Real-life koncept

Patrząc na BMW i8 można odnieść wrażenie, że tym razem szefostwo w Monachium zadecydowało: „Keine Kompromisse!”

Każdy kto śledzi największe targi samochodowe niejednokrotnie wzdychał do prezentowanych konceptów (Mazdo, proszę zróbcie to: http://www.mazda.pl/filozofia-mazdy/stylizacja-kodo/rx-vision-/), mając gdzieś z tyłu głowy myśl, że zapewne do produkcji nigdy nie trafią, a jeśli jakimś przypadkiem, to po wielu kompromisach. Ostatecznie podobieństwo modeli seryjnych do konceptów jest takie, jak ciuszków zakupionych w pewnym chińskim serwisie do prezentowanych tamże zdjęć towarów. Patrząc na BMW i8 można odnieść wrażenie, że tym razem szefostwo w Monachium zadecydowało: „Keine Kompromisse!”

Miłość od pierwszego wdepnięcia?

Stanowczo tak! Chociaż nie obeszło się bez zgrzytów. Oglądając samochód z zewnątrz, można nabrać przekonania, że po odpaleniu silnika zadrży ziemia, a nasze wnętrzności zabulgoczą synchronicznie ze sportowym silnikiem. Bynajmniej! 

Samochód po parkingu porusza się ciszej niż marines po puszczy (w trybie Komfort – oczywiście uwaga dotyczy samochodu, nie marines). To zasługa silnika elektrycznego, ukrytego pod maską. Ale wystarczy troszkę przydepnąć, żeby obudzić bestię, chociaż jej ryk zabrzmi inaczej, niż zapowiada zadziorny wygląd i8. No tak, przecież bestia ma półtoralitrowe płuca.

Samochód ma trzy podstawowe tryby. KOMFORT, który idealnie nada się żeby pojechać na niedzielną mszę / rodzinny spacer po Karfurze. ECO, o którym z ulgą przypomnimy sobie, gdy oko zmrozi lampka rezerwy bez bliskiej perspektywy tankowania. I mięsko – SPORT.

Już sama zmiana trybu budzi tylną flankę – silnik spalinowy (bye bye marines). Nie zamruczy on jednak do nas niskim basem jak czterolitrowa szóstka. Usłyszymy raczej sportowy warkot, entuzjastyczny jak tupanie szczeniaka przed spacerem. Ile bym nie pisał, nie da się tego opowiedzieć. Musi wystarczyć wam zapewnienie, że tętno rośnie wprost proporcjonalnie do obrotów. Bez względu na wybrany tryb, auto prowadzi się pewnie i dostarcza dużo frajdy.

Największą niespodzianką była jednak pora karmienia. Po przejechaniu 420 km autostradą, w sposób, który z ekonomią wspólnego miał tyle, co czekolada fit z fitnessem, nadszedł czas tankowania. Nie sprawdziłem wcześniej, jakiej pojemności jest bak – jakież było moje zaskoczenie, kiedy po wlaniu 40 litrów paliwa, dystrybutor zaniechał dalszej współpracy. 40 litrów! 420 km sportowym samochodem! Magia hybrydy.

Pokaż kotku co masz w środku!

Każdy kto siedział w jakimkolwiek BMW, po wejściu do i8 poczuje się jak w domu. To zdradza nam, co sobie założyli projektanci BMW. Mimo że wygląda jak koncept, to dalej samochód do codziennego użytku (najlepiej jest przy okazji mieszkać w USA, bo tam na parkingu powinno wystarczyć miejsca, żeby wysiąść). Nie oznacza to, że jest banalnie i nudno. Jest prawie idealnie.

Znakiem rozpoznawczym są niebieskie pasy i przyjemne niebieskie ledy, które pojawiają się gdzieś między charakterystycznymi dla Bawarczyków elementami (jakkolwiek sobie to wyobraziliście, zapewnia, że nie wyglądają odpustowo). Jest wygodnie i przyjemnie, nawet po przejechaniu 600 kilometrów.

Teoretycznie i8 to samochód czteroosobowy. Teoretycznie. Z tyłu komfortowo może siedzieć dwójka dzieciaków, raczej niedużych i raczej z lekką anoreksją. W rzeczywistości miejsca te posłużą nam (lub raczej wam, bo ja chwilowo nie mam wolnego pół miliona na nowe auto) do wożenia torby na siłownię, bo bagażnik to element teoretyczny. No niby jest, a jakby go nie było. Za to ma jedną nieoczekiwaną zaletę. Ze względu na bliskość silnika (spalinowego), rzeczy wyciągane po przejażdżce – zwłaszcza dłuższej – są ciepluchne. Nigdy więcej zimnego sushi na wynos!

Nie tablicy nie uświadczycie analogowych zegarów. Użyte cyfrowe są czytelne i wyświetlają standardowe informacje. Zasięg jest wyświetlany jako całkowity (dla obu silników) i dostępny dla samej baterii (a na tej, nawet naładowanej na maksa można przejechać 35 km). Dzięki systemowi rozpoznawania znaków, samochód na bieżąco pokazuje na liczniku, o ile przekraczamy prędkość (tego oczywiście nie przetestowałem…).

