Polski sztandar, który w maju 1945 r. zawisł na berlińskiej kolumnie Zwycięstwa, przez dziesięciolecia był w PRL-u tematem tabu. Z kpt. Antonim Jabłońskim, jednym z żołnierzy 1. dywizji kościuszkowskiej, którzy wieszali flagę, rozmawia Adam Węgłowski.
Adam Węgłowski : 2 maja obchodzimy Święto Flagi. Między innymi dlatego, że to tego dnia wywiesił pan z kolegami polski sztandar nad zdobytym Berlinem, na kolumnie Zwycięstwa…
Tak, byliśmy na kolumnie Zwycięstwa w piątkę [oprócz Jabłońskiego: podporucznik Mikołaj Troicki, plutonowy Kazimierz Otap, kanonierzy Eugeniusz Mierzejewski i Aleksander Kasprowicz – przyp. red.]. Teraz tylko ja zostałem. Służyłem w artylerii, na radiostacji, przy kierowaniu ogniem. Kiedy weszliśmy tam pierwszy raz, to jeszcze niemieckie działa biły i leciały pociski. Godzina druga w nocy, maj, ciemno. Weszliśmy w głąb niemieckich pozycji. Patrzymy; stoi tam wieża jakaś. A dowódca podporucznik Troicki mówi: „Chłopcy, to kolumna Zwycięstwa. Jeszcze koło 1870 roku, gdy Wilhelm wygrał z Francją, na zwycięstwo pobudował tę kolumnę”. Weszliśmy do środka i zobaczyliśmy kable telefonów niemieckich, lecące po schodach. To był punkt obserwacyjny Niemców. Przecięliśmy te kable i schowaliśmy się. Schody kręte, żelazne, ale nikt po nich nie zszedł, żeby skontrolować, dlaczego nie ma łączności. Więc dowódca kazał przygotować automaty i dziesięć metrów jeden od drugiego zaczęliśmy iść w górę. Weszliśmy. Patrzymy, a stoi tylko aparat telefoniczny. Na wieży widać zaś tego anioła, postawionego na znak zwycięstwa. A wysokości miał chyba przeszło trzy metry.
Gdy wchodziliście na te wieże, nie baliście się, ze w ostatnich chwilach wojny może was zabić jakiś zabłąkany pocisk?
Poszliśmy tam na ochotnika! Ale zeszliśmy i wróciliśmy, jak zobaczyliśmy, że jeszcze niemieckie pociski latają. Dopiero później przyszedł dowódca i mówi: „Chłopcy, już Niemcy broń składają”. A Hitler przygotowywał nawet czternastolatków do obrony Berlina. Wychodzili, choć bardzo się bali. To wtedy postanowiliśmy powiesić flagę. Przy radiostacji mieliśmy płachtę, którą rozkładaliśmy obok, żeby nasze samoloty nas nie bombardowały. Czerwono-białą, trzy na trzy. Drzewce wycięliśmy w parku, obok kolumny. Płachtę przyszyliśmy do niego tym niemieckim kablem, który leciał po schodach kolumny. Weszliśmy w piątkę na wieżę, do tego anioła. Do jego ręki uczepiliśmy tę płachtę na drzewcu.
Ale przez wiele lat o tej fladze w ogóle nie wspominano.
Za rządów Rokossowskiego w sztabie przez lata było cicho, że my ją zawiesiliśmy. A przecież dowództwo o tym wiedziało, bo zameldowaliśmy. Ale mówiono tylko o flagach, które Ruskie zawiesili. Dopiero gdzieś w 1965 r. odnalazła nas gazeta „Panorama Północy”. Poszukiwali naszej piątki nawet przez radio, żebyśmy zgłosili się do redakcji. Odesłałem do nich pismo, przyjechało dwóch redaktorów. Zima była bardziej surowa niż w tym roku. Do Białegostoku dojechali, a potem w Markowszczyźnie wynajęli sanie u gospodarza i ten przywiózł ich do Suraża.
Czasem mówiono też, że na kolumnie najpierw zawisła flaga radziecka…
Nieprawda! Oni inny odcinek mieli. Tylko polska flaga tam była. Chyba że jak my się wycofaliśmy, to oni mogli coś zawiesić.
