Na początek musimy wyjaśnić sobie pewną kwestię, tak dla jasności. Jeśli będąc w Chinach, zapytacie miejscowych o Sun Yatsena, wprawicie ich w nieliche zdziwienie – w 99% przypadków nie będą mieli w ogóle pojęcia, o kim mówicie. Zaraz, zaraz – zapytacie. Przecież przed chwilą napisałem, że jest on dla Chińczyków Ojcem Narodu! Tak, to prawda, co więcej, w każdym większym chińskim mieście znajduje się ulica jego imienia, a do mauzoleum lekarza rewolucjonisty w Nankinie (swoją drogą zbudowanym na Purpurowej Górze w sąsiedztwie cesarskich grobowców) ciągną pielgrzymi z całego Państwa Środka. Tyle tylko, że w ojczyźnie Suna nikt nie nazywa go Sun Yatsenem – tam znany jest jako Sun Zhongshan. Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, ani jedno, ani drugie miano nie były jego prawdziwymi imionami, w rzeczywistości nazywał się bowiem Sun Wen. Przyjęte na zachodzie imię Yatsen wzięło się z przybliżonej transkrypcji kantońskiej wymowy przezwiska Yixian, tj. Pustelnik, którego nasz bohater używał w trakcie studiów i tak już jakoś się przyjęło, że to nim przedstawiał się w kontaktach z ludźmi z Zachodu. Z kolei miano Zhonghsan, pod którym znany jest w Chinach, to chińskie tłumaczenie pseudonimu, jaki przyjął, mieszkając w Japonii – popularnego tam nazwiska Nakayama, czyli Góra Środka.
Chińczyk z mokrą głową
Główny bohater naszej dzisiejszej opowieści przyszedł na świat w roku 1866 w położonej w Guangdongu wiosce Cuiheng, leżącej w niewielkiej odległości od brytyjskiego Hongkongu. W rodzinnym domu człowieka, który w przyszłości miał obalić Tron Smoka, panowała bieda, aż piszczało. Liczna rodzina gnieździła się w ciasnej i ciemnej lepiance, chodzono boso, bo brakowało pieniędzy na buty i ciężko harowano w polu, z trudem wyrywając nieurodzajnej ziemi plon w postaci stanowiących główne pożywienie miejscowych – batatów. Sun musiał pomagać ojcu w pracach rolnych.
Co ciekawe, Yatsen (tak go bowiem dla porządku będziemy nazywać przez całą naszą opowieść) już jako dziecko przejawiał cechy, które w przyszłości miały uczynić z niego rewolucjonistę – w przeciwieństwie do ceniących sobie tradycję rodaków, od najmłodszych lat wykazywał się buntowniczą naturą i nie wahał przeciwstawiać temu, co postrzegał jako zło. Jako siedmiolatek gwałtownie zaprotestował, gdy matka zabrała się za łamanie palców stóp jego siostry, by następnie ciasno je obandażować, co miało wstrzymać ich wzrost i nadać im kształt pożądany przez chińskich kawalerów. Z buntu tego niewiele wyszło i dziewczynce nie oszczędzono tortury, ale wedle legendy właśnie wtedy Sun Yatsen miał sobie przyrzec, że gdy dorośnie, zmieni Państwo Środka tak, by nigdy więcej żadna Chinka nie musiała cierpieć katuszy, które stały się udziałem jego siostry. Rewolucyjna natura chłopca przejawiała się także w fascynacji powstaniem tajpingów, które w połowie XIX wieku omal nie zmiotło panującej nad Chinami dynastii mandżurskiej z Tronu Smoka. Sun Yatsen urodził się w trzy lata po zakończeniu krwawego zrywu, który kosztował życie 20 mln ludzi (sic!). Przez całe dzieciństwo jego ulubionym zajęciem było słuchanie starego powstańca, który lubił siąść sobie pod rosnącym w wiosce fikusem i snuć opowieści o przewagach rebeliantów nad podłymi Mandżurami. Chłopiec chłonął te gawędy całym sobą, a nocami, leżąc w łóżku, fantazjował o stanięciu na czele własnego powstania. Pewnego razu któryś ze znajomych zażartował ze śniącego na jawie Suna, że powinien zostać nowym Hongiem (Hong Xiuquan był przywódcą powstania tajpingów), ten zaś potraktował ów dowcip śmiertelnie poważnie.
Pewnie na uprawianiu ojcowizny skończyłaby się jednak kariera naszego bohatera, gdyby nie starszy brat – Sun Mei – ten z całej rodziny Sunów okazał się najodważniejszy i najbardziej zaradny. W wieku siedemnastu lat wyemigrował na Hawaje (będące wówczas jeszcze suwerennym królestwem), gdzie najpierw pracował jako robotnik rolny, a później rozkręcił własny biznes, kupił ziemię, na której założył dużą hodowlę kóz, a jako dobry syn regularnie słał rodzicom pieniądze, które znacząco poprawiły ich los. Yatsen mógł w końcu oderwać się od pługa, co nie oznaczało końca orki, tyle że tym razem intelektualnej, bo ojciec posłał go do tradycyjnej chińskiej szkoły, by tam zakuwał pisma Konfucjusza.
Kiedy przyszły rewolucjonista skoczył dwanaście lat, starszy brat opłacił mu bilet na statku, by mógł doń dołączyć na Hawajach. Początkowo Sun Mei planował, że chłopak pomoże mu w pracy, ale na miejscu okazało się, że przyszły Ojciec Narodu za bardzo do roboty przy kozach się nie nadaje. Za to pracować głową umiał za dwóch! Starszy brat opłacił mu więc czesne w prowadzonej przez misjonarzy szkole, którą nasz bohater ukończył z drugą lokatą, zdobywając państwową nagrodę od króla Hawajów za wyniki w nauce języka angielskiego. Następnie Sun Yatsen został zapisany do amerykańskiego college w Honolulu – czesne było wysokie, bo wynosiło srebrnego dolara tygodniowo, ale Sun Mei, dumny z postępów braciszka w nauce, nie skąpił pieniędzy na jego edukację. I zapewne dzielny student zdobyłby dyplom placówki, do której uczęszczał, gdyby nie to, że… postanowił się ochrzcić. Gdy starszy z Sunów, przywiązany do kultu przodków i lokalnego bóstwa z Cuiheng – Boga Północy, o tym usłyszał, wściekł się i zaczął sobie rwać włosy z warkocza. Rozgniewany cofnął pomoc finansową dla brata, zabrał go ze szkoły i w 1883 odesłał do rodzinnej wioski w nadziei, że z dala od demoralizujących wpływów amerykańskich misjonarzy chłopak wyjdzie jeszcze na dobrego Chińczyka.
