Jest autorem narodowej powieści Azerbejdżanu „Ali i Nino” (wydanej także w Polsce), ale również dzieł, uważanych przez hitlerowską propagandę za „wytwór znakomitego umysłu niemieckiego”. Biorąc pod uwagę, że Nussimbaum był żydem nawróconym na islam, uznanie w oczach faszystów wydaje się dość zaskakujące. Urodzony w 1905 roku w Baku (choć to nie jest oczywiste), uciekł wraz z ojcem Abrahamem przed komunizmem – po 1918 r. mieszkali w Persji, Konstantynopolu, na Kaukazie. W końcu Nussimbaum trafi ł do Berlina, gdzie związał się z ruchem antykomunistycznym, a także z formacjami faszystowskimi. Jednak kiedy władzę w Niemczech w 1933 r. przejął Adolf Hitler, Nussimbaum uciekł do Nowego Jorku.
Wkrótce wrócił do Europy i to do profaszystowskiej Austrii. A stamtąd udał się do Włoch. Krążąc po rozmaitych salonach, podawał się za muzułmańskiego księcia, jezuitę, awanturnika, odnajdującego szczęście wyłącznie na pustyni. Tożsamość zmieniał nałogowo – tak jak nakrycia głowy. Raz pojawiał się w fezie, raz w turbanie, a raz w kapeluszu. W zależności od tego, kogo chciał oczarować. Na pewno był orientalistą – znawcą Wschodu, jego historii, kultury i mistyki. Nie do końca wiadomo, jaki czynił z tej wiedzy użytek. Zmarł tragicznie w 1942 r., pozostawiając po sobie niewielką spuściznę i całą masę znaków zapytania. Książka Toma Reissa pt. „Orientalista” (wyd. Świat Książki) stanowi fascynujący zapis literackiego śledztwa, które autor przeprowadził w sprawie tej niezwykłej postaci. Człowieka, którego życie było – jak pisze Reiss – zagmatwane do granic prawdopodobieństwa. Poniżej drukujemy fragmenty tej książki.
“Kiedy do Związku Radzieckiego napłynęli tłumnie niemieccy inżynierowie, ucząc generałów Armii Czerwonej metod wykorzystania gazów trujących i wprowadzając ich w tajniki wojny pancernej, wszyscy zdali sobie sprawę z mizernych perspektyw przywrócenia dawnych porządków w Rosji. Lew marzył o zemście na Leonidzie Krasinie, którego podejrzewał o konszachty z matką, teraz zaś mógł go także obciążyć odpowiedzialnością za likwidację prawowitego majątku ojca. Dzięki negocjacjom Walthera Rathenaua i nowemu sojuszowi między Rosją Radziecką a Niemcami Berlin stał się jedynym miastem na emigracji, gdzie biali spotykali się z czerwonymi, wchodząc w mniej lub bardziej serdeczne układy. Z pisarzy proradzieckich trafi li tu między innymi Leonid Pasternak, Aleksy Tołstoj i Ilia Erenburg. Przez miasto przewinęli się też Włodzimierz Majakowski i Maksym Gorki – w 1922 roku trudno było ominąć Berlin, stolicę Nowej Rosji. Tutejsi kinomani zgotowali gorące powitanie Siergiejowi Eisensteinowi. Konstanty Stanisławski przyjechał do Berlina na gościnne występy z Moskiewskim Teatrem Artystycznym. Przez pewien czas sojusz poprawił wizerunek Rosjan w oczach zwykłych Niemców. Przynajmniej pod tym względem emigranci skorzystali na traktacie w Rapallo.
Jak wspominał jeden ze szkolnych kolegów Lwa: Wdałem się z przyjaciółmi w rozmowę podczas jazdy metrem. Niewykluczone, że mówiliśmy trochę głośniej niż zwykle, żeby przekrzyczeć hałas. Ludzie w wagonie zaczęli się boczyć. Jeden z pasażerów warknął ze złością: „Panoszycie się jak u siebie w domu, zapominając o cierpieniach Niemców”. Odpowiedziałem: „Rosja też cierpi”. Kilka osób wzięło nas niespodziewanie w obronę: „Jeśli to Rosjanie, dajcie im spokojnie porozmawiać”. Z urzędowego punktu widzenia traktat utrudnił życie emigrantom. Czynna współpraca Berlina i Moskwy – sprzymierzonych przeciwko „zwycięzcom z Wersalu” – zobowiązywała rządy obydwu państw do świadczenia pomocy uchodźcom. (Jak na ironię, skutki przyjaźni niemiecko-radzieckiej najmniej odczuła ultramonarchistyczna, skrajnie rasistowska konspiracja w Monachium, z której wywodzili się zabójcy Nabokowa; decyzje rządu demokratycznego nie obchodziły radykałów, którzy woleli paktować z rosnącym w siłę ruchem nazistowskim). Władze Związku Radzieckiego zdążyły już przeprowadzić ustawę, pozbawiającą obywatelstwa wszystkich uciekinierów, którzy wyjechali bez wizy radzieckiej po 7 listopada 1917 roku bądź przebywali za granicą dłużej niż pięć lat. Rząd Niemiec przystąpił do realizowania tych przepisów. Wszelkie dokumenty, wydane emigrantom podczas wojny domowej przez rozliczne rządy tymczasowe, traktowano jak zwykłe świstki papieru. Lew i Abraham legitymowali się właśnie takimi dokumentami – ich paszporty wydał mienszewicki rząd Gruzji w Batumi. Niemcy zawsze starały się utrzymywać dobre stosunki z Gruzją, uznając wyjątkową rolę tego niewielkiego państwa chrześcijańskiego na Kaukazie – poza tym przemysłowcy niemieccy mieli ogromną chrapkę na tamtejsze bogate złoża minerałów. W 1916 roku zezwolono monarchistom gruzińskim ustanowić coś w rodzaju rządu emigracyjnego w Berlinie: Towarzystwo Niemiecko- -Gruzińskie, którego przewodniczącym został sędziwy książę Matchabelli.
