„Niewolnica Isaura” podbiła serca Polaków w PRL-u

30 lat temu pewna para Brazylijczyków stała się w Polsce bardziej popularna niż brazylijscy piłkarze. Łzawą telenowelę śledziły z zapartym tchem miliony Polaków znużonych szarością PRL-u.

Nasze życie się skończyło, bo skończył się serial „Niewolnica Isaura” – oznajmiła grobowym głosem Wisława Szymborska, odwiedzając z równie zrozpaczonym pisarzem Kornelem Filipowiczem poetkę Ewę Lipską. Ich życie (a także 81 procent rodzimych telewidzów) od 19 lutego do 28 maja 1985 r. płynęło w rytmie telenoweli o białej niewolnicy prześladowanej przez jej właściciela, okrutnego plantatora. Pierwszy z wielu latynoskich seriali, jakie miały do nas trafić, okazał się socjologicznym fenomenem spektakularnie wpisanym w historię polskiej telewizji.

Owa sympatia Szymborskiej do brazylijskiego serialu byłaby – parafrazując słowa pewnego recenzenta filmu – kolejnym dowodem na nieskuteczność 40-letniego wysiłku Polski Ludowej w „konstruowaniu nowej świadomości kulturalnej mas”, gdyby nie przypisać słów poetki jej poczuciu humoru i słabości do kiczu. Bo „Niewolnica Isaura” systematycznie stawała pod pręgierzem oskarżeń o kiczowatość. Czy taka była? Gdyby odwołać się do tytułu książki Abrahama Molesa „Kicz, czyli sztuka szczęścia”, to tak. W czasach schyłkowego PRL-u, kolejek i wiecznego deficytu Isaura dała nam sporo szczęścia. Złośliwi dodaliby, że lekko zezowatego.

 

KOPCIUSZEK Z BRAZYLII

W lutym 1985 roku prognoza (szklanej) pogody nie przewiduje nadejścia brazylijskiego tornada – zapowiedź magazynu „Antena” sugeruje temperaturę umiarkowaną, bo „nie jest też arcydziełem 15-odcinkowa »Niewolnica Isaura«, ale zapewne znajdzie ona dość liczną widownię, bowiem takie seriale mimo wszystko się ogląda”. „Antena” nie zdaje sobie sprawy, że ten serial będzie oglądany prawie przez wszystkich.

Jak do nas trafił? Ponoć wyglądało to tak. Jest rok 1984, telewizyjne targi w Cannes, sąsiadujące stoiska polskie i brazylijskie zioną pustką. Roberto Filipelli z Brazylii prosi Lwa Rywina, by coś od niego kupił. Pokazuje fragment „Isaury”. „Nie mogę, bo by mnie rozszarpali, że wydałem pieniądze na coś takiego” – odpowiada Polak. Dostaje odcinek za darmo. A resztę, zapewne, w dużej promocji. Tak się składa, że dyrektor telewizyjnej „Jedynki” szuka filmu na wtorkowy wieczór. Dostaje „Isaurę”, która z zapchajdziury staje się królową ramówki.

Taka kopciuszkowa opowieść dobrze wpisuje się w kontekst telenoweli, ale podważa profesjonalizm ludzi z polskiej telewizji. „Niewolnica Isaura” była bowiem Kopciuszkiem, ale tylko w Brazylii, w roku 1976. Kiedy powstawała ta luźna adaptacja XIX-wiecznej powieści pisarza abolicjonisty Bernardo Guimaraesa, brazylijskie Globo TV nie wiązało z nią szczególnych nadziei. Przeznaczona na osiemnaście godzin, miała być dość przeciętną produkcją kostiumową, choć wyszła spod ręki fachowców. W rolach głównych pojawili się 18-letnia debiutantka Lucelia Santos oraz doświadczony aktor filmowy i teatralny 43-letni Rubens de Falco. Emitowany codziennie serial nieoczekiwanie szybko stał się sukcesem. Najpierw lokalnym, potem międzynarodowym. „Niewolnica Isaura” podbija Amerykę Łacińską, potem zniewala Zachód (Francja, Włochy, Belgia, Austria,

„Czyż mój mąż nie przypomina Leôncia? Przesyłam zdjęcie – Barbara T.”