Polskie flagi były w kilku miejscach – np. na Bramie Brandenburskiej i na Dworcu Tiergarten. A czy słyszał pan o fladze na Reichstagu? Ponoć jacyś Polacy ją zawiesili, ale doszło do strzelaniny z Rosjanami i kilku naszych zabito.
Byłem na różnych spotkaniach po wojnie, ale nic o tym nie słyszałem.
Jak wyglądały walki w stolicy Niemiec?
Stalin tylko naszą dywizję przyjął do szturmu Berlina. Zrazu w ogóle nie chciał, ale udali się do niego Berling i Wasilewska. Bo jak tak? Tyle walczyliśmy, pod Lenino tylu ludzi straciliśmy, a teraz nie będzie naszych dział w Berlinie? Ale tylko naszą dywizję przyjął! Aż nerwy już mi nie wytrzymują [płacze]… Dostaliśmy najgorszy odcinek. Niedaleko była kancelaria Hitlera i sztaby. No i stała też Politechnika. Parter zdobyliśmy, a na piętrach jeszcze Niemcy. Co dowódca wyśle tam pododdział żołnierzy piechoty, to zarzucają ich granatami. Później dał rozkaz, żeby to zaminować. Wtedy się wycofali.
Podporucznik Troicki wspominał kiedyś, że podczas szturmu park Tiergarten wyglądał „jak po pochodzie pierwszomajowym”, bo pełen był czerwonych spadochronów, używanych przez Luftwaffe do zrzutów.
Tak, w laskach przy kolumnie Zwycięstwa wisiało na spadochronach pełno broni i żywności dla obrońców. Niemcy nie mogli się tam przebić, więc zrzucali wszystko z samolotów. Początkowo tę naszą flagę chcieliśmy zrobić właśnie z tych spadochronów.
Czy po zdobyciu Berlina mieliście czas na świętowanie, czy coś jeszcze się działo?
Część wojsk niemieckich znajdowała się jeszcze w lasach wokół Berlina. Piechota musiała z nimi walczyć. Rozstawiliśmy tam działa. Patrzymy, a nasze wojska gonią do niewoli Niemców. Naprzód koło setki oficerów – chude takie, płaszcze wiszą na ramionach, bez pasów, bez niczego, głowy pospuszczane. A u nas w 1. Dywizji pracował przy radiostacji ruski żołnierz. Misza się nazywał. Zaczął krzyczeć do tych oficerów „Hitler kaput!”, ale ci nawet na niego nie spojrzeli. A za nimi zwykli żołnierze niemieccy śmiali się i machali rękami. Cieszyli się, że żyją! A tamci oficerowie nic, kur… Zagnali ich na stację – ale koło Berlina, bo przecież w mieście barykady, rowy przeciwczołgowe, ulice pozagradzane tramwajami i kamieniami, że przejść nie można. I z tej stacji powieźli wszystkich oficerów do Rosji, na Sybir.
A niemieccy cywile, jak szliście przy Armii Czerwonej przez Polskę na Berlin, to bardzo się bali?
Oj, bali się. Uciekali. Mówili, że Ruskie idą i wszystkich mordują.
Faktycznie Rosjanie byli bezwzględni?
Tak. Jak ich zastępowaliśmy, to widzieliśmy, kur… Leżały pobite dziewczęta po ogrodach, zastrzeleni Niemcy ze strasznymi, podziurawionymi brzuchami…
Jak to się zaczęło? Brał pan udział w kampanii wrześniowej? Co potem?
Ja jestem rocznik 1918. Kiedyś brali do polskiego wojska od 21. roku życia. Miałem iść w październiku 1939 r., ale we wrześniu wybuchła wojna. Nie zdążyłem. Potem przyszli Rosjanie. Wzięli nas siedmiu z Suraża do Armii Czerwonej. Więcej nawet było, ale inni należeli przed wojną do „narodówki”, okna bili Żydom i tak dalej. Jak Ruscy przyszli, to tylko „spokojnych” wzięli. Nas siedmiu. A tych z „narodówki” wywieźli na Sybir, z całymi rodzinami. Ale potem i ci z Sybiru wstąpili do 1. Dywizji. To było nas w sumie 17 z Suraża. Już poumierali…
Jak wyglądała wojna z Niemcami z perspektywy czerwonoarmisty?