Przez jakiś czas Niemcy wspierały niezależną, mienszewicką Republikę Gruzji w walce z bolszewikami. Kiedy jednak Armia Czerwona podbiła Gruzję i wymordowała przywódców Republiki – czyli w 1921 roku, podczas pobytu Lwa w pedagogium na wyspie – gruzińskie paszporty Nussimbaumów straciły ważność. Policja poinformowała Lwa i Abrahama, że muszą wystarać się o ważne dokumenty albo natychmiast opuścić Niemcy. Gdyby Nussimbaumowie mieli pieniądze, rozwiązaliby problem paszportów bez większego trudu – pieniędzmi wciąż można było załatwić wszystko. Zdaniem jednego z kolegów Lwa, wystarczyło udać się na przedmieścia, gdzie „drobni urzędnicy chętnie przyjmowali łapówki”. Na szczęście los podsunął Nussimbaumom tańsze wyjście z sytuacji. Jak zwykle w przypadku Lwa, z opresji wyratowało go spotkanie z dawno poznaną osobą – a przynajmniej dodało mu otuchy i pozwoliło oddalić najczarniejsze myśli.
W czasie I wojny światowej Rosjanie zorganizowali obóz jeniecki na jednej z wysp Morza Kaspijskiego. Komendant obozu, Niemiec bałtycki, traktował internowanych ze szczególnym okrucieństwem, żeby uniknąć jakichkolwiek podejrzeń o sympatie proniemieckie. Wszyscy w Baku zdawali sobie sprawę z opłakanej sytuacji jeńców. Lew i Alice – której cierpienie pobratymców szczególnie leżało na sercu – skłonili Abrahama, żeby wstawił się za więzionymi u władz. Gubernator stroił sobie żarty, że dom Nussimbaumów jest „gniazdem szpiegów”, ale pozwolił przekształcić parter rezydencji w tymczasowe schronienie dla części jeńców. Lew wspominał, że stacjonowało u nich mniej więcej dwudziestu pięciu Austriaków, Niemców i Turków, w tym jedna kobieta, „żona niemieckiego urzędnika, który wybrał się w odwiedziny do krewnych na Kaukazie, gdzie zastała go wojna”. Ich pomoc przyjęto z wdzięcznością – „goście” uczyli Lwa gry na fortepianie i skrzypcach, szermierki i jazdy konnej – cenniejsza zapłata miała jednak nadejść pięć lat później. „Pewnego dnia, podczas spaceru w parku Tiergarten – pisał Lew do Pimy – natknąłem się na żonę niemieckiego urzędnika. (…) Kiedy jej opowiedziałem o naszych kłopotach, wzięła mnie ze sobą do komendy głównej policji. Odnalazła innych ludzi, którzy mieszkali u nas w Baku – dostałem paszport i zezwolenie na pobyt, mogłem nawet podjąć studia na uniwersytecie”.
Trudno powiedzieć, jakie papiery załatwił sobie Lew, miał bowiem zwyczaj łgać w tych sprawach przez całe życie – jego ostatnim wyczynem było przerobienie biletów okrętowych na paszport amerykański, po czym oznajmienie swoim faszystowskim mocodawcom o „dobrowolnym zrzeczeniu się obywatelstwa Stanów Zjednoczonych” – niewykluczone więc, że tej wiosny istotnie wystarał się o jakiś substytut dokumentów gruzińskich. Obydwaj z ojcem otrzymali też od policji certyfikat, do którego emigranci byli uprawnieni w pierwszej kolejności: paszport nansenowski. Lew dostał go najprawdopodobniej w marcu 1922 roku. Jak wynika ze śledztwa prowadzonego w jego sprawie przez jednego z dziennikarzy berlińskich, odnawiał corocznie ten dokument u Wysokiego Komisarza Ligi Narodów do spraw Uchodźców w Berlinie – i to co najmniej do 1930 roku.
