Pod koniec sierpnia 2015 roku w Tajpej szkolna wycieczka zwiedzała wystawę włoskich mistrzów malarstwa. W pewnym momencie jeden z chłopców zachwiał się i wpadł na 350-letni obraz barokowego mistrza martwych natur Paolo Porpory wart 1,5 mln dolarów. Na nagraniu z monitoringu widać, jak trzymając w ręku kubek z napojem nastolatek przechodzi obok „Kwiatów”. Nagle potyka się i w obronie przed upadkiem uderza ręką w płótno, dziurawiąc je na wylot. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej kurator wystawy Andrea Rossi nie krył żalu, zapewniając, że wszystkie wystawiane w Tajwanie prace są oryginalne, rzadkie i bezcenne, a jakiekolwiek uszkodzenia to niepowetowana strata dla europejskiej spuścizny malarskiej.
Niestety to nie pierwszy przypadek zniszczenia dzieła sztuki przez zwiedzających. Czasem to zwykły wypadek, czasem zaplanowany akt – faktem jest, że cenne eksponaty są dewastowane od dziesięcioleci. „Skalę muzealnego wandalizmu trudno oszacować, bo większość placówek stara się zatuszować takie wypadki i po cichu naprawić szkody” – mówi Julianna Makiłła-Polak z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, autorka książki „Sztuka jako prowokacja. Akty wandalizmu wobec dzieł sztuki”. „Do mediów przedostają się najbardziej spektakularne przypadki. Pamiętajmy, że instytucje wypożyczają między sobą zbiory, a każdy taki incydent wpływa na wiarygodność danej placówki” – tłumaczy.
Oczywiście w przypadku chłopca z Tajwanu trudno doszukiwać się złych intencji. To był zwykły pech, dlatego władze galerii i kurator nie pociągnęli rodziny chłopca do odpowiedzialności (obraz był ubezpieczony). Nie zmienia to faktu, że takich wypadków historia zna więcej.
Fajtłapy atakują
Również tego samego lata w Muzeum Izraela w Jerozolimie dziewczynka wpadła na gablotę i stłukła cenne naczynie sprzed dwóch tysięcy lat. Na szczęście pracownikom szybko udało się je posklejać i po tygodniu przywrócić niemal do pierwotnego stanu. Za to aż pół roku sklejano trzy chińskie wazy z dynastii Qing (XVII wiek), które w 2006 r. stłukł niejaki Nick Flynn. Zwiedzając Fitzwilliam Museum w Cambridge, potknął się o sznurowadło i wpadł na eksponaty. Policja uznała, że był to nieszczęśliwy wypadek i wobec pechowego turysty nie wyciągnięto konsekwencji. Do portfela nie musieli sięgać również rodzice dziewczynki, która zwymiotowała na pracę Carla Andre w Tate Modern w Londynie.
Najwięcej wypadków przydarzyło się chyba dziełom Pabla Picassa. Już w czasie II wojny światowej jego obrazy gorliwie palili naziści. Dwa z nich spłonęły w wyniku katastrofy lotniczej w 1998 r. w Kanadzie. W 2010 r. jedna z uczestniczek kursu historii sztuki w nowojorskim Metropolitan Museum of Art potknęła się i upadła na obraz „Aktor”, czego konsekwencją było 15-centymetrowe rozdarcie w płótnie wycenianym na 130 mln dolarów. Pecha miał też „Sen” Picassa. Amerykański miliarder Steve Wynn postanowił sprzedać dzieło wyceniane na 139 mln dolarów i w 2006 r. zaprezentował je dziennikarzom i potencjalnym nabywcom w Las Vegas. Podczas prezentacji Wynn uniósł łokieć i… wybił w płótnie otwór. Z dnia na dzień jego wartość spadła do 85 mln dolarów, co miało być spowodowane ponowną wyceną ubezpieczyciela. Na szczęście po renowacji za 90 tys. dolarów udało się obraz przywrócić do pierwotnego stanu i w 2013 r. został sprzedany za rekordowe 155 mln dolarów.
Bywa i tak, że za zniszczenia dzieł sztuki odpowiada… personel. Nieraz sprzątaczki tak przejęły się swoją rolą, że wysprzątały elementy wystawy. Tak było w przypadku instalacji Martina Kippenbergera w Museum am Ostwall w Dortmundzie, Damiena Hirsta w Tate Britain w Londynie czy Gustava Metzgera w londyńskim Eyestorm. Spektakularnego zniszczenia dokonali tragarze, którzy w roku 2000 dostarczyli do domu aukcyjnego Sotheby’s jedno z malowideł Luciana Freuda. Po kilku godzinach, myśląc, że skrzynia do transportu obrazów jest już pusta, wrzucili ją do śmieci, nieświadomi, że w środku nadal znajduje się płótno warte 157 tys. dolarów. Niechlubną sławę zyskała również interwencja konserwatorki amatorki, która w 2012 r. przemalowała XIX-wieczny fresk Jezusa autorstwa Eliasa Garcii Martineza w kościele w Borja w Hiszpanii. 80-latka tłumaczyła, że „dzieło niszczało, więc postanowiła coś z tym zrobić”. Podobny przypadek mieliśmy niedawno w Polsce. Krytycy zamarli, kiedy zobaczyli przemalowaną polichromię Jerzego Nowosielskiego z kościółka w Olszynach. Malarz amator po swojemu odnowił dzieło, bo wydawało mu się zbyt surowe.
