Trzydzieści cztery miliony lat temu, kiedy już od trzydziestu milionów lat na Ziemi nie było dinozaurów, a zarazem na 25 milionów lat przed pojawieniem się pierwszych człowiekowatych Ziemia przechodziła swoistą metamorfozę. Oto kończyła się epoka eocenu charakteryzująca się stosunkowo wysokimi temperaturami, a zaczynała się epoka oligocenu.
Wszystko wskazuje na to, że w okresie eocenu na powierzchni Ziemi, także na biegunach stałego lodu nigdzie nie było. Mimo to już we wczesnym oligocenie, na krótko po zmianie, lodu stałego było więcej niż obecnie.
Ochłodzenie klimatu, do którego doszło w tamtym czasie, sprawiło, że poziom mórz i oceanów obniżył się o blisko 40 metrów, odsłaniając tym samym dotychczas zanurzone olbrzymie połacie lądu.
Naukowcy analizujący rdzenie pobrane z dna rzeki Mississippi dostrzegli w danych jeszcze jeden istotny proces. Cofanie się linii brzegowej i odsłanianie ogromnych połaci osadów doprowadziło do znacznego uwalniania zgromadzonego w nich węgla do atmosfery.
Warto tutaj zwrócić uwagę na to, że pokrywa lodowa Antarktydy powstała właśnie dzięki długotrwałemu wiązaniu węgla w osadach, przez co był on wydajnie transportowany z atmosfery. Im mniej było węgla w atmosferze, tym mniej działał on jako gaz cieplarniany. To właśnie ten proces doprowadził do nieco chłodniejszego klimatu, jaki panuje na Ziemi od 34 milionów lat i do powstania grubej, stałej warstwy lodu na Antarktydzie. Niestety zmiany te były zbyt gwałtowne dla wielu form życia i doprowadziło do masowego wymierania gatunków.
Czytaj także: Z orbitą ziemską działo się coś osobliwego. Po 56 mln lat mamy podobną sytuację i wiemy, co to dla nas znaczy
Jednak tam, gdzie akcja, tam reakcja. Całe to ochłodzenie musiało doprowadzić do pewnej odpowiedzi środowiska naturalnego. Skoro pojawiły się czapy polarne, poziom wody opadł, a linie brzegowe cofnęły, to wcześniej zanurzone osady, zamieniły się w podmokłe grunty zawierające olbrzymie ilości materii roślinnej, której już woda morska nie była w stanie chronić. Wystawione na działanie tlenu niemal natychmiast stały się siedliskiem wielu mikroorganizmów, które zaczęły zgromadzony w nich węgiel uwalniać z powrotem do atmosfery w postaci — a jakże — dwutlenku węgla. Ten uwolniony gaz na szczęście szybko zaczął robić to, na czym zna się najlepiej, tj. doprowadził do zahamowania procesu ochładzania się Ziemi. To dzięki temu nie stała się ona lodowym światem.
Właśnie to zahamowanie ochładzania się klimatu i uwalnianie dwutlenku węgla widoczne jest w rdzeniach wydobytych z głębokości nawet 137 metrów pod powierzchnią dorzecza rzeki Mississippi. Naukowcy zwracają uwagę, że to właśnie obieg węgla i zmiany w biosferze najbardziej sterują klimatem naszej planety. Teraz chyba jest najlepszy czas, aby sobie to uświadomić, zważając na to, że wskutek ogrzewania planety roztopom podlegają ogromne obszary wiecznej zmarzliny, w których znajdują się olbrzymie ilości węgla. Nie ma wątpliwości, że już teraz mikroorganizmy zawarte w tej glebie ciężko pracują nad uwolnieniem gigantycznych ilości CO2 do atmosfery, co tylko przyspieszy dalsze ocieplanie klimatu.