (bo Przybyszewski pił tyle, że Tadeusz Boy-Żeleński miał po latach napisać, iż mówienie o nim bez wspominania o alkoholu byłoby niczym usunięcie z biografii Napoleona wzmianek o wojsku), oraz jawną pogardę, jaką jej okazywał. Marta nie była ani ładna, ani specjalnie inteligentna, ale nie zasługiwała na wyzwiska, jakimi obdarzał ją niedoszły architekt/lekarz, który w rozmowach z przyjaciółmi  sugerował, że jest upośledzona lub określał mianem prostytutki. Niechęć, jaką darzył partnerkę, nie przeszkadzała mu w uprawianiu z nią seksu, to ostatnie robił na tyle często, że dziewczyna dała mu trójkę dzieci- syna i dwie córki. Ich losem Przybyszewski w ogóle się nie interesował i nie dał im swego nazwiska. Dopiero gdy najstarszy z trójki, syn Bolesław, był już po dwudziestce, ojciec przypomniawszy sobie o jego istnieniu, nawiązał z nim korespondencję.

Tak więc przyszły meteor modernizmu pędził w latach 90. XIX stulecia słodkie, zakrapiane alkoholem życie na koszt brata. Jako że czasu miał masę, spędzał go na pisaniu. W efekcie w roku 1892 do berlińskich księgarń trafił jego oficjalny debiut O psychologii jednostek, do którego wkrótce dołączyła rozprawa Chopin i Nietzsche. Obydwa utwory narobiły szumu w artystycznym światku niemieckiej stolicy, błyskawicznie czyniąc z ich autora wielką osobistość w kręgach tutejszej bohemy. Mekką tej ostatniej była oberża Pod Czarnym Prosiakiem. Nie był to co prawda lokal pierwszej klasy (obsługa składała się z jednego kulawego kelnera), ale ceny  miał umiarkowane, a wieść gminna niosła, że właściciel posiadał na składzie dziewięćset gatunków różnych alkoholi. Tu zatem spotykali się młodzi gniewni, pijąc na umór i dyskutując o sztuce w trakcie długich nocnych posiedzeń, podczas których uczestnicy potrafili nie tylko upić się w trupa, ale jeszcze wytrzeźwieć przed ich końcem!

Przybyszewski znalazł się w swoim żywiole. W towarzystwie wpatrzonych w niego jak obrazek fanów lał w gardło strugi napojów wyskokowych i w pijackim widzie wygłaszał natchnione przemowy, w trakcie których równie co on wstawiona publika spijała każde słowo spływające z jego ust. Najbardziej jednak czekano na moment, gdy przybysz z Kujaw zasiadał do fortepianu i zaczynał grać Chopina, w tym bowiem był mistrzem. Mawiano, że co prawda technicznie wykonaniom Przybyszewskiego trochę brakowało do doskonałości, ale jego pijackie interpretacje klasyka romantycznej muzyki (zwane przez Boya-Żeleńskiego interpretacjami spirytus-Chopin) porywały słuchaczy swą dzikością.  Sławę naszego bohatera ugruntowały kolejne publikacje. Wkrótce Przybyszewski zyskał status niekoronowanego króla Czarnego Prosiaka i przylgnęło doń miano Genialnego Polaka. I właśnie status postaci kultowej w środowisku artystycznym Berlina sprawił, że w jego życiu pojawiła się Dagny.

Stach i Ducha

Przepiękna Norweżka Dagny Juel, która  zjawiła się w Berlinie na początku roku 1893, by studiować tu grę na fortepianie, z miejsca zawojowała lokalną cyganerię. Studia muzyczne porzuciła prędko, nie mając cierpliwości do mozolnych ćwiczeń, ale bynajmniej nie zamierzała wracać do ojczystego Kongsvinger i swej konserwatywnej rodziny. Zamiast tego brylowała w towarzystwie i tak jak Przybyszewski był królem Czarnego Prosiaka, tak ona rychło zdobyła tam status królowej. W pełni zresztą zasłużony, bo potomkini wikingów była kobietą naprawdę nietuzinkową- wysoka, gibka, rudowłosa, olśniewała mężczyzn swoją urodą, a gdy otwierała usta, padały z nich słowa tak celne i inteligentne, że nawet ten, kto oparł się jej fizjonomii, usłyszawszy je, musiał skapitulować i się zakochać. Do tego Dagny była skandalistką szokująca swymi wyzwolonymi obyczajami. Nie nosiła gorsetu, paliła papierosa za papierosem, a wódkę potrafiła pić szklankami, dając przy tym dowód posiadania naprawdę mocnej głowy, bo nikt nigdy nie widział jej pijanej.