Z siekierą do muzeum
Znacznie poważniejsze konsekwencje dla dzieł sztuki mają celowe ataki. Nie oszczędza się nawet najwybitniejszych dzieł. W 1956 r. „Mona Lisa” została zaatakowana kwasem siarkowym, a potem kamieniem, co spowodowało ukruszenie farby. I choć obraz ukryto za kuloodporną szybą, w 1974 r. został oblany farbą podczas ekspozycji w Tokyo National Museum. Sprawczyni zaprotestowała w ten sposób przeciwko nieudostępnieniu wystawy niepełnosprawnym. W 2009 r. w Luwrze Rosjanka rzuciła w „Mona Lisę” kubkiem kupionym w miejscowym sklepie z pamiątkami. Zeznała, że była zdenerwowana, bo odmówiono jej francuskiego obywatelstwa.
Szczęścia nie miała też „Straż nocna” Rembrandta znajdująca się w amsterdamskim Rijksmuseum. W 1911 r. bezrobotny pociął nożem postacie na pierwszym planie, w 1975 r. były nauczyciel zadał kolejnych 13 cięć, odrywając spory fragment obrazu, a w 1990 r. mężczyzna z zaburzeniami psychicznymi oblał płótno kwasem siarkowym.
Wandalami kierują różne motywy: polityczne, religijne, moralne, osobiste. „W pierwszej kolejności to jednak brak wiedzy, świadomości i wrażliwości estetycznej czy wrażliwości kulturowej” – uważa dr Mariusz Wszołek, psycholog społeczny z Uniwersytetu Wrocławskiego. „Ludzie przez swoje działania zawsze starają się coś zamanifestować. W przypadku aktów wandalizmu manifestują bezradność wobec otaczającego ich świata, a do głosu dochodzi tzw. komunikacja bezmózgowa, która charakteryzuje się bezrefleksyjnym podejściem do rzeczywistości” – tłumaczy psycholog. Tacy ludzie kwestionują wszystko, czego nie znają.
Dzieła sztuki zaczęto atakować w XIX wieku wraz z rozwojem instytucji kulturalnych. Niebezpiecznych narzędzi sprawcy zaczęli używać dopiero w XX wieku. Oprócz wspomnianych noży, scyzoryków, puszek z farbą czy kwasu siarkowego w ruch szły młotki (László Tóth zdewastował „Pietę” Michała Anioła), tasaki (w 1914 r. sufrażystka Mary Richardson pocięła nim „Toaletę Wenus” Diego Velázqueza), nożyczki do paznokci (francuska studentka wycięła nimi oczy dostojnikom kościelnym z obrazu „Msza w Kaplicy Sykstyńskiej” Jeana Auguste’a Dominique’a Ingres’a), śrubokręty (posłużyły do zniszczenia fotografii Andreasa Serrana w Muzeum Sztuki Współczesnej w Awinionie), a nawet materiały wybuchowe (26 czerwca 1978 r. bomba wybuchła w Pałacu Wersalskim, niszcząc trzy sale z dziełami sztuki i zabytkowymi meblami).
W porównaniu z resztą świata Polska rzadziej kusi muzealnych wandali, choć nie zawsze było u nas spokojnie. Trzy incydenty wydarzyły się w warszawskiej galerii Zachęta. Władysław Podkowiński pociął tam nożem własny „Szał uniesień”. Podczas wystawy Piotra Uklańskiego „Naziści” Daniel Olbrychski zniszczył szablą portrety swój i kolegów w niemieckich mundurach. Wyjaśnił, że zrobił to, nie godząc się na użycie ich wizerunków w takim kontekście, w jakim przedstawił ich artysta.
Bardzo częstym motywem wandalizmu jest obraza uczuć religijnych. Miesiąc po incydencie z „Nazistami” były poseł Witold Tomczak usunął meteoryt przygniatający Jana Pawła II (instalacja „Dziewiąta godzina” Maurizio Cattelana), uszkadzając figurze część nogi. Z kolei gdańszczanie usunęli termofory z figur Jezusa i Madonny, składające się na instalację Roberta Rumasa. W 2012 roku człowiek z zaburzeniami psychicznymi próbował zniszczyć obraz Matki Bożej Częstochowskiej na Jasnej Górze, rzucając w niego żarówkami z czarną farbą.
Bezpieczna granica
Wszystkie te przypadki prowokują do pytań o sposoby ochrony cennych dzieł sztuki. „Oczywiście istnieją procedury zabezpieczania najcenniejszych eksponatów, jednak wymagają zastosowania rozwiązań technicznych, na które nie wszystkie muzea stać. Pod tym względem każda placówka radzi sobie sama” – tłumaczy „Focusowi” Yu Zhang z Międzynarodowej Organizacji Muzeów (ICON). Faktem jest, że problem wandalizmu w placówkach kulturalnych często jest pomijany lub marginalizowany – zdecydowanie więcej uwagi poświęca się zabezpieczeniom przed kradzieżami. Tymczasem zdaniem Jerzego Petrusa, wicedyrektora Zamku Królewskiego na Wawelu, mniejsze lub większe akty wandalizmu zdarzają się we wszystkich instytucjach wystawienniczych. Nie oznacza to, że należy drastycznie ograniczać do nich dostęp. „Sposoby zabezpieczeń są różne. Najcenniejsze dzieła znajdują się w specjalnych kasetach, które uniemożliwiają fizyczny kontakt. Sami wykorzystujemy m.in. linie laserowe, które sygnalizują,