Agnieszka Czapla, Akademia Przyszłości: Czy dzieci mają być grzeczne?
Kamila Rowińska: O nie, ja tego nie uczę. Nigdy nie mówię mojemu starszemu synowi, żeby był grzeczny. Olaf ma 9 lat, Bruno niecały rok. Ale gdy będzie starszy, też nigdy tego ode mnie nie usłyszy.
Dlaczego?
A co właściwie znaczy „grzeczne”? Jak dziecko ma to rozumieć? Wielu rodziców używa tego przymiotnika, nie formułując jasno jego znaczenia. Należy określić zasady i wartości, którymi mały człowiek ma się kierować. W naszej rodzinie są to akurat wartości chrześcijańskie i nasz rodzinny „kodeks honorowy”, czyli zbiór zasad, które wspólnie ustaliliśmy i których przestrzegamy. Drugie sformułowanie, którego nigdy używam, to wytłumaczenie „bo tak” albo „bo ja tak powiedziałam”. Dlaczego? Ponieważ być może kiedyś mój syn znajdzie sobie jakiś inny autorytet i gdy ten mu powie: „Zrób tak, bo ja tak powiedziałem”, to on go bezrefleksyjnie posłucha, ponieważ tak został nauczony. Zatem mówienie „bądź grzeczny” czy „zrób tak, bo ja tak mówię” jest moim zdaniem szkodliwe, ponieważ może doprowadzić do tego, że nasze dziecko stanie się uległe, nieasertywne i nie będzie potrafiło szczerze wyrażać swoich uczuć. Kiedyś mówiło się, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. W związku z tym, ludzie od najmłodszych lat uczyli się, że nie mają prawa powiedzieć, że coś im nie odpowiada. I niektórym już tak zostało, nawet gdy dorośli. Takie osoby są przez bardzo długi okres uległe, aż w końcu coś w nich pęka i stają się agresywne.
Jest jakiś sprawdzony sposób na to jak dobrze wychowywać dzieci?
Uważam, że dzieci nie należy wychowywać, tylko z nimi żyć. Jeśli na przykład mówimy do córki „Nie kłam”, a ona potem zobaczy, że mama prosi tatę „Odbierz telefon i powiedz, że mnie nie ma”, to trudno jej będzie przestrzegać zasad, których nie przestrzegają rodzice. Żeby dobrze „wychować” dziecko, trzeba najpierw stać się najlepszą wersją samego siebie, a dopiero potem oczekiwać, że ono będzie to chłonąć.
Jak uczysz swojego syna asertywności?
Jeżeli mój syn powie: „Mamo jestem na ciebie zdenerwowany, bo zrobiłaś to czy tamto”, to cieszę się, że on podzielił się ze mną swoimi uczuciami. Nie mówię mu: „Ty gówniarzu, co ty w ogóle masz do powiedzenia! Masz cicho siedzieć, to ja jestem twoim rodzicem”. Takie traktowanie dziecka nie ma żadnego wytłumaczenia. Co z tego, że to ja jestem jego rodzicem? On jest małym człowiekiem, ja jestem dużym człowiekiem, natomiast wszyscy mamy jednakowe prawa. Uczę go zatem wyrażać swoje uczucia, niezależnie od tego czy są dla mnie w danym momencie wygodne. Staram się również asertywnie wyrażać swoje. Jest duża szansa, że dziecko przejmie taką komunikację od rodziców.
Określone zapewne we wspomnianym „kodeksie honorowym”. Skąd taki pomysł i co w nim zapisaliście?
Pierwszy raz usłyszałam o nim od mojego mentora Blaira Singera – światowej sławy trenera biznesowego. Jest to umowa stworzona i respektowana przez wszystkich członków danego zespołu. W naszym rodzinnym kodeksie zapisaliśmy między innymi taką zasadę, że jeżeli ktoś z nas się zdenerwuje lub obrazi, to w ciągu 15 minut musi w sobie znaleźć siłę, by otworzyć się na rozmowę. Poza tym mamy też takie postanowienie, że codziennie się przytulamy i głaszczemy. To był postulat Olafa (śmiech).
I co Wam to daje?
Taka deklaracja rodzinna pomaga nam pamiętać, że jesteśmy drużyną i wszystkim nam zależy na tym, żebyśmy byli szczęśliwi, spełniali swoje marzenia i wzajemnie się wspierali. Dlatego na przykład chodzimy z naszym synem na mecze, mimo że to nas w ogóle nie kręci, a mój mąż i syn czekają na mnie, gdy w centrum handlowym godzinami szukam wymarzonych butów. Dzięki takiej filozofii rodziny, mogę liczyć na pomoc Olafa. Na przykład w przygotowywaniu do wysyłki 300 kartek świątecznych do moich klientów.
Czy to go w jakiś sposób rozwija?
Dawanie dziecku obowiązków jest niezmiernie ważne. Zilustruję to przykładem. W moim domu są sami mężczyźni, więc czułam zagrożenie, że będę za nich wszystko sprzątać. W związku z tym, bardzo wcześnie zaczęłam uczyć Olafa, że dzielimy się obowiązkami. Gdy miał 6 lat zrobił swoja pierwszą zupę pomidorową – oczywiście przy moim wsparciu. Był z tego strasznie dumny. Mądrze wyznaczone obowiązki będą dla dziecka wyzwaniami, które pozwolą mu się sprawdzić i budować poczucie własnej wartości.