Finlandia) i „kraje demokracji ludowej” (CSRS, Węgry). Gdzie się pojawia (do dziś łącznie w 130 krajach!), wywołuje „isauromanię” o różnych objawach. We Francji w godzinach emisji spada liczba wypadków samochodowych. Na Kubie imieniem Leôncio zostaje nazwana odmiana tropikalnej grypy (fanem serialu w 1984 r. jest sam Fidel Castro). W Chinach Lucelia Santos jako pierwsza w historii dostaje nagrodę dla zagranicznej aktorki (głosami… 300 mln ludzi!). Na Węgrzech widzowie zbierają pieniądze na wykup Isaury i wysyłają do MSZ – ministerstwo zaprasza za nie aktorów nad Balaton. Przykładów takich było więcej, trudno uwierzyć, że producenci się nimi nie chwalili. Zwłaszcza że Globo TV był już wtedy jednym z największych graczy na telewizyjnym rynku. Prawdopodobnie Rywin wahał się przy zakupie, bo szczerze wierzył, że polski widz przyzwyczajony do niezłych zagranicznych i naprawdę dobrych rodzimych seriali nie będzie chciał oglądać brazylijskiego ckliwego tasiemca.

 

Z POLAKAMI W TLE

Telenowela, powstająca w krajach Ameryki Łacińskiej (głównie Wenezueli, Argentynie, Brazylii i Meksyku) od lat 60., na przełomie 70. i 80. przeżywa złoty okres. Wtedy to m.in. tworzy swój wzorzec fabularny (historia miłosna z licznymi przeszkodami) i rozwija specyficzny „język”, z długimi ujęciami na czele. I to właśnie nieznajomość tej konwencji stała się w Polsce jedną z przyczyn oskarżeń o kicz.

Zresztą do rozwoju gatunku (i Globo TV) przyczynili się też Polacy. Zwłaszcza Zbigniew Ziembiński (1908-1978), aktor teatralny i filmowy oraz najmłodszy w II RP reżyser. Do Brazylii trafił w 1941 r. Szybko nauczył się języka i już w 1943 r. wystawił w Rio de Janeiro pierwszą sztukę. Do historii przeszedł jako „ojciec teatru brazylijskiego”, jego reformator i wychowawca nowych pokoleń aktorów, reżyserów i scenografów. Ważny rozdział jego kariery zawodowej to praca w telewizji. W Globo zaczyna jako aktor, ale szybko staje się dyrektorem artystycznym. Czasem reżyseruje, m.in. telenowelę „O Rei dos Ciganos” (1967), gdzie również gra i to razem z Rubensem de Falco, jednym ze swoich uczniów. Filmowy Leôncio podczas wizyty w Polsce nieustannie to podkreślał. Zaś sama Lucelia Santos wspominała legendarnego makijażystę Globo TV Erica (właściwie Stanisława) Rzepeckiego, dzięki któremu sporo o Polsce wiedziała.

 

„Kochana Isauro i Leôncio drogi serdecznie dziękujemy za przyjazd w te progi daliście nam chwile niezapomniane na zawsze w pamięci serial ten pozostanie”

Jednak w lutym 1985 r. nic nie wskazywało na to, że Brazylijka niebawem skonfrontuje te opowieści z rzeczywistością PRL-u, bo polska telewizja z „Niewolnicą Isaurą” nie wiązała dużych nadziei… Dział programowy dokonał zmian w długości odcinków. Pierwotny serial ma sto 15-minuto- wych, w wersji „europejskiej” – 30 półgodzinnych (skrócono go o czołówki i nieco scen wyglądających na zbędne). Z nich polska telewizja robi 15 odcinków godzinnych, co dynamizuje akcję. Telenowela ma szansę na sukces, bo jest pokazywana w tzw. prime time (20.15) przez Jedynkę (program 2 nie obejmuje całego kraju i ma bardziej ambitny profil). Poza tym „Niewolnica Isaura” to serial, a właśnie seriale widzowie lubią najbardziej.

