Spośród współczesnych polskich uczonych dwóch jest wymienianych jako możliwi laureaci Nagrody Nobla. Pierwszy z nich, prof. Krzysztof Matyjaszewski, mieszkający od ponad 30 lat w USA, opracował technologię polimeryzacji rodnikowej, pozwalającą na uzyskanie polimerów o niespotykanej budowie i właściwościach. Dzięki temu m.in. znacznie obniżone zostały koszty produkcji farb i lakierów. Matyjaszewski jest jednym z czterech najczęściej cytowanych chemików świata i już w 2008 r. media wspominały o nim jako potencjalnym nobliście.
Podobne nadzieje wiązaliśmy z prof. Aleksandrem Wolszczanem, który w 1990 r. odnalazł na nieboskłonie pierwsze planety poza Układem Słonecznym, krążące wokół pulsara PSR B1257 + 12. Wkrótce zaczęto znajdować coraz to nowe układy planetarne, a szacowny miesięcznik „Astronomy” zaliczył Polaka do 25 odkrywców wszech czasów.
Kilka lat temu Wolszczan nieopatrznie wrócił do kraju, gdzie został przeczołgany przez polityków, media i kolegów za to, iż niegdyś współpracował z kontrwywiadem PRL. Czym prędzej wrócił do USA. Ta rozsądna decyzja teoretycznie mogła mu otworzyć drogę do najważniejszej nagrody w świecie nauki (w praktyce został pominięty przy przyznawaniu Nagrody Nobla 2019).
Pochodzący z Polski uczeni dostają Nobla bowiem tylko wtedy, gdy emigrują stąd na stałe.
Maria Skłodowska-Curie nie mogłaby studiować w Polsce
W dziedzinie literatury Polacy zdobyli całkiem sporo Nobli – Sienkiewicz, Reymont, Miłosz, Szymborska, Tokarczuk. Jest też pokojowa nagroda Lecha Wałęsy. Ale z dziedzin naukowych, obrazujących stopień cywilizacyjnego rozwoju, pozostaje nam od dziesięcioleci tylko Maria Skłodowska-Curie. A i w tym przypadku Polacy mogą mówić o szczęściu, że uczona miała odwagę odpowiednio wcześnie emigrować z zajętej przez zaborców ojczyzny. Musiała wyjechać na studia do Paryża, bo żadna uczelnia wyższa w Europie Środkowej nie chciała edukować kobiet.
Pierwsze panie w ramach eksperymentu Uniwersytet Jagielloński przyjął na wydział filozoficzny w roku 1897. Wtedy Maria Skłodowska była już nie tylko absolwentką Sorbony, ale też doktorantką sławnego prof. Antoine’a Henriego Becquerela. Ten wprawdzie przydzielił jej pozornie mało atrakcyjne zadanie zbadania, dlaczego radioaktywność niektórych rud uranowych jest znacznie wyższa od ilości zawartego w nich czystego uranu.
Jednak żmudne i pracochłonne badania, do których Maria wciągnęła swego męża Piotra Curie, przyniosły niespodziewane wyniki. Po czterech latach państwo Curie odkryli radioaktywny pierwiastek polon, który nazwali na cześć ojczyzny Marii, a potem jeszcze rad. W 1903 r. Skłodowska najpierw obroniła jako pierwsza kobieta na świecie doktorat z dziedziny fizyki, następnie Królewska Szwedzka Akademia Nauk uhonorowała ją, Piotra Curie i prof. Becquerela Nagrodą Nobla.
Gdy w 1906 roku w wypadku zginął mąż Skłodowskiej, Rada Wydziału Fizyki i Chemii pozwoliła, by przejęła po nim katedrę oraz kierowanie laboratorium, co było ewenementem na skalę światową. Pani Curie za zaufanie zrewanżowała się kolejnym sukcesem, opracowując metodę uzyskiwania czystego radu, za co w 1911 roku otrzymała Nobla, tym razem z chemii. I pomyśleć, że gdyby pozostała w kraju, nie miałaby szans nawet na ukończenie studiów, o własnym laboratorium i profesurze nie wspominając.
Na szczęście dla Polski Skłodowska nigdy nie zerwała kontaktów z ojczyzną, choć państwo polskie nie istniało, a rodzina się jej wyrzekła, kiedy zawarła z Piotrem jedynie ślub cywilny. Dzięki temu, że pani Curie stale podkreślała swą polskość, do dziś możemy się chwalić w świecie swoją noblistką, a jednocześnie nie zauważać, że to samo robią Francuzi. W 1995 roku prezydent François Mitterrand osobiście złożył prochy Marii Curie w paryskim Panteonie, a następnie nazwał ją w przemówieniu „wielką kobietą Francji”.
