Zacznijmy od początku. Skomplikowane relacje chińsko-tajwańskie są pokłosiem wojny domowej, która miała miejsce w Chinach w latach 1946-1949 i doprowadziła do upadku władzy Kuomintangu (Partii Narodowej) na kontynencie. Proszę krótko przybliżyć naszym czytelnikom ten konflikt.
„Zacznijmy od początku” w przypadku historii Chin oznaczałoby zapewne cofnięcie się co najmniej do epoki Konfucjusza – ale na potrzeby naszej rozmowy przenieśmy się do początku XX wieku.
Na przełomie 1911 i 1912 roku upadło cesarstwo Chin, a w jego miejsce powstała Republika Chińska, rządzona przez Partię Narodową. W połowie lat 20-tych jej faktycznym przywódcą został Czang Kaj-szek. Dla jednych stał się on symbolem walki przeciwko komunistom i imperialnej Japonii, dla innych – okrutnym dyktatorem, który krwawo rozprawiał się z politycznymi przeciwnikami.
Od 1927 roku Republika Chińska rozdarta była przez wojnę domową między rządzącym obozem nacjonalistów a zwolennikami komunistów. Gdy imperialna Japonia zajęła Mandżurię w 1931 roku, Czang miał powiedzieć: „najpierw wewnętrzna pacyfikacja, potem zewnętrzny opór”. Oznaczało to, że jego priorytetem pozostawała walka z komunistami, a nie obcym najeźdźcą.
Ostatecznie Czang został do sojuszu z komunistami zmuszony. W grudniu 1936 roku podczas tak zwanego „incydentu w Xi’anie” przywódca nacjonalistów został aresztowany przez swoich dwóch generałów, którzy próbowali na nim wymusić zmianę polityki wobec partii komunistycznej oraz zawiązanie wspólnego frontu przeciwko Japończykom. Zaskoczony w hotelu o piątej nad ranem, Generalissimus miał próbować uciekać w szlafroku, biegnąc boso po śniegu; ponoć zgubił też swoją sztuczną szczękę. W końcu się poddał; ostatecznie też zgodził się na wstrzymanie wojny domowej.
Po klęsce Japonii i zakończeniu II wojny światowej chińska wojna domowa rozgorzała na nowo. Na nic zdały się osobiste spotkania Czanga i przyszłego lidera Chin, Mao Zedonga. Negocjacje koordynowali Amerykanie, wspierający Czang Kaj-szeka, gdyż był on ich nadzieją na demokratyczne i chrześcijańskie Chiny. Choć w istocie Czang przyjął chrześcijaństwo (niektórzy złośliwie twierdzą, że dokonał tego, by zawrzeć politycznie korzystne dla siebie małżeństwo), trudno było o mniej demokratycznego i prawdziwie chrześcijańskiego kandydata. Co więcej, o ironio, nawet sam Stalin początkowo wolał, by to Czang Kaj-szek pozostał przywódcą Chin, nie Mao Zedong. Podobno to właśnie interwencja Stalina doprowadziła do uwolnienia Czanga po incydencie w Xi’anie.
Wygrana komunistów stała się faktem 1 października 1949 roku. Wojna domowa trwała jednak jeszcze kilka miesięcy – gdy Mao Zedong proklamował powstanie Chińskiej Republiki Ludowej na Placu Tian’anmen w sercu Pekinu, na południu kraju wciąż toczyły się walki. Ostatecznie Czang Kaj-szek wycofał się na wyspę Tajwan w grudniu 1949 roku wraz z dwoma milionami żołnierzy. W ten sposób Tajwan pozostał pod jurysdykcją Republiki Chińskiej, podczas gdy władzę nad częścią kontynentalną przejęli komuniści.
W wyniku tych wydarzeń powstały dwa rządy – w Pekinie i Tajpej – z których każdy od ponad 70 lat uważa się za jedyną legalną reprezentację całych Chin. Można powiedzieć, że dziś mamy de facto dwa „państwa chińskie” – chociaż zarówno Pekin, jak i Tajpej taką retorykę kategorycznie odrzucają.