Cała ta sytuacja rozeźliła jednak nie tylko Sun Meia. Yatsen pokochał zachodnią cywilizację i nie widział już dla siebie miejsca w brudnej i ciasnej wiosce, w której się narodził. Chciał zdobyć wykształcenie i to nie konfucjańskie, które pozwalało recytować bezbłędnie tekst starożytnych ksiąg od tyłu (i to nie jest żart, niektórzy uczeni Chińczycy naprawdę to potrafili!), ale prawdziwe – w nowoczesnym naukowym stylu. Trzeba było tylko przekonać rodzinę, by puściła go w świat i opłaciła jego dalszą edukację. Tylko, jak to zrobić? Nasz bohater postanowił się nie patyczkować. Grupce wiejskich chłopaków oświadczył, że zamierza wyplenić trochę zabobonów z ich miejscowości, po czym udał się do lokalnej świątyni Boga Północy, wszedł do środka, wyjął scyzoryk i… uciął posągowi bóstwa palec. Jakby tego było mało, z rzeczonym palcem (a dokładniej był to kciuk) udał się czym prędzej do drzemiącego świątynnego strażnika, obudził go i poinformował o dokonanym bluźnierczym akcie!
Wybuchła niebywała awantura. Ludzie w Cuiheng żądali natychmiastowego wygania młodego łobuza. Powszechnie wierzono, że jeśli młodzian nie zostanie przykładnie ukarany, wściekły Bóg Północy będzie się mścił na swoich wyznawcach. W końcu zapadł wyrok – banicja. Ojciec Sun Yatsena, nie mając innego wyboru, musiał pozwolić synowi opuścić rodzinną miejscowość i ruszyć w świat. Nasz bohater wyjechał zatem do Hongkongu, gdzie dzięki pieniądzom przysyłanym przez brata (na którego koszt miał zresztą żyć długie lata) ukończył studia medyczne w otwartym przez Brytyjczyków Medycznym College’u dla Chińczyków. Jako student zaprzyjaźnił się z jednym z wykładowców – dziekanem uczelni -doktorem Jamesem Cantliem. Tu też spełniło się marzenie z Honolulu i młody Chińczyk przyjął chrzest w obrządku metodystów.
Rewolucja to najlepsze lekarstwo
Studia mają to do siebie, że niestety, prędzej czy później się kończą. Sun Yatsen nie odczuwał potrzeby bycia wiecznym studentem, więc dyplom wyrobił w terminie i… wtedy zaczęły się prawdziwe problemy.
Jak się okazało, władze Hongkongu pozwalały na funkcjonowanie uczelni szkolącej Chińczyków w zachodniej medycynie, ale nie miały najmniejszego zamiaru wydawać jej absolwentom zgody na otwieranie gabinetów! Jedynym, co uzyskał nasz bohater, była licencja na prowadzenie apteki z tradycyjnymi chińskimi medykamentami – które z kolei on, jako lekarz wyuczony fachu przez Brytyjczyków, miał w głębokiej pogardzie. Rozczarowany Hongkongiem spróbował szczęścia w portugalskim Makau, ale wytrzymał tam zaledwie rok. Ewidentnie znalazł się w kropce – latami marzył o karierze medyka z prawdziwego zdarzenia, a gdy wydawało się, że spełnienie tych snów jest na wyciągnięcie ręki, nagle okazało się, że zdobyty wielkim nakładałem pracy i kosztów dyplom może sobie co najwyżej powiesić w salonie! Cóż więc zrobił Sun Yatsen? To, co zazwyczaj ludzie niemający innych perspektyw – poszedł w politykę. Tyle że w cesarskich Chinach krok ten był o wiele trudniejszy niż w demokracjach lub monarchiach konstytucyjnych Zachodu, nie było wszak partii politycznych, cała władza spoczywała w rękach cesarza i wykonujących jego wolę mandarynów. Aby zostać tym ostatnim, należało zdać arcytrudny egzamin, który przechodził zaledwie 1% uczestników, a i to nie gwarantowało posady rządowej. W tym systemie jednym sposobem, w jaki zwykłe Chińczyk mógł kontaktować się z rządem, było pisanie petycji. I tak właśnie zrobił nasz bohater, wysyłając list do prawej ręki cesarzowej wdowy Cixi, potężnego gubernatora prowincji Zhili – Li Hongzhanga. W piśmie tym młody lekarz opisywał swoją wiedzę na temat zachodniej nauki i społeczeństwa, i prosił o posadę, która pozwoli mu pracować nad modernizacją i wzmocnieniem Chin. Na odpowiedź czekał. Potem jeszcze czekał. A następnie znów czekał. Aż w końcu się zdenerwował i czekać przestał. I dobrze zrobił, bo jego petycja prawdopodobnie nigdy nie dotarła do adresata i już na etapie biura któregoś z niższych rangą urzędników trafiła do kosza. Sun Yatsen może i miał dyplom z zachodniej medycyny, ale dla przeciętnego mandaryna był on wart tyle, że jego właściciel mógł się nim co najwyżej podetrzeć – chińskie elity za jedyne prawdzie wykształcenie uznawały studia nad klasyką konfucjańską, wszystkie te mikroskopy, parostatki, zachodnie leki itp. to były barbarzyńskie sztuczki. Przy takim nastawieniu łatwo zrozumieć, dlaczego w XIX wieku Chiny padły łupem mocarstw kolonialnych, którymi uparcie gardziły, mimo iż te na każdym kroku pokazywały pokonanemu Państwu Środka swą wyższość.