Dagny Juel była obiektem pożądania całej berlińskiej bohemy. Na swoje nieszczęście oddała serce Przybyszewskiemu. Z racji niezwykłej urody chętnie uwieczniali ją artyści w tym Stanisław Wyspiański- autor powyższego portretu/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Panna Juel nie miała też nic przeciwko uprawianiu wolnej miłości, można wręcz powiedzieć, że była jej wielką fanką. W pierwszych dniach pobytu w Berlinie żyła w związku z zakochanym w niej do szaleństwa przyjacielem z dzieciństwa – malarzem Edwardem Munchem. To on przyprowadził ją do Czarnego Prosiaka, na swoją zgubę zresztą, bo wprowadzona w towarzystwo berlińskiej bohemy Dagny natychmiast wymieniła dotychczasowego kochanka na bardziej prestiżowego- dramaturga Augusta Strindberga. Szwed, co prawda, miał już narzeczoną, ale rzeczona dama akurat wyjechała na dłużej do rodziny, więc Norweżka, porzuciwszy Muncha, zamieszkała z nowym kochankiem. Wzgardzony malarz w rozpaczy złapał za pędzel i popełnił cykl pornograficznych obrazów przedstawiających jego niewierną bogdankę uprawiającą seks ze Strindbergiem w różnych pomysłowych pozycjach, a upiwszy się ze smutku w Czarnym Prosiaku,odgrażał się, iż pójdzie pod mieszkanie kochanków i nagi położy im się na wycieraczce, by skonać tam z miłości.

Związek Dagny i Augusta okazał się bardzo krótkotrwały, bo skończył się po zaledwie trzech tygodniach. Szwed ledwo zdążył ochrzcić pannę Juel przezwiskiem Aspazji i zakosztować z nią uciech łoża, gdy ta, przesyciwszy się nim, zostawiła go na lodzie. Wściekły zareagował w obrzydliwy sposób, bo odtąd z równą energią co dramaty, tworzył kalumnie na temat byłej kochanki, które potem rozpuszczał po mieście lub wręcz przelewał na papier i wysyłał do jej rodziny w Norwegii! Tymczasem do Berlina wróciła narzeczona dramaturga Frida Uhl i w maju tegoż roku Strindberg stanął na ślubnym kobiercu. Z pretensji do Norweżki wciąż się jednak gotował w środku, planując nawet napisanie na jej temat pornograficznej powieści i dalej opowiadał niestworzone historie na jej temat. Nieszczęsna Frida musiała przez pierwsze miesiące swego małżeństwa mieć wrażenie, że  żyje w trójkącie z byłą kochanka męża.

Tymczasem Dagny po krótkim związku ze szwedzkim naukowcem Bengtem Lidforssem zainteresowała się Przybyszewskim. Stachowi uwaga kobiety będącej obiektem pożądania wszystkich męskich członków berlińskiej bohemy bardzo pochlebiała, zresztą on też nie pozostawał nieczuły na wdzięki Norweżki. Wkrótce z równym zapałem uwodzili siebie nawzajem. Polak prawił rudowłosej bogince z północy poetyckie komplementy, porównując jej włosy do trzeszczących przed burzą kłosów i mówiąc o obręczy ponurych przeznaczeń wieńczącej jej czoło. Co do tych ostatnich miał rację, bo przeznaczenie panny Juel miało rzeczywiście okazać się tragiczne i to właśnie za sprawą Czarnego Księcia, któremu wkrótce całkowicie oddała swe serce.