Wbrew wszelkim przewidywaniom skurczona do obszaru Tajwanu i okolicznych wysepek Republika Chińska nie tylko przetrwała, ale w przeciwieństwie do komunistycznych Chin przeszła drogę od dyktatury do demokracji. Jak wyglądała ta metamorfoza?
Tajwańska droga do demokracji wiodła przez drugi najdłużej obowiązujący w historii ludzkości stan wojenny, trwający od 1949 do 1987 roku. Rządy Kuomintangu w tym okresie charakteryzował tak zwany Biały Terror, który miał wymusić posłuszeństwo ludności wobec Czang Kaj-szeka. Tysiące ludzi zamordowano, uwięziono lub prześladowano.
Demokratyzację przyniósł dopiero przełom lat 80-tych i 90-tych. Kulminacją tych przemian były pierwsze bezpośrednie, wolne wybory prezydenckie w 1996 roku.
W ciągu ostatnich trzydziestu lat Tajwan poczynił imponujące postępy. Według Democracy Index, oceniającego kondycję demokracji, w 2022 roku Tajwan zajął ósme miejsce na świecie. W rezultacie tajwańska demokracja – najmocniejsza w całej Azji – wyprzedziła większość państw Europy, Stany Zjednoczone, Kanadę i Australię. Dla porównania, Polska zajęła w tym rankingu dopiero 51. miejsce.
Wedle swej konstytucji tajwańska Republika Chińska jest jedynym legalnym rządem całych Chin, który musiał przenieść swą siedzibę na wyspę w obliczu komunistycznej rebelii. Czy ktokolwiek na Tajwanie bierze jeszcze te słowa poważnie?
Gdy tylko Czang Kaj-szek postawił stopę na wyspie Tajwan w grudniu 1949 roku, Kuomintang rozpoczął pracę nad projektem „Narodowa Chwała”, czyli planami inwazji na Chiny kontynentalne w celu odbicia ich z rąk komunistów. Te ambitne, choć niemożliwe do zrealizowania zamiary zarzucono dopiero w okresie przemian demokratycznych na początku lat 90-tych ubiegłego wieku.
W ciągu ostatnich siedmiu dekad Pekinowi udało się przekonać wiele rządów i ludzi na świecie, że Tajwan jest „zbuntowaną prowincją”. Nie zapominajmy jednak, że, technicznie rzecz biorąc, jest dokładnie odwrotnie – to przecież komuniści zbuntowali się przeciwko władzom Republiki Chińskiej i dokonali swego rodzaju „secesji” Chin kontynentalnych.
Z historycznego punktu widzenia łatwo również obalić promowane przez Pekin przekonanie, że sama wyspa Tajwan – znana również jako Formoza, czyli „Piękna Wyspa”, jak nazwali ją Portugalczycy w XVI wieku – zawsze była częścią Chin. W rzeczywistości cesarskie Chiny podporządkowały sobie Tajwan dopiero w XVII wieku, by następnie, w 1895 roku, na dokładnie pół wieku utracić Tajwan na rzecz Japonii. Wyspa została przejęta przez Republikę Chińską w 1945 roku, po klęsce Japończyków w II wojnie światowej. Przez zdecydowanie większą część swojej historii Tajwan nie był zatem częścią Chin.
Do roku 1971 to właśnie przedstawiciele Tajwanu reprezentowali Chiny w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Dziś jednak nie mają oni wstępu na salę obrad, jak doszło do utraty przez Republikę Chińską miejsca w ONZ?
Zgodnie z rezolucją ONZ z 1971 roku miejsce dla rządu chińskiego, które było dotychczas zarezerwowane dla Republiki Chińskiej, przekazano reprezentantom Chińskiej Republiki Ludowej. W ten sposób władze Republiki Chińskiej – Tajwanu – zostały całkowicie wykluczone z „rodziny ONZ”, a więc nie tylko ze Zgromadzenia Ogólnego, lecz także UNESCO, UNICEF czy Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Dramatyczne konsekwencje tego ostatniego przypadku obnażyła pandemia Covid-19.
