MAŁGORZATA STAŃCZYK, FOCUS: Czy jako rodzice mamy wpływ na to, jak bardzo nasze dzieci będą twórcze?
ANNA OLCZYK-GRABOWSKA: Zdecydowanie tak. Twórczość nie rozwija się w wykreowanych sztucznie sytuacjach, w których zabieramy się za malowanie, lepienie, fotografowanie. Rodzi się w codzienności, w relacjach z innymi i ze światem. Żeby wspierać rozwój twórczy dzieci, trzeba zauważać ich ciekawość. Na przykład wtedy, gdy dziecko pyta, dlaczego liście spadają z drzew czy gdzie spływa woda z umywalki. Jeśli uznamy te pytania za ważne i zaczniemy razem z dzieckiem zastanawiać się, dlaczego tak się dzieje, sprawdzać na nowo, stawiać hipotezy, fantazjować i przekonywać się, dlaczego tak jest, wkroczymy właśnie w obszar twórczości. Twórczość jest dla mnie zdolnością do dziwienia się światem. Wiąże się z eksploracją, eksperymentowaniem, szukaniem niestandardowych rozwiązań i wytwarzaniem różnych rzeczy w innowacyjny sposób. Powiedziałabym, że to typowe dla rozwoju dzieci i warto to wspierać.
Kiedy tego słucham, mam wrażenie, że właściwie nie mamy w tym zakresie nic specjalnego do roboty.
– Ciekawość jest czymś, co dzieci wnoszą naturalnie, ale oczywiście nie znaczy to, że nie warto podsuwać im inspirujących materiałów, zapewniać nowych doznań, które będą to zaciekawienie światem pobudzać lub na nie odpowiadać. Doceniajmy i akceptujmy sytuacje, w których dzieci same z siebie chcą eksplorować świat. One to robią na swój dziecięcy sposób, spontanicznie, bawiąc się patykami na spacerze, robiąc bukiety z kwiatów, lepiąc z błota, tworząc konstrukcje z pudeł czy instrumenty ze sprzętów kuchennych. Wystarczy dać im na to przestrzeń, czas i zauważać, co sprawia im radość.
Czy dobrze rozumiem, że dzieci realizują twórczość w relacji?
– Rodzice często mówią, że dzieci potrzebują, by byli obok, gdy one malują, rysują, lepią. Zastanawiają się, czemu tak się dzieje. Gdy dziecko zajmuje się sobą i nie oczekuje pomocy dorosłych, ci chętnie zajęliby się czymś innym. Tymczasem dziecko chce, by mu towarzyszyć, bo czuje się bezpiecznie w obecności rodzica. Dopiero wtedy całą uwagę może poświęcić swojemu zajęciu. Arno Stern, który był niedawno w Polsce, opowiadał o swojej pracowni malarskiej Malort, gdzie najważniejsza jest spontaniczność dzieci, ich emocjonalność, zabawa malarska. On towarzyszy dzieciom jako dorosły, ale nie ocenia, nie poucza, nie interpretuje, tylko wspiera dzieci i uważnie je obserwuje, np. podstawia stołek, gdy dziecko maluje wysoko, podaje kartkę, pomaga ją przymocować.
Ale zdarza się, że rodzic tu podpowie, tam poprawi, sypnie pomysłami.
– Warto zostawić przestrzeń na twórcze rozwiązania dzieciom. Chodzi o to, żeby były twórcami, a nie wykonawcami naszych pomysłów. Rodzicom czasem trudno usunąć się w cień i akceptować pomysły dzieci, zaufać, że sobie poradzą. Nie pomaga także, gdy są nastawieni na efekt – dla mnie największą wartość ma sam proces twórczy.
Nie musi być „ładnie”?
– Chropowatość intryguje. Jeśli sztuka dziecięca będzie nastawiona na efekt, to zginie frajda, zabawa, wolność. Picasso mówił, że to nie sztuka być artystą w dzieciństwie – sztuką jest pozostać nim w dorosłości. Moje doświadczenie potwierdza, że dzieci są twórcze z natury, w ten sposób wyrażają siebie – kiedy widzą kredki, zaczynają rysować, gdy mają instrument, chcą na nim grać, a kiedy gra muzyka – tańczą. Dorosłym trudniej o spontaniczną ekspresję.
Czyli wystarczy dzieciom dawać narzędzia i pokazywać techniki, a one będą wiedziały, jak z tego skorzystać?
Tak, tylko pokazujmy im to nie jako zadanie do wykonania, ale jako formę, którą sami się bawimy. Dzieci chcą naśladować ważnych dla nich dorosłych i w ten sposób najlepiej się uczą.
