Miłość w Berlinie końca kwietnia 1945 roku była pospieszna i zupełnie pozbawiona kunsztu. Brana szybko, ale nie bez namiętności. Takiej namiętności, jaką tylko wyzwolić może połączenie rodzącej się wiosny i umierającego miasta. Najpierw pod bombami RAF, a potem pod pociskami Armii Czerwonej Berlin oddawał się ostatnim rozkoszom. Suto zakrapianym alkoholem.
Preludium
Dwa tygodnie przed kapitulacją miasta luksusowy hotel Adlon, znajdujący się przy Pariser Platz, czyli kilkaset metrów od schronu Hitlera pod Kancelarią Rzeszy, jeszcze stał. Chociaż wszystko wskazywało już na nieuchronny koniec, stolica III Rzeszy miała swoje miejsca zaklęte. Léon Degrelle, Obersturmbanführer SS, dowódca tego, co zostało z dywizji „Wallonien”, walczącej na północny wschód od Berlina, zdecydował się 19 kwietnia przyjechać do stolicy. „We wspaniale oświetlonej restauracji, kelnerzy w smokingach (…) nadal serwowali, dostojnie i niewzruszenie, fioletowe plastry kalarepy na wielkich srebrnych półmiskach ze szczęśliwych czasów” – wspominał w napisanej tuż po zakończeniu wojny książce „Front Wschodni 1941–1945”. Wzruszony porządkiem, jaki panował w okrążanym powolnie Berlinie, zdążył jeszcze zapamiętać berlinianki.
„Przybrały cały przód mojego małego volkswagena setkami fioletowych bratków o złotych środkach i czerwonych tulipanów. Uśmiechały się skromne i dzielne. Rzesza waliła się w gruzy (…) a one delikatne, piękne i żarliwe przyniosły mi kwiaty”. To był już poranek 20 kwietnia, dzień 56. urodzin Hitlera. Degrelle wyjechał z miasta szosą na północ. Kilkanaście godzin później na wschód od berlińskiego centrum, w dzielnicy Marzahn sowieckie oddziały przekroczyły granicę miasta. Rozpoczęła się berlińska orgia śmierci. Agonia stolicy III Rzeszy i jej mieszkańców.
Pokuszenie
Herbert Grahn miał w kwietniu 1945 roku niecałe piętnaście lat. Jak kilkanaście tysięcy mu podobnych należał do Hitlerjugend założonego w 1933 roku przez Baldura von Schiracha. Był za młody, żeby powędrować na front, ale teraz ojczyzna miała dla niego zadanie. Miał bronić Berlina przed hordami Mongołów ze wschodu. Wracał z domu do swojego „oddziału”. „Mieliśmy posterunek w okolicach Reichstagu, tuż nad kanałem. Mieszkałem niedaleko, więc poszedłem tylko na chwilę zobaczyć, co z matką. Szedłem Marienstrasse, kiedy ich zobaczyłem. Trzech kompletnie pijanych żołnierzy prowadziło cztery dziewczyny. To znaczy szli razem. Śpiewali. Nic sobie nie robili z tego, że za chwilę mogą wpaść w łapy żandarmerii, która wyłapywała maruderów i dezerterów. Zachowywali się, jakby nie było żadnej wojny, jakby wracali z jakiegoś dancingu. A było wczesne popołudnie” – wspomina.
Wesoły pochód przerwał dopiero ryk pocisków. Sowiecka artyleria nie dawała zbyt wiele okazji do złapania oddechu. Instynktownie wszyscy schronili się w najbliższej bramie. Grahn wpadł do niej ostatni. „Piwnice były zamknięte. Nie można było otworzyć drzwi, więc przez podwórze przeszliśmy do oficyny. Tam też nie było schronienia. Jeden z żołnierzy znalazł otwarte mieszkanie na parterze. Weszli. Ja zostałem na schodach. Oni nie mieli ochoty już nigdzie iść. Znowu zaczęły się śpiewy, ale teraz już nieco rzadsze. I cichsze. Zajrzałem przez uchylone drzwi. W przedpokoju był półmrok, wszedłem dalej. Zobaczyłem jak w łazience obściskuje się jakaś para.
