Można ją spotkać na terenie niemal całej Ameryki Południowej, a lokalni mieszkańcy nie bez powodu określają ją mianem mrówki 24-godzinnej. Skąd taka nazwa? Jest ona związana z całodobowym bólem, jaki rzekomo utrzymuje się po użądleniu. Całkiem niezły rezultat jak na zwierzę, którego długość zazwyczaj nie przekracza 2,5 centymetra.
Przydatna w kontekście oceny tego, jak bolesne może być spotkanie z południowoamerykańską mrówką, jest tzw. skala bólu Schmidta. Stworzył ją entomolog Justin Schmidt, który wyszczególnił kilka progów związanych z bólem odczuwanym po użądleniu przez wybranego owada. Oczywiście taki sposób stopniowania jest stosunkowo subiektywny, lecz umożliwia określenie ogólnych “wrażeń”. Naukowiec próbował porównać je do innych odczuć, na przykład związanych ze stąpaniem po rozżarzonych węglach.
Schmidt w swojej czteropunktowej skali uznał Paraponera clavata za gatunek wykraczający poza ostatni poziom. Dla porównania, użądlenie pszczoły czy szerszenia zostało uznane przez entomologa za ból nieco powyżej “dwójki”. Pocieszający jest przy tym fakt, że ta nieco przerażająca mrówka – podobnie z resztą jak większość zwierząt – nie poluje na ludzi, których mogłaby użądlić. Do ataku na człowieka dochodzi więc głównie wtedy, gdy owad nie ma innego wyjścia i zostanie do tego sprowokowana.
Kolejnym pocieszeniem – poza faktem, że mrówka 24-godzinna nie występuje naturalnie na terenie naszego kraju – jest to, iż jej użądlenia nie są śmiertelne. Jak do tej pory nie zdarzyło się, by ktokolwiek umarł po kontakcie z jadem tego owada. Toksyny wytwarzane przez jego organizm są więc bolesne, ale nie zabójcze.