Co to znaczy mądre przydzielanie obowiązków?
Nie na siłę. Ja przygotowałam karteczki, na których napisałam wszystkie prace, które wykonujemy – od robienia prania, przez mycie samochodu, po mycie okien. Usiedliśmy nad nimi całą rodziną i każdy z nas wybrał sobie zadania dla siebie. Także Olaf. Wybrał m.in. chodzenie do szkoły, odrabianie lekcji, sprzątanie swojego pokoju i rozładowywanie zmywarki. Nie został więc do niczego zmuszony, miał możliwość wyboru, poza tym widział, że każdy w naszej „drużynie” ma swoje obowiązki.
Jak to buduje poczucie własnej wartości?
Człowiek buduje swoją pewność siebie wtedy, gdy przejdzie przez jakąś trudną sytuację i da radę. Nawet jeśli poniesie porażkę, to też czegoś się o sobie dowie i następnym razem jej uniknie. Zatem bardzo ważne jest to, żeby dzieci mogły wychodzić ze swojej strefy komfortu i się sprawdzać. Niestety w dzisiejszych czasach rodzice bardzo często wyręczają dzieci, w ten sposób próbują rekompensować im to, że przez pracę nie mają dla nich zbyt dużo czasu. I to jest błąd. Przypomnij sobie – czy jako dziecko nie chodziłaś z kluczem na szyi? Mogłaś spakować sama plecak albo pójść sama po mleko do sklepu?
Tak, zgadza się.
Uczyłaś się w ten sposób samodzielności i odpowiedzialności. Dzisiaj rodzice bywają nadopiekuńczy. Krzywdzą w ten sposób swoje dzieci. Wyrosną z nich osoby nieprzystosowane do życia, które nie mają prawa mieć dużej pewności siebie, bo zawsze były wyręczane i nie mogły się sprawdzić.
Jak jeszcze rodzice mogą budować wiarę w siebie u swojego dziecka?
Powinni dostrzegać jego sukcesy i je celebrować. W polskiej mentalności jest taki zwyczaj, żeby koncentrować się na tym, co nam nie wychodzi. Gdy dziecko zrobi coś dobrze, bardzo często usłyszy od dorosłego: świetnie, to teraz jeszcze popraw się z angielskiego czy z matematyki. To jest dewaluacja sukcesu i wypomnienie tego, czego człowiek jeszcze nie osiągnął. Zarówno w życiu dorosłej osoby, jak i w przypadku dziecka, jest to bardzo szkodliwe. Ja prowadzę takie zajęcia „Budowanie swojej wewnętrznej siły”. Jednym z zadań uczestników, jest powiedzenie 10 komplementów na swój temat. Dorośli czują się wtedy zażenowani, mają z tym problem. A kiedy trzeba wymienić swoje wady – wychodzi im to świetnie… Polacy mają problem z kochaniem samych siebie. Miejmy nadzieję, że już w pokoleniu naszych dzieci się to zmieni.
Moja 5-letnia siostrzenica denerwuje się gdy coś się jej nie udaje. Na przykład rysuje serce, wychodzi jej asymetryczne i tym się zniechęca. Co robić w takich sytuacjach? Nie wyręczać, ale może jakoś wspierać?
Mój syn też wiele razy denerwował się, gdy coś mu nie wychodziło. Mówił „Nie nadaję się” albo „Nie będę w tym dobry”. Ja wtedy opowiadam mu historie ludzi, którzy też kiedyś nie byli w czymś dobrzy, ale dzięki pracy i ćwiczeniom, osiągnęli mistrzostwo. Ponieważ Olaf interesuje się piłką nożną, robiłam to na przykładzie piłkarzy. I zadziałało. Teraz wie, że aby coś zaczęło mu wychodzić, musi po prostu włożyć w to wysiłek i pracę. Poza tym ja nie jestem za tym, żeby uczyć dzieci perfekcjonizmu, więc wracając do twojej siostrzenicy – warto powiedzieć jej: „To serce, które narysowałaś dzisiaj, na twoje 5 lat jest pięknym sercem. Im będziesz starsza, tym będzie wychodziło ci lepiej”.
A gdy dziecko nie lubi jakiegoś przedmiotu, to też warto zachęcać je do pracy nad nim?
Oczywiście jeśli dziecku grozi niezdanie do następnej klasy albo bardzo nie radzi sobie np. z matematyką, trzeba mu pomóc, ale nie zmuszać go do pracy na piątki czy szóstki z tego przedmiotu. Jestem za tym, żeby raczej rozwijać mocne strony dziecka, niż skupiać się na pracy nad słabszymi. Jeżeli oczekujemy od dziecka tego, aby z każdego przedmiotu miało same piątki czy szóstki, to możemy spowolnić jego rozwój w tej dziedzinie, która je interesuje. Jeśli wszyscy będę skupiać się na byciu „dobrym” ze wszystkiego, to szkoła będzie produkować samych średniaków, którzy wszystko potrafią robić tak samo, ale nic tak naprawdę bardzo dobrze.