Reżym mandżurskiej dynastii, ukazując pogardę młodemu chińskiemu patriocie, sam stworzył swego najzacieklejszego wroga, który ostatecznie miał go zniszczyć. Rozeźlony lekceważeniem doktor Sun wrócił na Hawaje i tam oświadczył bratu, że zamierza zorganizować rewolucję, obalić cesarską władzę i wprowadzić na jej miejsce rządy demokratyczne. Zastanawiające jest to, że Sun Mei, który tak histeryzował, gdy nasz bohater chciał się ochrzcić, teraz, słuchając jego gorączkowych wynurzeń, zamiast dać mu szklankę wody, a jeszcze lepiej wylać mu ją na głowę, by ochłonął, całym sercem zapalił się do tych na pozór niedorzecznych pomysłów i zobowiązał się wspomóc finansową rewolucyjną inicjatywę. Na poparciu najbliższego krewniaka się zresztą nie skończyło, bo Yatsen znalazł jeszcze ponad dwudziestu podobnych sobie zapaleńców, z którymi w roku 1894 powołali do życia Stowarzyszenie Odrodzenia Chin, tajną organizację stawiającą sobie za cel pozbawienie władzy obcej etnicznie Chińczykom dynastii mandżurskiej i przemienienie Państwa Środka w republikę. Symptomatyczne jest to, że członkowie konspiracji, składając przysięgę na wierność, kładli rękę na Biblii.
Z zapalczywością charakterystyczną dla młodego wieku niedoszły lekarz, który teraz stał się rewolucjonistą, zaczął snuć plany zorganizowania w nadchodzącym roku powstania w Kantonie. Projekt zakładał, że rebelianci przejmą kontrolę nad miastem i proklamują własny rząd, który stopniowo będzie rozszerzał swój stan posiadania. Zaczęto gromadzić uzbrojenie i werbować bojowników – byli nimi biedni kulisi, gangsterzy z triady oraz… członkowie kantońskiego klubu książki. Z tak barwną czeredą zwolenników i równie nierealistycznym planem nie ma się zatem co dziwić, że akcja zakończyła się totalną klapą i ucieczką jej uczestników. Tych, którzy nie zwiewali dość szybko, cesarskie władze schwytały i ścięły. Doktor Sun na szczęście zawczasu przygotował sobie wyjście awaryjne i zbiegł do Japonii. Tym samym rozpoczął się mający trwać przez następne szesnaście lat okres jego wygania.
Gwiazdor rewolucji
W Japonii nasz bohater również długo nie zaznał miejsca. Za jego głowę Pekin wyznaczył nagrodę wysokości tysiąca srebrnych dolarów, a rząd Kraju Kwitnącej Wiśni rozważał ekstradycję kłopotliwego gościa. W końcu postanowił udać się do Wielkiej Brytanii, by odwiedzić swego przyjaciela Jamesa Cantlie. Wkrótce był już w Londynie, ale mandżurskie władze o nim nie zapomniały – wynajęły angielską agencję detektywistyczną, która podążała za lekarzem-rewolucjonistom krok w krok, informując mandarynów o wszystkich jego poczynaniach.
W stolicy Wielkiej Brytanii Sun wisiał niejako w próżni. Rodacy nie za bardzo chcieli z nim rozmawiać, bo nieudane powstanie w Kantonie skompromitowało go w ich oczach. Wiele czasu spędzał więc, po prostu spacerując lub czytając w British Library. Tam zaczął powoli opracowywać ideologię, która miała stać się podstawą jego wymarzonej Republiki Chińskiej. Obejmowała ona trzy tzw. zasady ludu: nacjonalizm, władzę ludu i dobrobyt ludu. Sun Yatsen ubolewał, że jego rodacy nie mają poczucia narodowej tożsamości, identyfikując się raczej ze swoim klanem i prowincją niż z całą chińską nacją. Efektem był w jego opinii brak postaw patriotycznych. Zdegustowany rewolucjonista pisał, że Chińczycy stanowią garstkę piasku – podczas gdy długa historia Chin oraz chińskie osiągnięcia cywilizacyjne predysponują ich do zajmowania czołowego miejsca w świecie, zamiast tego wskutek braku patriotyzmu i korupcji Państwo Środka jest sztuką mięsa, z której inne nacje wykrawają sobie co smakowitsze kąski. Pod hasłem władzy ludu Sun rozumiał ni mniej ni więcej jak demokrację. Co ciekawe, rozwinął twórczo zachodni system trójpodziału władzy, dodając do jego filarów dwa kolejne, czerpiące z tradycji konfucjańskiej. W Republice Chińskiej oprócz władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej funkcjonować miały też egzaminacyjna – pozwalającą wyłaniać urzędników i kontrolna pilnująca, by pozostałe cztery filary działały sprawnie.