Obok Nowej Zelandii, Tajwan wskazywano jako kraj, który najlepiej radził sobie z walką z nowym wirusem. Przez dwa i pół roku roku Tajwan pozostawał zamknięty dla zagranicznych turystów, a każda osoba, która miała zezwolenie na przyjazd, musiała odbyć dwutygodniową kwarantannę w specjalnie przystosowanym do tego hotelu. Po spędzeniu niemal dziesięciu miesięcy na Tajwanie na przełomie 2020 i 2021 roku mogę osobiście potwierdzić, że Tajwańczycy wykazali się niebywałą dyscypliną w przestrzeganiu społecznego dystansu i noszeniu maseczek. Warto przy tej okazji przypomnieć, że Tajwan podarował Polsce milion maseczek w pierwszych miesiącach pandemii, gdy na całym świecie stanowiły one towar deficytowy. Ponadto, na ten moment ponad 87% populacji Tajwanu otrzymało pełne zaszczepienie – dla porównania, w Polsce odsetek ten wynosi niespełna 60%.
Mimo iż Tajwan tak dobrze poradził sobie z pandemią, zamknięte drzwi WHO utrudniły tajwańskim specjalistom współpracę ze środowiskiem międzynarodowym. W rezultacie Tajwan musiał się zmierzyć między innymi z utrudnieniami w sprowadzaniu szczepionek. Dla przykładu, w lutym 2021 roku władze Tajwanu oskarżyły Chiny o zablokowanie kupna pięciu milionów dawek szczepionek od niemieckiego producenta. W związku z presją Chin, Tajwan musiał polegać przede wszystkim na zagranicznych darowiznach (Polska przekazała Tajwanowi 400 tysięcy dawek szczepionki Astra Zeneca) oraz produkcji własnej szczepionki.
Tajwan, dawniej traktowany jako pełnoprawny członek społeczności międzynarodowej, dziś uznawany jest zaledwie przez czternaście państw, z których większość stanowią tzw. republiki bananowe. Co sprawiło, że te małe kraje pozostały wierne Tajpej?
W tym momencie Tajwan uznawany jest przez trzynastu członków ONZ. Są to kraje wyspiarskie Pacyfiku oraz państwa Ameryki Środkowej, w tym Honduras, Gwatemala i Paragwaj. Oznacza to, że państwa te nie utrzymują oficjalnych relacji dyplomatycznych z rządem w Pekinie – to Tajpej jest dla nich legalnym reprezentantem całych Chin.
Do tej listy należy dodać jeszcze jedno państwo, niebędące członkiem ONZ – Watykan. Paradoksalnie, najmniejszy kraj świata jest jednym z najważniejszych „sojuszników” Tajwanu. Niebezpieczne mogą się jednak okazać dla Tajwanu toczące od lat rozmowy między Stolicą Apostolską a Pekinem – ich pokłosiem jest między innymi porozumienie z 2018 roku dotyczące powoływania biskupów. Pamiętajmy, że chiński Kościół Katolicki wciąż pozostaje pod jurysdykcją Komunistycznej Partii Chin, nie zaś Watykanu. W świetle niedawnych oskarżeń pod adresem Chin o łamanie wspomnianego porozumienia wydaje się jednak, że Watykan nieprędko zerwie relacje z Tajpej, aby uznać w jego miejsce rząd w Pekinie.
Tajwan usilnie próbuje utrzymać relacje z obecnymi „sojusznikami” i nie dopuścić do kolejnych „strat”. Ostatni raz lista sojuszników Tajpej skróciła się całkiem niedawno, w 2021 roku, gdy oficjalne relacje z Pekinem nawiązała Nikaragua. Nie oznacza to jednak, że Tajwan pozostaje osamotniony na arenie międzynarodowej – posiada on potężnego sojusznika w postaci Stanów Zjednoczonych, które w ostatnich latach nie tylko coraz bardziej otwarcie wyrażają swoje poparcie dla Tajpej, lecz także umacniają je za pomocą aktów prawnych, gwarantujących Tajwanowi wsparcie militarne.
