“Dziś mija sześć kalendarzowych i osiem więziennych miesięcy mojego aresztu za miłość, a oficjalnie – za narkotyki. Dziś 184. dzień za kratkami i 193. dzień bez leku. Moja opowieść
jest jak dramat z elementami thrillera i romansu jednocześnie”. Artur Ligęska spędził 13 miesięcy w emirackim więzieniu w Dubaju, bo nie odwzajemnił uczuć arabskiego szejka. Przedstawiamy fragment jego książki “Pamiętnik więzienny”, będącej zapisem przeżyć autora.
Fragment książki “Pamiętnik więzienny”
Rozdział VI
21 października 2018 r.
175 dni od aresztu
173 dni od 1. prokuratury
21 dni w izolatce
184 dni bez ratującego życie leku
Jest niedziela, nie chcę pisać już o tym, jak wygląda niedziela w Polsce, bo jestem daleko od domu. Nie spałem dziś dobrze. Na korytarzu izolatek było bardzo głośno. Kiedy zerkam przez swoje nieduże okienko w tych pancernych drzwiach, widzę, że przybyło nam mieszkańców. Wnioskuję tak po kolejnych przyklejanych do drzwi kartach z informacjami o więźniach. Gardło w stanie anginowym nie pomaga w pozytywnym nastawieniu do świata. Nie czuję się najgorzej, ale dziś nie ćwiczę. Obmyłem się i owinięty w koc siedzę na betonie, co rusz czując mrówki, których mam w celi
mnóstwo. Jest ich niezliczona ilość. Chcę powalczyć o wizytę u lekarza, a także o możliwość rozmowy z kapitanem, szefem tego miejsca. Przecież nie mogę tak gnić w tych czterech metrach
kwadratowych bez ludzi, bez wody, bez jedzenia, bez czegokolwiek. Chcę się spotkać z prawnikiem, z przedstawicielami ambasady, ale co ma być, to i będzie. Bez zbędnych napięć i oczekiwań, gdyż to oznacza stres, a stres to zabójca.
Obchód. Klawisze ze strachu przed oficerami nie zwrócili nawet na mnie uwagi, mimo że tłukłem rękoma w metalowe drzwi i krzyczałem ile sił. Wywiesiłem zatem kartkę, że potrzebuję pomocy
lekarza i chcę rozmawiać z władzami więzienia. Artus, mówię do siebie, nie podniecaj się tak, bo widzisz, jak ta więzienna machina wygląda. Z wielką tęsknotą czekam na wizytę. Kurde, to już kolejny tydzień, gdy siedzę sam jak palec w tej gównianej izolatce. Ryczę, bo nic tutaj nie jest łatwe. Płaczę, bo nie jest lekko samemu siedzieć. Ale nie jestem sam. Jestem z Bogiem i NMP w sercu. Sam nie dałbym rady znosić tego wszystkiego. Po cichu liczę na to, że w tym tygodniu uda się wejść dyplomatom i wtedy będę mógł z kimś zamienić słowo. Będę na chwilę znowu człowiekiem.
Rozmowa w warunkach, w których tkwię, jest dobrem ekskluzywnym, deficytowym. Nie mam sił ani słów opisywać, co naprawdę czuję. Rzeczy czy sytuacje dla ludzi normalne, normalnymi teraz nie są. I ryczę jak bóbr, po raz kolejny dziś. Płaczę i klęczę, patrząc na tę odrobinkę nieba, którą mam w celi. Boże, zlituj się nade mną, proszę, błagam. Uwolnij mnie. Płacz daje ukojenie i otuchę. Łzy
pełnią też funkcję oczyszczającą. Staram się ze wszystkich sił opanować ból – bez lekarza, bo moje poranne próby spełzły na niczym. Nadal odmawiają mi leku, który ratuje mi życie. Ekipa pielęgniarzy to „dziewczyny” prosto z Filipin, często bez penisów, tak zwani lady boys. Gejowski biznes pornograficzny miałby tutaj bardzo wiele do zrobienia – i do zarobienia. Nieprawdopodobne
wręcz, ale prawdziwe. Podobnie jest w przypadku sex dates za pośrednictwem netu. Kolo umawia się na seks z panna, bo przecież może ją przekonać w tym czasie do swojej religii itd. I tak sobie myślę, kiedy ma niby jej o tym Bogu mówić.
