Czarny ekran, w tle mroczna muzyka. Pojawiają się białe litery: „Po I wojnie światowej w Niemczech zbudowano setki pomników ku czci poległych żołnierzy. W latach 30. XX wieku stały się częścią nazistowskiej ideologii III Rzeszy. Kult poległego bohatera utożsamiał agresję, ślepą dyscyplinę i gotowość na śmierć. Za pomocą pomników Adolf Hitler przekonywał naród do kolejnej wojny. Największe z nich przybrały formę mauzoleów…” – to fragment filmu Hannibala Smoke, czyli ukrywającego się pod tym pseudonimem wałbrzyskiego urzędnika, pisarza i autora filmu o niemieckiej architekturze z czasów III Rzeszy. Przed oczami widzów przesuwają się monumentalne budowle. Wśród nich mauzoleum na Górze św. Anny na Opolszczyźnie, poświęcone 51 poległym członkom niemieckiego Freikorpsu walczącym z powstańcami w czasie III powstania śląskiego. Ogromne założenie z amfiteatrem, który mógł pomieścić niemal trzydzieści tysięcy osób, a niemal dwadzieścia tysięcy mogło stanąć w przejściach i na koronie amfiteatru. Powstało w 1934 roku, w 1945 zostało wysadzone w powietrze.
W 1927 r., w dniu 80. rocznicy urodzin Paula von Hindenburga, został odsłonięty gigantyczny pomnik Tannenberg-Denkmal koło Olsztynka. Upamiętniał zwycięstwo marszałka nad armią rosyjską, dowodzoną przez generała Samsonowa w pierwszych dniach września 1914 roku. Wielki obiekt w kształcie równobocznego ośmiokąta z ośmioma 20-metrowymi granitowymi wieżami zajmował powierzchnię 7,5 ha. Z powietrza wyglądał jak jakaś kosmiczna konstrukcja, z ziemi jak ponure zamczysko z filmu science fiction. Również przestał istnieć w 1945 r.
I w końcu Totenburg, surowa bryła bez okien, z daleka przypominająca budowle starożytnego Sumeru i Mezopotamii. Mroczny strażnik nazistowskich tajemnic, górujący nad Wałbrzychem. To „ostatnia świątynia Hitlera”, jak nazywa ją Hannibal Smoke. Ruina straszy na północnym zboczu Niedźwiadków, jednego ze wzniesień w Górach Wałbrzyskich, na wschód od cen-trum miasta. Wśród samosiejek, w częściowo zniszczonym terenie, z łatwością można odnaleźć zarysy założenia. Przed wielkim obiektem na planie kwadratu znajdował się niegdyś plac defiladowy w kształcie podkowy, otoczony kilkunastoma masztami, na których łopotały hitlerowskie flagi. Były widoczne z wielu punktów miasta.
Wieczny ogień do samego końca
Wałbrzyskie mauzoleum zbudowano w latach 1936–1938 z inicjatywy Ludowego Związku Opieki nad Niemieckimi Grobami Wojennymi (Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge). W tym czasie powstawało mnóstwo takich miejsc, ale tylko niektóre miasta mogły sobie pozwolić na tak duże obiekty jak Totenburg. Jako monumentalny pomnik „dumy, chwały i siły” mauzoleum miało upamiętniać śmierć 23 pionierów ruchu narodowosocjalistycznego na Śląsku oraz ponad 170 tys. mieszkańców Śląska poległych na frontach I wojny światowej.
„Gdy partia Hitlera walczyła o władzę, miasto słynęło z silnego socjaldemokratycznego środowiska. W Wałbrzychu było wiele kopalni i dużych zakładów, których robotnicy sympatyzowali z komunizmem i międzynarodówką. Adolf Hitler nie przepadał za tym miastem, bo obawiał się, że nie zdobędzie tu wielkiego poparcia – mówi Łukasz Kazek, autor książek o historii tego regionu w czasie II wojny światowej. – Podczas swojej kampanii Hitler przybył do Wałbrzycha. 22 lipca 1932 roku miał przemawiać na Stadionie Miejskim. Ponieważ obawiał się niskiej frekwencji, rozkazał, żeby w czasie jego wizyty do miasta przyjechało kilka tysięcy członków bojówek SA z Górnego Śląska i z Opolszczyzny”.
Dopiero po zwycięstwie partii nazistowskiej i powołaniu Hitlera na kanclerza III Rzeszy władze Wałbrzycha postanowiły zbudo-wać mauzoleum ku czci bohaterów poległych za narodowy socjalizm. O bohaterów nie było łatwo, nieco na siłę podciągnięto więc pod całą ideę dwudziestu trzech „pionierów ruchu narodowo-socjalistycznego na Śląsku”. W 1938 roku w centrum nowej budowli zapłonął wieczny ogień. Jego źródłem – jak się potem okazało niezbyt wiecznym – był gazowy palnik.