18 sierpnia 1893 roku Stanisława Przybyszewski i Dagny Juel, którą ukochany pieszczotliwie nazywał Duchą, wzięli ślub. A co się działo w tym czasie z nieszczęsną Martą Foerder – zapytacie? Genialny Polak wciąż z nią sypiał! Przez cały okres swego rozwijającego się romansu z pękną Norweżką autor Psychologii jednostek utrzymywał związek z poprzednią kochanką. Sytuacja nie zmieniła się nawet wtedy, gdy na jego palcu pojawiła się ślubna obrączka- głęboko zdziwiona Dagny dowiedziała się, że będzie musiała dzielić męża z inną kobietą! Przybyszewski co prawda z panną Foerder już nie mieszkał, ale wciąż ją odwiedzał, żonie tłumacząc, że robi to ze względu na dzieci. O tym, że wyjaśnienie to było picem na wodę, najlepiej świadczy fakt, że wskutek tych odwiedzin Marta wkrótce urodziła trzecie dziecko

Zwyrodniała sytuacja trwać miała przez trzy lata. W międzyczasie jesienią roku 1895 Przybyszewskim urodził się syn Zenon. Nie doprowadziło to jednak jego ojca do opamiętania, wręcz przeciwnie, wiosną następnego roku panna Foerder znów była w ciąży. Tego wszystkiego było już dla niej jednak za wiele i 9 czerwca 1896 roku nieszczęsna dziewczyna popełniła samobójstwo. Wybuchł ogromny skandal, zbulwersował on nawet liberalną obyczajowo berlińską cyganerię, której część odwróciła się od Przybyszewskiego. Po mieście krążyły najdziksze plotki. Oddajmy głos przebywającemu wtedy w stolicy Niemiec dziennikarzowi i krytykowi literackiemu Władysławowi Rabskiemu:

Zdarzyło się, że jednemu z najgłośniejszych kapłanów literackiej kaplicy umarła przyjaciółka, dobra, serdeczna dziewczyna, i to w sposób dość podejrzany, do którego wtrąciła się nawet policja śledcza. Kilka dni po jej zgonie obwieścił dekadent w gminie wyznawców swoich, że pragnąc usłyszeć szelest śmierci, skąpać się w mistycznej rozkoszy satanizmu i czuć trupie westchnienie własnej ofiary, spędził wraz z żoną swoją noc całą w mieszkaniu zmarłej. „Co za noc, co za noc! – powtarzał – oszaleć można”. Dwa dni później jednak dowiedziano się o bliższych szczegółach tej szatańskiej uczty. Oto mieszkanie dekadenta było od Bóg wieilu miesięcy niezapłacone, gospodarz zarządził eksmisję, więc biedak, nie mogąc znaleźć innego przytułku, upił się z rozpaczy za cudze pieniądze, a potem półprzytomny udał się z konieczności do pustego mieszkania zmarłej przyjaciółki i tam przenocował, śpiąc twardo jak kamień.

Ta zaprawiona złośliwościami relacja jasno pokazuje, że Przybyszewski cieszył się w Berlinie już taką renomą, iż potrafiono uwierzyć w najdziwniejsze dotyczącego go opowieści. Rzeczywistość była mniej malownicza, bo w chwili samobójstwa Marty Czarnego Księcia nie było w niemieckiej stolicy. Zgodna z prawdą jest jednak wzmianka o zainteresowaniu policji, gdy pisarz wrócił do miasta, policmajstrzy zwinęli go prosto z dworca i następne dwa tygodnie spędził w areszcie, z którego wyszedł dopiero dzięki pomocy opłaconych przez teścia adwokatów.

Tak więc Marta Foerder w tragicznych okolicznościach zniknęła z życia Stacha i Duchy. Spłodzone z nią dzieci meteor modernizmu pozostawił własnego losowi, a w międzyczasie jego rodzina znów się powiększyła, bo w roku 1897 Dagny wydała na świat córeczkę -Ivy.