I-ósemka w testowanej wersji wyposażona była w head-up display, a ten jest wysoko na mojej osobistej liście samochodowych gadżetów „fajnie mieć”. Świetnie sprawdza się zarówno w bardzo słoneczny dzień, jak i w nocy. Najbardziej doceniam go korzystając z nawigacji.

Zmiana trybu na sportowy zmienia kolor zegarów na krwistoczerwony (RGB 230,0,0), co wraz z warkotem silnika sprawia, że mocniej zaciska się ręce na kierownicy. A jest co ściskać. Kierownice BMW – a te sportowe w szczególności – mają w sobie coś takiego, że człowiek nie chce ich puszczać. Liczba przycisków do sterowania nie przytłacza, grubość jest w sam raz, a skórę zrobiono najpewniej ze świni karmionej kawiorem i szampanem podczas zabiegów w spa. Nie do końca pasowała mi wysokość podłokietników. Jak dla mnie trochę za nisko. Gdybym opuścił kierownicę, zasłoniłbym liczniki. Mając jednak na uwadze, że moja pozycja za kierownicą to „bobslejowiec po przejściach”, nie będę się czepiał. Nie ma też szans na zimny łokieć. Na drzwiach umieszczono przycisk awaryjnego ich otwierania.

Przyczepię się za to schowków. Ze względów oczywistych nie mamy „półeczki” na drzwiach, więc zaczyna się robić ciasno jak w McDonald’s na zakończenie roku szkolnego. Nie wiem, czy standardowe schowki w środkowej konsoli są mniejsze niż w innych BMW, ale takie odniosłem wrażenie. Cieżko było upchnąć dwa portfele i dwa telefony (być może producenci założyli, że po zakupie i8 portfel się zmieści). Był schowek z wejściem USB (w środku znajdował się także kabelek do ładowania kluczyka – takie czasy), a podłączenie telefonu do systemu multimedialnego odbyło się bez problemu.

Sam system nie należy do moich ulubionych. Jego obsługa mogłaby być bardziej intuicyjna. Dość przyjemnie operuje się okrągłym joystickiem, zwłaszcza od kiedy odkryłem że jest on równocześnie touchpadem na którym można pisać litery. Nie do końca jednak rozumiem dlaczego ekran w środkowej części konsoli nie jest dotykowy (choć teraz jak to piszę, zdałem sobie sprawę że właściwie to nie sprawdziłem, czy nie jest). Tak byłoby naturalniej, a na pewno szybciej. System obsługuje także rozpoznawanie mowy.

Patrząc na samochód z zewnątrz, spodziewałem się widoczności na poziomie poniemieckiego bunkra. Jest o wiele lepiej, niż mogłoby się wydawać! Widoczność z przodu i z boku jest bez zarzutu. Z tyłu trochę gorzej, ale to już chyba standard w nowych samochodach. Za to na pokładzie była kamera cofania z symulowanym torem jazdy, więc parkowanie tyłem i cofanie nie sprawiały problemów. Jednego co do widoczności można być pewnym: kierowcę w środku wszyscy będą świetnie widzieć.

Ludzie paczom?

i8 przedłuża ego. Na tyle, że lepiej nałożyć luźne spodnie. To nie jest samochód dla osób, które lubią sobie dyskretnie podłubać w zębie. i8 przyciąga wzrok każdego, kto choć trochę interesuję się tematem. Otwierane do góry drzwi przyciągają wzrok także tych, którzy się nie interesują. To nie jest tak, że jadąc, wyłapiemy dyskretne spojrzenia. Raczej zauważymy ludzi zatrzymujących się na pasach, żeby lepiej się przyjrzeć i kierowców którzy puszczą nas przodem, żeby nagrać sobie wideo, jadąc za nami. Jeśli zostawicie bestię zaparkowaną, z dużym prawdopodobieństwem za chwilę stanie się bohaterem drugoplanowym insta-i-fejso-selficzków. Można poczuć się niczym doktor Emmett wyskakujący z DeLoreana. Żeby jednak nie stać się gwiazdą filmów jutubowych, warto parkując zostawić sobie odrobinę miejsca więcej niż normalnie. Dłuuugie drzwi ułatwiają wsiadanie, ale są tak przestrzeniożerne jak MS Windows z aktualizacjami. 

Bo jak nie ja to kto?

BMW i8 to piękny samochód. Idealny dla bezdzietnego kierowcy, z włoskim zamiłowaniem do bling-bling, który w bagażniku wozi co najwyżej swojego laptopa. Zdecydowanie nie jest to samochód dla kierowcy z duszą Szweda, który chce schować się w tłumie w swoim praktycznym i bezpiecznym kombi.

Gdybym miał przypadkiem pól miliona (a dokładniej nie mniej niż 597 tysięcy złotych polskich), to kupiłbym … BMW serii sześć. Ale gdybym miał przypadkiem kolejne pół miliona na drugi samochód… A może odwrotnie. Jak dobrze, że nie mam takich dylematów

Zajrzyj na mój blog „Na krzywy lej” na Facebooku.

Więcej:motoryzacja