Na lądzie, którego nie było
W 1934 r. potężna burza naniosła takie ilości piasku, że leżąca u wybrzeży Maroka wysepka Peñón de Vélez de la Gomera zmieniła się w półwysep. Nie było to jednak tylko wydarzenie przyrodnicze. Nad wysepką – skrawkiem ziemi o powierzchni dwóch hektarów – od 1564 r. panowała Hiszpania. Dopóki od wybrzeża należącego do Maroka oddzielało ją morze, nie istniał problem wyznaczenia granicy. Ale gdy Peñón de Vélez de la Gomera stała się częścią lądu, trzeba było określić, co jest jeszcze marokańskie, a co już hiszpańskie. Piaszczystą łachę przecięto więc w poprzek tak powstała najkrótsza granica lądowa świata długości zmieniającej się wraz z przypływem odpływem morza. Przyjmuje się, że średnio liczy 85 metrów. Chociaż pozornie ta minigranica nie ma żadnego znaczenia, w rzeczywistości jest bardzo ważna. Gdyby emigrantom z Afryki udało się ją przekroczyć, znaleźliby się na terenie Unii Europejskiej. Aby do tego nie dopuścić, na wysepce zainstalowano garnizon wojskowy. Poza żołnierzami nie ma na niej innych mieszkańców. Zarządza nią bezpośrednio ministerstwo obrony.
Pod ziemią
O tym, że dobrym sposobem na nielegalne przekroczenie granicy jest wykopanie pod nią tunelu, wiadomo od dawna. W 1964 r. wydrążono podziemne przejście, którym mieszkańcy Berlina Wschodniego uciekali do zachodniej części podzielonego murem miasta. Przez wiele lat funkcjonował tunel prowadzący z Tijuny w Meksyku do San Ysidro w USA. Zaczynał się w prywatnym domu, który po odkryciu tajnego przejścia został przekształcony w… centrum sztuki Casa del Tunel (Dom tunelu).
Istnieje jednak wyjątek od reguły i jedną granicę międzypaństwową można przekroczyć oficjalnie pod ziemią. Po działającej od początku XVI w. kopalni soli w austriackim miasteczku Hallein koło Salzburga pozostał ciągnący się kilometrami labirynt chodników. Jeden z korytarzy prowadzi aż do Niemiec. Dziś jest atrakcją turystyczną, ale wszelkie wymagania dotyczące oznakowania granicy są spełnione. W Dzięki układowi z Schengen przekroczenie tej linii nie wymaga formalności, ale wcześniej przy wejściu do kopalni funkcjonował posterunek straży granicznej.
Na dachu świata
Góry stanowią naturalną barierę geograficzną, więc granice międzypaństwowe bardzo często wytyczano wzdłuż ich pasm. Znamy to choćby z naszych Sudetów i Tatr. Tak przebiega również granica między Chinami i Nepalem, będąca jednocześnie najwyżej położoną granicą świata. Dokładnie na niej znajduje się Mount Everest.
Oczywiście na szczycie nie ma żadnego posterunku granicznego, w biegnącym przez himalajskie ośmiotysięczniki pasie o szerokości 20 km nie spotyka się również uzbrojonych żołnierzy ani celników. Zgodnie z porozumieniem podpisanym w latach 60. XX wieku jest to strefa zdemilitaryzowana. Co nie oznacza, że po zdobyciu Mount Everestu od strony Nepalu można zejść do Chin. W niższych partiach gór granica jest pilnie strzeżona, gdyż tuż za nią zaczyna się Tybet.
Chińczycy przez wiele lat nie wpuszczali na jego teren żadnych cudzoziemców, dlatego Mount Everest zdobywano początkowo wyłącznie od strony Nepalu.