Dlaczego Pekinowi wciąż zależy na przejęciu kontroli nad Tajwanem? Piękna Wyspa jest w końcu niewielkim terytorium, ba – w porównaniu z rozmiarami Chin Ludowych (będących wielkości Europy) wydaje się ono wręcz mikroskopijne! W epoce Mao Zedonga w grę wchodziła osobista nienawiść wodza do stojącego na czele Kuomintangu Czang Kaj-szeka, ale dzisiaj to już dawne dzieje.
Na to pytanie można odpowiedzieć na kilka sposobów.
Po pierwsze, Tajwan ma strategiczne położenie. Przejęcie Tajwanu otwarłoby Chinom drogę do kontroli nad Pacyfikiem, a to oznaczałoby koniec amerykańskiej hegemonii. Pax Americana zostałby zastąpiony przez Pax Sinica i to Chiny stałyby się mocarstwem nr 1.
Po drugie, Tajwan jest kluczowym światowym producentem półprzewodników, niezbędnych w elektronice. Konflikt w Cieśninie Tajwańskiej zapewne zakłóciłby tę produkcję, co odbiłoby się na każdym z nas – pozyskiwanie półprzewodników u innych producentów mogłoby oznaczać, że Pan czekałby na nowy model telefonu komórkowego przez rok, jeśli nie dłużej, a ja przez ten cały czas nie mogłabym naprawić popsutego komputera, bo brakowałoby na rynku zamienników. Podporządkowanie Tajwanu pozwoliłoby Chinom przejąć kontrolę także i nad produkcją półprzewodników, a to, jak widać, łakomy kąsek.
Po trzecie, nie zapominajmy o kwestiach ideologicznych. Prezydent Xi Jinping – nowy cesarz Chin bądź drugie wcielenie Mao Zedonga, jak wielu uważa – od lat prowadzi kraj ku „narodowemu odrodzeniu”. W duchu kulturowego nacjonalizmu zacieśnia on cenzurę, ogranicza w szkołach nauczanie języka angielskiego, prześladuje mniejszości etniczne i religijne oraz wzmacnia tendencje militarystyczne. Tak zwana „reunifikacja Tajwanu” oznaczałaby dla partii komunistycznej zamknięcie „stulecia upokorzeń”, czyli okresu kolonialnych krzywd doznanych przez Chiny ze strony zachodnich mocarstw i Japonii. Xi lansuje także przekonanie o „odbudowie” historycznej potęgi Chin – coś na wzór trumpowskiej maksymy „Make America Great Again”, tylko że w wersji chińskiej.
Za czasów Mao w propagandzie chińskiej często pojawiało się hasło wyzwolenia Tajwanu, co należało rozumieć jako jego zbrojny podbój. Pozostawał on tylko w strefie deklaracji czy też po 1949 roku dochodziło do komunistycznych prób inwazji na wyspę?
Do takich prób doszło w latach 1954-55 oraz w 1958 roku. Podczas tak zwanego pierwszego kryzysu w Cieśninie Tajwańskiej Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza dokonała inwazji i przejęła wyspy Yijiangshan, znajdujące się tuż przy wybrzeżu chińskim. Podczas drugiego kryzysu chińska armia ostrzelała wyspy Kinmen i Matsu, te jednak pozostały do dziś po kontrolą Tajpej.
Należy jednak pamiętać, że i czangkajszekowski Tajwan próbował utrudnić życie komunistom. Częścią projektu osłabienia ich rządów była blokada morska Chin kontynentalnych, utrzymywana przez Tajwan w latach 1949-1979. Jej celem było odcięcie komunistycznych Chin od świata, w tym dostaw paliwa, żywności czy broni. W rezultacie wiele statków handlowych, pływających pod obcymi banderami i utrzymujących relacje z Chinami, zostało ostrzelanych bądź zatrzymanych przez tajwańską marynarkę. Ofiarami tejże polityki padli nawet marynarze polscy! W 1953 i 1954 roku statki Praca i Prezydent Gottwald zostały zatrzymane, a polsko-chińska załoga aresztowana. Ale to już opowieść na inne spotkanie.
