Manuel Arboleda z poznańskiego Lecha padł na murawę jak rażony piorunem. Złapał się za głowę i zaczął tarzać po murawie. Była 60 minuta meczu. Telewizyjne powtórki nie pozostawiały wątpliwości. Krótki prawy sierpowy wyprowadzony przez Euzebiusza Smolarka dosięgnął celu. Czy dosięgnął go również chwilę wcześniej palec Kolumbijczyka? Smolarek mówi, że tak. „Gdy byliśmy w tunelu, spytałem się, co on robi. Cały czas prowokuje, dlatego dostałem czerwoną kartkę. Chciał mi wsadzić palec tam, gdzie mi się nie podoba. Jak uważa, że to jest gra w piłkę, to OK, niech to robi. Źle się dla mnie skończyło, ale to my mamy trzy punkty, a oni zero. Myślę, że każdy zawodnik na moim miejscu zrobiłby to samo, jak chcą mu wsadzić palec gdzie nie trzeba” – opowiadał rozemocjonowany reporterom zaraz po meczu. Arboleda naturalnie zaprzeczał, ale dociekliwi fotoreporterzy znaleźli zdjęcie z wcześniejszego meczu tych drużyn. Widać na nim wyraźnie, jak dłoń Kolumbijczyka niebezpiecznie zbliża się do pośladków Polaka. A więc to nie pierwszy raz. „Ta sytuacja z palcem między pośladkami Smolarka to nowe zjawisko. To tak zwane faule wymyślne, ich zamiarem jest wywołanie zażenowania u przeciwnika. Jeśli ktoś publicznie dotyka takiego miejsca, w zawodniku musi pojawić się zażenowanie i złość. Faul zwykle kojarzy się z zagraniem fizycznym, ale przecież można też uderzyć w psychikę, chociażby używając obraźliwych słów” – mówi „Focusowi” Marzanna Herzig, psycholog sportu z Zakładu Psychologii krakowskiej AWF.
Plucie i drapanie
Prowokacja to nieodłączna część zmagań sportowców na najwyższym poziomie. „To element taktyki. Niewytrzymujący napięcia zawodnik może osłabić swój zespół i dać nam przewagę. Nawet jeżeli nie zachowa się tak jak Smolarek i nie wyleci z boiska, z całą pewnością nie będzie już tak skoncentrowany” – mówi „Focusowi” Marek Jóźwiak, były reprezentant Polski. Pytany o palec w odbycie odpowiada, że to raczej nie jest męskie zachowanie. Ale wspomina, że ciągnięcie za włosy czy podszczypywanie zdarzało się niejednokrotnie. Były obrońca m.in. francuskiego Guingamp i mający na swoim koncie prawie 300 meczów w polskiej ekstraklasie wspomina pojedynki toczone z napastnikami. „Nieraz zdarzało się, że napastnik, cofając się, specjalnie stawał na nodze, uniemożliwiając ruch. Nadępnięcie piłkarskim butem jest bolesne i nie należy do przyjemności. Byli też obrońcy, którzy biegali np. ze szpilkami, kłuli rywali i zadawali im ból” – opowiada.
Każde z tych zachowań jest faulem i każde jest niedozwolone. Dlatego sztuką jest robić to tak, żeby nie dostrzegł tego sędzia. „Każdy obrońca stara się walczyć o to, żeby uchronić zespół przed stratą bramki. Łapanie za spodenki, ciągnięcie, drobne faule to w polu karnym normalne” – opowiada Dariusz Adamczuk, wicemistrz olimpijski z Barcelony, zawodnik który większość czasu w swojej karierze spędził w Szkocji. Ma za sobą również włoski epizod, kiedy grał w Udinese. „Włosi to prowokatorzy, ale mimo że grają momentami bardzo brutalnie, nie spotkałem się z łapaniem za przyrodzenie czy wsadzaniem palca w tyłek. Co innego nurkowanie w pole karne (czyli symulowanie fauli – przyp. red.)” – przyznaje w rozmowie z „Focusem”. Powodem właśnie takiego zagrania (chociaż wykonał je Niemiec, ale grający wówczas w Romie Rudi Völler) był najsłynniejszy wybuch agresji mundialu Italia’90. Frank Rijkaard, holenderski obrońca, obserwując niesportową grę Niemca… opluł go. Obaj wylecieli wtedy z boiska. Wciąż otwarte jest pytanie, na ile Rijkaarda sprowokowały dodatkowo okrzyki niemieckich kibiców, którzy całą noc w Mediolanie skandowali nazwiska jego, Ruuda Gullita i Aroona Wintera rozdzielone tylko małpim sapaniem. Ale rasizm jest stałym problemem w międzynarodowym futbolu.
