Sama pochodzi z targanej konfliktem zbrojnym północnej Sri Lanki. Kiedy miała trzy lata, nadepnęła na minę i straciła nogę. Najprawdopodobniej wtedy porzucili ją rodzice, dla których kaleka stała się tylko zbędnym ciężarem. Jej los odwrócił się 13 lat temu, kiedy trafiła do położonej 80 km od Kolombo małej miejscowości. Miała szczęście. Tak samo jak kilkadziesiąt innych słoni.
WALKA O ZIEMIĘ
Pierwszy słoń zamieszkał tam w 1975 roku, Sama – 20 lat później. Sierociniec w miejscowości Pinnawela to prawie 11 hektarów w samym środku palmowego lasu. Znalezione w dżungli samotne i bezbronne słoniątka przywożone są tam z całego kraju, prosto pod skrzydła zastępczej ludzkiej rodziny. Ich mamy to w większości ofiary polowań. Zdarza się również, że maluchy wpadają w sidła. „Podczas gdy duże słonie szukają wody i pożywienia, młode może wpaść w pułapkę. Jeśli jest ranne, zostaje przez stado porzucone” – tłumaczy dr Chandana Rajapaksa, weterynarz pracujący w Pinnaweli. Wiele sierot, które znalazły tam schronienie, ma już dziś własne potomstwo – od 1984 roku przyszło tu na świat 17 60-kilogramowych noworodków. „Naszym podstawowym celem jest poprawa stanu fizycznego często rannych i wygłodniałych słoni. Później skupiamy się na redukcji stresu, żeby mogły tu spokojnie żyć i się rozmnażać” – dodaje dr Rajapaksa.
Od wieków w kulturze Sri Lanki słonie indyjskie (Elephas maximus) wykorzystywane są w rolnictwie, transporcie, a także w obrzędach religijnych. Trochę mniejsze od swoich afrykańskich kuzynów, powszechnie uważane są za bardziej inteligentne. Ich życie nie jest jednak łatwe. 150 lat temu lasy na Sri Lance zajmowały 84 proc. powierzchni całego kraju. Dziś stanowią jedynie około 20 procent. Walka o przestrzeń między zwierzętami a człowiekiem doprowadziła do poważnych konfliktów. „Słonie mają głęboką, instynktowną potrzebę wędrowania, dlatego coraz częściej ich ścieżki schodzą się z ludzkimi” – tłumaczy Wijepala Ranbanda, opiekun pracujący w Pinnaweli. Wypędzony ze swojego naturalnego siedliska słoń szuka pożywienia w wioskach i miastach – atakuje ludzi, niszczy ich plony. Zdarza się, że taki intruz ginie od wystrzelonej z karabinu kuli i jedyne, co po nim pozostaje, to drogocenne kły i bezbronne potomstwo.
Każdy szanujący się, żyjący na wolności słoń zjada od 150 do 300 kilogramów paszy dziennie, popijając to mniej więcej 200 litrami wody. Dlatego wyżywienie kilkudziesięciu słoni to dla pracowników Pinnaweli nie lada wyzwanie. Podejmują je już o godz. 8 rano, serwując śniadanie najmłodszym – bagatela, na głowę siedem wielkich butli mleka podgrzanego do temperatury ciała. Taką porcję słoniątka poniżej 3. roku życia pochłaniają pięć razy dziennie.
Liście palmy kokosowej, gałęzie drzewa chlebowego, pnie palm, kokosy i trawa – to podstawa diety dorosłych słoni. W sumie każdy z nich zjada codziennie około 75 kg zieleniny. Dodatkowo każdy otrzymuje dwukilogramową porcję zdrowotnej mikstury, składającej się z kukurydzy, otrębów ryżowych, zmielonych ziaren i minerałów.
Mimo że jadłospis jest jednakowy dla wszystkich, pracownicy sierocińca przykładają dużą wagę do odmiennych potrzeb i kaprysów swoich wychowanków. Dlatego też każdy słoń ma własną teczkę, w której zebrane są wszelkie informacje dotyczące jego charakteru, zdrowia i upodobań. Wśród tych danych nie brakuje nawet horoskopu. Niektóre słonie wymagają stosowania specjalnych środków. Dla ważącej niemal dwie tony Samy utrzymywanie równowagi na trzech nogach grozi deformacją stawów i kręgosłupa. Dlatego dyrekcja Pinnaweli we współpracy ze specjalistami z Austrii, Niemiec i Szwecji próbuje zebrać pieniądze na niezbędną dla niej protezę.