Wydawało mi się, że było ich dwoje, ale potem zobaczyłem, że u kolan żołnierza klęczy jeszcze jedna dziewczyna. »Verschwinde!« usłyszałem, kiedy zauważyła, że stoję i patrzę. Trzasnęła drzwiami. W pokoju jeszcze jeden zajmował się dziewczyną. Nawet nie rozpiął góry munduru. Zsunął tylko spodnie. Trzeci żołnierz leżał na sofie i najwyraźniej spał. Znudzona dziewczyna szukała czegoś w otwartej szafce. Ostrzał się skończył, więc wybiegłem i poleciałem do swoich. Oni tam zostali” – opowiada Grahn. Świadkowie wspominają o wielu takich sytuacjach. W jednej z restauracji na Kurfürsterdamm kilku oficerów SS urządziło sobie „bankiet końca świata”. Wywleczonymi z piwnic winami, w towarzystwie ubranych w wieczorowe suknie kobiet, opijali nieuchronną klęskę.
Tajemnica mózgu
Seks w wielkim oblężonym mieście wciąż jest tematem tabu. Paradoksalnie wiele więcej wiadomo na temat barbarzyństwa, jakiego dopuszczali się czerwonoarmiści nadchodzący ze wschodu. Okrucieństwo żołnierzy marszałków Żukowa i Koniewa wyłania się z każdego opisu zwycięskiego pochodu. Relacjonujący coraz mniej wydają się zawstydzeni tym, co działo się w podbijanych niemieckich wsiach i miasteczkach. Za to intymność oblężonych wciąż jeszcze budzi coś w postaci zażenowania Wydawać by się bowiem mogło, że seks, fizyczna miłość, pożądanie są ostatnimi rzeczami, które przychodzą na myśl, kiedy nad głowami przelatują samoloty, świszczą pociski, gąsienice czołgów rzężą na bruku ulic.
A jednak… „Nic dziwnego, że w berlińczykach rodziła się chuć – mówi profesor Zbigniew Lew- Starowicz, seksuolog. – Sytuację w ostatnich dniach wojny można porównać do ostatnich sekund przed orgazmem, kończącym stosunek seksualny. Wiemy, że nadchodzi kres, więc chcemy, żeby nadszedł jak najszybciej” – argumentuje. Także doktor Ewa Kramarz, psychiatra i biegły sądowy, podkreśla, że zachowania końca wojny były jak najbardziej naturalne. „Kiedy mamy świadomość nieuchronnego końca, a taką niewątpliwie mieli Niemcy, nasz mózg zaczyna pracować nieco inaczej – mówi.
I wyjaśnia: – Za nasze hamowanie popędu płciowego odpowiadają płaty czołowe mózgu. To one powodują, że kierujemy się zasadami, a nie tylko instynktem. W sytuacji, jaka dotknęła okrążonych i pozbawionych nadziei mieszkańców Berlina, funkcje owych płatów czołowych zeszły na dalszy plan. To tak jakby, eufemistycznie mówiąc, płaty czołowe mózgu berlińczyków »poszły na dłuższy spacer«. Wtedy do głosu zaczęły dochodzić instynkty. Wśród nich prymitywne zachowania seksualne.
Bariery, nawet jeżeli zupełnie nie zostały zniesione, to w znacznej mierze uległy ograniczeniu. Stąd takie reakcje. Zresztą charakterystyczne praktycznie dla każdego zagrożenia. Jestem pewna, że tam gdzie zdarzają się tragedie, jak choćby ostatnio na Haiti, dochodziło do podobnych zachowań” – mówi psychiatra. Zachowań podobnych do tego, którego opis cytuje za jednym ze swoich rozmówców Joachim Fest, dziennikarz i historyk. „Wokół mnie ciała ciężko rannych lub konających i zwłoki; odór zgnilizny trudny do zniesienia. Między tym wszystkim pijani żołnierze spleceni w uścisku z nie mniej pijanymi kobietami”.