Pamiętam, jak podczas Festiwalu Sztuka Szuka Malucha wraz z dziećmi obejrzeliśmy spektakl duńskiej grupy teatralnej Madam Bach „Wiatr”, który zrobił na nas ogromne wrażenie. Przez kolejne dwa tygodnie moje dzieci codziennie robiły swoje przedstawienia o wietrze, naśladując różne elementy tego spektaklu, ale i wprowadzając swoje własne rekwizyty i pomysły. Oczywiście, artyści mieli profesjonalne wiatraki, a Filip i Dominika używali suszarek, a liście wycinali z gazety. Układali też własne dialogi. Doznanie estetyczne może silnie oddziaływać na dzieci. Moją rolę, jako rodzica i animatora kultury, widzę jako inspirowanie, pokazywanie elementów świata kultury tym, którzy dopiero go odkrywają. Ja w kontakcie ze sztuką odpoczywam i równocześnie czuję, że żyję. Ten świat mnie inspiruje i ciekawi. Entuzjazmem i pasją dzielę się z moimi dziećmi.
Powiedziałaś, że każde dziecko przychodzi z potencjałem twórczym i ważne jest, by pozwolić mu go rozwijać zamiast tłumić. Co niszczy kreatywność?
– Warto być ostrożnym z narzucaniem dzieciom dorosłych pomysłów. Treningiem dla dorosłych może być podążanie za dzieckiem w zabawie. Sprawdźmy, co się stanie, gdy damy się poprowadzić. Dokąd nas to zawiedzie? Co nasze dziecko pokaże nam w ten sposób o sobie, o tym, co dla niego ważne, co je cieszy, ciekawi, niepokoi? Pozwólmy też na błędy, bo dzieci uczą się jak naukowcy, przez ciągłe próbowanie, doświadczanie, sprawdzanie, co działa, a co nie. Tym, co gasi zapał dzieci, jest także ich krytykowanie – nie tylko ich wytworów, ale i tego, w jaki sposób się bawią, pracują, tworzą, eksperymentują. Dzieci często przyjmują krytykę ich pracy jako krytykę ich osoby.
A ocenianie?
– Kiedy oceniamy prace, dzieci tracą poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że sztukę w ogóle trudno jest ocenić, bo jej odbiór jest subiektywny. Zrezygnowałabym z ocen w rodzaju: „ładnie”, „super”, „brzydko”, „starannie”, „ciekawie”, nie mówiąc już o stopniach, które wydają mi się absurdalne i nieadekwatne w kontekście twórczości. Gdy jedno dziecko otrzymuje pochwałę, a inne nie, to drugie zaczyna czuć, że z jego pracą być może jest coś nie tak. Chwalenie zakłada też niesymetryczność relacji. Jest dorosły, który z perspektywy swoich 170 centymetrów wzrostu spojrzy na pracę i ją oceni. Dostosowywanie się do innych i chęć zadowolenia ich czy spełnienia czyichś oczekiwań także tłamsi kreatywność i samodzielność. Dzieci zaczynają wybierać bezpieczne, wypróbowane albo podpatrzone u innych rozwiązania. Pochwały powodują też, że zaczynamy odczuwać presję: „Czy na przyszłość będę miał równie dobry pomysł?”. Niszczą motywację wewnętrzną, zastępując ją motywacją zewnętrzną, uzależniając od opinii innych. Takie etykiety można zastępować językiem osobistym i autentycznym zainteresowaniem. Można porozmawiać z dzieckiem o jego pracy, opisać, co widzimy, powiedzieć, co nas ciekawi, intryguje, dziwi, bawi, opowiedzieć o swoich skojarzeniach i odczuciach.
A kiedy dziecko przychodzi i pyta: „Mamo, ładnie?”.
– Dzieci, które doświadczyły oceniania, mają potrzebę, by konfrontować się z opiniami innych. Kiedy dzieci przybiegają do mnie z obrazkiem, widzę często, że chcą mi go ofiarować i na tym się koncentruję. Dziękuję im za to, że wykonały i przyniosły mi pracę i rozmawiam z nimi o niej. Dzieci potrzebują uwagi i kontaktu, a nie pochwał i ocen. Kiedy dostaną zainteresowanie, będą mogły same sprawdzić, jaka ta praca dla nich jest, zamiast pytać o to innych.
Zdarza mi się też rozmawiać z dziećmi o emocjach, które w nich obserwuję, o ich entuzjazmie, o radości, ale i o smutku, o zniecierpliwieniu, że coś nie wyszło. Widzę, że to, co ja dawałam dzieciom wcześniej – to, że analizowałam ich prace, mówiłam, co widzę, opisywałam kolory, nastrój, dopytywałam – one teraz robią same. Przybiegają i opowiadają mi co zrobiły, co miały na myśli, co jest dla nich ważne w ich pracy. Warto mieć świadomość, że dzieci, tworząc, opowiadają nam o sobie.