Wałbrzyskie mauzoleum zaprojektował Robert Tischler, jeden z czołowych architektów III Rzeszy, autor wielu podobnych budowli, w tym mauzoleum na Górze św. Anny. Tischler stworzył na planie kwadratu o boku ok. 24 m wysoki na 6,5 m obiekt, który otaczał dziedziniec. Nie było tu okien ani drzwi. Warowny charakter budowli podkreślały wąskie, podłużne otwory w kształcie strzelnic. Do wnę-trza prowadziło niewielkie wejście w ryzalicie, który umieszczono pośrodku fasady. Elewacja oraz wewnętrzne arkady zostały wykonane z żółtawobrązowego wapienia pochodzącego z okolic Góry św. Anny.
Lwy i nadzy młodzieńcy
Wnętrze dokładnie opisuje prof. Janusz Dobesz w książce „Wrocławska architektura spod znaku swastyki na tle budownictwa III Rzeszy”. Otwarty dziedziniec „warowni” otaczały krużganki wyłożone marmurową, pokrytą złoceniami mozaiką. Na kamiennych mastabach na skrzydłach budowli spoczywały granitowe kule ozdobione swastykami, z których zrywały się do lotu kamienne orły. W jednym z narożników budowli znajdowało się wejście do podziemnej krypty. To tam prawdopodobnie zostały złożone prochy członków nazistowskiej partii.
W centralnym punkcie dziedzińca stała odlana w metalu kolumna wsparta na czterech lwach, na której szczycie w ogromnej misie unoszonej przez trzech nagich młodzieńców płonął wieczny ogień.
Kolumnę zaprojektował Ernst Geiger, a jej bogato zdobiona bryła odróżniała się wyraźnie od sztuki rzeźbiarskiej III Rzeszy, preferującej raczej proste, zrozumiałe dla ludu symbole. Geiger wykorzystał połączenie ornamentu sieci i liści dębu – germańskiego symbolu zwycięstwa. Prof. Dobesz pisze, że „lwy miały otwarte paszcze, mogły więc jako lwy ryczące wskazywać na zmartwychwstanie zmarłych w dniu Sądu Ostatecznego”. Sylwetki lwów, których żywiołem jest ogień, dobrze współgrały z wiecznym ogniem, zniczem i nagimi młodzieńcami. Przed wejściem do mauzoleum stała warta honorowa SS.
Nietrudno wyobrazić sobie atmosferę tego miejsca w okresie jego świetności – monumentalna, przypominająca średniowieczną warownię budowla na szczycie wzniesienia, wieczny ogień, łopoczące na wietrze hitlerowskie flagi, geometryczne niemal kształty i sterylny porządek, który widać na przedwojennych zdjęciach…
Misterium śmierci
Do zrujnowanego mauzoleum rzadko kto dzisiaj dociera, choć poniemiecki kompleks leży blisko dużego osiedla i znajduje się na jednym ze szlaków turystycznych. Butelki po wódce i winie, porozrzucane w starych murach, wspominają biwakujących tu miejscowych pijaczków.
„Zastanawiamy się, co zrobić z tym obiektem – mówi Wojciech Karczewski z Wydziału Promocji Urzędu Miejskiego w Wałbrzychu. – Koncepcje co do dalszych losów mauzoleum cały czas się ścierają, sprawa jest tym bardziej kłopotliwa, że przedwojenni mieszkańcy Wałbrzycha wspominają o dramatycznych rytuałach inicjacyjnych dla nowych członków SS, które miały odbywać się w Totenburgu”.
Fascynacja liderów NSDAP i dowództwa SS pogańskimi wierzeniami i rytuałami stała się tematem zarówno wielu prac naukowych, jak i popularnych filmów. Nazistowscy dostojnicy, zwłaszcza Reichs-führer SS Heinrich Himmler, uwielbiali tajne obrzędy, interesowali się również okultyzmem. Ośrodkiem mistycyzmu, w którym odbywały się rytualne spotkania i medytacje, był zamek Wewelsburg w Westfalii. Tam zaufani Himmlera pogłębiali więź z „Duszą Rasy”. Odrestaurowany ogromnym nakładem środków zamek miał być w przyszłości centrum germańskiej tradycji. Himmler, zafascynowany legendą króla Artura i jego rycerzy, wzorował wystrój warowni na zamku Camelot z komnatą Okrągłego Stołu, wokół którego stało dwanaście tronów dla najwyższych rangą dowódców SS. O przynależności do elitarnego grona miały świadczyć otrzymywane w uznaniu zasług insygnia – srebrne odznaki, kordziki czy szpady, które najbardziej zasłużonym członkom SS wręczał sam Himmler, uważający się za wielkiego mistrza Czarnego Zakonu. Misteria SS musiały mieć odpowiednią oprawę, odbywały się więc w miejscach związanych z germańską tradycją: na cmentarzach wojennych czy w starych zamkach po zapadnięciu zmroku przy świetle pochodni.
