Półki w księgarniach uginają się od książek opisujących II wojnę światową. Tymczasem poprzedni globalny konflikt traktowany jest w Polsce po macoszemu.
Od lat patrzymy na I wojnę światową tylko przez pryzmat jej efektu: odzyskania naszej upragnionej niepodległości. To, co działo się przedtem, często pomijamy. Tak naprawdę zaś odzyskiwanie wolnej Polski zaczęło się 28 czerwca 1914 roku, od zamachu serbskich nacjonalistów na arcyksięcia Ferdynanda w dalekim Sarajewie.
Następca austro-węgierskiego tronu pojechał do Bośni, którą kilka lat wcześniej wcielono do monarchii, doglądać manewrów cesarskiej armii. Czy wiedział, że serbscy nacjonaliści odbiorą jego wizytę w tym mieście jako prowokację? Łatwo było się bowiem domyślić, jakie emocje wzbudzi wjazd do miasta, na które niekłamaną ochotę miała Serbia. W dodatku w dzień św. Wita, patrona Serbii.
Oliwy do ognia dolała nieprzejednana postawa Ferdynanda. Jego słowa: „Nasze życie jest zagrożone bez przerwy, należy pokładać ufność w Bogu” stanowiły wstęp do katastrofy. Co ciekawe, serbscy zamachowcy byli tak niezorganizowani, że przez moment można było odnieść wrażenie, że Opatrzność rzeczywiście czuwa nad arcyksięciem. I dopiero ostatni, szósty zamachowiec Gawriło Princip dokończył dzieła.
Wystrzelone z jego pistoletu kule zabiły arcyksięcia i odpaliły lont największego konfliktu w dziejach świata.
Michał Elmerych, redaktor prowadzący