Przed, po, a może w trakcie stosunku? Homoseksualizm jest normalnością, skryta pod płaszczykiem poprawności i mentalności. Oczy przestały mi się otwierać ze zdziwienia. Do pokoju modlitw
w więzieniu w Dubaju nie mogłem wejść, gdyż mam tatuaż. Bracia muzułmanie jednak, którzy chwilę wcześniej spółkowali z kolegami, pędzili na modlitwę jak zwykle. Hipokryzja? Nie mnie to sądzić. W Emiratach do więzienia możesz pójść za „spojrzenie kobiecie w oczy”. Zastanawiałem się długo, dlaczego. Może dlatego, ze mąż idący obok niej jest zazdrosny, że nie patrzysz na niego.
W porze obiadu drzwi do celi otwierają się i wchodzi oficer. Patrzy mi przenikliwie w oczy. Nie rzuca jedzenia ani nie każe się odsuwać, nie krzyczy ani mną nie gardzi. Jest bez maski, bez rękawic. Taki wielki arabski byk. Zamyka cele bez huku. Nie mija jednak kilka minut, a wraca do mnie i ponownie otwiera drzwi. Trzyma w ręku reklamówkę z pastą do zębów, szczoteczka, mydłem, szamponem i proszkiem do prania. Pamiętam, że podziękowałem mu po arabsku. Podał mi rękę, nie bał się, nie brzydził. Uśmiechnął się tylko, skinął głową i zamknął cele na cztery spusty. Środki czystości podarowali mi więźniowie, którzy dowiedzieli się o mojej sytuacji, o tym braku poszanowania podstawowych praw człowieka. A wspomniany oficer – wbrew regulaminowi i ustaleniom – odważył się przekazać mi wszystko. Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Miesiąc bez mydła, bez szczotkowania zębów, bez prysznica, bez czegokolwiek, co przypominałoby higienę
osobistą.
Żeby szczotkowałem już dwa razy. Nie ściemniam, za pierwszym razem z ust wyleciał dym i paskudny odór. Dziąsła mi krwawią, w wielu miejscach są szaroczarne. Pasta do zębów, jak przeczytałem na opakowaniu, została wyprodukowana w Świdnicy na Dolnym Śląsku. O Jezu! Otworzyłem tez mydło, LUX, i wyszorowałem nim twarz. W celi zapachniało proszkiem, w którym uprałem jedyną koszulkę, którą mam, oraz rozdarte już dresy i gacie. Otwieranie pasty, mydła, szamponu celebrowałem jak dziecko, które rozpakowuje klocki Lego będące prezentem na gwiazdkę. Bóg jest wielki. Przed sekunda korytarzem przy izolatkach przechodził pielęgniarz. Krzyczę do niego, ile sił w płucach, ze jestem chory, ze miałem potworna gorączkę, że mam dreszcze i pocę się i że śpię
na betonie, bo nie ma ani łózka, ani materaca. Nie mam niczego. Filipino mnie zignorował. Jest mi zimno, bo przecież ta cela to loch. Zrobiłem trening nóg i brzucha, by się rozgrzać. Po ćwiczeniach obmyłem się, nakładając na ciało mydło, a na włosy szampon. Nie pamiętam, a mam trzydzieści osiem lat, takiej reakcji włosów, skóry, a wcześniej zębów. Nigdy też nie brałem tak długo prysznica jak teraz. Równo miesiąc. Odzyskałem poczucie, ze nadal jestem człowiekiem. Mija niedziela. Emocje na chwile obecna pod kontrola. Wszystko w rękach Boga. Co ma się wydarzyć, to się wydarzy.