Przybyszewscy, choć na tym etapie wciąż szaleńczo w sobie zakochani, wiedli w Berlinie życie dalekie od sielanki. Po prawdzie gnieździli się w ubóstwie i brudzie w lokum, które ich znajomi określali mianem nory. Wiecznie brakowało im pieniędzy, bo co Stanisław zarobił, to natychmiast przepijał. Do wynajdywania funduszy miał on wielki talent, niestety, tylko tych przeznaczonych na alkohol. Doszło do tego, że małżonkowie musieli oddać w zastaw wszystkie posiadane rzeczy mające jakąkolwiek większą wartość. Wiosną Dagny zanosiła do lombardu swoje zimowe ubrania, a jesienią przekazywała rzeczonej instytucji kreacje z sezonu letniego. Zresztą nawet te suknie specjalnie cenne nie były, bo Norweżka ubierała się w używaną odzież przesyłaną jej przez siostry. Od śmierci głodowej małżonków ratowały przekazy pieniężne wysyłane córce przez państwa Juel. Co jakiś czas, gdy sytuacja w Berlinie była już trudna do wytrzymania (czytaj – ścigali ich wierzyciele), Przybyszewscy przenosili się do Norwegii do rodzinnego domu Dagny. Stachowi początkowo daleka północ nawet się podobała, ale zachwyt nad norweskimi fiordami osłabiał fakt, że pod czujnym okiem teścia nie mógł pić.

Przez cały ten czas Przybyszewski wciąż pisał i brylował wśród berlińskiej cyganerii, a jego sława wyszła poza granicę Berlina i rozlała się po Europie. O Genialnym Polaku dowiedział się mieszkający w Hiszpanii bogaty filozof Wincenty Lutosławski i zaprosił go wraz z Dagny do swej iberyjskiej posiadłości. Myśliciel planował przeprowadzenie na zakochanej parze szeregu psychologicznych eksperymentów, mających na celu odkrycie tajemnicy miłości. Z wielkich planów nic nie wyszło, a meteor modernizmu przy bliższym poznaniu okazał się tak trudny w pożyciu, że po dwóch miesiącach Lutosławski miał go już serdecznie dość. Zresztą trudno się filozofowi dziwić, skoro przez cały pobyt Przybyszewski siał spustoszenie w jego piwniczce z winem, a nie mogąc się zadowalająco upić tym szlachetnym trunkiem (wszak był przyzwyczajony do napojów o większej mocy), zaczął wędrować po sąsiadach gospodarza, szukając u nich mocniejszego alkoholu! W końcu zniechęcony śródziemnomorską kulturą picia Stach spakował walizki, wziął Duchę pod rękę i wyjechał z nią do Paryża. Podróż umożliwiła im hojna zapomoga, którą przekazał na ich rzecz Ignacy Paderewski. Słynny pianista, usłyszawszy o przymierającym głodem młodym geniuszu, jakim rzekomo był nasz bohater, wysłał mu 5000 franków. Za te pieniądze Przybyszewski mógł w stolicy Francji pić ile wlezie, a jeszcze starczyło mu na spłatę długów po powrocie do Berlina.

Filozof Wincenty Lutosławski (tu w ujęciu Olgi Boznańskiej) badając małżeństwo Przybyszewskich chciał odkryć tajemnice miłości. Zamiast tego po dwóch miesiącach mieszkania pod jednym dachem miał już serdecznie dość pijaństwa Genialnego Polaka/ Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Na szczycie

Tymczasem wieści o Genialnym Polaku królującym w Berlinie dotarły do Krakowa. Pod koniec XIX wieku było to senne miasto, ożywiane głównie pogrzebami sławnych osobistości, ale równocześnie dzięki Uniwersytetowi Jagiellońskiemu i Akademii Sztuk Pięknych stanowiło wielkie i buzujące centrum kultury polskiej. Miejscowa modernistyczna bohema głosiła hasła bliskie tym Przybyszewskiego. O istnieniu tego ostatniego i sławie, jaką się cieszył,krakowscy artyści dowiedzieli się z lektury wiedeńskiego magazynu, który poświęcił meteorowi modernizmu artykuł. Tekst wywołał w nich entuzjazm, doprowadzając do szybkiej i jednogłośnej decyzji- Czarnego Księcia należało jak najszybciej sprowadzić pod Wawel i wręczyć buławę hetmańską awangardy Młodej Polski!