Nasz bohater mógł sobie w bibliotecznym zaciszu dumać nad tym, jak urządzone będą przyszłe demokratyczne Chiny, ale ich powołanie w chwili obecnej wydawało się być mrzonką. Gdy Sun usiłował namawiać chińską diasporę do poparcia jego idei, ludzie potrafili zatykać sobie uszy i uciekać! Klęska w Kantonie przypięła mu łatkę nieodpowiedzialnego awanturnika. Wszystko wskazywało na to, że marzyciel z Cuihen, zamiast zostać nowym Hong Xiuquanem, wyląduje na śmietniku historii. W tym momencie jednak początkującemu rewolucjoniście z pomocą przyszedł… reżym, który chciał obalić. 11 października 1896 roku (co ciekawe, było to dokładnie co do dnia piętnaście lat przed wybuchem rewolucji chińskiej, która zmiotła Mandżurów z Tronu Smoka) w niezbyt jasnych okolicznościach, idący w odwiedziny do Jamesa Cantlie, Sun Yatsen został porwany przez chińskie służby i uwięziony w budynku cesarskiego poselstwa. Zamknięto go na cztery spusty w pustym pomieszczeniu na piętrze gmachu. Do dziś trwają spory o to, jak dokładnie do tego doszło – niektórzy historycy uważają, że ufny w ochronę brytyjskiego prawa lekarz rewolucjonista wszedł do siedziby posła z własnej woli, chcąc dokonać prowokacji, która przyniosłaby rozgłos jego sprawie. Sam zainteresowany i większość jego biografów podają jednak wersję, wedle której późniejszy Ojciec Narodu został uprowadzony wprost z ulicy. Jakkolwiek było, sytuacja nie była godna pozazdroszczenia, zwłaszcza że poseł Gong rozradowany schwytaniem groźnego przestępcy natychmiast rozpoczął załatwiać czarter statku, którym mógłby wysłać swego jeńca do Chin, gdzie biedaka czekałaby śmierć poprzedzona długimi torturami. Szczęśliwie dla Suna Pekin nie śpieszył się z wysupłaniem kwoty kilku tysięcy funtów potrzebnych na ten cel, a poselstwo nie dysponowało tak wielkimi pieniędzmi i cała sprawa się przeciągała.
Więzień doskonale zdawał sobie sprawę, że musi zawiadomić doktora Cantlie o tym, co się stało, bo inaczej będzie zgubiony. Tylko pomoc szanowanego w brytyjskim społeczeństwie patrona mogła go ocalić. Początkowo próbował przekupić pracującego dla Chińczyków portiera nazwiskiem Cole, by ten zaniósł jego list Cantliemu. Niestety, famulus długo nie okazywał chęci pomocy, gdyż pracodawcy powiedzieli mu, iż Sun jest niebezpiecznym szaleńcem. Potem nasz bohater wyrzucił przez okno kilka liścików obciążonych monetami, ale podstęp wykryto, depesze zebrano, a okienko zabito deskami. Po sześciu dniach pełnych strachu wybawienie przyszło z niespodziewanej strony. Pracująca w poselstwie gosposia udała się nocą do mieszkania doktora Cantlie i zadzwoniła do drzwi. Kiedy gospodarz je otworzył, na progu nie zastał już nikogo, za to leżała tam koperta z listem opisującym dramatyczny los jego przyjaciela. Były dziekan natychmiast popędził na policję, ale gdy pojawił się wzburzony na posterunku i zaczął tłumaczyć oficerowi dyżurnemu, co się stało, ten uznał go za pijanego i kazał się wynosić. Cantlie jednak był nieugięty, następnego dnia ponownie zgłosił przestępstwo, zawiadomił MSZ i prasę. W efekcie wybuchła gruba afera, pod poselstwem pojawili się policjanci mający pilnować, by Chińczycy nie wywieźli więźnia do portu, gazety wyrażały oburzenie na pierwszych stronach, sprawę poruszono w parlamencie a na sam koniec interweniował premier. Posłowi Gongowi nie pozostało już nic więcej, jak wypuścić Suna na wolność. Jakby na szyderstwo, dzień wcześniej przyszła z Pekinu depesza wyrażająca zgodę na czarter statku na koszt stolicy i podająca szczegółowe wytyczne dotyczące transportu rewolucjonisty do Państwa Środka.
23 października w asyście zgromadzonego tłumu dziennikarzy Sun Yatsen opuścił poselstwo, na powrót stając się wolnym człowiekiem. Porywając go, mandżurskie służby oddały sobie strzał w stopę. Przed swoją niewolą Sun był praktycznie nieznany i mało kto traktował go poważnie. To, że cesarscy urzędnicy byli gotowi przemocą uprowadzić go ze stolicy największego światowego imperium, dało mu nimb bohatera i wywindowało jego akcję w górę na niespotykany poziom. Młody lekarz z dnia na dzień w oczach rozproszonych po całym świecie Chińczyków z diaspory, od których poparcia finansowego zależała realizacja jego planów, wyrósł na najważniejszego przeciwnika dynastii mandżurskiej. W końcu o jego historii rozpisywała się prasa po obu stronach Atlantyku! Od tej pory naszego bohatera wszędzie, gdzie się pojawił, witano jako walczącego o wolność herosa, a gdy przemawiał, opowiadając o swoim marzeniu o demokratycznych Chinach, słuchały go tłumy. Sun umiejętnie podkręcał jeszcze to zainteresowanie – wkrótce po londyńskiej przygodzie napisał w języku angielskim książkę Porwany w Londynie, która szybko została bestsellerem i doczekała się licznych tłumaczeń.
Przez następne piętnaście lat Sun Yatsen krążył po całym świecie, spotykając się z rodakami i namawiając ich do wsparcia rewolucji. Stworzył niezwykle rozległą sieć międzynarodowych kontaktów – interesy z nim robili nawet bojownicy Polskiej Partii Socjalistycznej! Japończycy już nie uważali lekarza rewolucjonisty za nieproszonego gościa, w roku 1897 na stałe zamieszkał w Jokohamie. W rok później na wygnaniu dołączył doń inny rewolucjonista Kang Youwei – mandaryn reformator. Sun próbował wejść z nim w sojusz, ale Kang, podobnie jak wcześniej urzędnicy, do których doktor pisał petycję, uznał go za prostaka i oskarżył nawet o próbę zamachu. Nowy emigrant zamiast sprzymierzyć się z doświadczonym rebeliantem powołał do życia Stowarzyszenie Obrony Cesarza, które postawiło sobie za cel uwolnienie więzionego przez cesarzową wdowę reformatorsko nastawionego cesarza Guangxu i przemianę Chin w monarchię konstytucyjną. W następnych latach w rozsianych po świecie chińskich dzielnicach często dochodzić miało do rywalizacji agentów Kanga i Suna, konkurujących o datki od diaspory.