Sąsiad izolatkowy, Rafael z Nigerii, od dwóch godzin napierdala w drzwi swojej celi. Od tygodnia nie miał kontaktu z zona i dziećmi ani możliwości zatelefonowania do nich i zaczyna zarazem i panikować, i się martwić. Staje się coraz bardziej agresywny. Odnoszę wrażenie, że zaraz rozpierdoli cele i cały budynek. Wchodzą oficerowie i po chwili Rafael nie wypowiada już ani słowa. W jego celi ciiiiszzzzaaa. (…)
29 października 2018 r.
Dziękuję
Dziś kończę trzydzieści osiem lat. Urodziny w samotności spędzam pierwszy raz w życiu. Moim urodzinowymi życzeniami są zdrowie, pogoda ducha, bezpieczeństwo oraz dobra informacja dla rodziców i przyjaciół. Życzę też sobie wolności, nowego życia i spotkań z tymi, którzy są dla mnie ważni, wierzę, że już za chwilę. Jestem trzydziestoośmiolatkiem z olbrzymim doświadczeniem zawodowym i prywatnym, osobą, która przeżyła zerwane zaręczyny, wypalenie zawodowe, uzależnienie od kokainy, utratę firm, próby zniszczenia mnie i mojego dorobku, odejście od Kościoła i teraz więzienie. Ale jestem też osobą, która przyczyniła się do rozwoju branży fitness w Polsce, zrealizowała wiele ponadczasowych projektów, stworzyła swój własny model fitness, wydała bestseller książkowy, dwie płyty z muzyką chillout i house, nagrała dwa programy o męskim zdrowiu dla telewizji, modelingowała, tańczyła z Jus Steczkowską, zorganizowała koncert w Operze Narodowej w Rydze, dała pracę setkom ludzi, tysiącom zmieniła życie na lepsze (przez sport), pomagała fundacjom charytatywnym i ludziom w tarapatach – i odnalazła na nowo Boga. Oficer, który wczoraj podpowiedział, co i jak robić, by się upomnieć o swoje prawa, odebrał dziś moje pismo do dyrektora więzienia. Ot, taki prezent na urodziny. Dziękuję. By móc się cieszyć z dużych rzeczy, trzeba umieć się cieszyć z małych. Układam w głowie przemowę do sądu 14 listopada.
Recytuję ją głośno, uzupełniam zapiski na ścianie. Cieszę się, bo wierzę, że to ma sens i z Bożą pomocą przyniesie mi wolność. To był ciekawy dzień. Po godzinie 15.00 zobaczyłem obraz jak z filmu akcji. Czterech czy pięciu oficerów przyprowadziło do strefy izolacji czterech więźniów. „Przyprowadziło” to zbyt duże słowo. Ci czterej więźniowie byli spętani kajdankami na nogach i rękach w taki sposób, że wyglądali jak wielbłądy. Przez okno swojej celi widziałem, że wprowadzono ich do izolatek i zaczęto oblewać zimną wodą ze szlaucha strażackiego. Oniemiałem. Potem każdy z nich wyszedł na korytarz, po czym został w pojedynkę wprowadzony do oddzielnej celi, każdy zgarbiony, z rękami i nogami w kajdankach. Zauważa mnie uzbrojony w odznaczenia oficer. Mówię do niego: „Salam”, on zamiast odpowiedzieć, patrzy na to, co jest na moich drzwiach napisane, i odpowiada: „Hala”. Mówi, że takiego zachowania mogą się spodziewać ci, którzy nie szanują innych, cokolwiek to znaczy.