Między wyspami
Gdy w 1867 r. Rosjanie sprzedali Alaskę Amerykanom, za linię graniczną uznano środek Cieśniny Beringa. A tam z morza wynurzały się dwie niewielkie, oddalone od siebie o 3 mile, Wyspy Diomedesa. Kontrahenci podzielili się nimi – Duża Diomeda pozostała w rękach rosyjskich, Mała Diomeda stała się własnością USA. O zdanie nie pytano zamieszkujących je Eskimosów, którzy nagle znaleźli się nie tylko w różnych państwach, lecz nie ruszając się z miejsca, odbyli również… podróż w czasie. Postanowiono bowiem, że przez dzielący wysepki przesmyk będzie przebiegała linia zmiany daty. Gdy na Dużej Diomedzie trwa już w najlepsze Nowy Rok, na Małej dopiero zaczynają się przygotowania do Sylwestra. Ponieważ z brzegu jednej wyspy doskonale widać drugą, w zależności od tego, na której się przebywa, można spojrzeć w przyszłość lub w przeszłość.
Na wysepce należącej do USA mieszka około 150 osób, jest szkoła i sklep. Do lat 40. XX w. zaludniona była również jej rosyjska sąsiadka. Mieszkańcy miniarchipelagu ignorowali granicę i jak dawniej odwiedzali się, zwłaszcza zimą, gdy wystarczyło przejść cztery kilometry po lodzie.
Po II wojnie światowej na rozkaz Stalina z Dużej Diomedy wysiedlono całą ludność cywilną. Na wyspie powstała baza wojskowa, z czasem do żołnierzy dołączyli pracownicy stacji meteorologicznej. Dopiero po upadku komunizmu jej wywiezieni na Syberię mieszkańcy mogli się ponownie zobaczyć z rodzinami i przyjaciółmi „z Ameryki”.
Państwo w państwie
Wioska Dahala Khagrabari należy do Indii, ale otacza ją wieś Upanchowki Bhajni należąca do Bangladeszu. Tę z kolei okrąża indyjska osada Ba- lapara Khagrabari położona na terytorium Bangladeszu. To jedyna na świecie enklawa trzeciego stopnia. W Cooch Behar są 92 enklawy należące do Bangladeszu, w nich trzy obszary wchodzące w skład Indii. Dla równowagi w Rangpurze jest aż 106 enklaw indyjskich, które mieszczą 21 enklaw Bangladeszu. Największe z tych „państw w państwie” ma 25,9 km2 i 20 tys. mieszkańców, najmniejsze 0,1 hektara i składa się z kilku chat. W enklawach żyje ok. 100 tys. osób. Na pytanie „The Economist”, jakie jest to życie, jeden z mieszkańców odpowiedział, że wszędzie widzi płoty graniczne, a gdy wyprowadza krowy, musi uważać, by nie zgubić się w tym labiryncie. Tubylcy muszą mieć zawsze przy sobie dokument tożsamości, przybysze z innych rejonów przechodzą odprawę paszportowo-celną. Legenda głosi, że pogranicze zostało tak poszatkowane za sprawą lokalnych władców, którzy przegrywali swoje ziemie w szachy. W rzeczywistości przyczynę podziałów stanowiły konflikty religijne.
W 2011 r. premierzy obu krajów podpisali porozumienie, na którego mocy oba kraje mają się wymienić obszarem o identycznej powierzchni, a mieszkańcy otrzymają prawo wyboru obywatelstwa. Układ dotąd nie wszedł w życie.
W operze
Scena, na której występują artyści, znajduje się w Kanadzie; widownia, z której oklaskuje ich publiczność – w USA. Tak niezwykłe spektakle odbywają się w miasteczku Derby na północy stanu Vermont.
Granica amerykańsko-kanadyjska jest najdłuższą na świecie granicą międzypaństwową, bez Alaski ma 6414 kilometrów. Na długich odcinkach wytyczono ją wzdłuż linii prostej wyznaczonej przez równoleżniki.