Warto przy tej okazji zauważyć, że choć przez ręce Yatsena przechodziły ogromne pieniądze, on sam nigdy nie uszczknął z nich dla siebie ani centa. Całkowicie poświęcony wielkiemu dziełu rewolucji żył nadzwyczaj skromnie – gdy przyjeżdżał do jakiegoś miasta, zatrzymywał się u znajomych bądź sympatyków, a gdy nie było możliwości zapewnienia mu lokum, zamiast opłacić pokój w hotelu, zwykł… sypiać na podłodze lokalnego kościoła!
Upadek Tronu Smoka
W roku 1905 Stowarzyszenie Odrodzenia Chin, połączywszy się z dwiema mniejszymi organizacjami, utworzyło Ligę Związkową. Początek XX wieku był zresztą dla Suna niezwykle pracowity. Krążył po świecie, zbierając pieniądze na organizację rewolucji, rozsiewał ze swoimi ludźmi propagandę wśród studiujących w Japonii młodych Chińczyków, przekonując wielu z nich do idei obalenia Tronu Smoka i zastąpienia monarchii demokracją, a także, jako że nie był kanapowym rewolucjonistą, organizował kolejne wystąpienia zbrojne. Łącznie było ich dziesięć. Na nic się jednak zdały wysiłki lekarza rewolucjonisty, każdy z tych zrywów kończył się wielką klapą i śmiercią znacznej części jego uczestników. W efekcie pod koniec pierwszej dekady nowego stulecia przeciwnicy naszego bohatera zaczęli nazywać go generałem klęską.
Tymczasem w Państwie Środka panował niepokój. Elity poszczególnych prowincji wykazywały coraz większe nastroje separatystyczne, krajem wstrząsnęła nacjonalizacja budowanej właśnie wielkiej linii kolejowej, a na tronie po śmierci Cixi i Guangxu (prawdopodobnie otrutego) zasiadało dziecko, zaledwie pięcioletni Puyi.
Sun Yatsen zdecydował się działać. Moment był w jego opinii idealny na zorganizowanie kolejnego powstania, do którego doszło 27 kwietnia 1911 roku w Kantonie. To wystąpienie było najlepiej przygotowane ze wszystkich zorganizowanych dotychczas przez lekarza rewolucjonistę, jednak również i ono zakończyło się w klasyczny dla jego przedsięwzięć sposób – totalną klapą. Zginęło łącznie siedemdziesięciu dwóch bojowników, których później zwano Siedemdziesięcioma Dwoma Męczennikami, gubernator generalny Guangodongu przykręcił śrubę, a obserwujący bieg wydarzeń z bezpiecznej odległości doktor, uznawszy, że poniósł kolejną klęskę, wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Nikt nie podejrzewał nawet, że już za pięć miesięcy w zupełnie innej części Chin wybuchnie powstanie, które zmiecie Mandżurów z Tronu Smoka. Swój początek wydarzenia te miały znaleźć w stolicy prowincji Hubei – trójmieście Wuhan, w XXI wieku znanym z dwóch powodów – tam właśnie zaczęły się bowiem zarówno rewolucja chińska jak i epidemia COVID 19.
W 1911 roku Wuhan nie stanowił jeszcze jednego spójnego organizmu miejskiego, lecz aglomerację złożoną z trzech sąsiadujących ze sobą ośrodków: Wuchangu, Hankou i Hanyangu. Wuchang był centrum władzy politycznej w środkowym biegu Jangcy, tu znajdowała się siedziba gubernatora generalnego prowincji Hunan i Hubei. Wewnątrz stacjonujących jednostek wojskowych od dłuższego czasu rozwijała się antycesarska konspiracja. Spiskowcy snuli swe plany niezależnie od działalności Ligi Związkowej, podążając ku celowi, jakim było obalenie znienawidzonej mandżurskiej dynastii własną drogą. Zamiast opierać planowaną rewolucję na siłach bojowników triad i tradycyjnych chińskich tajnych stowarzyszeń, uważali, że obalenia Mandżurów powinni podjąć się fachowo wyszkoleni i uzbrojeni żołnierze, tacy jak oni. Wojskowi niskiej rangi wchodzący w skład spisku ostatecznie zorganizowali się formalnie, powołując tzw. Instytut Literacki, który pod pozorem samokształcenia służył im do propagowania rewolucyjnych idei wśród towarzyszy broni i przygotowania się do zbrojnego wystąpienia. Niezależnie od konspiracji wojskowych na terenie trójmiasta działało luźno powiązane z Ligą Związkową Towarzystwo Postępu. Ostatecznie ugrupowania zdecydowały się działać wspólnie, co uchwalono na specjalnym zebraniu zjednoczeniowym, mającym miejsce 14 września 1911 roku. Wedle ustalonego podziału zadań Instytut miał zapewnić konspiratorom siłę zbrojną, a Towarzystwo zająć się kierownictwem politycznym ruchu rewolucyjnego w prowincji Hubei.
Towarzystwo Postępu i Instytut Literacki natychmiast po swoim zjednoczeniu zaczęły przygotowania do zbrojnego zrywu, którego datę wyznaczono na 6 października, później jednak moment rozpoczęcia akcji przesunięto na 9 tegoż miesiąca. Los jednak chciał inaczej.
9 października w domu stojącym na terenie Koncesji Rosyjskiej w Hankou doszło do eksplozji. Wezwana na miejsce policja nakryła grupę Chińczyków próbujących podpalić budynek i ich aresztowała. Rewizja wykazała, iż pod adresem tym mieściła się rewolucyjna baza, w której znaleziono broń, materiały do produkcji bomb i dokumentację zawierającą m.in. listę członków konspiracji, którą policjanci przekazali gubernatorowi generalnego Hubei i Hunanu Zaczęła się łapanka, spiskowców zamykano w więzieniu i poddawano okrutnym torturom, trzech z nich ścięto, a ich głowy wystawiono na widok publiczny, pozostali czekali na swój ponury los.