Rzadko mamy świadomość, że przyszły kreatywny dorosły, który będzie znajdował niestandardowe rozwiązania, miał odwagę iść za swoimi pomysłami i wkładać dużo energii w ich realizację, to takie dziecko, które układa kamienie w stosy, buduje szałasy czy maluje palcami.
– Rzeczywiście, wydaje się, że niewiele trzeba. Byłabym jednak ostrożna w ograniczaniu tych zajęć tylko do prac manualnych. Można nie mieć zdolności manualnych i być kreatywnym. Zdarzają się dzieci, które nie znoszą prac konstrukcyjnych czy plastycznych, ale lubią eksperymentować w kuchni, komponować mikstury w łazience, wymyślać zabawy na podwórku, opowiadać ciekawe historie. Mają zasoby, które pozwolą im wymyślać niestandardowe rozwiązania. Twórczość może realizować się w różnych dziedzinach życia.
Czy spotykasz dzieci, które wydają się twórczo zablokowane? Które zamiast podejmować kreatywną aktywność, mówią „nie potrafię”?
– Czasem zdarza się, że dziecku jest trudno być twórczym w określonych okolicznościach. Dziecko może być zablokowane twórczo w szkole, gdzie powszechne są oceny, rywalizacja i robienie wszystkiego na czas, pod dyktando. To samo dziecko w domu może czuć się swobodnie i być kreatywne. Inne powody to brak zaufania do siebie, trudne doświadczenia albo niechęć do konkretnej formy pracy. Takim osobom proponuję tworzenie abstrakcyjnych prac lub kompozycji, które wymykają się ocenie, które trudno porównać. Staram się zadbać o to, by sztuka kojarzyła się z relaksem, a nie z napięciem. Warto szukać takich technik, które będą dla dziecka przyjemne i dadzą mu radość. Twórczość przyjaźni się z wolnością i swobodą. Zdarza się i tak, że dzieci mają w głowie myśl, że nie potrafią rysować, ale równocześnie dobrowolnie przychodzą na zajęcia. Chciałyby podjąć próbę, tylko obawiają się, że nie są dość dobre. Często zastanawiałyśmy się w naszym zespole, co zrobić, gdy dzieci pytają: „Czy może mi pani narysować ludzika?”. Okazuje się, że czasem wystarczy sama rozmowa o tym, co dziecko chciałoby narysować, zainteresowanie i wiara, że da sobie radę. Bywa też, że umawiamy się na minimalną pomoc. Stawiamy parę kresek i dzieci gotowe są kontynuować pracę. Gdy jest bardzo trudno, proponujemy prace bardziej abstrakcyjne, np. chlapanie farbą na dużym formacie.
Czy szkoła może wspierać twórczość?
– Bliskie mi jest to, co mówi sir Ken Robinson, że dzisiejsza szkoła nie dostrzega, że każde dziecko ma jakiś talent, bo wszystkich mierzy tą samą miarą. Dzieci, które są twórcze, nie mają w szkole łatwo, bo są ciekawskie, pomysłowe i bywa, że wcale nie chcą podążać za pomysłami nauczycielki. Dodatkowo wiele dzieci, by się uczyć czy tworzyć, potrzebuje być w ruchu, na co w tradycyjnej szkole nie zawsze jest przestrzeń. Kiedy wchodzę do szkoły i widzę wystawę, na której wyeksponowano dwadzieścia kilka niemal takich samych prac, doświadczam autentycznego smutku. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli dzieci mają swobodę, niemożliwe, by ich prace były tak podobne.
Są oczywiście dzieci, które wolą podążanie za innymi, potrzebują mocniejszej struktury, inspiracji. Inne w takiej sytuacji całkowicie tracą zainteresowanie – o tym świadczą te rysunki – skoro nie ma przestrzeni na autonomię, wypełniają po prostu zadanie, niewiele się w nie angażując. Szkoła to jednak tylko pewien fragment codzienności. Możemy oczywiście starać się ją kształtować, ale możemy też zadbać, by nasze dzieci miały szansę wiele doświadczać i eksperymentować poza nią. To nie muszą być zajęcia plastyczne – możemy robić wycieczki, chodzić na wystawy, koncerty, budować z piasku, strugać z kory, bawić się w opowiadanie historii, robić latawce czy spacerować boso po mchu. Może warto zacząć od siebie? Sprawdzić, za czym my tęsknimy, na co mamy ochotę i zaprosić do tego dzieci?