CIERPIĄCY SYMBOL PRZYJAŹNI
Kiedy wychowankowie Pinnaweli wybierają się nad leżącą poza terenem sierocińca rzekę Maya Oya, najbezpieczniej jest zejść im z drogi. Na widok wody wszystkie z radości machają trąbami. Najmłodsze polewają się nawzajem lub bawią się ze swoimi opiekunami. Najstarsze po prostu leżą w wodzie i od czasu do czasu wachlując się uszami, rozkoszują się przyjemnym chłodem. Dyrekcja sierocińca dokłada wszelkich starań, żeby panujące w nim warunki przypominały te, w których jego wychowankowie przyszli na świat. Dlatego słonie mogą do woli wędrować po terenie, a także swobodnie formować stada. Nic jednak nie przebije dwugodzinnych szaleństw w wodzie.
Kąpiel w rzece to radość nie tylko dla samych słoni, ale także dla przybywających tu z całego świata gapiów. Pinnawela jest siódmą na liście najlepiej zarabiających na turystach instytucji na Sri Lance. Co miesiąc placówka otrzymuje około 15 tys. dolarów od rządu i po dwa dolary od każdego zagranicznego turysty, który chciałby wejść na jej teren i np. nakarmić słonia z butelki. W ciągu 30 lat z małego lokalnego przedsięwzięcia Pinnawela zamieniła się w organizację charytatywną z prawdziwego zdarzenia – coraz więcej krajowych firm rozważa sponsorowanie osieroconych słoniątek i coraz więcej tych ostatnich przenoszonych jest do ogrodów zoologicznych na całym świecie: do Chin, USA, Japonii, Pakistanu i Anglii.
Niestety, międzynarodowe podróże nie zawsze wychodzą słoniom na dobre. Zdarza się, że decyzję o transferze słonia podejmuje się w imię nawiązania lub ocieplenia stosunków między poszczególnymi państwami, jednocześnie spychając kwestię zdrowia i szczęścia zwierząt na drugi plan. Wkrótce ofiarą takich dyplomatycznych umizgów może paść 10-letnia Asokamala, która – jeśli akcje organizacji ekologicznych nie powiodą się – zostanie wysłana do Armenii na pewną śmierć. Sześć miesięcy w roku w ceglanej komórce, ujemne temperatury, brak jakiejkolwiek roślinności i wody – to wszystko czeka na nią w znanym ze spartańskich warunków erewańskim zoo. O losie Asokamali ma w ciągu najbliższych miesięcy zadecydować sąd.
Nawet jeśli uda się uchronić tę młodziutką słonicę przed transferem, będzie skazana na życie w odosobnieniu. S.S.M. Seelaratne, opiekun z sierocińca, jest przeciwny wprowadzaniu słoni do dżungli: „Nie robimy tego, gdyż nasze słonie nigdy nie zostałyby zaakceptowane przez te żyjące na wolności”.
OFIARY LUDZKIEGO APETYTU
Liczba tych ostatnich maleje w zatrważającym tempie – 150 lat temu na Sri Lance żyło ich około 36 tysięcy, dziś pozostało mniej niż 3 tysiące. Ich największym wrogiem pozostają wciąż bezkarni kłusownicy. Co więcej, naturalne środowisko słoni kurczy się z dnia na dzień, dlatego jedynym dla nich schronieniem pozostają parki narodowe i takie miejsca jak Pinnawela. Nic więc dziwnego, że każdego roku w sierocińcu niedaleko Kolombo pojawia się pięć nowych słoni. Niestety, w Pinnaweli też zaczyna się już robić ciasno.
O tym, że przyczyną niedoli słoni jest ludzki, wiecznie niezaspokojony apetyt na więcej, przekonał się Raja – najstarszy wychowanek Pinnaweli. Ten prawie 70-letni dziś słoń w wyniku postrzału z rąk kłusownika na zawsze stracił wzrok. Wie o tym również Sama, której imię oznacza „wieczny pokój”. Nazwano ją tak na przekór, bo jest przecież ofiarą wojny. Ludzkiej wojny.