W początkowym okresie rosyjskiej inwazji na Ukrainę media obiegła informacja o wzroście napięcia między Pekinem a Tajpej. Uważa Pani, że gdyby nie klęski poniesione przez Rosję i solidarna odpowiedź Zachodu na jej agresję, Xi Jinping mógłby podjąć próbę naśladowania Putina i dać rozkaz do ataku na wyspę?
Na początku wojny w Ukrainie w mediach społecznościowych na Tajwanie popularne stało się hasło „Ukraina dziś, Tajwan jutro”. Nie należy tego traktować jak proroctwa, niemniej, międzynarodowa solidarność z Ukrainą ma dla przyszłości Tajwanu duże znaczenie.
Chiny uważnie przyglądają się rozwojowi sytuacji w Ukrainie, a przede wszystkim reakcjom świata. Im mocniejsze jest proukraińskie stanowisko opinii międzynarodowej – im bardziej Stany Zjednoczone, NATO czy Unia Europejska wspierają Ukrainę militarnie, politycznie i gospodarczo – tym mniej entuzjazmu może mieć chińskie kierownictwo dla ewentualnej inwazji na Tajwan, który również mógłby takie wsparcie otrzymać.
Nawet jeśli Ukraina nie otrzymałaby żadnego wsparcia – i zgodnie z szalonymi planami Kremla upadła w ciągu 72 godzin – rozkazu do ataku na Tajwan raczej byśmy nie usłyszeli. Przygotowanie do tego typu inwazji zajęłoby kilka lat – a dla kierownictwa partii komunistycznej kwestia „reunifikacji” jest zbyt poważna, by podejmować pochopne decyzje.
Załóżmy na chwilę, że dochodzi do urzeczywistnienia takiego dramatycznego scenariusza. Tajwan miałby szansę skutecznie się obronić? Jak wygląda porównanie potencjału militarnego Chińskiej Republiki Ludowej i Republiki Chińskiej?
Scenariusze dotyczące siłowej „reunifikacji” nie ograniczają się jedynie do ataku na pełną skalę.Chiny mogłyby się zdecydować na przykład na atak na inne, mniejsze wyspy, pozostające pod jurysdykcją Tajpej – wspomniane wcześniej Kinmen i Matsu czy Peskadory, leżące pomiędzy Tajwanem a kontynentalnymi Chinami.
Inny scenariusz zakłada blokadę morską i próbę odcięcia Tajwanu od świata – co byłoby jakimś rodzajem chichotu historii w świetle blokady morskiej stosowanej niegdyś przez Czang Kaj-szeka wobec Chin komunistycznych.
Jeśli wrzucimy żabę do wrzącej wody, żaba natychmiast z niej wyskoczy – ale jeśli wsadzimy żabę do chłodnej wody i zaczniemy ją stopniowo podgrzewać, to gdy żaba zorientuje się, że się gotuje, będzie już za późno na ratunek. Na tej zasadzie Xi Jinping i kierownictwo partii zdają sobie sprawę, że choć atak na pełną skalę byłby najbardziej spektakularny, to z pewnością – ze wszystkich scenariuszy – wywołałby on najbardziej gwałtowną reakcję świata. W tym przypadku orężem Pekinu są zatem cierpliwość i konsekwencja.
Oczywiście kluczowa okazałaby się w tej sytuacji odpowiedź nie tylko Stanów Zjednoczonych, lecz także ich sojuszników.Dla przykładu, Stany mają bazy wojskowe na Okinawie na Morzu Wschodniochińskim, czyli na terytorium Japonii. W przypadku otwartej wojny trudno wyobrazić sobie sytuację, w której armia chińska nie próbowałaby zniszczyć potencjału amerykańskiego poprzez atak na bazy na Okinawie – a przecież taki atak byłby de facto atakiem na Japonię, który zmusiłby Tokio do przystąpienia do wojny.