Pod okiem wodza
W bunkrach pod Kancelarią Rzeszy kobiet nie brakowało. W kompleksie schronów na Voss i Wilhelmstrasse było ich kilkadziesiąt. Poczynając od tej najważniejszej, Ewy Braun, której przybycie do berlińskiego bunkra w połowie kwietnia było sygnałem początku końca tysiącletniej Rzeszy, przez sekretarki Hitlera, jego kucharkę-dietetyczkę aż po personel kuchenny i sprzątający. Pozostający w bunkrze mężczyźni chętnie zawierali z nimi, z każdym dniem coraz bardziej zażyłe znajomości. Głośna muzyka, pijaństwo były tylko preludium do tego, by ostatecznie zagłuszyć strach przed nieuchronnie nadchodzącym. O trunki nie było trudno.
Magazyny w podziemiach Kancelarii zostały znakomicie zaopatrzone. Bawiono się tak, że towarzystwo trzeba było uspokajać nawet 30 kwietnia. „Führer chce umrzeć w spokoju” – zakomunikował ordynans wysłany do wyższego bunkra, by uciszyć balangę, jaka tam się odbywała. Bez skutku. Nic nie mogło przerwać zabawy, nawet samobójstwo wodza. „Wydawało się, że erotyczna gorączka ogarnęła wszystkich. Wszędzie, nawet na fotelu dentystycznym, były ciała splecione w lubieżnych uściskach” – wspominała po latach Traudl Junge, sekretarka Hitlera. Kim byli uczestnicy tej „orgii ostatecznego upadku”? Wszystko wskazuje na to, że to żołnierze SS. Być może ci sami, którzy spędzili ostatnie dni na wyłapywaniu dezerterów i wyciąganiu z piwnic mężczyzn mogących pomóc w beznadziejnej próbie obrony ruin Wielkiej Rzeszy. Ci, którzy mamiąc młode kobiety obietnicą schronienia, jedzenia, szampana i bezpieczeństwa, próbowali ściągnąć je pod coraz bardziej zniszczone pociskami budynki Reichskanzlei.
Ocaleni z piekła rzadko wracali do specyficznej atmosfery, jaka zapanowała w ostatnich dniach w bunkrze. Rochus Misch, Oberscharführer SS, telefonista i ochroniarz Hitlera, ostatni z personelu bunkra, zmarły przed kilkoma laty, nie chciał rozmawiać o niczym innym niż to, co zawarł w swojej książce i co już powszechnie wiadomo. „Pamiętam, jak było. Pamiętam, kto strzelił do Hermanna Fegeleina. Ale tego się ode mnie nie dowiecie” – mówił krótko w rozmowie z „Focusem Historia”. Jak wyglądały ostatnie chwile nazistowskich Niemiec? „To wszystko to amerykanizacja. Nie trzeba wierzyć w filmy takie jak »Untergang« [w polskich kinach znany jako „Upadek” – przyp. red.]. W bunkrze panowała grobowa atmosfera. Nikt, kto tutaj przyjechał, nie chciał zostać dłużej” – twierdził stanowczo. Jego wersja będzie wersją ostatnią, ale czy ostateczną?
Zdrajca w łóżku
Hermann Fegelein. Oficjalnie łącznik między Heinrichem Himmlerem a kwaterą Führera, mąż siostry Ewy Braun, Gretl. A nieoficjalnie? Christa Schroeder, przez blisko dwanaście lat sekretarka Adolfa Hitlera, pisała w swoich wspomnieniach: „Jeszcze dzisiaj widzę pewien obraz, którego nie zapomnę. Po skończonym tańcu Fegelein podniósł Ewę dwiema rękami na wysokość piersi. I kiedy Ewa dosłownie leżała w jego ramionach, popatrzyli sobie obydwoje z wielką czułością i tęsknotą w oczy; Fegelein wyraźnie bardzo pociągał Ewę”. Ta retrospekcja Schroeder dotyczy czasów, kiedy w marcu Ewa Braun przyjechała do Berlina i w swoim pokoju w Starej Kancelarii Rzeszy urządzała zakrapiane szampanem potańcówki.