Swoją złą sławę – szczególnie ostatnio – włoscy piłkarze zawdzięczają Marco Materazziemu i słynnej prowokacji z finału Mistrzostw Świata w Berlinie (także rasistowsko zabarwionej). Obrażony pochodzący z Algierii francuski pomocnik Zinedine Zidane nie wytrzymał i uderzył obrońcę Italii z byka. Wyleciał oczywiście z boiska, a mistrzami zostali Włosi. Skierowanie słów do Zidane’a nie było przypadkowe. O wybuchowości zawodnika wiedzieli wszyscy, a ponadto po tym jak grał w Juventusie Turyn znał włoski. Długo słowa, które spowodowały atak, owiane były tajemnicą. W końcu rok po finale Materazzi w wywiadzie dla TV Sorissi e Canzoni przyznał: „powiedziałem, że wolę takie kurwy jak twoja siostra”.
Pompką i kaskiem
Jeśli ktoś myśli, że tylko piłka nożna generuje niesportowe zachowania, jest w olbrzymim błędzie. Nieczysta gra odbywa się też na przykład w kolarstwie. Najsłynniejszy w naszym kraju jest kolarski faul, który najprawdopodobniej nie został popełniony, a którego miał się dopuścić pierwszy polski zwycięzca Wyścigu Pokoju Stanisław Królak. Zmarły dwa lata temu kolarz miał w latach 50. w tunelu Trasy W-Z i wjazdowym na stadion X-lecia w Warszawie walczyć z radzieckimi kolarzami na rowerowe pompki. Wiele lat później tłumaczył innej legendzie polskiego kolarstwa, Ryszardowi Szurkowskiemu, że nic takiego nie zdarzyło się. Wielka popularność Wyścigu Pokoju w tamtych czasach spowodowała, że legenda najpierw przetrwała, a potem zaczęła żyć własnym życiem. Replika słynnej pompki jest dziś nawet nagrodą w jednym z mazowieckich wyścigów kolarskich. Z pewnością nie będzie nią kask australijskiego kolarza Marka Renshawa. Rok temu na finiszu 11. etapu Tour de France zaatakował głową Nowozelandczyka Juliana Deana. Wszystko po to, żeby wywalczyć lepszą pozycję na finiszu dla lidera swojej ekipy. Renshaw opuszczał peleton Wielkiej Pętli jak niepyszny. Sędziowie uznali bowiem jego wybryk za wybitnie niesportowy i zdyskwalifikowali zawodnika. Inni jeżdżący na dwóch kołach zawodnicy – żużlowcy – także mają na koncie niesportowe zachowania. Kilka lat temu silnym echem odbiły się wydarzenia na torze w Lesznie podczas meczu Ekstraligi Speedwaya. Po sprowokowanym przez Runę Holtę wypadku nie wytrzymał Krzysztof Kasprzak, który w złości kopnął leżącego na torze Norwega z polskim paszportem. Spotkała go kara dyskwalifikacji do końca zawodów. Zresztą najczęściej do niesportowych zachowań dochodzi właśnie przy okazji upadków. Zdarza się, że zawodnicy celowo opóźniają podniesienie się z toru, tak by sędzia był zmuszony przerwać, a następnie powtórzyć bieg.
Zębami i pięścią
Dla wielu szczytem niesportowego zachowania i sportowej prowokacji jest to, co na ringu w 1997 roku zrobił Myke Tyson. Podczas walki z Evanderem Holyfieldem 28 czerwca o mistrzowski pas federacji WBA, zamiast boksować fair play, zaczął w klinczu gryźć rywala w uszy. Holyfield walkę dokończył, nie decydując się na żaden nieprzemyślany ruch. Mimo że Tyson zaczął po walce wygrażać jeszcze narożnikowi Holyfielda werdykt mógł być tylko jeden: dyskwalifkacja i koszmarny wstyd. Polacy też mieli takiego „bohatera”. Był nim oczywiście Andrzej Gołota. 11 lipca 1996 roku w nowojorskiej Madison Square Garden uderzył poniżej pasa Riddicka Bowe, walcząc o tytuł mistrza świata. Co ciekawe, sytuacja ta powtórzyła się niespełna pół roku później w rewanżu. Znowu dyskwalifikacja. Zresztą spektakularne faule i prowokacje to tylko sztandarowe przykłady. Faule na ringu, mające rozjuszyć i sprowokować przeciwnika, są codziennością. Tylko zagorzały kibic albo ktoś kto ma za sobą bokserską przeszłość może zauważyć większość z nich. Bardzo często uderzenia głową, ciosy nasadą, czy otwartą rękawicą publiczność wyłapuje dopiero wtedy kiedy sędzia zastopuje walkę i wskaże gestem konkretne przewinienie.
Nie ma wyjścia
Specjaliści stracili już złudzenia. Od prowokacji i faulowania w sporcie nie da się uciec. „Niestety naczelną zasadą obowiązującą dziś w sporcie nie jest unikanie fauli, ale to, żeby nie dać się złapać. Według schematu: przecież wszyscy to robią, głupi ten, kogo przyłapią. Sport nigdy nie był i nigdy nie będzie od tego wolny, szczególnie sport zawodowy, jeśli człowiek uprawia go nie dla samej rekreacji, ale chce osiągnąć konkretny cel; kiedy rozliczany jest nie z uczciwej walki, ale ze zwycięstwa. Gdyby odbrązowić czasy starożytne, również doszukalibyśmy się i dopingu, i nieuczciwych zachowań ” – kwituje Herzig. I ma rację.