Pamiętajmy też, że geografia sprzyja Tajwanowi. Desant na wyspę – i to w dodatku wyspę górzystą – byłby operacją niezwykle skomplikowaną. Ponadto,świadomy przewagi Chin, Tajwan od lat polega na tak zwanej „strategii jeżozwierza”, czyli inwestycjach w taki sprzęt wojskowy, który pozwoli mu skutecznie się bronić przed znacznie potężniejszym przeciwnikiem – tak jak jeżozwierz, który po nastroszeniu kolców może odeprzeć atak lwa.
Jeśli nie wojna, to co? Jak przywódcy Komunistycznej Partii Chin wyobrażają sobie ewentualny powrót Pięknej Wyspy do macierzy? Bo precedens już jest w postaci odzyskania Hongkongu od Brytyjczyków.
Hongkong i Tajwan to dwa bardzo różne przypadki. Hongkong został wydzierżawiony przez Brytyjczyków od Chin cesarskich w 1898 roku na 99 lat.W 1984 roku premier Margaret Thatcher podpisała porozumienie dotyczące „zwrócenia” Hongkongu (i zagwarantowania mu 50 lat odrębności od systemu komunistycznego), do którego doszło w 1997 roku. Hipotetycznie, gdyby Wielka Brytania nigdy nie nawiązała stosunków dyplomatycznych z rządem w Pekinie, lecz pozostała przy relacjach z rządem w Tajpej, to – technicznie rzecz biorąc – Londyn powinien „zwrócić” Hongkong „legalnemu” w jego oczach rządowi Chin, czyli Republice Chińskiej (Tajwanowi).
Przywołuję ten przykład po to, aby pokazać, że kwestia prawa międzynarodowego, traktatów i konwencji jest drugorzędna – o losach zarówno Hongkongu, jak i Tajwanu decydowały i będą decydować kalkulacje polityczne. W wyniku takich właśnie kalkulacji Wielka Brytania zdecydowała się na pokojowe przekazanie Hongkongu po 99 latach – lecz ta sama pani premier wysłała brytyjskie okręty do obrony Falklandów w 1982 roku, gdy te zostały zaatakowane przez wojska argentyńskie.
Analogicznie, to, czy Komunistyczna Partia Chin kiedykolwiek zaatakuje Tajwan, będzie kwestią kalkulacji politycznych; to, w jaki sposób odpowiedzą Stany Zjednoczone i ich sojusznicy, również będzie kwestią kalkulacji politycznych. Fakt, iż od 1979 roku nawet sam Waszyngton nie utrzymuje oficjalnych relacji dyplomatycznych z Tajpej (a zatem oficjalnie nie uznaje legalności Republiki Chińskiej), nie ma w tej sytuacji żadnego znaczenia.
A co myślą na ten temat sami mieszkańcy Tajwanu? Czy są wśród nich tacy, którzy powitaliby z radością zjednoczenie dwóch państw chińskich? A może dominuje nieufność? Hongkongowi w końcu obiecano funkcjonowanie w formacie jeden kraj – dwa systemy, ale obietnicę tę złamano i w chwili obecnej Pekin dokręca obywatelom dawnej kolonii śrubę. To samo mogłoby się wydarzyć na Tajwanie.
Narzucone Hongkongowi przez Pekin w 2020 roku nowe drakońskie prawo o bezpieczeństwie narodowym de facto zlikwidowało jego autonomię – był to zarazem gwóźdź do trumny marzeń o pokojowym zjednoczeniu Chin i Tajwanu. Według badań National Chengchi University, jednego z czołowych tajwańskich uniwersytetów, dziś jedynie nieco ponad 1% ludności Tajwanu popiera ideę zjednoczenia.