Wojna niemiecko-radziecka wybuchła z soboty na niedzielę. Stacjonowałem w Borysoglebsku. Wojsko poszło po śniadaniu półtora kilometra kąpać się nad rzekę. My zostaliśmy, żeby pisać listy do Polski, do rodziny. Przychodzi dowódca i mówi: „Znajetie, Polaczki, Hitler napadł na naszu rodinu”. Znaczy się na Rosję. Oficer służbowy wyznaczył nas dwóch, żebyśmy poszli nad rzekę zabrać wojsko z powrotem do koszar. „Tolka nie gawaritie, szto wajna!”, powiedział. Bo tam za rzeką lasy, mogli pouciekać. Wojsko przyszło, tak do tysiąca żołnierzy, i dowódca powiedział: „Pajdiom wojewat’!”. Sienniki i wszystko wynieśliśmy, mieliśmy spać w ubraniach i czekać na pociąg. A kolej zaraz dwieście metrów od koszar leciała. Piechota sunie pierwsza na front. Eszelon za eszelonem. Ja służyłem w artylerii i aż za dwa dni podstawili nam wagony. A działa ciężkie, kaliber 140. Załadowaliśmy je na platformy.Mieliśmy jechać w kierunku lasów brańskich. A tam samoloty i czołgi niemieckie. Jeszcze przed Brańskiem się wyładowaliśmy, bo miasto już zbombardowane, pali się. A tam stacyjka była. Pełno ruskich bab tam naszło, w takich spódnicach strasznych do ziemi. Czekały na mężów, jadących na front. Z jednej strony kolei zboża, z drugiej las. I siedmiu żołnierzy uciekło: w żyto poszli, nawet pod baby, pod te spódnice się pochowali! Rosjanie nie byli przygotowani do wojny, uciekali, nawet jeść nie było co. Głodówka, cholera. Karmili nas rybą, co nawet sól na niej się nie roztopiła.
W Armii Czerwonej nie walczył pan długo…
Do sierpnia 1941 r. Zostałem ranny w nogę. Leżałem w Woljanowsku w szpitalu nad Wołgą. Zapełniony już był rannymi, więc leżeliśmy na dworze, przy budynku, w pałatkach. A potem Stalin dał rozkaz, żeby zdjąć Polaków. I Ukraińców też, bo oni często przechodzili na stronę niemiecką. Nie brali nas więc do wojska, tylko do roboty. A za Wołgą były fabryki ruskie. Dwa miesiące tam pracowałem. Z fabryki broń i amunicja szły na font. Potem wywieźli nas na Ural, w okolice Złotousta i Czelabińska. Część do roboty w kopalni, a ja zostałem przydzielony do huty. Budowaliśmy też nowe, większe fabryki. 40 stopni mrozu, a my budowalim!
Nie zdążył pan do armii Andersa, ale znalazł sie w 1. Dywizji Berlinga. Strasznie było pod Lenino?
Tak… Tam dwa razy Ruskie nacierali, ale nie mogli nic wskórać. Niemcy byli na wzgórzu,które miało nawet 15 m wysokości. Musieliśmy atakować przez bagna. Płynęła tam też rzeczka Miereja. Nasze czołgi grzęzły w tych bagnach. Jak my atakowaliśmy, widzieliśmy trupy Ruskich. Śmierdzieli już… Sami mieliśmy trzy tysiące zabitych i rannych.
To chyba nawet w Berlinie nie było już tak ciężko jak pod Lenino?