Już pierwszy odcinek osiąga oglądalność powyżej średniej (43 proc.), a potem słupki rosną. Dlatego trudno uwierzyć, że poważnie noszono się z zamiarem przerwania emisji telenoweli. Przekraczające 90 proc. wyniki oglądalności serialu i ich średnia wynosząca 81 proc. pozostają rekordowe w historii TVP Choć wtedy wcale nie wyjątkowe, bo tylko niewiele mniej miały seriale „Pogoda dla bogaczy” (78 proc.), „Trzecia granica” (76 proc.) czy „Kojak” (76 proc.). Ich wskaźniki wynikają po części ze skromnej oferty programowej i braku wyboru. Brazylijski serial wyróżnia dodatkowo to, że tej oglądalności towarzyszy równie wysoka ocena widzów. 71 proc. z nich ocenia go jako bardzo dobry, co pozwala nieznacznie (1 proc.) wyprzedzić „Polskie drogi”.

 

WIDZOWIE LISTY PISZĄ

Fenomen „Niewolnicy Isaury” polega też na tym, że rekordowa (nawet do 16 proc.) widownia oglądała poranną emisję, a część widzów zasiadała przed telewizorem dwukrotnie! Seans w ramach tzw. kina dla drugiej zmiany (o 9 rano) wymuszają odbiorcy listami typu: „Droga Telewizjo! My, trzytysięczna załoga Zakładów Przemysłu Odzieżowego »Bytom« w Bytomiu, zwracamy się z uprzejmą prośbą o nadawanie filmu »Niewolnica Isaura« dla drugiej zmiany, ponieważ oglądamy co drugi odcinek. Serial ten jest bardzo ciekawy i chcielibyśmy poznać dalsze losy bohaterów tego serialu w całości”.

Prośbę uwzględniono. Od 6. odcinka losy Isaury można śledzić od rana. Konsekwencją był kolejny apel: „Litości, nie opowiadajcie, co się będzie działo w kolejnym odcinku tym, którzy będą go oglądać dopiero wieczorem”. Niestety, ów list nie dotarł do jeszcze niepiśmiennych przedszkolaków – odbierani przez mamy, streszczają premierowy odcinek obejrzany rano z opiekunkami.

Bywały i prośby o częstszą emisję (np. dwa odcinki naraz), różnie motywowane. Jedna czytelniczka pisała o pożerającej ją ciekawości. Druga – że co wtorek mąż zapowiada, że nigdy więcej, „bo już nie może patrzeć na te gęby”. Ona też niby nie może, ale za tydzień telewizor znowu „gra na całego”. Dzięki częstszej emisji prędzej skończyłyby się te domowe konflikty.U innych widzów było odwrotnie. „Przez ten serial nawet pogodziłam się z mężem” – pisali. Cóż, „isauromania” nie na każdego działa tak samo.

Co więcej, nie działała na wszystkich. „Przegląd Tygodniowy” rzuca pomysł zbiórki pieniędzy na wytoczenie sprawy sądowej osobom odpowiedzialnym za zakup serialu. „Polityka” protestuje przeciwko (ponoć już planowanej) powtórnej emisji tego „nudziarstwa ociekającego sentymentalizmem i kiczem”. Co prawda w kwietniu PAP ostrzega (uspokaja?), że serial stopniowo traci oglądalność (6. odcinek zgromadził przed telewizorami 84 proc. dorosłych Polaków, ale bardzo usatysfakcjonowanych było 78 proc.; 7. oglądało 74 proc., ale tylko 77 proc. z nich wystawiło mu oceny bardzo dobre; oznacza to, że serialowi ubyło 2,5 mln zadowolonych widzów), czemu jednak przeczą np. tłumy oglądające go w holu gmachu Polskiego Radia.

