Samochód połyka kilometry, wtapiając się w pejzaż. Lasy, szachownica pól, miasteczko i znów lasy. Monotonnie i sennie. Nagle jakiś ruch. To przydrożna dziewczyna, macha, chcąc zwrócić na siebie uwagę kierowców. Naszą też. Tym bardziej że jesteśmy aktualnie jedynym samochodem na jej widnokręgu. Zwalniamy, podziwiając figurę i urodę młodej dziewczyny. My też przyjaźnie jej machamy. Czemu nie? Kobieta jest młoda, ładna, o śniadej skórze. Raczej na pewno nielegalnie przekroczyła granicę, aby tu, przy drodze, uprawiać najstarszy zawód świata. Kiedy spostrzega na naszym busie napis Policja, znika w lesie, gubiąc po drodze szpilki. Samochód mknie dalej, za oknem coraz mniej widać, zmierzcha. Mamy na pokładzie „jeńca” zatrzymanego do mojej sprawy. Nie było łatwo go schwytać.
W pomysłowy sposób chciał zarobić na życie: dzwonił z budki telefonicznej w centrum Wrocławia do warszawskiego biznesmena, żądając od niego pieniędzy w zamian za powstrzymanie śmiertelnego komando, które jechało z Moskwy wykonać zlecenie polegające na bezwzględnym i bezzwłocznym odstrzeleniu wskazanego celu. Tym celem zaś był biznesmen. Tylko mój „jeniec” był władny powstrzymać egzekucję. Za drobne kilka złotych. Negocjacje z nim prowadzone pod naszą kontrolą stanowiły dosyć skomplikowaną operację. Nie było wiadomo, z czym mamy do czynienia. Czy naprawdę ktoś chce zlikwidować pokrzywdzonego? Jego firma prowadziła interesy, m.in. z Rosją i krajami wschodniej Europy. Może się komuś naraził? A może rzeczywiście jakaś grupa chce wymusić od majętnego człowieka haracz? Trzeba było wykonać wiele działań, aby sprawdzić wszystkie wątki; m.in. należało umiejętnie prowadzić rozmowy z tajemniczym szantażystą.
Szybko udało się ustalić, że sprawca dzwoni z budek telefonicznych we Wrocławiu. Błyskawicznie nawiązaliśmy kontakt z tamtejszą jednostką. Wskazaliśmy konkretną budkę. Oczywiście za pomocą rozmów telefonicznych. To była taka telefoniczna sprawa. Szantażysta, bardzo pewny swego, miał nadzieję, że odległość między naszymi miastami i forma komunikacji dają mu bezkarność. O swojej pomyłce przekonał się następnego dnia, gdy miał omówić szczegóły przekazania pieniędzy. Został zwinięty niemalże z budką i jej okablowaniem, ze słuchawką w ręku.
Pozostało podziękować wrocławskim kolegom i odebrać naszą „przesyłkę”. Im szybciej, tym lepiej, mamy tylko czterdzieści osiem godzin na wyjaśnienie sprawy. Trzeba się pofatygować osobiście. Dostaję zgodę na działania na terenie innych województw, eskortę w postaci drużyny realizacyjnej wraz z oznakowanym busem, dostosowanym do przewożenia osób zatrzymanych. Moja eskorta to doskonale wyszkoleni i wyekwipowani koledzy. Zastanawiałem się, kogo zastanę na wrocławskim „dołku”. Zatrzymany okazuje się obywatelem Białorusi. Nie ma żadnych notowań, ani w Polsce, ani w Rosji, ani w swoim kraju. Przez jakiś czas pracował „na czarno” na budowach. Ale pracy było coraz mniej, więc wpadł na swój rzekomo genialny pomysł. Gdy go zobaczyłem po raz pierwszy, aż było mi go żal. Drobny, o inteligentnej twarzy i ciemnych, zrezygnowanych oczach. Z przerażeniem wpatrywał się w zamaskowane kominiarkami twarze, broń maszynową i sterczące na udach kolby pistoletów eskorty. Nie był to żaden bandyta, tylko zdesperowany człowiek, który po prostu wpadł na głupi pomysł.
A teraz tkwi w aresztanckim przedziale naszego samochodu. Nie wie, co go czeka. Polskie więzienie czy deportacja? Obywatele Rosji, Ukrainy czy Białorusi, jeśli nabroili w Polsce, woleli siedzieć w naszych więzieniach. Natomiast bardzo obawiali się deportacji do swoich krajów. Nasz zatrzymany miał nad czym myśleć. Ja wiem, że za próbę szantażu dostanie niski wyrok, może nawet w zawieszeniu.
Jedziemy, godziny mijają, a natura daje o sobie znać. Procedura i regulamin nakazuje, że konwój z zatrzymanym może stanąć tylko w jednostkach policji. Tylko tam można ulżyć pęcherzom. Do najbliższego komisariatu jest daleko. Szkoda czasu. Czniać regulamin. Zatrzymujemy się w szczerym polu. Gdy pozbywam się nadmiaru płynów i związanego z tym nieznośnego ucisku, od razu optymistyczniej człowiek patrzy na świat. Proponuję kolegom, abyśmy pozwolili skorzystać z takich samych dobrodziejstw naszemu jeńcowi. Jest sam, nas jest wielu i w końcu żaden z niego bandyta, tylko zwykły oszust. Zresztą nasz aresztant został uprzedzony, że w razie próby ucieczki zostanie użyta wobec niego broń palna. Patrzył wtedy na groźne sylwetki konwojentów, na wrogo błyszczące oczy w szparach czarnych kominiarek, na ściskane fachowym chwytem pistolety maszynowe. Potwierdził to wtedy tak energicznym skłonem głowy, że aż mu się grzywka zmierzwiła. Nie, nie ma obawy. Ten człowiek na pewno nie będzie uciekał.
Szczękają drzwiczki samochodu, zwalista postać w kominiarce otwiera więzienną kratę.
– Wysiadaj! – warknął konwojent. Jeniec zamrugał oczami. Widział falujące łany zbóż, a w oddali ciemną bryłę lasu. Ani jednej chałupy. Pustka. I kilka zamaskowanych postaci. Zbladł i wtulił się w ścianę.
– Później nie będzie już postoju – namawiam. Zatrzymany nie chce wysiąść. Trzęsie się jak galareta, mruży oczy, usiłując powstrzymać cisnące się łzy. Zamykamy drzwi. Ruszamy dalej, po kilku godzinach jesteśmy na miejscu. A ja dopiero poniewczasie uświadamiam sobie, jak wyglądała ta scena z jego punktu widzenia. Też bym nie wysiadł.