Na Pięknej Wyspie od lat rośnie w siłę stronnictwo żądające całkowitego zerwania więzów politycznych z kontynentem, ogłoszenia secesji i przemiany Republiki Chińskiej w państwo o czysto tajwańskim charakterze. Jak silne jest w tamtejszym społeczeństwie poparcie dla tej idei?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy najpierw wyjaśnić, że kwestia tożsamości tajwańskiej to jedno, a poparcie dla politycznej niepodległości Tajwanu – to drugie.
Zacznijmy od poczucia przynależności narodowej i kulturowej. Poczucie tożsamości mieszkańców Tajwanu zmieniało się przez ostatnie trzy dziesięciolecia. Ogólny trend jest taki, że coraz mniej mieszkańców Tajwanu odczuwa przynależność do narodu chińskiego, a coraz więcej deklaruje tożsamość czysto tajwańską. Podczas gdy na początku lat 90-tych mniej niż jedna piąta mieszkańców określała się jedynie jako „Tajwańczycy”, dziś jest to aż 80%. Za Chińczyków uważa się dziś jedynie 5% społeczeństwa, zaś mieszaną, chińsko-tajwańską tożsamość wskazuje co dziesiąty mieszkaniec Pięknej Wyspy – trzydzieści lat temu taką opcję wybrała w badaniach niemal połowa ludności.
Poczucie tożsamości niekoniecznie jednak przekłada się na opinie o politycznej przyszłości Tajwanu. Tak jak Pan wyjaśnił, ogłoszenie niepodległości oznaczałoby, że Republika Chińska i jej władze, które uważają się dziś za legalną reprezentację całych Chin, przestałyby istnieć – w to miejsce narodziłoby się zupełnie nowe państwo, Tajwan. Byłby to radykalny krok, który najpewniej sprowokowałby Pekin do użycia siły – zgodnie z narracją Chin Tajwan nie byłby już tylko „zbuntowaną prowincją”, lecz państwem secesyjnym, a na to Pekin nie mógłby sobie pozwolić.
Tajwańczycy zdają sobie sprawę z potencjalnie dramatycznych konsekwencji takiej decyzji i są w swoim podejściu bardzo pragmatyczni. Jedynie 5% społeczeństwa jest za natychmiastowym ogłoszeniem niepodległości, choć aż jedna czwarta Tajwańczyków popiera podejmowanie kroków „ku niepodległości” w przyszłości. Większość społeczeństwa wciąż jednak opowiada się za utrzymaniem status quo. Nie jest to dla nikogo sytuacja idealna, lecz przynajmniej na ten moment pozwala ona Tajwańczykom żyć w pokoju.
Ostatnie pytanie. Jak wedle Pani będzie wyglądać przyszłość stosunków chińsko – tajwańskich? Czego możemy się spodziewać w następnych latach?
Przewidywanie przyszłości stosunków chińsko-tajwańskich przypomina wróżenie z fusów chińskiej – bądź tajwańskiej – herbaty. Warto jednak uważnie przyglądać się temu, co dzieje się w samych Chinach. Wydarzenia ostatniego roku przyniosły niestety bezprecedensowe skupienie władzy w rękach jednego człowieka, Xi Jinpinga, otoczonego zaufanymi ludźmi, którzy w kluczowym momencie mogą nie zdobyć się na powiedzenie słowa „nie”.
Chiny zmagają się z wieloma problemami wewnętrznymi – spowolnieniem gospodarczym, wywołanym utrzymywaną przez dwa lata polityką zero-Covidową, bańką spekulacyjną na rynku nieruchomości czy starzeniem się społeczeństwa. Chiny uwikłane są także w kilkanaście sporów terytorialnych z sąsiadami, z których najpoważniejsze to konflikt o granicę lądową z Indiami oraz konflikty morskie z Japonią, Koreą Południową, Wietnamem czy Filipinami. Lista ambicji terytorialnych Chin jest więc całkiem długa – choć z uwagi na kontekst historyczny i ideologiczny Tajwan zajmuje na niej specjalne miejsce.
Dziękuję za rozmowę.