Podczas tegorocznego 24-godzinnego wyścigu w Le Mans tylko połowa aut dojechała do mety. Niektórzy z uczestników cudem uszli z życiem
Zostało więc jedno Audi. Zajmuje pierwsze miejsce. Tuż za nim trzy superszybkie Peugeoty 908 i kilka innych aut startujących w najszybszej kategorii: LMP1. To są prototypy, budowane przede wszystkim z myślą o tym wyścigu. Potem jadą nieco wolniejsze samochody LMP2 i znacznie wolniejsze GTE Pro i GTE Am. Te już wyglądają jak zwykłe sportowe auta, a ryczą jak odrzutowce. LMP1, choć szybsze, są od nich znacznie cichsze. Pętla toru ma 13,6 km długości. Najszybsze auta co i rusz dublują wolniejsze. Porsche, Corvetty i Ferrari są dla Peugeotów i Audi słupkami do wymijania. Słupkami twardymi, ciężkimi i ruchomymi. Jest to niebezpieczne, ale stąd się bierze widowiskowość tego wyścigu, że wszystkie auta startują razem i w każdej kategorii walka jest równie zacięta. Pościg Peugeotów trwa, presja na kierowcę ostatniego Audi jest niesamowita. Wciąż nie wiadomo, co się stało z Rockenfellerem. Ale nikt nie myśli o przerwaniu wyścigu. Dopiero po dwóch godzinach dostajemy informację: Rockenfeller przeżył, co więcej, niemal nic mu się nie stało, zranił się tylko w rękę. O własnych siłach wyszedł ze skorupy auta. Wszyscy czują ulgę – nie tylko zespół i zwolennicy Audi, ale członkowie i kibice innych zespołów. W loży Peugeota, skąd oglądam zmagania, toast za Rockenfellera. Radość. Podobnie było na początku wyścigu, kiedy z pierwszego rozbitego Audi też o własnych siłach wyszedł kierowca: w kwaterze głównej Peugeota wszyscy bili brawo – choć to przecież przeciwnik.
Tu dobrze być delikatnym
Peugeoty gonią Audi. Deszcz na przemian pada i nie pada, sytuacja niekomfortowa, bo mokry asfalt wymaga innego stylu jazdy, a bardzo mokry – innych opon. Samochody zatrzymują się mniej więcej co czterdzieści minut, żeby zatankować. Jeśli trzeba, zmieniają też opony. Ważne jest, żeby paliwa zużywać jak najmniej, podobnie z oponami, hamulcami itp.: umiejętność delikatnej jazdy jest istotna w tym wyścigu. Około czwartej rano spotykam dyrektora do spraw komunikacji zespołu Peugeot Sport Marka Nawareckiego, który wprowadza mnie w tajniki sztuki dobierania kierowców do poszczególnych zespołów. Każdy samochód ma ich trzech, kiedy dwóch odpoczywa w padoku, jeden jedzie. Dobrze jest, jeśli dysponują różnymi umiejętnościami i mogą się uzupełniać. W pierwszym zespole Peugeota Austriak Aleksander Wurtz to specjalista od walki kontaktowej; Hiszpan Marc Gene jest świetny, kiedy ma pusty tor przed sobą (dobrze wypada w kwalifikacjach); Brytyjczyk Anthony Davidson jeździ czysto: zużywa mało paliwa, nie zdziera opon. W drugim zespole są sami Francuzi: Nicolas Minassian (spec od jazdy w trudnych warunkach), Franc Montagny (niezwykle wytrzymały) oraz wyjątkowo szybki Stephane Sarrazin. Trzeci zespół Peugeota to Hiszpan Pedro Lamy (doświadczony, uniwersalny kierowca) oraz Francuzi: sprinter Simon Pagenaud i Sebastian Bourdais, który jeździ oszczędnie i dobrze sobie radzi na mokrej nawierzchni. Ale uciekające Audi też ma świetnych kierowców: to Francuz Benoit Treyler oraz Niemcy Andre Lotterer i Marcel Fassler. Lotterer dowodzi swojej wielkiej klasy, po dwudziestu godzinach wyścigu przejeżdża jedno okrążenie z rekordową w tej edycji Le Mans prędkością. Pagenaud w najszybszym z Peugeotów nie pozostaje mu dłużny, jego sława sprintera jest w pełni zasłużona, przewaga Audi zaczyna topnieć – z dwudziestu sekund spada powoli, lecz systematycznie: osiemnaście, siedemnaście, szesnaście…
Trzynaście sekund
Widać, że zarówno Lotterer, jak Pagenaud świetnie znoszą zmęczenie i stres, choć wielu innych kierowców jest już wyraźnie zdekoncentrowanych i popełniają błędy często kończące się wypadkami. Psują się też eksplatowane do granic możliwości samochody. Dokładnie połowa z 58 aut uczestniczących w wyścigu nie dotrwa do końca. Przed upływem 24 godzin Pagenaud w Peugeocie zdołał zmniejszyć swoją stratę do Audi Lotterera do niecałych 14 sekund – i takim wynikiem zakończyły się zmagania. Trzecie i czwarte miejsce również przypadły Peugeotowi. Najszybsze auta przejechały około 4800 kilometrów, więc różnica kilkunastu sekund jest niewielka, ale jednak zwycięstwo to zwycięstwo. – Okazali się lepsi – przyznaje kierowca Peugeota Sebastian Bourdais. Kiedy wyścig się kończy, tysiące ludzi wbiegają z trybun na tor. Wszyscy, niezależnie od tego, komu kibicowali, cieszą się: ponieważ wyścig był pasjonujący i ponieważ w wypadkach nikt nie ucierpiał. Cieszą się z tych 24 godzin, których nigdy nie zapomną.