Polska nie pamięta o fizyku Albercie Michelsonie
O ile polskości madame Curie udaje nam się bronić, o tyle jeśli chodzi o innych wielkich uczonych, nawet nie mamy takiej szansy. A szkoda, bo byłoby się czym chwalić. Gdy Skłodowska dopiero zdobywała sławę, w świecie fizyków każdy znał Alberta Michelsona, choć prawie nikt nie wiedział, że urodził się w 1852 r. w Strzelnie na Kujawach. Wyjechał z rodziną do USA, gdy miał zaledwie trzy lata. Za Oceanem właśnie jeden z twórców nowoczesnej fizyki eksperymentalnej zdobył wykształcenie i w 1881 roku przeprowadził swój słynny eksperyment pomiaru prędkości światła.
Ówcześni uczeni zakładali, iż wszechświat wypełnia eter, czyli hipotetyczna substancja, w której rozchodziły się fale elektromagnetyczne i światło. Michelson postanowił porównać prędkość światła, biegnącego w różnych kierunkach względem Ziemi. Skonstruował więc interferometr, składający się z teleskopu oraz systemu zwierciadeł i szklanych płytek, które rozbijały promień światła na tzw. prążki interferencyjne.
Kiedy zaczął obserwować nim promienie światła, zauważył, iż niezależnie z jakiego kierunku padania biegł promień, zawsze powstawało takie samo widmo. Oznaczało to, że światło rozchodzi się niezmiennie z tą samą prędkością. Czyli eter nie istnieje.
Przez 20 lat świat nauki nie wierzył w prawdziwość pomiarów Michelsona. Nawet gdy uczony powtórzył eksperyment z Edwardem W. Morleyem. W 1907 r. polski Żyd i jego kolega Morley otrzymali Nagrodę Nobla. Znaczenie przełomowego odkrycia w pełni docenił dopiero Albert Einstein.
W 1931 r. na konferencji w Pasadenie obecnemu na sali Albertowi Michelsonowi twórca teorii względności powiedział: „To pan poprowadził fizyków na nowe drogi i swoją wspaniałą pracą eksperymentalną utorował drogę rozwojowi teorii względności. Odkrył pan podstępny błąd w ówczesnej teorii eteru, stwarzając bodziec dla Lorentza i Fitzgeralda, z ich zaś pomysłów wyrosła szczególna teoria względności. Bez pańskich prac ta teoria byłaby dzisiaj zaledwie interesującą spekulacją; to pańskie pomiary pierwsze oparły ją na realnej podstawie”.
Wielu wywodzących się z Polski noblistów miało pochodzenie żydowskie
Wedle współczesnych statystyk, wśród laureatów Nagrody Nobla aż 22 proc. to osoby pochodzenia żydowskiego (co jest rzeczą niezwykłą, bo na całym świecie żyje zaledwie ok. 16 mln Żydów). Jednak Europa Wschodnia to miejsce, które utalentowani Żydzi zwykle opuszczali jak najszybciej.
Rodzice Tadeusza Reichsteina wyjechali z Włocławka, gdy miał 10 lat. Technologię sztucznej syntezy kwasu askorbinowego (czyli witaminy C) opracował nie na polskiej uczelni, lecz na uniwersytecie w Bazylei. Podobnie jak proces wyizolowania 26 hormonów produkowanych przez nadnercza. Dokonania Reichsteina zrewolucjonizowały medycynę i przemysł farmaceutyczny. W 1950 r. otrzymał Nagrodę Nobla za pracę na temat biologicznego działania hormonów kory nadnerczy. Gdyby zaś opatentował witaminę C i pobierał centa od każdej sprzedanej tabletki, byłby najbogatszym człowiekiem w dziejach.
Reichstein był jednak osobą niezwykle skromną, a do tego bardzo życzliwą Polakom. Wielu młodych naukowców, którym udało się po wojnie wyjechać z komunistycznej Polski, znalazło bezpieczną przystań w Bazylei jako doktoranci profesora. W jednym z wywiadów Reichstein oświadczył nawet: „Czuję się Szwajcarem polsko-żydowskiego pochodzenia”.
Inny noblista, Isidor Isaac Rabi, wyemigrował z rodziną do USA z Rymanowa koło Krosna. To on opracował metodę rezonansowej obserwacji własności magnetycznych jąder atomowych, za co w 1944 r. otrzymał Nobla z dziedziny fizyki. Szerzej jest też znany jako pomysłodawca stworzenia międzynarodowego laboratorium badawczego CERN w Genewie. Tego samego, w którym obecnie zbudowano Wielki Zderzacz Hadronów oraz gdzie swe plany badawcze realizował Jerzy Charpak.
On z kolei, mając siedem lat, wyjechał z rodzicami do Francji. Jako młody emigrant miał wiele powodów, żeby nie darzyć sentymentem nowej ojczyzny. Podczas wojny kolaborujące z Niemcami władze Vichy „załatwiły ” młodemu Żydowi wyjazd do obozu koncentracyjnego w Dachau. Przeżył na szczęście, ale obywatelstwo francuskie otrzymał dopiero w 1946 r. po latach starań. Dostał też pozwolenie na swobodne prowadzenie badań w College de France oraz w CERN. Za stworzenie nowatorskich detektorów cząsteczek Jerzy Charpak otrzymał w 1992 r. Nobla w dziedzinie fizyki.