Derby założono w 1795 r., dokładnie na 45. równoleżniku. Mierniczy nie wykazali się jednak zbytnią skrupulatnością i kilkadziesiąt lat później okazało się, że granicę trzeba przesunąć o ćwierć mili na północ. Miasteczko zostało przecięte i okrojone, po kanadyjskiej stronie rozwijało się już jako Stanstead. Podział utrudnił życie mieszkańcom, więc w 1904 r. ożeniony z Kanadyjką amerykański biznesmen Carlos Haskell postanowił pokazać, jak powinny wyglądać stosunki między sąsiadami. Ufundował i wzniósł dokładnie na linii granicznej okazałą siedzibę opery i biblioteki.
Budynek ma dwa adresy – kanadyjski i amerykański. Mogą z niego korzystać mieszkańcy Derby i Stanstead, ale samochody, którymi podjeżdżają, muszą zaparkować po swojej stronie granicy. Amerykańskie przepisy są bardzo rygorystyczne, więc gmach jest nadzorowany przez służby imigracyjne. Linia wyznaczająca granicę przebiega przez salę koncertową i czytelnię. Personel stanowczo wyjaśnia, że nie jest to atrakcja turystyczna, ale prawdziwa granica. Dlatego po budynku nie wolno krążyć samodzielnie.
Na złość biurokratom
Czy przechodząc z kuchni do pokoju, można przekraczać granicę państwową? W Baarle – owszem! To niewielka, licząca 2,5 tys. mieszkańców gmina w Holandii, której 20 części należy do Belgii. W obrębie enklaw belgijskich leży siedem enklaw holenderskich. Mówiąc obrazowo, w 20 skrawkach Belgii w Holandii jest siedem skrawków Holandii w Belgii! Tak absurdalny podział nie jest dziełem szalonego kartografa, lecz jedną z najtrwalszych granic w Europie. Ponad 800 lat temu, w 1198 r., władcy Bredy i Brabantu zawarli sojusz obronny. Na mocy jego postanowień książę Bredy uznał się za lennika księcia Brabantu, w zamian za co otrzymał Baarle. Ale nie całe – jego partner zatrzymał dla siebie część pastwisk i pól.
Już wtedy mieszkańcy zaczęli używać określeń Baarle Książęce (po holendersku Baarle-Hertog) i Baarle-Breda. Na początku XV wieku władzę w Bredzie objął ród von Nassau, co zaowocowało zmianą nazwy jej „zagranicznej posiadłości” na Baarle-Nassau. Oba te określenia obowiązują do dziś. Przebiegu granicy nie zmieniło ani panowanie Napoleona, ani powstanie niepodległej Belgii (w 1830 r.), ani dwie wojny światowe.
Zmieniał się natomiast wygląd Baarle, przybywało dróg i domów. Kierujący się zdrowym rozsądkiem mieszkańcy nie otaczali swych posesji zygzakowatymi płotami biegnącymi dokładnie wzdłuż granicy, lecz dostosowywali się do przebiegu dróg i ulic. Nikomu to nie przeszkadzało do czasu narodzin nowoczesnej biurokracji.
Gdy rządy Belgii i Holandii zaczęły się domagać płacenia podatków i dopełnienia obowiązku służby wojskowej, niezbędne stało się ustalenie przynależności państwowej każdego mieszkańca. Co było niemożliwe bez dokładnego wytyczenia granicy. No i pojawił się problem z budynkami, które stały po obu jej stronach. Dylemat rozwiązano, uznając, że decydują… drzwi frontowe. Jeśli wychodzą na stronę holenderską, mieszkańcy domu staną się obywatelami Holandii, jeśli na belgijską – Belgii. Co bardziej przedsiębiorczy obywatele natychmiast przeprowadzili rachunek zysków i strat. Jeśli bilans okazywał się ujemny, przeprowadzali mały remont i… przesuwali drzwi na bardziej im odpowiadającą stronę granicy. Przekraczali ją, przestępując próg własnego domu.