W chaosie rewolucji niemieckiej Berlin przeistoczył się w coś pomiędzy europejskim Hollywoodem a Broadwayem. Berlińczycy ciągnęli tłumnie do UFA, świątyni snów przy eleganckiej alei Ku’damm. UFA – największa wytwórnia w Niemczech – powstała w 1917 roku jako narzędzie propagandy i nacjonalizacji przemysłu filmowego. (Do końca wojny Niemcy wybudowali niemal pięćset kin na froncie zachodnim i około trzystu na wschodnim, mimo to potencjał UFA wykorzystano w pełni dopiero w latach 40., za rządów Josepha Goebbelsa). Na początku lat 20. UFA zyskała pozycję czołowej instytucji przemysłu rozrywkowego w Europie, zajmującej się także dystrybucją filmów produkowanych przez wytwórnie MGM i Paramount.
Najbardziej reprezentacyjnym kinem w Berlinie był UFA Palast am Zoo. Sala mogła pomieścić dwa tysiące widzów i siedemdziesięcioosobową orkiestrę, wykonującą podkład muzyczny do filmów. Wytwórnia UFA – założona po to, by szerzyć propagandę wojenną – w istocie zapewniła Niemcom azyl przed bitewnym chaosem. Produkcje gigantycznego atelier w Babelsbergu na przedmieściach Berlina konkurowały rozmachem z filmami hollywoodzkimi. Ernst Lubitsch, syn żydowskiego krawca z Polski, otworzył poczet reżyserów niemieckich i austriackich, którzy przed wyjazdem do Hollywood zdobywali pierwsze szlify w Berlinie doby Republiki Weimarskiej. Niespokojne czasy znalazły skomplikowane odbicie w arcydziełach ekspresjonizmu filmowego, do których należą między innymi „Gabinet doktora Caligari” Roberta Wienego oraz „Metropolis” Fritza Langa – rówieśnicy Lwa chętniej jednak oglądali wielkie freski historyczne, na przykład „Madame Dubarry”, „Annę Boleyn” i „Żonę faraona” Ernsta Lubitscha.
Lew został studentem turkologii i arabistyki w Seminarium Języków Wschodnich na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma 17 października 1922 roku. W podaniu przedstawił się jako „Essad Bey Nussimbaum” z Gruzji. Wtedy po raz pierwszy posłużył się ofi cjalnie swoim nowym nazwiskiem – które znaczyło dosłownie „Pan Lew Nussimbaum”, tyle że po turecku. (Wyraz „bej” nasuwał jednak skojarzenia z arystokracją turecką, zwiększając wiarygodność historyjek o książęcym pochodzeniu Lwa). Pominął milczeniem kłopotliwy szczegół, że nie ukończył szkoły średniej – trzymał go zresztą w najgłębszym sekrecie przez kolejne półtora roku. Z początku był nieco zbity z tropu poziomem wykładów uniwersyteckich, przekonał się bowiem, że „profesorzy mówili o przedmiotach swoich specjalności jak o rzeczach najzwyklejszych w świecie”. Potem zrozumiał, że wykładowcy traktują Wschód jako obiekt studiów, tymczasem on daje się uwieść jego „tajemniczej sile przyciągania”.
Lew zaczął coś sobie uświadamiać – i było to całkiem przyjemne. Siła przetrwania tkwiła w jego umyśle. Pojął, że jego zamiłowanie do zrujnowanych murów i poplątanych zaułków suków oświetla mu drogę w każdych warunkach – nawet w skrajnie nieprzyjaznym i deprymującym środowisku. Z czasem nauczył się nosić „Orient” w sobie, dobywając go z zanadrza w sprzyjających okolicznościach i przed życzliwym audytorium. Odtąd trzymał się dość zwariowanego planu dnia. Nie chciał, żeby ktokolwiek w gimnazjum rosyjskim dowiedział się o jego podstępnym manewrze, który umożliwił mu studia na uniwersytecie, nie mógł też pozwolić, żeby któryś z wykładowców zorientował się, że ma wśród słuchaczy ucznia szkoły średniej. Codziennie o szóstej rano ruszał z Charlottenburga piechotą na drugi koniec miasta, gdzie mieścił się uniwersytet. Uczęszczał na seminaria w godzinach przedpołudniowych, kiedy w gimnazjum roiło się od niemieckich dziewcząt. Pojawiał się w szkole o trzeciej po południu, po otwarciu gimnazjum rosyjskiego, sprawiając wrażenie, jakby obijał się cały dzień, podobnie jak reszta klasy. „Kiedy nauczyciel objaśniał nam równanie geometryczne, trzymałem na kolanach gramatykę arabską”. O ósmej wieczorem, po skończonych lekcjach, kiedy uczniowie szli do kawiarni albo do kina, Lew pędził z powrotem przez Berlin, żeby zdążyć na ostatnie wykłady na uniwersytecie. „Prawie zawsze chodziłem na piechotę, cierpiałem bowiem na szczególny rodzaj głodu – głód biletów komunikacji miejskiej” – wspominał w swoich zapiskach. Wracał do domu, do późna w nocy odrabiał lekcje i przygotowywał się do zajęć na uczelni, po czym zasypiał na kilka godzin, żeby nazajutrz o szóstej rano zacząć wszystko od nowa. Żył tak przez dwa lata, próbując wtłoczyć do głowy wszystkie tajemnice Wschodu.
Tom Reiss