Do sprawdzenia, jak pogoda wpływa na człowieka, najlepiej nadają się pacjenci z chronicznym bólem. Badania z roku 1999, które objęły trzy tysiące takich osób w okresie pięciu lat, pokazały, że zima nie powiększa ich smutku, a wiosenny wietrzyk wcale nie wypędza z nich przygnębienia. Tyle przynajmniej wynikało z ankiet.
Inna grupa naukowców w 1984 roku poprosiła 24 studentów, by opisywali swój nastrój przez jedenaście dni. Wynik: nastrój zmieniał się w zależności od wilgotności powietrza, temperatury i liczby godzin słonecznych. Większa wilgotność – gorsza koncentracja i podwyższona senność (podziwiam mieszkańców południowo-wschodniej Azji za radość życia). Wyższa temperatura – niższy lęk i sceptycyzm (podziwiam starożytnych sceptyków za rozwinięcie swojej szkoły pod niebem Grecji). Mniej słońca – mniej optymizmu (podziwiam zarząd Nokii za wiarę w przyszłość).
Nie ma jednoznacznej konkluzji, ale większość badań poświęconych zimie, jej krótkim dniom i niskim temperaturom pokazuje, że ta pora roku może nas wpędzić w przygnębienie. Co robimy? Więcej śpimy, więcej jemy. Jesteśmy mniej szczęśliwi. Co moglibyśmy zrobić, żeby temu zapobiec? Stoicka odpowiedź brzmi: dostroić się. Przyswoić i przetrawić prawdę, oczywistą, ale ciągle wypieraną – zima jest zjawiskiem naturalnym. Nie jest anomalią ani karą od Boga. Jest procesem przyrodniczym, takim samym jak te, które zachodzą wewnątrz nas – w jelitach i mózgu. Takim samym jak myśli.
Adyashanti, nauczyciel duchowości, twierdzi, że zima to najbardziej interesujący czas w roku. Nazywa ją „tajemnym portalem” albo „możliwością”. Czego? Tego, by dostrzec nagą prostotę istnienia. Adyashanti pisze: „Liście spadają z drzew, owoce lądują na ziemi: konary drzew stają się nagie i wszystko powraca do swojej bardziej esencjalnej, najgłębszej natury. Nie tylko w świecie zewnętrznym, lecz także w naszym wnętrzu dochodzi do naturalnego pozbycia się ozdobników”. Jego zdaniem woda ze śniegów i deszczów oczyszcza, a spokój, który znajdujemy w świecie, gdy wokół leżą zaspy, pokazuje nam, że takie same możliwości ma nasz umysł.
Adyashanti, który stosuje w pracy z uczniami metodę zgłębiania samego siebie (self-inquiry), twierdzi, że jest ona duchową formą zimy. Bo w takim zgłębianiu nie szukamy odpowiedzi na pytania, mimo że je zadajemy. Chcemy uruchomić proces odzierania z tego, co niekonieczne (wyobrażeń, wdruków kulturowych, uwarunkowań), pozwolić spadać liściom z konarów naszego bycia w świecie. Czy nie byłoby straszne, gdyby drzewa były przywiązane emocjonalnie do liści? Zima to cudowny moment, by dostroić nasze duchowe poszukiwania do świata na zewnątrz. Zwykle ignorujemy tę okazję. Największym błędem, jaki możemy zrobić, jest traktowanie większej części zimy jako poczekalni do wiosny.
Kiedyś, jako reporter „Gazety Wyborczej”, pisałem tekst o czeskich zakonnicach zwiezionych w czasach komunizmu do klasztoru pod polską granicą, żeby tam wymarły. Jak na złość trzymały się nieźle. Najtrudniej było im, gdy słyszały śpiew dzierzby – ptaka, który zwiastował wiosnę. Jedna z sióstr tak to wyjaśniała: „Dzierzby nie chcą przegapić zbyt wielu śmierci. Najwięcej sióstr umiera w maju”.