Czym prędzej wysłano do Berlina list z zaproszeniem do Krakowa i w napięciu czekano na odpowiedź, rojąc o satanizmie, okultyzmie i służbie ministranckiej w trakcie czarnym mszy, których odprawiania oczekiwano po Przybyszewskim. Gdy z niemieckiej stolicy przyszła odpowiedź zapowiadająca rychły przyjazd guru satanizmu i priapizmu, nad Wisłą zapanowała euforia.

I tak we wrześniu roku 1898 Stanisław Przybyszewski wysiadł na dworcu w Krakowie, z jak to później mówiono wagonu bardzo trzeciej klasy, dzierżąc pod pachą walizkę ze skromnym dobytkiem. Dagny z dziećmi na razie zostali w Berlinie, oczekując na wieści.

O ile już wcześniej w Niemczech Stach cieszył się statusem, który dziś określilibyśmy mianem celebryckiego, o tyle pod Wawelem powitano go istną histerią. Zapowiedzią totalnego szaleństwa, jakie miało się rozpętać, było powitanie przybysza z Berlina przez właściciela fabryki fortepianów – Zdzisława Gabryelskiego, który oddał Przybyszewskiemu hołd, wołając: Byłbym szczęśliwy, gdybym był cielakiem, z którego skóry pańskie buty wyprawiono! Czegoś takiego nasz bohater nie spodziewał się nawet w pijackich widzeniach, a potem było jeszcze lepiej. Od ręki dostał posadę redaktora naczelnego tygodnika „Życie”, będącego oficjalnym organem prasowym ruchu młodopolskiego. Przyznać trzeba, że pod kierownictwem Czarnego Księcia magazyn wspiął się na wyżyny- za oprawę graficzną odpowiadał sam Stanisław Wyspiański, którego teksty Przybyszewski chętnie drukował. Inna rzecz, że z autorem Wesela jakoś nigdy nie mógł znaleźć wspólnego języka, na przeszkodzie stała bowiem abstynencja tego ostatniego. Kiedy jednak do Krakowa zajechała Ducha, Wyspiański bardzo się z nią zaprzyjaźnił i chętnie rysował ją wraz z dziećmi. Dagny ową przyjaźń doceniała przede wszystkim dlatego, że była bezinteresowna- w przeciwieństwie do innych mężczyzn, których wianuszek utworzył się wokół niej w Krakowie, on jeden nie chciał się z nią przespać.

Przybyszewski żył w mieście królów polskich na koszt swoich fanów. Zapatrzeni w niego jak w obrazek miłośnicy wynajęli dlań czteropokojowe, luksusowo urządzone mieszkanie przy ulicy Karmelickiej i dostarczali wszystkiego, o czym tylko czołowy dekadent mógł zamarzyć. Wspomniany już Gabryelski ofiarował mu choćby fortepian, ten jednak stał u Stacha tylko do momentu, gdy ten pokłócił się ze swoim dobroczyńcą. Gdy do tego doszło, fabrykant zabrał instrument z powrotem, ale wierni wyznawcy Czarnego Księcia od razu kupili swemu idolowi nowy egzemplarz. Przybyszewski mógł liczyć również na pokrycie kosztów wyżywienia, stołował się w najlepszych krakowskich restauracjach, do których ledwie wszedł, już obskakiwali go kelnerzy gotowi na każde jego skinienie. No i oczywiście pił, i to tak, że zawstydziłby samego smoka wawelskiego! W otoczeniu swych akolitów rozbijał się po barach, lał w gardło wódkę w ilościach, które innych by zabiły, a potem snuł się otumaniony alkoholem po krakowskich ulicach. Zniesmaczona Gabriela Zapolska ochrzciła go mianem zaślinionego pijaka, ale słowa krytyki niewiele naszego bohatera obchodziły, póty miał wokół siebie swój składający mu hołdy dwór, jego  marszałkiem był Stanisław Sierosławski, który do mistrzostwa opanował sztukę znajdywania sponsorów dla swego mistrza. Gdy w maju 1899 roku do Krakowa zawitał literat Józef Nowiński jadący do Wiednia, gdzie chciał zaszaleć i zakosztować światowego życia dzięki otrzymanej w Warszawie nagrodzie za dramat Biała gołąbka, Sierosławski przekonał go do przerwania podróży i wykorzystania owej znacznej, wynoszącej 500 rubli kwoty, na opłacenie  hucznego przyjęcia wydanego z okazji chrzcin Ivy Przybyszewskiej. Odbyła się balanga epickich rozmiarów, której uczestnicy spili się do nieprzytomności i tylko Nowicki pił na smutno, myśląc o tym, że jego wycieczkę do Wiednia diabli wzięli.

