Wszyscy grzecznie uczyliśmy się na polskim rozróżnienia między autorem wiersza a podmiotem lirycznym, więc nie możemy przyjąć, że to sama Szymborska stała na peronie. A jednak zawsze wydawała mi się królewska. Była absolutną damą – dla tych z nas, które czasami też próbują, ale nigdy im tak nie wyjdzie – niedościgłą. Nie dziwota, że tak dobrze jej szła ta lekkość w ruchu ramion i odwróceniu głowy. Mimo to, a może właśnie dlatego, jestem gotowa założyć się, że i jej królowa rzucała cień, melodramatyczny, z okna skaczący, na torach się kładący, walący w sufit głupią głową. Uspokój się, zwariowałaś, mówimy do siebie, przestań histeryzować. Ogarnij się, jesteś dorosły, strofujemy się w myślach. Ty też masz swojego błazna. Twoja królowa też rzuca cień. I ja też mam swojego.
Tak więc stajemy przed niekonkluzywnym dość pytaniem – kto na tron, kto do ścięcia? A jeśli ten wybór zobaczyć jako mniej zero-jedynkowy – ile rządów dać królowej, ile uwagi cieniowi? Zagłębiać się w swoje nieuchronne życie wewnętrzne czy raczej trzymać głowę ponad powierzchnią wody? Zdejmować pokrywkę, pod którą kipią nasze smutki, lęki czy złości i brać kąpiele w tym wrzątku, czy raczej przyciskać ją z całej siły i zająć się życiem naziemnym? I przede wszystkim: czy ktoś nas pyta o zdanie? Czy rzeczywiście mamy wybór?
Królowa powie, że tak: nie kontrolujesz swoich emocji, ale możesz kontrolować, uczyć się kontrolować i kształtować swoje reakcje. To nieprawda, że zmieniamy się tylko od wewnątrz na zewnątrz, że niezbędne jest wewnętrzne przekształcenie, żeby móc zmienić swoje zachowanie, że muszę spędzić miesiące, lata na kozetce, żeby móc choć raz zachować się inaczej. Możemy używać swojej woli, rozumu, decyzji, żeby się do czegoś zmusić albo przed czymś powstrzymać. Jeżeli sto razy zaweźmiesz się, żeby się nie rozpłakać, kiedy jakiś bałwan ruga cię na zebraniu, staniesz się osobą, która się nie rozpłakuje. Dobrze jest umieć trzymać twarz, trzymać emocje na wodzy i czasem zakładać, jak powiedział mój ortodoksyjny przyjaciel, kłódki na swoje uczucia, pragnienia, nadawać im priorytet lub – przeciwnie – zrzucać je z wokandy.
Ale kim byłabyś beze mnie? – odpowie królowej błazen. Perfekcyjnym planem pięcioletnim? Projektem, w zarządzaniu którym osiągasz założone targety, przy wtórze własnych oklasków? Utapirowaną Carolyn z „American Beauty”, agentką nieruchomości, która w szpilkach odkurza cudzą posiadłość, powtarzając z desperacką pseudopewnością siebie to, co usłyszała na taśmach motywacyjnych: „I will sell this house today, I will sell this house today”? Zdziwiona, kiedy po latach udawania nagle wszystko się sypie, rozwalasz berło na czyjejś głowie, sama rzucasz się na tory? Ciesz się, że biorę na siebie „patos i cały jego bezwstyd”, kiedy ty wklejasz swoje wyprasowane uśmiechy na Facebooka. To ja mówię prawdę; to, czego inni ci nie powiedzą, czego sama sobie nie powiesz.
Tak, wiem, że błazen i królowa, jak freudowskie id i superego, powinni umieć współmieszkać w nas, wspomagani dojrzałym ego. A nawet pójść dalej i jakoś się zjednoczyć. Że powinniśmy przestać uciekać od własnego cienia, a raczej pobiec w jego kierunku, spleść się w uścisku, a już co najmniej długo i głęboko patrzeć sobie w oczy, bez osądu, z miłością. Widziałam to na filmach, czytałam o tym w książkach, a nawet zdarza mi się czasem doświadczyć albo przeczuć, jak to jest. I gdyby ktoś pokazał mi guzik, który mogę wcisnąć, żeby tak się stało, raz na zawsze, przycisnęłabym go. Ale gdzie ten guzik?
Próbujemy mediować między królową i błaznem, szukamy przestrzeni dla błazna w ciasnym grafiku królowej. Piszemy pamiętniki, wiersze lub ich tanie zamienniki, męczymy opisami naszych stanów cierpliwych przyjaciół i przyjaciółki, a kiedy w najpotrzebniejszym momencie wyjadą, ocieramy ukradkiem łzy w żenująco publicznych miejscach. Albo idziemy na całość: wpisujemy w kalendarz spotkania w zaciszu gabinetów i dajemy sobie pięćdziesiąt minut na zwiedzanie swoich wewnętrznych krajobrazów. Dior się rozmazuje na oku, szminka się ściera, krawat się przekrzywia, głos, przed chwilą jeszcze tak dobitny przy omawianiu kolejnych slajdów, teraz słabnie, łamie się, drży. Trzymaj klasę, daj spokój, jak ty się zachowujesz – mówi królowa, ale tym razem jej nie słuchamy, bo jesteśmy zbyt zajęci zwiedzaniem tych krain, w których wszyscy znajdujemy jakąś wersję tego samego – smutku, lęku, odrzucenia, złości. Patrzymy na nasze cienie na torach.
Ale potem otrzepujemy gatki, nakładamy szminkę i wracamy do życia, w którym rządzi królowa.
Biedny błazen, robi z igły widły. Biedna królowa, robi z wideł igłę. Żadne z nich nie ma racji. Kim byliby bez siebie? Dobrze, że nie muszę, ale gdybym musiała wybrać jedno z nich, wybrałabym królową: z tego prostego powodu, żeby nie zwariować. Ale brakowałoby mi mojego błazna, wypatrywałabym swojego cienia. Pisałabym do niego długie listy: „to może śmieszne, ale tęsknię za tobą, wróć. Zapomnij, co mówiłam”. Następnym razem, kiedy zobaczysz swój cień, pokłoń mu się ode mnie.
Mój cień jak błazen za królową.
Kiedy królowa z krzesła wstanie,
błazen nastroszy się na ścianie
i stuknie w sufit głupią głową.
Co może na swój sposób boli
w dwuwymiarowym świecie. Może
błaznowi źle na moim dworze
i wolałby się w innej roli.
Królowa z okna się wychyli,
a błazen z okna skoczy w dół.
Tak każdą czynność podzielili,
ale to nie jest pół na pół.
Ten prostak wziął na siebie gesty,
patos i cały jego bezwstyd,
to wszystko, na co nie mam sił
koronę, berło, płaszcz królewski.
Będę, ach, lekka w ruchu ramion,
ach, lekka w odwróceniu głowy,
królu, przy naszym pożegnaniu,
królu, na stacji kolejowej.
Królu, to błazen o tej porze,
królu, położy się na torze.
Wisława Szymborska