Tam nie. Ale na naszej ziemi ponieśliśmy też duże straty, jak zdobywaliśmy Wał Pomorski. Nie powiedzieli, że tam są bunkry w lasach. Ruskie się wycofali i nam dali ten odcinek. A nasze dowództwo nic nie powiedziało o bunkrach. Lasy na nich rosły, trawa, nic nie widać. Nacieraliśmy za piechotą. Strzelanina na całego. Ze wzgórz płyną rzeczki, tam gdzie powybierano ziemię do przysypania bunkrów. Musieliśmy całą noc budować kilka mostów dla artylerii. A mieliśmy do przewożenia amerykańskie fordy, duże takie. Sto pocisków na jeden wchodziło. Jedziemy mostkiem, a obok Niemcy siedzą w bunkrze, kur…! Nie wycofali się! Obsługę działa przegnali, mostek się załamał. Więcej niż 30 chłopa musiało wyciągać działo. A z tego bunkra, 50 m dalej, sieją z broni maszynowej! „Co jest?”, zastanawiamy się. W końcu znajdujemy i okrążamy ten bunkier. Wewnątrz, za zarośniętymi żelaznymi drzwiami, 17 szwabów było. Nasz dowódca Troicki znał niemiecki. Po niemiecku do nich przemawiał. Pół godziny czekaliśmy, aż otworzyli i wyszli: chleb pod pachą, bez czapek. A chłopcy w nich kolbami. Kilku zabili. Dowódca krzyczy: „Nie wolno! Oni do niewoli się oddali!”. Wtedy resztę tych Niemców pognali do sztabu.
A jak było wcześniej, pod Warszawą? Wiedzieliście o powstaniu?
Źle, że to powstanie wybuchło. Zdobylibyśmy Warszawę bez wielkiego boju. Pragę już zajęliśmy. Mieliśmy już na most wjeżdżać z działem. Za Wisłą artyleria bije, cekaemy grają, myśleliśmy, że to część naszych wojsk przeszła. Nagle dwóch oficerów na motorach zatrzymało nas przed mostem. „Zawracajcie działa i chowajcie maszyny za domy”, powiedzieli. Nic nie wspomnieli, że powstanie wybuchło. Zawracamy, a niemieckie pociski już do nas lecą. Jak za bloki wszystko pochowaliśmy, to dowódca powiedział, że wybuchło powstanie w Warszawie… Na Pradze mieliśmy punkt obserwacyjny w tej cerkwi niedaleko Wisły. Wiedzieliśmy, jak dzień i noc się paliła Warszawa. Niemcy równali ją z ziemią, chodzili z miotaczami ognia, podpalali… Część naszej piechoty forsowała Wisłę. Jeden znajomy też próbował. Płynęło ich dwudziestu, ale z plutonu tylko siedmiu zostało. Poszli do wody. On trafił do Niemców do niewoli. Potem z obozu odbili go Anglicy i walczył na Zachodzie. Wrócił do kraju, zmarł dwa lata temu. Rocznik 1912…
Podczas 60. obchodów Dnia Zwycięstwa prezydent Putin nie wspomniał w Moskwie o Polakach. U nas z kolei o Armii Polskiej w ZSRR mówi się ostatnio niedużo, zaś Armię Czerwoną wspomina tylko w najgorszym kontekście…
No a kto wyzwolił Polskę jak nie armia nasza i ruska? Do Berlina doszliśmy. Trzy nasze dywizje szły: Kościuszki, Traugutta i Dąbrowskiego. Przeszło 40 tysięcy wojska. A potem w naszych polskich armiach zmobilizowanych było ponad 400 tysięcy! Pewnie, że to, co mówią, jest krzywdzące. U nas teraz tylko Zachód chwalą. Ale tamci wyzwalali inne państwa, a my Polskę.
Czyli to święto 2 maja pan sobie ceni? A czasem mówi się, że zrobiono je tylko po to, żeby ludzie mieli wolne między 1 a 3 maja.
Pewnie, że powinno być! Tyle rozmaitych innych świąt obchodzą. Nawet ten 11 Listopada, to co wtedy się wydarzyło?! A tu mamy koniec wojny. Ale nawet Święta Zwycięstwa teraz już nie obchodzą. Jak pod Monte Cassino walczono, to wspominają często. O nas zapominają. A 400 tys. ludzi w armii było.
Był pan po wojnie w Berlinie?
Tak. Ostatnio na 60. rocznicę. I w tym roku też będę.