„O podobnych »uroczystościach« w Totenburgu wspominają autochtoni z Wałbrzycha – mówi Łukasz Kazek. – Zaczynały się od wystawienia w amfiteatrze obok mauzoleum przedstawienia na wzór starożytnych misteriów eleuzyjskich. W ich trakcie adepci uczestniczyli w obrzędzie, który miał zapewnić im szczęśliwe życie po śmierci. Następnie, niosąc pochodnie, przechodzili na dziedziniec mauzoleum, gdzie gromadzili się wokół kolumny, na której szczycie płonął ogień”.
Choć nie ma dowodów, że wałbrzyski Totenburg był miejscem takich inicjacji, świadkowie, z którymi rozmawiał Kazek, podawali wiele szczegółów. „Na dziedzińcu mauzoleum prowadzący misterium ogłaszał, że adepci muszą poddać się próbie »przejścia przez królestwo śmierci«. Gaszono pochodnie i uczestnicy próby w całkowitej ciemności wchodzili do podziemi, gdzie znajdowały się krypty. W podziemiach na przystępujących do testu czekały starannie wyreżyserowane, przerażające niespodzianki, ukazywały się widma, rozlegały się jęki i grzmoty. Krypty rozświetlały gwałtowne błyski, po których następowała zupełna ciemność. Wszystko to miało wywołać w młodym człowieku uczucie strachu, porównywalne ze stanem kogoś czekającego na śmierć. Próba miała być niczym wejście do piekieł na spotkanie z Hadesem. Tylko ci, którzy przeszli przez nią pomyślnie, mogli stać się członkami Zakonu SS. Wałbrzyszanie, którzy mieszkali tu jeszcze przed wojną, twierdzą, że słyszeli również o próbie trumny, w której adept spędzał jakiś czas”.
Skarby pod mauzoleum
Radzieckie wojska były już niemal u bram Wałbrzycha, gdy ktoś odciął gaz do znicza w Totenburgu i – żeby nie drażnić Rosjan – zgasił „wieczny” ogień w miejscu nazistowskiego kultu. Nie wiadomo, co się stało z wyposażeniem mauzoleum. Na dotyczącym miasta forum www. walbrzyszek.com „Olsztynianin” opisuje, jak w latach 80. rozmawiał z człowiekiem, który w Wałbrzychu zamieszkał w 1945 roku: „Dowiedziałem się, że mauzoleum tuż po wojnie pilnowane było przez nasze wojsko, chciano tam urządzić coś na wzór klubu garnizonowego (tak to się zwie obecnie). Pewnego dnia przyjechało NKWD z planami mauzoleum, naszych żołnierzy przepędzono, rozkuto posadzki, dostając się do piwnic, o których nasi nie wiedzieli. Z piwnic Rosjanie wywieźli ponoć mnóstwo materiałów (?), mundurów niemieckich i zastawy stołowej. Po zrabowaniu więcej nie wrócili, a i nasze wojsko przestało się obiektem interesować”. Ktoś inny wspomina, jak w latach 50. XX wieku po linie schodził do podziemi mauzoleum. Skarbów nie było, ale chodzenie ciemnym, zalanym korytarzem, dostarczało sporo adrenaliny. W materiałach Komendy Powiatowej Milicji w Wałbrzychu znajduje się notatka z grudnia 1947 roku o znalezieniu zwłok nieznanego mężczyzny w podziemiach mauzoleum. „Zwłoki mężczyzny były pozostawione tylko w białych kalesonach i wełnianej koszuli, bez butów i ubrania, natomiast wejście do n.n. mężczyzny było zastawione żelazną drabiną”. Czy był to poszukiwacz skarbów, czy ofiara jakiejś zbrodni, tego nie udało się ustalić. W porzuconej budowli dzieciaki zbierały fragmenty złoconej mozaiki. W tamtym okresie mauzoleum było wykorzystywane niekiedy jako boisko albo coś w rodzaju placu zabaw. Dzisiaj zupełnie nie wiadomo, co z nim zrobić. Podobno instalacja gazowa jest ciągle sprawna, ale raczej nikt nie zamierza uruchamiać palnika.