Niedawno zabrałem się na nowo do pracy nad książką „Biegun” – wyniku moich doświadczeń związanych z osiąganiem celów, które często wydają się niemożliwe do osiągnięcia. Można powiedzieć, że ta książka jest dalszym ciągiem „Wyprawy”, która spotkała się z życzliwym odbiorem. Dostałem wiele listów i maili mówiących o inspirującej mocy tej książki, o tym, że dla wielu czytelników była kropką nad „i” i – decydując się na z pozoru zamkniętą drogę – diametralnie zmienili swoje życie. Przyznam, że chociaż jestem bliski ukończenia prac nad „Biegunem”, to cały czas czuję, że czegoś mi w nim brakuje. Dlatego po raz kolejny zabieram się do redakcji.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z ograniczeń. Chociaż byśmy osiągnęli wiele celów z pozoru nieosiągalnych, może być tak, że nadal będzie nam czegoś brakować. Trafiłem ostatnio na niezwykłą historię świętego Graala zapisaną w książce „Drzewo życia i święty Graal”. Legendarny kielich i jego późniejsze dzieje od dawna mnie interesują. Wziąwszy pod uwagę wszystkie mocne i słabe strony tego tekstu, muszę przyznać, że jest to legenda, która daje do myślenia. Według interpretacji autorów książki Sylvii Francke i Thomasa Cawthorne’a, człowiek w XXI wieku niemal doskonale zarządza światem materialnym, trochę gorzej jednak radzi sobie ze światem duchowym. Wydaje mi się, że my, nowocześni ludzie, posthumaniści pełni wiedzy naukowej, socjologicznej, filozoficznej, technicznej, zagubiliśmy łączność z naturą, duchem, a przez to z sobą. Nie jestem specjalistą od duszy ani psychologiem. W tych sprawach kieruję się intuicją. Jest cytat z Biblii, który oddaje sens moich przemyśleń i zawsze mnie inspiruje: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?”. Pytanie, jak nie ponieść tego uszczerbku na duszy, pozostaje otwarte. Nie znam na nie odpowiedzi.
Wiem, że kiedy zdobywałem dwa bieguny w jednym roku, mieszkałem w wynajętym pokoju, w którym miałem jedynie parę książek i trochę ubrań. Teraz od wielu lat zajmuję się remontem domu, urządzaniem ogrodu. Piszę artykuły i książki, prowadzę wykłady, spotykam się z ludźmi. Ale zastanawiam się czasami, czy te sprawy nie stały się ważniejsze w moim życiu niż idee, marzenia. Zdaję sobie sprawę, że życie to nie tylko zdobywanie biegunów i wielkie wyprawy, lecz także – a może przede wszystkim – zwykła codzienność, która po latach wydaje się monotonna. Może, tak jak często radzę innym, powinienem stanąć na chwilę, przyjrzeć się temu wszystkiemu i postarać się odnaleźć swój biegun.
Trop, za którym od dawna podążam, to związanie Graala z białymi, lodowymi przestrzeniami. Dochodząc na bieguny Ziemi, nie pomyślałbym, że mogą mieć jakikolwiek związek ze świętym Graalem. Ale taki wniosek wysnuwają autorzy tego tekstu. Mowa tu zwłaszcza o zjawisku zorzy polarnej i pola magnetycznego. „»Jeśli chcesz znaleźć świętego Graala, musisz zajrzeć w głąb norweskich fiordów!«. Słowa te zostały wypowiedziane do kogoś, kto nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo są trafne. Cóż takiego znajduje się w głębi fiordów i jezior północy? Odblask promieni zorzy polarnej!” – mówi fragment rozdziału dwunastego.
Już od dawna miałem poczucie, że pusta przestrzeń Arktyki i Antarktydy nie jest wcale taka pusta, że tkwi w niej niesamowity potencjał. I być może pozorna pustka duchowa, która nas teraz otacza, też nie jest wcale taka pusta. Być może uda się nam odzyskać wartości i zwrócić się ku nim. Żyjemy w trudnych czasach. Wydaje się, że ten konsumpcyjny model świata i człowieka się wyczerpuje. Dlatego pojawia się strach: co będzie dalej? Ale jak to często bywa, nawet najgorszy kryzys jest szansą na znalezienie nowych rozwiązań.
Kiedy wszystko układa się po naszej myśli i wierzymy tylko we własne możliwości, wręcz w swoją nieomylność, to często cierpią na tym nasze związki rodzinne, przyjacielskie, relacje ze współpracownikami. Kiedy tracimy pewność siebie (i grunt pod nogami), zacieśniamy więzi, bardziej dostrzegamy i szanujemy drugiego człowieka. Przekonujemy się, że nie jesteśmy samotną wyspą. Pokazały to kryzysy w Hiszpanii czy Grecji: sąsiedzi wyświadczają sobie drobne przysługi, dbają o siebie nawzajem i pomagają sobie. W sytuacji kryzysu często wracamy do natury i sfery duchowej swojego życia.
Myślę, że mojej książce właśnie tego brakuje: pełnej perspektywy, dostrzeżenia warstwy duchowej. Poza przemyśleniem celów czysto materialnych czy ambicjonalnych warto dokonać inwentaryzacji swojego wnętrza i zobaczyć, czy czegoś tam nie brakuje. Może spokoju? Może harmonii? Może miłości? Może czegoś jeszcze innego. Nie śpieszmy się, by to natychmiast nazywać i zbudować plan drogi do duchowego bieguna. Starajmy się to robić powoli, w spokoju, z namysłem, rozważnie, biorąc pod uwagę innych ludzi. To również dla mnie nowa rzeczywistość. Staram się ją poznawać i uczyć się, jak się w niej poruszać. Tak naprawdę najważniejszą w życiu wyprawą jest podróż do swojego wnętrza. Ale jak ją odbyć? Jak w nią ruszyć? Z kim rozmawiać? Jak w zgiełku usłyszeć swój głos? Nie jest to wcale takie proste.