Członkom Instytutu Literackiego i Towarzystwa Postępu grunt palił się pod nogami. Szybko stało się jasne, że jedyną szansą na ocalenie było rzucenie wszystko na jedną kartę i natychmiastowe rozpoczęcie powstania. W nocy z 10 na 11 października rewolucjoniści w szeregach stacjonującej w Wuchangu armii rzeczywiście chwycili za broń. Następnego ranka miasto było już opanowane przez buntowników, a gubernator generalny ratował się ucieczką podobnie jak większość wyższych rangą wojskowych, trójmiasto zostało opanowane przez zrewoltowanych żołnierzy, którym brakowało jednak dowódcy mogącego stanąć na ich czele. Problem ten rozwiązano bardzo szybko – grupa młodych oficerów wyciągnęła spod łóżka schowanego tam przed nimi pułkownika Li Yuanhonga i stawiła go przed prostym wyborem – albo zostanie generałem i głównodowodzącym powołanej właśnie przez nich rewolucyjnej Armii Ludowej, po czym powiedzie ich do zwycięstwa nad znienawidzonymi Mandżurami, albo… na miejscu go zastrzelą. Chcąc – nie chcąc, Li przyjął powierzoną mu funkcję, choć oswojenie się z nią zajęło mu kilka dni, w trakcie których histeryzował i prowadził strajk głodowy. Na niewiele się to jednak zdało, bo w międzyczasie autentyczni przywódcy rewolucji wydali szereg proklamacji podpisanych jego nazwiskiem – w oczach Pekinu nowo mianowany generał stał się zdrajcą, więc by wyjść cało z tych tarapatów, musiał doprowadzić do zwycięstwa rebelii. Albo uciec, ale po tym, jak przedsięwziął jedną taką próbę, bardzo dobrze go pilnowano.
W następnych dniach rewolucjoniści zdobyli poparcie lokalnych elit, które w ich zrywie widziały sposób na wyrwanie się spod kontroli Tronu Smoka, a rewolta zaczęła rozlewać się poza granicę Hubei. Do grudnia już piętnaście prowincji utworzyło autonomiczne rządy i wypowiedziało posłuszeństwo Mandżurom. W rękach dynastii pozostały zaledwie tereny północnych Chin, a i tam jej władza się chwiała. Zdesperowany książę regent Chun ściągnął z emerytury dowódcę nowocześnie uzbrojonej Armii Północnej -generała Yuana Shikaia, którego uczynił premierem i nakazał ratować mandżurską dynastię. Problem w tym, że sam Yuan nie miał w tym zbytniego interesu, za rządów Cixi spadły na niego liczne łaski za to, że pomógł starej cesarzowej obalić jej siostrzeńca Guangxu, jednak gdy doszło do zmiany warty, a najpotężniejszym człowiekiem w Pekinie stał się książę Chun, rodzony brat zdradzonego przez generała monarchy, ten znalazł się w niełasce i został wysłany na przymusową emeryturę. Teraz znów wrócił do gry, ale nie zamierzał bynajmniej grać w nią w imieniu Mandżurów, oczyma duszy widział już bowiem siebie samego na ich miejscu. Co prawda, wysłał swoje wojska do stolicy prowincji Hubei, gdzie stoczono niezwykle ciężką bitwę (zresztą jedyne poważne starcie w trakcie rewolucji chińskiej), zakończoną zniszczeniem 2/3 trójmiasta, ale równocześnie wszedł w kontakt z buntownikami i zaczął z nimi negocjacje.
Co w tym czasie robił nasz doktor Sun? Cóż, to, co teraz napiszę, zabrzmi zapewne dość krępująco – początkowo nic, bo o wybuchu wymarzonej rewolucji i jej kolejnych postępach nie miał zielonego pojęcia! Towarzysze z ojczyzny przesłali mu co prawda natychmiast depeszę wzywającą do jak najszybszego powrotu i stanięcia na czele walki o republikę, ale był pewien problem – telegraf zaszyfrowano, podczas gdy bawiący akurat w USA lekarz… zgubił książeczkę ze ściśle tajnymi kodami Ligi Związkowej! O tym, że jego sny stają się prawdą, dowiedział się w hotelu w Denver z gazety. Czym prędzej przerwał tourne po Stanach i wsiadł na statek, który powiózł go do… Europy. Tam w Londynie próbował zdobyć poparcie brytyjskiego rządu dla rewolucji, z czego jednak nic nie wyszło. Jedynym, co uzyskał, była deklaracja neutralności Wielkiej Brytanii i zgoda na przejazd przez jej terytoria w trakcie podróży do Chin. Odbiwszy od angielskich brzegów, nasz bohater pożeglował zatem ku ojczystej ziemi. 25 grudnia 1911wysiadł na stały ląd w Szanghaju, a stamtąd pośpieszył do Nankinu, gdzie zebrał się tymczasowy rewolucyjny parlament debatujący nad powołaniem Republiki Chińskiej. Deputowani zaciekle spierali się, kto powinien stanąć na jej czele, ale pojawienie się na sali obrad Suna zakończyło dyskusję – jego autorytet jako guru chińskich republikanów i najzacieklejszego wroga dynastii mandżurskiej był niepodważalny. Bez większych sprzeciwów obrano go tymczasowym prezydentem i w tej roli oficjalnie 1 stycznia 1912 roku proklamował on powstanie nowych demokratycznych Chin
Ciemność nad Chinami
Sun Yatsen powierzony mu urząd pełnił zaledwie przez czterdzieści pięć dni. W tym czasie wciąż trwały negocjacje z Yuan Shikaiem, który ostatecznie za cenę prezydentury zgodził się zdradzić Mandżurów i wymusić na nich abdykację dziecięcego cesarza, ta nastąpiła w połowie lutego. Wówczas lekarz rewolucjonista zrzekł się funkcji na rzecz generała. Nie ufał mu zbytnio, zwłaszcza gdy ten przeniósł stolicę Republiki, którą pierwotnie obrano Nankin, z powrotem do Pekinu, gdzie miał silne poparcie.