„Polityka” w tekście „Pozwól mi się wzruszyć” relacjonuje redakcyjną debatę. Tytuł (cytat z serialu) jest przewrotny, bo uczestnicy dyskusji nie pozwalają widzom wzruszać się „Isaurą” – uważają, że w ogóle nie powinno się jej pokazywać. To wówczas pada wspomniana fraza o nieskutecznym kształtowaniu „nowej świadomości kulturalnej mas”.

 

Widzowie oglądają jednak dalej, bo serial trafia w ich potrzeby, w gust niekoniecznie, za to na pewno – w swój czas. Statystyczny widz „Niewolnicy Isaury” przypomina dzisiejszego modelowego odbiorcę polskich seriali: kobieta po pięćdziesiątce, gorzej wykształcona mieszkanka małego miasta lub wsi. Obraz wyłaniający się z listów czy wypowiedzi uczestników sondaży jest jednak bardziej skomplikowany: „Ludzie chcą czegoś, co nie przypomina im codzienności przeżywanej w Polsce”; „Chociaż to wszystko jest naiwne, ale lubię ten film, mogę się trochę pośmiać i pozłościć, podenerwować”; „A że bajka? Nawet dorośli bajki lubią, cóż dziwnego, bajki są piękne i wszystko jest możliwe”.

Chodzi zatem o eskapizm, nacisk na emocje, ale też świadomość konwencji. „Niewolnica Isaura” na tle ówczesnej oferty telewizyjnej jest rzeczywiście inna: wystarczająco egzotyczna, żeby przez godzinę tygodniowo zapomnieć o szarzyźnie PRL-u, ale i swojska, choćby przez rozpoznawalne schematy (Kopciuszek, Piękna i Bestia). Uruchamia emocje, ukryte tęsknoty i zakazane pragnienia. Potwierdza pożądany (zwłaszcza w czasach chaosu) porządek świata, w którym dobro ostatecznie zwycięża zło, choć wcześniej pozwala pokibicować tym złym, bo ci (diaboliczni Leôncio i Rosa) zawsze są ciekawsi od dobrych (anielscy Isaura i Alvaro). Mężczyźni marzą o władzy, jaką plantator ma nad niewolnicą. Kobiety – o byciu zniewoloną przez człowieka, który kocha do szaleństwa (i po grób). Wyraźną sympatię Polek do Leôncia (i brak zrozumienia dla kochającej mdłych amantów Isaury) Krzysztof Teodor Toeplitz tłumaczył tęsknotą emancypantek za słodkim draniem, czyli tradycyjnym modelem męskości. Inni sentymentalną i aseksualną miłość Isaury i Alvara traktowali jako antidotum na nadmiar nagości i wulgarnego seksu w polskich filmach.

Psychologiczne mechanizmy projekcji i identyfikacji ujawniają się na różnych poziomach. Stąd dla niektórych Isaura to także metafora Polski, a Polacy to „niewolnicy” wobec „panów”, czyli władzy… Bywały i osobiste utożsamienia: „Czuję się jak ta Isaura, jest poniżana, zagoniona przez Leôncia. Mężczyźni potrafią być okrutni. Doświadczyłam tego na sobie”; „To Leôncio został niewolnikiem, można powiedzieć: niewolnikiem miłości. Jak mężczyzna mocno kocha, to zostaje niewolnikiem. Na ten temat mogę coś powiedzieć”.

Współczucie dla Isaury rodziło też pytanie: „Jak ona była niewolnicą, to kim ja jestem?”. Ów brak wolności był przez widzów różnie rozumiany: w kontekście politycznym, nielubianej (źle opłacanej, marnotrawionej) pracy, ciężkich obowiązków domowych czy niemożności normalnego zrobienia zakupów.

