Niedawno, jak w każdą środę, jechałem samochodem na wieczorną medytację do dominikanów. Tuż przed kościołem zdałem sobie sprawę, że jestem spóźniony, zobaczyłem w myślach zamykające się drzwi świątyni. Postanowiłem pojechać dalej. Pomyślałem, że samotna jazda samochodem w ciszy to także pewien rodzaj medytacji. Minąłem kościół św. Mikołaja i ruszyłem w stronę Warszawy. Na trasie zobaczyłem znak, na którym widniały odległości: Warszawa – 350 km, Budapeszt – 997 km. Pomyślałem, że może niekoniecznie chciałbym jechać do Budapesztu, ale tak niewiele trzeba, by wybrać się gdzieś dalej. W moim umyśle powstał plan.
Gdybym pojechał na wschód, mógłbym w niedługim czasie przejechać Rosję, Syberię, dojechać do położonego nad Morzem Japońskim miasta Nachodka albo do Władywostoku, stamtąd przepłynąć statkiem wraz z autem do Japonii i dalej – na Alaskę, do Anchorage. Następnie przejechać przez dwie Ameryki aż do przylądka Horn i z Punta Arenas, gdzie byłem wielokrotnie w związku z wyprawami polarnymi, do Cape Town i Przylądka Dobrej Nadziei. Po przejechaniu Afryki można wrócić do Gdańska. Oczywiście podczas tej trasy można dowolnie wybierać różne opcje. Zamiast do Anchorage można udać się do Kalifornii czy Vancouver. Można wysłać samochód do Anchorage, a samemu odwiedzić Australię, Polinezję, Wietnam, Chiny czy Kambodżę. Z Przylądka Dobrej Nadziei można na chwilę skoczyć na Antarktydę, jadąc przez Afrykę – odwiedzić Madagaskar.
Często wydaje się, że aby odbyć ciekawą podróż, potrzebne są ogromne pieniądze i najnowszy sprzęt. A może czasami wystarczy się gdzieś spóźnić? Oczywiście upraszczam teraz trochę tę sprawę. Im człowiek jest bardziej aktywny, tym bardziej żyje w siatce wielu zobowiązań: rodzinnych, osobistych, zawodowych, i nie tak łatwo się z niej wydostać choć na chwilę. Ale może czasem, jeśli nie pozostawiamy ludzi z naszymi problemami, podjęcie decyzji o takiej podróży jest możliwe. Wydaje mi się, że punkt ciężkości nie leży w sferze finansów czy przygotowań, ale w tej chwili, kiedy podejmujemy decyzję. Najważniejsza jest nasza wizja drogi i celu. Mnie marzy się rejs dookoła świata, który wymaga wielu przygotowań, nabycia różnych umiejętności, posiadania odpowiedniego sprzętu. Ale może warto to wszystko uprościć, sprowadzić do minimum i zwyczajnie wybrać się w drogę.
Niedawno z zapartym tchem obejrzałem familijny film „Pan Peabody i Sherman”. Tytułowi bohaterowie za pomocą wehikułu czasu trafiają do wnętrza legendarnego konia trojańskiego, poznają Leonarda da Vinci, Tutanchamona i Zygmunta Freuda. Następnego dnia w związku z tym filmem moja lektorka francuskiego zapytała, jakie trzy miejsca w czasie chciałbym odwiedzić. Poczułem, że dla mnie byłby to Wielki Tydzień w Jerozolimie i moment oświecenia Buddy pod drzewem bodhi w Bodh Gaja. Zastanawiałem się długo nad trzecim wyborem. W końcu przyszedł mi do głowy ten pierwszy tydzień, w którym Bóg stworzył świat. Po lekcji języka myślałem też o innych miejscach w czasie, które chciałbym odwiedzić. Byłoby to Westerplatte 1 września 1939 roku, chętnie odwiedziłbym Immanuela Kanta w Królewcu, kiedy pracował nad „Krytyką czystego rozumu”, i Leonarda da Vinci malującego „Mona Lisę”. Warte odwiedzenia są na pewno także zapomniane kultury Majów, Azteków i mityczna Atlantyda. A jakie trzy najważniejsze miejsca w czasie są dla ciebie najważniejsze, drogi czytelniku? Dlaczego właśnie je wybrałeś?
Co by się zmieniło w twoim życiu, gdybyś je zobaczył? Co jest ważniejsze: podróż fizyczna czy duchowa?
Przede mną Odyseja 2015, wyprawa z Santiago de Compostela do Gdańska. Rozważałem dwie trasy: pieszą – wierną szlakowi świętego Jakuba i drugą – podzieloną na etapy piesze, rowerowe i kajakowe. Wybrałem trasę pieszą, którą przemierzyły setki tysięcy pielgrzymów. Pan Emil ze Stowarzyszenia Przyjaciół Dróg Świętego Jakuba w Polsce napisał mi, że cieszy go ten wybór także dlatego, że Góra Chełmska w Koszalinie, przez którą będę przechodził, to miejsce bardziej święte niż samo Santiago. Jak się okazuje, sama droga ma swoją energię, która nas przyciąga i prowadzi.
Myślę, że dotyczy to nie tylko dróg historycznych, ale wszystkich, którymi podążamy w życiu. Projekt Odyseja 2015 będzie związany z edukacją młodzieży, ale myślimy też o grupie 50+. Podkreślamy poszukiwanie wartości, szukamy odpowiedzi na pytanie „Skąd przybywamy i dokąd zmierzamy”. Na podstawie wielu dróg, które przebyłem, stworzyłem szkic metody osiągania celów Biegun, nad którym cały czas pracuję. Wykorzystujemy tę metodę w naszej fundacji, organizując Obozy Zdobywców Biegunów.
Podczas tych obozów uczymy dzieci motywacji, sztuki osiągania celów i pokonywania problemów tak, by nasi uczestnicy dali sobie radę z trudnościami dziś i w przyszłości. Każdy obóz to przygotowanie do wyprawy marzeń. Podróżnicy odwiedzają różne miejsca na mapie świata, uczą się, jak przygotować się do drogi, jak przezwyciężać przeciwności losu, jak walczyć ze strachem i niepowodzeniami. Obóz kończy prawdziwa całodzienna wyprawa. Uczymy też, jak radzić sobie z samym sobą, z emocjami, myślami. Program układamy z doświadczonymi coachami, ale jesteśmy otwarci na inspiracje i sugestie. W tej chwili jedna z uczestniczek obozu przygotowuje się do bardzo ważnej drogi. Patrycja – młoda, inteligentna dziewczyna od lat marzy o podróży do Japonii. Mimo przeciwności losu samodzielnie uczy się japońskiego. Ma w sobie wielką pasję i odwagę, by marzyć i spełniać marzenia. A my staramy się, by marzenie to mogło stać się rzeczywistością.
Jak widzisz, drogi czytelniku, są różne rodzaje podróży. Możesz wybrać jeden z tych wymienionych albo znaleźć własny model i sprawić, by stał się realny.
PS. Jeśli chciałbyś podzielić się swoimi wymarzonymi trzema miejscami w czasie, uwagami na temat Odysei 2015 czy pomysłami na Obozy Zdobywców Biegunów, proszę, napisz do mnie: marek-[email protected]