Tymczasem przed Republika stały kolejne zadania. Nadszedł czas na organizację pierwszych w dziejach Państwa Środka demokratycznych wyborów do parlamentu. Niestety, jak pokazała przyszłość, miały się one okazać jedyną tego typu imprezą w chińskiej historii. Liga Związkowa, która nie miała już racji bytu jako organizacja wywrotowa, stała się ugrupowaniem politycznym – Partią Narodową, czyli Kuomintangiem. Pod tą nazwą wzięła udział w walce o głosy i bezsprzecznie ją wygrała, zgarniając 45% mandatów. Zaufany współpracownik Suna (który w nowym reżymie został ministrem kolei) Song Jiaoren szykował się już do objęcia teki premiera, gdy doszło do dziwnego ciągu wydarzeń. Młodego działacza postrzelił w brzuch gangster z Szanghaju. Czym prędzej przewieziono rannego do szpitala, ale tam urzędnicy powiedzieli lekarzom, że zgodę na ratującą życie operację Songa musi wydać prezydent Republiki. Próby dodzwonienia się do niego spełzły na niczym i niedoszły premier zmarł.
Dla Suna i jego zwolenników oczywiste było, że mieli do czynienia z zabójstwem i dokładnie wiedzieli, kto za nim stał – wszystkie ślady prowadziły do Yuana, a najgorsze podejrzenia działaczy Kuomintangu wydawała się potwierdzać nieautoryzowana pożyczka, którą prezydent zaciągnął u zagranicznych mocarstw. Pieniądze z niej uzyskane wykorzystał do korumpowania parlamentarzystów i umacniania swej pozycji. Trzeba było działać i ratować Republikę! Sun Yatsen dał swoim zwolennikom hasło do ogólnokrajowego powstania. Ogarnęło ono jednak wyłącznie południe i zostało brutalnie stłumione. Nasz bohater musiał ponownie uciekać do Japonii, a zwycięski Yuan zdelegalizował jego partię, rozpędził parlament i rozpoczął sprawowanie dyktatorskich rządów. Na tym jego apetyt się jednak nie skończył, bo w roku 1915 ogłosił, że skłaniając ucha do błagań zwykłych Chińczyków, postanowił koronować się na cesarza i zapoczątkować nową dynastię! W rządowych gazetach pojawiły się nagle doniesienia o różnych tajemniczych znakach potwierdzających monarsze przeznaczenie prezydenta – ponoć w Pekinie nad jego limuzyną widziano smoka!
Jednak planując swoją intronizację, dyktator przegiął. Lokalni gubernatorzy, którym w trakcie rządów wbrew chińskiej tradycji powierzył władzę wojskową, trzymali się go w nadziei, że umożliwi im to osobiste sięgnięcie po prezydenturę, gdy w końcu ustąpi z urzędu. Nie po to obalili jednego cesarza, by wymienić go na drugiego! Prowincje jedna po drugiej wymawiały posłuszeństwo Pekinowi, a chaos potęgowali Japończycy sypiący groszem każdemu, kto sprzeciwiał się Yuanowi (w tym Sunowi), by móc w ogólnym zamieszaniu realizować własne interesy. Przerażony niedoszły cesarz publicznie zrezygnował z koronacji, ale było już za późno, Państwo Środka pogrążyło się w wojnie domowej, w której każdy walczył z każdym. Załamany dyktator zaczął poważnie rozważać ucieczkę za granicę, ale zanim zrealizował ten pomysł, zmarł 6 czerwca 1916 roku, pozostawiając jako schedę totalny chaos, znany potem jako era warlordów (czyli prowincjonalnych watażków).
Po śmierci Yuana Sun wrócił do Chin i założył bazą w Kantonie, gdzie dołączyła do niego grupka deputowanych z parlamentu. Razem powołali konkurencyjny wobec Pekinu rząd, który jednak pozostawał bezsilny, musząc polegać w kwestiach militarnych na miejscowym watażce Chen Jiongmingu. Kiedy pomiędzy tym ostatnim, a doktorem doszło do nieporozumień, zdradziecki warlord kazał swoim żołnierzom zaatakować dom przywódcy Kuomintangu. Ojciec Narodu wraz z żoną z trudem uciekli pod deszczem kul karabinowych na statek pływający po Rzece Perłowej. Wydawało się, że nasz bohater, podobnie jak Chiny, znalazł się na dnie. Lecz wtedy, jak to często w jego życiu bywało, przyszła pomoc z nieoczekiwanej strony. Dokładniej – z Moskwy.
Bolszewicy, objąwszy władzę w Rosji, marzyli o rozszerzeniu swej rewolucji na cały świat. Gdy ponieśli klęskę pod Warszawą, ich oczy zwróciły się ku imperiom kolonialnym. W Chinach krzyżowały się interesy Wielkiej Brytanii, Japonii, USA i Francji, gdyby Państwo Środka udało się skomunizować, sprawa, o którą walczył Lenin, odniosłaby olbrzymi sukces. Problem polegał na tym, że Komunistyczna Partia Chin była tworem marginalnym, składającym się z kanapowych marksistów, niemających prawie żadnego poparcia. Co innego Kuomintang, ten cieszył się wśród Chińczyków dużą estymą. Czerwoni zaproponowali Sunowi sojusz – sfinansują jego powrót do władzy i przyślą do Kantonu potrzebną broń oraz instruktorów wojskowych, w zamian za to doktor ma działać w ścisłym sojuszu z Moskwą i pozwolić członkom KPCh wstępować do swojej partii, a nawet przydzielić im miejsca w jej władzach.
