129. Tyle – według danych Muzeum Historii Naturalnej na Florydzie – było w zeszłym roku ataków rekinów. Wszystkich. Sprowokowanych, niesprowokowanych, wątpliwych i niepotwierdzonych. Z tego zaledwie 13 skończyło się śmiercią człowieka.
Większą szansę na zgon mamy więc po tym, jak w głowę uderzy nas spadający kokos. Takich przypadków rocznie notuje się średnio 150.
Jednak chociaż ataki rekinów ze skutkiem śmiertelnym zdarzają się sporadycznie, biada temu, kto padnie ich ofiarą. Ludzie wiedzą o tym od zarania dziejów. Ponad 3 tys. lat temu w okolicach japońskiego Morza Wewnętrznego rekin zaatakował i zabił pewnego mężczyznę. Jego szczątki znaleziono na początku XX wieku, jednakże powód śmierci do niedawna pozostawał tajemnicą.
Szkielet z niemal 800 ranami
Na kości natknęli się archeolodzy J. Alyssa White i Rich Schulting z Uniwersytetu Oksfordzkiego, którzy badają przemoc w starożytnej Japonii. Na szkielecie znaleziono niemal 800 ran, ale żadnego śladu leczenia. Ich analiza doprowadziła do wniosku, że musiały powstać w wyniku ataku rekina.
– Początkowo byliśmy zakłopotani, nie wiedząc, co było powodem przynajmniej 790 głębokich ran. Mężczyzna doznał tylu obrażeń, a jednak został pochowany na terenie, na którym tamtejsza społeczność grzebała zmarłych. Rany znajdują się przede wszystkim w okolicach rąk, nóg, klatki piersiowej i brzucha. Przez proces eliminacji wykluczyliśmy konflikt z drugim człowiekiem i atak ze strony innych drapieżników – opowiadają naukowcy.
Ponieważ znane archeologii przypadki ataku rekina są nieliczne, badacze sprawdzili kroniki kryminalne. Blisko współpracowali też z ekspertami z oddziału Muzeum Historii Naturalnej na Florydzie zajmującymi się rekinami. Międzynarodowy zespół stworzył rekonstrukcję ataku i odkrył, że szczątki mogą pochodzić z lat 1370-1010 p.n.e.
Rekonstrukcja ataku rekina
Według zebranych danych ciało mężczyzny odzyskano niedługo po ataku, po czym pochowano. Pechowiec stracił obie nogi, a jego lewa ręka została poszarpana, bo prawdopodobnie próbował się bronić. Naukowcy doszli do wniosku, że agresorem musiał być żarłacz tygrysi lub żarłacz biały. Nie wiadomo jednak, co przyciągnęło go do ofiary.
Mieszkańcy Japonii w tamtym okresie na różne sposoby eksploatowali morskie zasoby. Mężczyzna mógł być rybakiem, ale niekoniecznie polować na rekiny. Drapieżnik mógł podążać za śladem krwi lub śladem innych ryb.
Jak twierdzi współautor badań dr Mark Hudson niezależnie od powodów ataku, zyskaliśmy nową perspektywę na życie w antycznej Japonii, a także otrzymaliśmy rzadki przykład rekonstrukcji dramatycznego epizodu z życia prehistorycznego społeczeństwa.