Czyli dobra średnia nie jest taka ważna?
Nigdy nie oczekiwałam od mojego dziecka, że będzie miało dobre oceny. Jak Olaf dostał pierwszą jedynkę, był strasznie zdołowany. Wtedy ja, zamiast krzyczeć na niego i mówić, że jest sierotą i źle skończy, powiedziałam mu: „Co takiego się wydarzyło, że dostałeś tę jedynkę? Jak się z tym czujesz? Jakie wyciągniesz wnioski na przyszłość?” On wie, że uczy się dla siebie i że jeśli będzie się uczył i rozwijał, to w przyszłości będzie miał większy wybór kim chce być. Uważam, że to dużo lepsze podejście niż stosowanie systemu kar i nagród. Moje dziecko w ogóle nie dostaje pieniędzy jako nagrody.
Kieszonkowego też nie?
Nie. Taką mam filozofię. Gdy miałam 7 lat, zaczęłam zarabiać swoje pierwsze pieniądze. Prowadziłam wypożyczalnię komiksów w szkole. Później się trochę „wycwaniłam” i pisałam wypracowania za pieniądze. Dało mi to poczucie sprawczości oraz szacunku do pieniędzy i pracy. Olaf też wie, że pieniądze nie biorą się z kosmosu, tylko że potrzebujemy je z mężem zarobić. On również od najmłodszych lat ma możliwość zarabiania – robi to, wypakowując ubrania z suszarki. Przy okazji ustalania ze mną jego „pensji”, poćwiczył sobie negocjacje.
Powiedziałaś, że lepiej rozwijać mocne strony dziecka. Jak je odkryć?
Pozwolić mu popróbować. Za moich czasów „po szkole” siedziało się z przyjaciółmi na trzepaku lub grało w klasy. Teraz oferta zajęć dla dzieci jest tak duża, że szkoda byłoby z niej nie skorzystać. Jeśli dzieci kończą lekcje około 13 – to można w ich życiu znaleźć czas zarówno na dodatkowe zajęcia, jak i po prostu na zabawę z przyjaciółmi. W wyborze zajęć oczywiście nic na siłę. Dziecko musi być nimi zainteresowane. Rodzice powinni też być otwarci na to, że dziecko może zmienić zdanie. Chciało chodzić na basen, za jakiś czas okazuje się, że woli rower. Czasem dorośli mówią – to ja już cię na nic nowego nie zapiszę, bo znowu ci się znudzi. Nie wpędzajmy dzieci w poczucie winy z tego powodu, że zmieniają zdanie. One dopiero szukają czegoś, co sprawi im frajdę.
Oprócz tego, że wydałaś parę książek, jesteś świetnym coachem i wspaniałą mamą, to jeszcze znajdujesz czas na zaangażowanie w pomoc dzieciom, które nie wierzą w siebie. Co Cię do tego skłania?
Po prostu wiem, jak one się czują. Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Przez pewien czas mieszkałam w Domu Dziecka. Pamiętam dokładnie te trudne uczucia towarzyszące małemu człowiekowi, który nie ma wsparcia rodziców i nie czuje się do końca kochany. Taka osoba dorasta w przekonaniu, że może jest gorsza, że może nie zasługuje na to wszystko, co jej rówieśnicy. Do AKADEMII PRZYSZŁOŚCI trafiają dzieciaki z niskim poczuciem własnej wartości, dzieciaki bez marzeń i ambicji. W ramach programu otrzymują roczną opiekę Tutora, który pomaga im uwierzyć w siebie. Dla małej Kamili taki Tutor byłby aniołem. Ja go niestety nie spotkałam, ale chciałabym, że inne dzieci miały to szczęście.
A dlaczego akurat AKADEMIA PRZYSZŁOŚCI?
Jako coach zwróciłam uwagę na to, że celem AKADEMII jest podniesienie samooceny dzieci, nauczenie ich tego, jak wygrywać – najpierw w szkole, później w życiu. I to jest pomoc dużo cenniejsza nic podarowanie dziecku zabawki, ponieważ ma długoterminowe skutki. Z moją rodziną wsparliśmy już wielu podopiecznych AKADEMII. Dostajemy poruszające listy od tych maluchów – widać w nich wielką wdzięczność. Dzieci zauważają, że skoro ktoś w nie inwestuje, to widocznie są tego warte. Dla mnie to jest największa nagroda.
AKADEMIA PRZYSZŁOŚCI to program ogólnopolski, który pomaga dzieciom w potrzebie. Dzieciom, które mimo młodego wieku mają za sobą trudne historie i które potrzebują nie tyle rzeczy, co drugiego człowieka. Kogoś, kto w nie uwierzy i nauczy wygrywać. Najpierw w szkole, później w życiu.
Kamila Rowińska jest Partnerem AKADEMII PRZYSZŁOŚCI. Ty też możesz wesprzeć finansowo podopiecznych programu. Sprawdź!