Fegelein bywał tam regularnie. W kwietniu 1945 roku jednak zdradził. Gruppenführer SS Hermann Fegelein zniknął z bunkra 25 kwietnia. Dzień później zadzwonił do Ewy Braun i namawiał ją do opuszczenia i Hitlera, i bunkra. Bezskutecznie. Wysłani z Wilhelmstrasse ludzie odnaleźli szwagra przyszłej żony Hitlera w jego mieszkaniu na Bleibtreustrasse 4 w dzielnicy Charlottenburg. Fegelein nie marnował czasu, w pokoju unosił się odór alkoholu. Był kompletnie pijany. I jemu też udzieliło się wiosenne podniecenie, mózg odrzucił wszelkie opory. Fegelein nie był sam. Towarzyszyła mu tajemnicza kobieta, rudowłosa piękność. James P. O’Donnell, były oficer wywiadu USA, a potem dziennikarz, pierwszy nie-Rosjanin, który zszedł do bunkra Hitlera, stawia tezę, że była to żona węgierskiego dyplomaty, agentka brytyjskiego wywiadu. Mimo wstawiennictwa szwagierki po przetransportowaniu do dzielnicy rządowej Hermann Fegelein został rozstrzelany.
Za wszelką cenę
Od stycznia 1945 roku berlińskie kobiety i dziewczęta żyły w coraz większym strachu. Tysiące uciekinierów z ziem Rzeszy zdobywanych w ekspresowym tempie przez Armię Czerwoną przewalały się przez przedmieścia Berlina (do centrum mieli zakaz wstępu) i przynosiły ze sobą opowieści o niesłychanym okrucieństwie zdobywców.Rabunki, morderstwa, a przede wszystkim gwałty budziły coraz większy lęk. Ulke miała wtedy 16 lat. Mieszkała w Wedding razem z matką i o cztery lata młodszą siostrą. Kobiety pozostawione były same sobie. Ojciec Ulke Peter nie żył od przedwojny, zginął w wypadku tramwajowym. Brat, 23-letni Bruno, walczył gdzieś na froncie wschodnim. Zresztą w kamienicy pozostał jedynie stary dozorca, siedemdziesięcioletni Erwin Bluschek. „Nie miałyśmy dokąd uciekać. Nasza rodzina w Hamburgu od roku nie dawała znaków życia. Zamilkli po jednym z nalotów Anglików. Bałyśmy się, co z nami będzie” – wspomina 80-letnia kobieta.
Ten dzień pamięta, jakby to było dzisiaj. W domu naprzeciwko zatrzymali się żołnierze w drodze na front. Było ich kilkunastu. Wtedy z o rok starszą koleżanką Gerdą podjęły decyzję. „Ugotowałyśmy kartoflankę. Całkiem spory garnczek. Wzięłyśmy go i poszłyśmy na podwórko domu, w którym kwaterowali żołnierze. Szybko znalazła się butelka wina. Najpierw jedna, potem druga. Myślałyśmy tylko o jednym. Zrobić to teraz. Mieć za sobą już ten pierwszy raz. Myślałyśmy, że wtedy strach będzie mniejszy. Strach przed gwałtem i przed przemocą. Miał na imię Jan, pochodził z Kassel. To stało się u mnie w domu. Kiedy przyszliśmy tam, matka siedziała za stołem. Patrzyła, jak wchodzimy do jej sypialni. Nie powiedziała ani słowa. Kiedy Jan wychodził, też milczała. To było 14 kwietnia 1945 roku” – kończy opowieść Ulke.
Dla Jana Ulke też mogła być pierwszą kobietą. Młodzi Niemcy za wszelką cenę szukali seksualnej inicjacji. „Chłopcy i dziewczęta poddali się wewnętrznym impulsom w gorączkowym poszukiwaniu przyjemności” – tak norweski dziennikarz Jacob Kronika opisywał w „Der Untergang Berlins” to, co zobaczył w krzewach rododendronów w okolicach zoo i Tiergarten. Podobnie opisuje przeżycia dziewcząt zatrudnionych w centrum nadawczym Grossdeutscher Rundfunk na Masurenallee Antony Beevor w książce „Berlin 1945. Upadek”. „Większość z nich miała niewiele ponad osiemnaście lat. W ostatnim tygodniu kwietnia, kiedy powszechne już było poczucie rzeczywistej klęski i rozkładu i pito na umór, między półkami archiwum z nagraniami pary zwierały się w miłosnych uściskach. Podobne sytuacje zdarzały się także w bunkrach i piwnicach. Bliskość śmierci działała jak afrodyzjak”. Wiele z tych dziewcząt nie uniknęło losu, jaki spotkał około 100 tysięcy kobiet w Berlinie. Dopadli je Rosjanie.