Stach nie siedział cały czas w Krakowie. Po tym, jak dołączyła doń żona z dziećmi, wyjeżdżał też z nimi do Zakopanego. Tu doszło do spotkania z Henrykiem Sienkiewiczem. Bawiący w górach autor Trylogii, usłyszawszy o młodym geniuszu będącym nadzieją (jak pokazała historia – niespełnioną) literatury polskiej, udał się doń z wizytą. Obaj panowie nie mieli sobie jednak wiele do powiedzenia. Po długiej i krępującej  chwili ciszy Przybyszewski przerwał ją, wstając i położywszy dłoń na ramieniu najbardziej kultowego pisarza epoki, powiedział :Panie Henryku, napijmy się wódki. Choć spotkanie okazało się klapą, Sienkiewicz zdecydował się  ufundować Czarnemu Księciu stypendium. Jakiś czas potem, czytając utwory stypendysty, noblista złapał się za głowę, widząc, że sponsorował, jak to sam określił,ruję i poróbstwo.

Wielokąty

Nie musząc martwić się o finanse, Przybyszewski pogrążył się w Krakowie w pijaństwie tak wielkim, że bladły przy nim jego berlińskie ekscesy. Dagny, która już wcześniej okazywało anielską cierpliwość względem alkoholizmu męża, teraz była coraz bardziej przerażona jego stanem. Stosunki między małżonkami zaczęły się psuć, a tymczasem w sposób analogiczny do dworu Stacha wokół Duchy wytworzyło się kółko adorujących ją wielbicieli, do którego należeli Tadeusz Boy-Żeleński, bracia Wincenty i Stanisław Korab-Brzozowscy oraz pochodzący z Kijowa student i dziedzic milionowej fortuny – Władysław Emeryk. Ten ostatni wedle słów Boya przylgnął do Przybyszewskich niczym pies,  będąc  równie fanatycznie zapatrzonym w Czarnego Księcia, co zakochanym w jego żonie

Jan Kasprowicz (tu sportretowany przez Jacka Malczewskiego) początkowo był serdecznym druhem Przybyszewskiego. Ten za okazywaną mu sympatię odwdzięczył się… uwodząc żonę poety/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Tymczasem Przybyszewski otrzymał zaproszenie do Lwowa od poety Jana Kasprowicza, którego żona Jadwiga była wielką fanką twórczości Genialnego Polaka. Stach i Kasprowicz znali się zresztą od dawna i bardzo lubili, więc wszystko wskazywało na to, że wypad do stolicy Galicji będzie udany. I rzeczywiście, wykład o Chopinie, wygłoszony przez młodopolskiego celebrytę we Lwowie 4 czerwca 1899 roku, został nagrodzony gromkimi oklaskami. Nasz bohater miał wygłosić następnego dnia kolejny odczyt, ale z racji tego, że spił się do nieprzytomności, zastąpić musiał go Kasprowicz. Czarny Książę odwdzięczył się za poratowanie w tej krępującej sytuacji, jak umiał najlepiej- uwiódł poecie żonę.

W małżeństwie Kasprowiczów nie układało się od pewnego czasu, Jadwiga miała za sobą nawet przelotny romans z pewnym prawnikiem. Na zewnątrz małżonkowie prezentowali się jako kochająca para, wychowująca wspólnie dwie córki, w rzeczywistości w domu panował chłód. I wtedy w ich progach pojawił się Przybyszewski, który błyskawicznie okręcił sobie Jadwigę wokół palca i uczynił swoją kochanką. Jednak na tym jego erotyczne lwowskie przygody się nie skończyły, w czasie tego samego pobytu rozkochał w sobie też lwowską malarką Anielę Pająkówną.