Więźniowie przypominają trzęsące się z zimna galarety. Po tych scenach jak z najgorszego snu przyszedł do mnie jedyny oficer traktujący mnie jak człowieka i powiedział, że list dostarczył, a jutro
ma być u mnie dyrektor więzienia, przynajmniej tak to zrozumiałem. Robi się ciemno, jestem po drugim treningu (biceps, barki, brzuch) i rozmyślam. W zeszłym roku w swoje urodziny pływałem wieczorem w basenie… Życie jest jednak popierdolone i pełne zasadzek.
30 października 2018 r.
Bez obaw – wiara
Dziś mija sześć kalendarzowych i osiem więziennych miesięcy mojego aresztu za miłość, a oficjalnie – za narkotyki. Dziś 184. dzień za kratkami i 193. dzień bez leku. Moja opowieść
jest jak dramat z elementami thrillera i romansu jednocześnie. Myślę, że było już dość późno (mowa o wczorajszym wieczorze i nocy), spałem, gdy drzwi celi nagle się otwarły, a oficer, który najbardziej mnie gnębił i poniżał, wniósł dwa krzesła i stolik. Kilka minut po nim wszedł Anioł z kawami ze Starbucksa i tortem à la ten od Gesslerowej z orzechami i baileysem. Podniosłem głowę i sam walnąłem się ręką po twarzy, bo odniosłem wrażenie, że śnię! Tyle że to nie był sen. Usłyszałem:
– Sto lat – (łamanym polskim), i zaraz po tym:
– Obiecałem, że twoje urodziny będziemy świętować razem.
Faktycznie, pamiętam, że 14 kwietnia na jego urodzinach padła taka deklaracja, a ja odpowiedziałem: „Jeśli będziesz chciał przylecieć do Warszawy czy do Londynu, będzie mi bardzo miło”. Więc oto się ziściło, jest tylko, kurwa, nie Londyn, lecz As-Sadr w Emiratach. Podał mi rękę najwyraźniej po to, żebym wstał i usiadł do stolika. Zaczął jeść tort, a w celi zapachniało kawą. Ja jednak nie ruszyłem ani kawy, ani tortu. On chyba zrozumiał, bo po chwili zamienił kawy i kawałki tortu i rzekł:
– Nie chcę cię otruć. Smacznego. Swój kawałek zjadłem w trzydzieści sekund. Ależ to smakowało. Z tego wszystkiego zacząłem się śmiać. Zapytałem, do czego to wszystko ma doprowadzić.
– Sąd, prawnik, izolatka, kompletna separacja od ludzi, od cywilizacji, moje zdrowie – czy to jest, kurwa, miłość po arabsku?
On, patrząc na mnie, odpowiada:
– Teraz jesteś mój. – Jaki, kurwa, twój? Azizi, ja tu umieram, nie widzisz? Boję się o swoje zdrowie i życie, sąd pyta o prawnika. Do czego ty chcesz doprowadzić???
– No worries – pada odpowiedź. – Habibi, no worries.
Powiedział, że za kilka dni będę mieć kolejną niespodziankę, posiedział chwilę, po czym wstał i wyszedł, pokazując układem rąk serce. Chwilę po tym ten sam zjeb wyniósł stolik, krzesła i celę
zamknięto. Nie spałem do rana. Szczypałem się po rękach, po głowie, nogach i kutasie, by sprawdzić, czy ja na pewno aby jestem normalny, czy to, co się stało przed chwilą, to nie sen. Czy ja już na przykład, kurwa, zgłupiałem od tego siedzenia sam dwadzieścia cztery godziny na dobę przez okrągły miesiąc. Jest pewnie ósma, zgaduję. Oczywiście nie wiem, która jest. Zjadłem śniadanie, zmówiłem pacierz, umyłem się w zlewie i czekam, co będzie. Aha, po wizycie Anioła na moich drzwiach, w tak zwanej karcie gościa, klawisze dopisali coś po arabsku. Nie wiem jednak co. Będę się starał dyplomatycznie dowiedzieć, w miarę możliwości oczywiście.