Naukowcy emigrowali w okresie międzywojennym i w czasie II wojny światowej
Tuż przed wybuchem II wojny światowej z Polski wyjechał z powodu fali antysemityzmu, jaka ogarnęła wyższe uczelnie, absolwent prawa Uniwersytetu Warszawskiego Leonid Hurwicz. Będąc z pochodzenia Żydem, nie miał szans, by kontynuować studia w katedrze ekonomii opanowanej przez endeków. Za to dostał szansę w London School of Economics, gdzie słuchał wykładów pioniera neoliberalizmu Friedricha Hayeka.
Potem, już w USA na Uniwersytecie Chicagowskim, emigrantem zaopiekował się inny wybitny polski Żyd Oskar Lange. Przez lata Hurwicz budował ekonomiczne teorie, które – jak to ujął „The Economist” – dowodziły, że „niewidzialna ręka rynku potrzebuje inteligentnego sterowania”. Co, jak się wydaje, stało się twierdzeniem niezwykle aktualnym w dobie obecnych kryzysów.
Za swe prace nad teoriami, pozwalającymi zastosować równania matematyczne i algorytmy do oceny prawidłowości funkcjonowania rynków, Hurwicz w 2007 roku otrzymał Nagrodę Nobla z dziedziny ekonomii. Potem liczący ponad 90 lat emigrant z Polski przy okazji jednego z wywiadów skonstatował, że miał w życiu wiele szczęścia, bo gdyby wojna zastała go w Rzeczypospolitej, pewnie trafiłby do Auschwitz.
W tym samym czasie, co Hurwicz, wyjechał też zdolny fizyk Józef Rotblat. W 1938 roku obronił na Uniwersytecie Warszawskim doktorat i otrzymał stypendium w Wielkiej Brytanii. W jednym z ostatnich wywiadów przed śmiercią, którego udzielił dziennikarzowi z Polski Grzegorzowi Karwaszowi, Rotblat chwalił się, że to on pierwszy dostrzegł możliwość zbudowania bomby atomowej.
„Jesienią 1939 roku pracowałem w laboratorium Jamesa Chadwicka, odkrywcy neutronu, czołowego wówczas fizyka nuklearnego. W lutym na łamach »Nature« pojawił się krótki artykuł dwóch austriackich fizyków, Lisy Meitner i Otto Frischa, pt. »Rozpad uranu pod wpływem neutronów«, informujący iż podczas tego rozpadu wydziela się nieco energii. Jako jeden z niewielu zauważyłem, że jeśli takich minirozpadów zajdzie wiele w krótkiej chwili, to będzie tej energii bardzo, bardzo dużo!” – powiedział w tym wywiadzie, jakiego udzielił Grzegorzowi Karwaszowi („Jak zbudowałem bombę atomową”).
Trudno rozstrzygnąć, czy Rotblat nie fantazjował, ale faktycznie młody polski fizyk znalazł się w Los Alamos, gdzie z największymi uczonymi zbudował pierwszą bombę atomową. Gdy była gotowa, odmówił dalszego udziału w projekcie „Manhattan”. Zorientował się bowiem, że celem projektu nie jest wcale wygranie II wojny światowej, lecz wyścig zbrojeń.
Czuł się też odpowiedzialny za skutki użycia nowej broni i w 1957 roku wspólnie z filozofem Bertrandem Russellem założył międzynarodowy ruch naukowców na rzecz likwidacji broni masowego rażenia Pugwash. Wprawdzie w czasach zimnej wojny pojawiały się podejrzenia, iż pacyfistyczna organizacja szerzy swe idee, aby wesprzeć politykę Kremla, jednak w 1995 roku jej długoletni szef Józef Rotblat otrzymał Nobla – o ironio – pokojowego.
Jedyny naukowiec noblista, który przed wojną wyjechał z Polski, a nie był Żydem, to Andrzej Schally, syn szefa gabinetu prezydenta Ignacego Mościckiego. W 1939 roku, gdy miał 14 lat, trafił do obozu internowania w Rumunii. Tam doczekał końca wojny i wraz z rodzicami osiadł w Wielkiej Brytanii. Po studiach w londyńskim National Institute of Medical Research emigrował do Kanady, a następnie USA.
Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny dostał w 1977 roku za udowodnienie, że centralny układ nerwowy w każdej swej części odpowiada za inny rodzaj działania ludzkiego organizmu. Przebadał też podwzgórze mózgowe i określił funkcję neurohormonów. Dzięki jego odkryciom powstała neuroendokrynologia. Choć Schally otrzymał obywatelstwo USA dopiero w 1962 roku, jest powszechnie uważany za amerykańskiego noblistę.
W ten oto sposób Polska traciła laureatów Nagrody Nobla i pozostawało jej obywatelom cieszyć się wyróżnieniami z dziedziny literatury. No bo tu jedynie Isaac Bashevis Singer, choć opuścił granice Rzeczypospolitej będąc po trzydziestce, nigdy nie czuł się jej obywatelem, odwrotnie niż inni emigranci: Sienkiewicz i Miłosz.