To, co się później działo, w XXI wieku stanowiłoby pożywkę dla plotkarskich portali internetowych. Czasami słyszy się o miłosnych trójkątach, ale uczuciowe życie Przybyszewskiego stanowiło tak skomplikowany wielokąt, że zrywało wręcz z prawidłami geometrii euklidesowej! Jadwiga Kasprowicz uciekła dla naszego celebryty od męża, do którego później wróciła, by znów odeń uciec… i tak cztery razy! W międzyczasie wciąż żonaty z Dagny Stach kontynuował romans z Pająkówną z takim zaangażowaniem, że kochanka urodziła mu w końcu córkę. Równocześnie bez zahamowań pożyczał od niej pieniądze, które następnie wykorzystywał na finansowanie schadzek z żoną Kasprowicza! Już od tego wszystkiego boli głowa, a weźmy jeszcze poprawkę na to, że zdradzana i nieszczęśliwa Dagny szukała pocieszenia w ramionach swych adoratorów, których zresztą podsuwał jej sam mąż, szukający pretekstu do rozwodu. W pewnym momencie zrozpaczona niewiernością Przybyszewskiego Ducha uciekła do Pragi z Wincentym Korabem-Brzozowskim, ale szybko się opamiętała i wróciła do Polski zdeterminowana, by ratować swoje małżeństwo.

W roku 1899 Przybyszewski zainicjował równocześnie romanse z Jadwigą Kasprowiczową i lwowską malarką Anielą Pająkówną. Owocem relacji z tą drugą była ukazana przedstawiona na powyższym autoportrecie matki córka nazwana na część ojca Stanisławą/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Tymczasem nawet w ubóstwiającym go do niedawna Krakowie Stacha zaczęto mieć powoli dość. Przeniósł się zatem do Warszawy, gdzie rozpoczął współpracę z magazynem „Chimera”, na łamach którego zaczęła ukazywać się jego powieść Synowie ziemi, opowiadająca o życiu artystycznej bohemy. Wybuchł skandal, bo Przybyszewski, niespecjalnie się z tym kryjąc, wywlekał na wierzch swoje osobiste brudy, mieszając publicznie z błotem swoją nieszczęsną żonę, o której pisał, iż zamieniła jego dom w burdel! Redakcja czym prędzej wycofała się z publikacji kolejnych odcinków, ale mleko już się rozlało, a najbardziej w tym wszystkim poszkodowana była Dagny. A nie był to jedyny  skandal tamtego roku. 23 kwietnia samobójstwo popełnił adorator Przybyszewskiej -Stanisław Korab-Brzozowski. Po Warszawie i Krakowie krążyły najdziksze pogłoski, w zażyciu przez młodzieńca trucizny widziano złowrogą rękęCzarnego Księcia, który miał przekonać Brzozowskiego do targnięcia się na swoje życie.

Dla Dagny zaświtała,jak się zdawało, iskierka nadziei na ocalenie związku ze Stachem. Władysław Emeryk zaoferował obojgu wycieczkę do Gruzji. Norweżka miała nadzieję, że z dala od złego towarzystwa jej mąż w końcu się opamięta. Ustalono, że ona pojedzie jako pierwsza wraz z Emerykiem, zabierając ze sobą małego Zenona, zaś Przybyszewski wkrótce do nich dołączy.

W połowie maja Ducha z synkiem i adoratorem dotarła do Tbilisi. Tu oczekiwała przyjazdu męża, ten jednak się nie zjawiał (bo w międzyczasie zbyt był zajęty romansami z Jadwigą i Anielą). Tymczasem Emeryk zaczął zachowywać się coraz dziwniej, robił się agresywny. Przerażona kobieta nie miała nawet jak od niego uciec, bo gdy przeglądała bagaże, okazało się, że zniknął gdzieś jej paszport. Słała do Polski kolejne, skierowane do Stacha, telegramy – bezskutecznie. Równocześnie coś dziwnego zaczęło się dziać z jasnością jej myśli, ostatnia z nadanych w Tbilisi wiadomości była tak chaotyczna, że na jej podstawie część badaczy wysuwa przypuszczenie, iż Władysław Emeryk podtruwał będącą obiektem jego pożądania żonę idola narkotykami. W końcu 5 czerwca nastąpił dramatyczny finał -patofan Przybyszewskiego (bo tak wypada go nazwać) zastrzelił Dagny w hotelowym pokoju, po czym sam odebrał sobie życie, zostawiając po sobie kilka listów, w tym jeden przeznaczony dla swojego guru, w którym napisał:

Zrobiłem to, co Tyś powinien był zrobić(…). Wiedz, że czuję Cię, że ubóstwiam, że kocham.