Znaczące, że część widzi zachowawczy abolicjonizm serialu (i powieści napisanej kilkanaście lat przed zniesieniem niewolnictwa), ujawniając jego rasistowski podtekst: „Isaura była biała, to nie mogła być niewolnicą. Jako kobieta biała tylko przypadkowo była niewolnicą”. Czy losem czarnej przejęłoby się pół świata?

Widzą też, że w finale triumfuje nie tyle sprawiedliwość, ile pieniądze: dobry i bogaty Alvaro przejmuje plantację złego Leôncia bankruta. To mimowolna zapowiedź nadciągającego kapitalizmu.

„Rozumiem, że pan Leôncio tylko grał rolę takiego niedobrego człowieka, ale niestety, nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Za dużo przez niego nabrałam kropli uspokajających. Nigdy go nie polubię”

 

Z JARUZELSKIM CZY Z WAŁĘSĄ?

Wcześniej jednak niż efekty działania gospodarki wolnorynkowej, Polacy odczują na co dzień skutki zniewolenia przez Isaurę. Nasilone we wtorki: fryzjerka o 19.30 odmawia obsługi, socjologowie skracają konferencję naukową, by każdy wrócił na czas, wyludniają się ulice (tak jak w czwartkowe wieczory 20 lat wcześniej podczas emisji „Kobry”). Ludzie dyskutują o serialu, omawiają odcinki, zakładają się, co będzie dalej. Isaura staje się marką, patronką sklepów i kwiaciarni, można nią umyć włosy i namydlić ciało. Schrupać jako (słodkie) jabłko Bella Isaura albo (gorzko) zażartować: „Kto wyzwoli Isaurę? Armia Radziecka”.

 

Zarabiają i pisma, zaraz po zakończeniu emisji drukując w odcinkach literacki pierwowzór. Pod koniec roku w prestiżowej KIK-owskiej serii ukazuje się wydanie książkowe powieści. 100 tys. egzemplarzy znika błyskawicznie, więc następuje szybki (choć papier deficytowy) dodruk. Prasa apeluje, by urzędnicy wychodzili naprzeciw potrzebom rodziców, chcącym nowo narodzone córeczki nazwać imieniem Isaura. Ci mają wątpliwości, ale z pomocą przychodzą językoznawcy: ta żeńska odmiana imienia Isaurus (tzn. ktoś pochodzący z miasta Isaura w górach Taurus) może być stosowana, byle przez „z”. Pierwsza Izaura rodzi się we Wrocławiu, potem dołącza Tobiasz, popularne są też Malwiny. Leôncio się nie przyjmuje, choć w jednym z osiedlowych sklepów ekspedientka jego imieniem nazywa mielonkę.

„Po raz pierwszy od dawna udało się osiągnąć porozumienie narodowe na wspólnej platformie. A tą platformą jest miłość do ciebie” – pisze do siostry Isaury w imieniu „trędowatej” Stefci Rudeckiej jeden z satyryków. Wszyscy kochają Isaurę, ale najbardziej telewizja, która dzięki niej poprawia sobie (nadszarpnięty zwłaszcza czasem stanu wojennego) PR. Ankietowani piszą: „Z zainteresowaniem zacząłem oglądać telewizję”, „Coraz prawdziwsze te informacje”… Telewizja idzie za ciosem i zaprasza głównych bohaterów. Emocje i reakcje, jakie w końcu maja budzi ich pojawienie się w paru polskich miastach, porównywalne są z pielgrzymkami papieskimi.