Gdyby Sun Yatsen wiedział, z kim się przymierza, zapewne dwukrotnie by pomyślał przed podpisaniem cyrografu z czerwonym diabłem. Niestety, o bolszewikach wiedział tylko tyle, ile wyczytał w anglojęzycznych gazetach, a z lektury tej wynikało, że są oni dzielnymi bojownikami o władzę ludu, czyli wyznają dokładnie te same zasady, jakie miał na swym sztandarze Kuomintang. Sojusz został zawarty, a Sun, pokonawszy Chena i odzyskawszy dzięki sowieckiej pomocy kontrolę nad Kantonem, dokonał reformy Partii Narodowej w duchu leninowskim. W pełni poświęcił się planom tzw. Ekspedycji Północnej, czyli wielkiej wyprawy wojennej mającej zjednoczyć rozbity na dzielnice kraj. Szczególną rolę w ocaleniu wstrząsanej wojną domową Republiki przewidywał dla uświadomionych politycznie wojskowych, na wyspie Wahmpoa na Rzece Perłowej otwarto zatem akademię oficerską, której dyrektorem został Czang Kaj-szek, a komisarzem politycznym Zhou Enlai. Po śmierci swego mentora obaj mieli stanąć po przeciwległych stronach konfliktu w bezpardonowej walce na śmierć i życie. Nauczony klapą, jaką okazał się republikański eksperyment, na samym początku Sun uznał, że po przejęciu władzy nastąpi okres kurateli partii i wojska nad resztą społeczeństwa, w trakcie którego będzie ono przygotowywane do sprawnego działania w warunkach demokratycznych.
Gdy w Kantonie wykuwała się nowoczesna Armia Narodowa, Sun Yatsen wciąż nie tracił nadziei na pokojowe zjednoczenie kraju. Na przełomie lutego i marca 1925 udał się do Pekinu, by tam spotkać z najpotężniejszymi warlordami i szukać z nimi porozumienia. Ledwie jednak stanął w chińskiej stolicy, chwyciły go silne bóle brzucha. Guru rewolucji czym prędzej przewieziono do szpitala, gdzie zdiagnozowano u niego zaawansowanego raka wątroby. Ówczesna medycyna nie była już mu w stanie pomóc i 12 marca Ojciec Narodu skonał otoczony przez partyjnych towarzyszy i płaczącą nad jego łóżkiem żonę. W ostatnich słowach ten mistrz w tworzeniu własnej legendy uderzył w podniosły ton, mówiąc: Jak Bóg Ojciec posłał Chrystusa, tak i mnie posłał.
Nie wszystek umrę
Gdy wieści o zgonie ich sojusznika dotarły na Kreml, bolszewicy zaproponowali, że wyślą do Pekinu biegłych (dzięki praktyce na zmarłym nieco wcześniej Leninie) balsamistów, którzy zakonserwują ciało Suna. Rzeczywiście wkrótce pociągiem nadjechała ekipa wraz z przewidzianą dla mumii szklaną trumną (złośliwi mówili, że ze śladami używania). Doktor zrobił jednak czerwonym ostatni kawał, pisząc w testamencie: Byłem chrześcijaninem i pragnę zostać pochowany jako chrześcijan.. Uroczystości pogrzebowe miały religijny charakter, a żona zmarłego śpiewała nad jego grobem psalmy.
Sun Yatsen długo miejsca na pekińskim cmentarzu nie zagrzał. W rok po jego śmierci Czang Kaj-szek poprowadził Armię Narodową z Kantonu na północ Państwa Środka, doprowadzając do jego zjednoczenia i ustanowienia rządu z sobą na czele. Po drodze zerwał współpracę z komunistami i urządził czystkę w szeregach Kuomintangu, co dało początek długiej walce o władzę między nim a Mao Zedongiem, która trwać miała aż do roku 1949. Nie wybiegajmy jednak tak daleko w przyszłość bo oto na rozkaz Czanga w roku 1928 na Purpurowej Górze w Nankinie wzniesiono mauzoleum, gdzie złożono z wielką pompą zwłoki Ojca Narodu. Przez cały okres istnienia Republiki Chińskiej na kontynencie, a później na Tajwanie, Sun Yatsen był czołową figurą propagandy. Jego pisma studiowano w szkołach i na uniwersytetach, a uczniowie, urzędnicy oraz członkowie Kuomintangu w każdy poniedziałek zbierali się na spotkaniach zadumy, w trakcie których omawiali zasługi Ojca Narodu. Lekarza rewolucjonistę już po jego śmierci oficjalny kongres Partii Narodowej wybrał na jej wiecznego przewodniczącego (sic!), a uwielbienie wobec niego przybierało niekiedy formy naprawdę dziwaczne: w miejscach związanych z życiem Suna umieszczano np. figury jego wrogów, na które przechodnie pluli i sikali (ostatecznie rząd Republiki Chińskiej musiał w trosce o higienę publiczną zakazać takich praktyk). Nawet wojna domowa między Kuomintangiem a KPCh toczyła się w cieniu Sun Yatsena, obie strony zarzucały sobie zdradę jego ideałów, a jednym z najważniejszych atutów propagandowych ekipy Mao Zedonga było poparcie udzielane czerwonym przez wdowę po Ojcu Narodu – Song Qinling. Gdy w 1949 proklamowano Chińską Republikę Ludową, Madame Sun (będąc dwukrotnie młodszą od męża, znacznie go przeżyła) została dla celów propagandowych wyniesiona na wysokie, choć czysto tytularne stanowisko wiceprzewodniczącej ChRL.
Dalszy bieg chińskich dziejów raz za razem udowadniał przenikliwość Ojca Narodu. Demokratyzacja i rozwój gospodarczy Tajwanu przebiegały dokładnie, w sposób jaki proponował w swych pismach. Na kontynencie po śmierci Mao kierownictwo KPCh rozpoczęło reformy, które, choć głośno się o tym nie mówi, są w dużej mierze wzorowane na ideach Suna. Dzisiejsze Państwo Środka ma o wiele więcej wspólnego z trzema zasadami ludu niż z komunizmem w maoistowskim wydaniu. Mauzoleum Sun Yatsena stanowi obowiązkowy punkt wszystkich chińskich wycieczek po Nankinie, a w ważne święta państwowe odsłania się na Placu Niebiańskiego Spokoju portret lekarza rewolucjonisty, zaś w 1911 roku, gdy po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej świętowano stulecie rewolucji, chińska kinematografia obrodziła filmami opowiadającymi o Ojcu Narodu – w tym romansem i animacją! Jak widać, mimo prawie stu lat, które upłynęły od jego śmierci, doktor Sun nadal jest ze swoimi rodakami.