Mąż swojej żony

Gdy wieści o zabójstwie Dagny dotarły do kraju, wywołały szok. Reakcja jej męża wywołała kolejny skandal- Przybyszewski nie tylko nie pojechał na pogrzeb żony, ale nawet niespecjalnie interesował się losem pozostawionego w Gruzji pięcioletniego syna! Za to Jadwiga w dwa tygodnie po śmierci rywalki ostatecznie opuściła męża i połączyła się ze swym kochankiem. Cztery lata później, gdy małżeństwo Kasprowiczów zostało formalnie rozwiązane, para wzięła ślub.

Władysław Emeryk- patofan Przybyszewskiego i zabójca Dagny, dokonawszy zbrodni popełnił samobójstwo. Fotografia wykonana trakcie jego pogrzebu/Źródło: Wikimedia Commons, domena publiczna

Młodopolski celebryta prawdopodobnie już wkrótce pożałował tego, jak pokierował swoim życiem. Jadwiga okazała się kobietą o wyjątkowo mocnym charakterze i wzięła Czarnego Księcia pod pantofel, temperując jego rogi. Para zamieszkała najpierw w Warszawie, a później w Monachium, gdzie nowa pani Przybyszewska trzymała męża krótko za twarz. Skończyły się pijackie orgie, w odstawkę poszły też narkotyki, z którymi Stach zaczął eksperymentować. Żona wszelki opór przełamywała atakami wściekłej histerii, w trakcie których groziła popełnieniem samobójstwa. Zresztą ona sama w nowym związku nie była szczęśliwa, pech chciał, że bardzo szybko okazało się, iż z biegiem lat literacka gwiazda jej porzuconego męża błyszczała coraz jaśniej, dając mu nieśmiertelną sławę, podczas gdy meteor modernizmu, z którym uciekła… no właśnie, okazał się meteorem i przemknąwszy przez nieboskłon, szybko znalazł się u swego schyłku.

Przybyszewski też rychło miał dość Jadwigi, ale brakło mu siły do walki z nią. Resztki swego diabelskiego sprytu wykorzystywał już tylko do chytrego ukrywania w zakamarkach mieszkania piersiówek z alkoholem, którego picia stanowczo zakazywała mu połowica. W prywatnych rozmowach określał ją mianem jędzy, która podcięła mu skrzydła i zniszczyła jego talent, ale prawda była taka, że Przybyszewski sam był winien przeminięcia swej dawnej sławy. Lata w końcu płynęły, świat się zmienił, a on wciąż tkwił jak mucha w bursztynie, zatopiony w ideach modernizmu. Tymczasem hasło sztuki dla sztuki dawno już się przejadło, satanizm stracił na atrakcyjności, a na priapizm nasz wyniszczony przez lata picia bohater nie miał już sił. Zresztą dałaby mu Jadwiga popalić, gdyby go przyłapała na uprawianiu kultu Priapa poza małżeńską sypialnią!

Przedwcześnie postarzały i odchodzący powoli w zapomnienie Przybyszewski zmarł 23 listopada 1927 roku. Choć miał zaledwie pięćdziesiąt dziewięć lat, nałóg alkoholowy wyniszczył go tak, że  w chwili śmierci wyglądał na sędziwego  starca. Jadwiga zapłakała zrazu rzewnie,ale rychło pocieszyła się świadomością, że wymogła na mężu, by pomijając swoje dzieci, w testamencie to jej zapisał prawa do tantiem ze swoich utworów. Długo się jednak nimi nie nacieszyła– zmarła niespodziewanie miesiąc po mężu.