„Jesteśmy zaskoczeni serdecznością, dowodami sympatii, jakie spotykają nas tutaj od wylądowania na lotnisku. Naprawdę jesteśmy zaskoczeni, a nawet nieco przerażeni” – mówi Santos. Wszędzie towarzyszy jej i de Falco tłum wielbicieli, uniemożliwiając zwiedzenie czegokolwiek. W Krakowie w ewakuacji z Rynku pomaga 300 zomowców. W Częstochowie aktorom nie udaje się nawet wyjść z samochodu. W warszawskim liceum im. Ruy Barbosy uczniowie, machając legitymacjami, bezskutecznie próbują przebić się przez mur fanów i podwójny kordon MO. Notabene, był to dzień ustnych matur, które pewnie w historii szkoły były jednymi z najkrótszych. Tłum omal nie udusił swojej idolki, omdlałą ochroniarz musiał zanieść do samochodu. W Łodzi aktorzy odwiedzają budowę szpitala-pomnika Centrum Zdrowia Matki Polki (za bramą wiwatujący tłum), wpisują się do kroniki wydarzeń budowy i zapoznają z „tym ogromnym, wznoszonym w niespotykanym tempie” przedsięwzięciem. „W imieniu Komitetu ds. Radia i Telewizji, Polskiego Radia i Telewizji” przekazują na rzecz budowy „wpłatę z funduszu wypracowanego przez załogę Komitetu ds. Radia i Telewizji”. Kamera Dziennika TV nie pokazuje, że zgromadzony tłum wyważa bramę i biegnie w stronę ulubieńców – ci, przerażeni, razem z ochroną, uciekają do samochodów.

Okrzyki: „Uwolnić Isaurę!”, „Nasz Leôncio, nasza Isaura!”, „Chcemy ich zobaczyć!” zagłuszają konferencję prasową na warszawskim Ursynowie i towarzyszą gościom co wieczór pod hotelem.

Tournée krytykuje Radio Wolna Europa (bo to igrzyska zamiast chleba), ale krąży i plotka, że aktorka demonstracyjnie nie wita się z gen. Jaruzelskim, za to prywatnie odwiedza Lecha Wałęsę (w rzeczywistości nie spotyka ani jednego, ani drugiego).

„Po nocach nie śpię, chcę, żeby zwyciężyła miłość i sprawiedliwość. Cierpię, przeżywam, rozchorowałam się, rodzice musieli mnie zabrać do lekarza. Jeżeli to się dobrze nie skończy, nie odzyskam spokoju nigdy w życiu”

 

ZASKAKUJĄCE PAMIĄTKI

Brazylijska para odwiedza zakłady pracy, tańczy i pozuje do zdjęć (np. ona w dybach, on z pejczem). Z Polski, prócz wrażeń, wywożą trochę suwenirów, a wcześniej w telewizji zapowiadają ostatni odcinek serialu. Potem życie Wisławy Szymborskiej i milionów widzów się kończy, choć niektórzy na tej śmierci zarabiają (hitem koszulka „Lato bez Isaury”), a telewizja próbuje reanimacji, emitując kolejne seriale brazylijskie: „W rytmie disco”, „W kamiennym kręgu”, „Panna dziedziczka”. Jednak ani one, ani żadne inne seriale (z „Dynastią” włącznie) nie powtarzają sukcesu „Niewolnicy Isaury”. Nie mogą, bo rewolucja wideo, rozwój TV satelitarnej i kablowej zmieniają rynek. I wyzwalają widza spod władzy jednego nadawcy.

Dowodem na to, że „Niewolnica Isaura” ma tylko jedno polskie życie, jest emisja przez TV Puls 100-odcinkowej wersji serialu (2005 r.). Przechodzi bez echa, podobnie jak nowa (2004 r.) adaptacja powieści, w której de Falco gra swą ostatnią rolę, ojca Leôncia

To życie odbija się echem w utworach osadzonych w późnym PRL-u (jak powieść „Piaskowa góra” czy film „Być jak Kazimierz Deyna”). Przede wszystkim jednak – w metrykach polskich Isaur i Izaur. Zaskakujące, że ich liczba (powyżej 60) wzrasta, choć wydawałoby się, że niektóre, z osiągnięciem pełnoletności, zechcą się spod jarzma tego imienia wyzwolić. To intrygujący dowód poserialowego życia Isaury, którego z pewnością nie przewidział żaden scenarzysta.