W 2013 roku sonda kosmiczna Gaia została wyniesiona na szczycie rakiety z powierzchni Ziemi i dostarczona do punktu znajdującego się 1,5 miliona kilometrów od naszej planety na przedłużeniu linii łączącej Słońce i Ziemię. Znajduje się tam tzw. punkt libracyjny L2, w którym grawitacja Ziemi i Słońca się równoważą, dzięki czemu bez użycia dodatkowego paliwa, sonda jest w stanie utrzymywać stałe położenie względem Ziemi. Oczywiście trzeba tutaj dodać, że Gaia nie znajduje się dokładnie w punkcie L2, a raczej wokół niego krąży po eliptycznej orbicie.
Podstawowym zadaniem teleskopu jest katalogowanie położenia, prędkości i ruchu ponad 1,5 miliarda gwiazd w naszym otoczeniu. Dane astrometryczne dostarczane przez teleskop na powierzchnię Ziemi są najbardziej precyzyjnymi danymi tego typu w historii.
Czytaj także: Astronomowie zobaczyli więcej niż kiedykolwiek. Teleskop Gaia nie powiedział jeszcze ostatniego słowa
Można by było pomyśleć, że tak daleko od orbity okołoziemskiej Gaia nie ma prawa trafić na jakiś śmieć kosmiczny czy też przypadkowy meteoroid. Okazuje się jednak, że wszystko jest możliwe.
Obserwatorium kosmiczne Gaia w poważnych opałach
Jak informują naukowcy, w kwietniu 2024 roku niewielki meteoroid uderzył w osłonę przeciwsłoneczną chroniącą instrumenty teleskopu przed promieniowaniem słonecznym, przebił ją i pozostawił po sobie niewielki otwór. Siłą rzeczy, niemal natychmiast instrumenty obserwacyjne wyczuły promieniowanie słoneczne przedostające się do nich przez ten niewielki otwór i spowodowały problemy w realizacji przeglądu nieba.
Co jednak niezwykle ciekawe, nie mówimy tutaj o jakiejś przypadkowo zbłąkanej skale kosmicznej, a o mikrometeoroidzie mniejszym od ziarenka piasku. Problem z tym, że przy prędkościach rejestrowanych w przestrzeni kosmicznej, nawet taki niewielki obiekt jest w stanie doprowadzić do poważnych uszkodzeń.
Okazuje się jednak, że w tym roku nie był to jedyny problem, z jakim musiało się zmierzyć obserwatorium kosmiczne Gaia. Jakby nie patrzeć, zaledwie dni później, na początku maja, w sondę uderzyły także obłoki plazmy wyrzucone ze Słońca w dniach 6-9 maja, dokładnie te same, które spowodowały silną burzę geomagnetyczną i niewiarygodne zorze polarne na Ziemi 10 maja. Tak doświadczona Gaia przez chwilę nie była w stanie realizować swoich zadań obserwacyjnych i pomiarowych.
Czytaj także: Czarne dziury są bliżej, niż się wydawało. Dziesięć razy bliżej
Co więcej, także w maju pojawił się problem z jednym z instrumentów odpowiedzialnych za weryfikowanie detekcji kolejnych gwiazd. Możliwe nawet, że to wspomniana burza doprowadziła do usterki. Efekt? Na Ziemię zaczęły spływać tysiące fałszywych sygnałów. Aby uświadomić sobie, jak poważne problemy mogą takie dane powodować, wystarczy zauważyć, że Gaia wysyła na Ziemię jakieś 25 GB danych dziennie od jedenastu lat. Są to gigantyczne ilości danych. Gdyby sonda zaczęła jeszcze wysyłać także wszystkie fałszywe sygnały, tych danych byłoby nieporównanie więcej, a usuwanie z nich fałszywych detekcji byłoby niewiarygodnie trudne.
Dobra wiadomość jest taka, że naukowcom udało się zdalnie zmodyfikować oprogramowanie tak, aby satelita dalej mógł kontynuować pracę i zbierać dalsze dane. Nawet gdyby jednak to się nie udało, Gaia i tak jest spektakularnym sukcesem. Jakby nie patrzeć pierwotnie miała zakończyć swoją pracę w 2019 roku. Pięć lat po terminie, wciąż dostarcza na Ziemię niezwykle cenne informacje. Można powiedzieć, że od lat działa już na pożyczonym czasie, a wszystkie docierające do nas dane pomiarowe to swego rodzaju bonus. Jeżeli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy po drodze, sonda będzie działała jeszcze do końca 2025 roku.