Nie ma wiarygodnych fotografii, nie ma szczątków ani zwłok, nikt nigdy nie schwytał żadnego stworzenia takiego gatunku. Mówi się o nich kryptydy – hipotetyczne zwierzęta, których istnienie nie zostało potwierdzone przez zoologów. Choć lista takich stworzeń jest długa, największe emocje budzą potencjalne hominidy, czyli kryptydy, które wyglądem przypominają człowieka.
Zdaniem niektórych naukowców legendy lub przekazywane z pokolenia na pokolenie opowieści o potworach mogą odnosić się do prawdziwego zwierzęcia, które żyło przed wiekami. Zwykle jednak figle płata ludzka wyobraźnia – wiele „potworów” to prawdopodobnie znane zwierzęta, ale widziane niewyraźnie (np. niedźwiedzie). Liczne świadectwa, które przypisują potworom różnego rodzaju szkodliwe działania, to – jak przekonują badacze ludzkiej psychiki – ataki zbiorowej histerii. Czy to oznacza, że opowieści o kryptydach należy włożyć między bajki?
Współcześni badacze dysponują najnowocześniejszymi metodami tropienia sekretów przyrody. Pasjonaci zoologicznych zagadek szansę uzyskania niezbitego dowodu na istnienie mitycznych stworzeń widzą chociażby w fotografii. A dokładnie w aparatach-pułapkach, które z powodzeniem są wykorzystywane w odkrywaniu tajemnic dzikich zwierząt. Aparaty takie posiadają czujniki ruchu – włączają się, kiedy w pobliżu przechodzi jakieś zwierzę. Taki monitoring doskonale sprawdza się w niezwykłym projekcie The Tropical Ecology Assessment and Monitoring (TEAM) Network, który polega na dokumentowaniu życia ssaków na Ziemi, między innymi za pomocą aparatów-pułapek.
Czy istnieje szansa, że w takie naszpikowane elektroniką sidła złapałby się yeti, Nessie czy Wielka Stopa? A czemu nie? Przecież na odkrycie wciąż czeka około 90 proc. gatunków zamieszkujących ziemskie morza i lądy.
W pogoni za yeti
To chyba najbardziej znane legendarne stworzenie. Yeti, inaczej człowiek śniegu (lub jak mówią Tybetańczycy – kanguli), żyje w odludnych i niedostępnych rejonach Himalajów, a wiara w jego istnienie jest wśród tubylców powszechna.
Bywa, że yeti zapuszcza się też w rejony Syberii, a Chińczycy wyznaczyli nawet nagrodę za jego schwytanie. Do tej pory jednak jedynymi dowodami na istnienie yeti są niczym niepotwierdzone relacje świadków i znajdywane co jakiś czas ślady stóp niepasujące do żadnego innego gatunku.
Świat dowiedział się o yeti od angielskiego badacza przyrody Briana Houghtona Hodgsona, który w latach 30. XIX wieku opisał, jak to jego tragarze uciekali przed ogromną kudłatą istotą, podobną do małpy. On sam tego stwora nie widział. Różne relacje o człowieku śniegu pojawiają się do dziś. Jedna z najsłynniejszych to opowieść himalaisty Reinholda Messnera, który był przekonany, że natknął się na yeti w roku 1986 w Tybecie. Miał zobaczyć dziwną istotę dwukrotnie. Co więcej – poczuł nawet jej zapach. Yeti miał śmierdzieć czosnkiem, zjełczałym tłuszczem i odchodami. Himalaista poświęcił wiele lat, aby odkryć tajemnicę tego stworzenia. Ostatecznie uznał, że człowiek śniegu jest niedźwiedziem żyjącym w tym rejonie. Sam zresztą przyczynił się do upowszechnienia legendy – otóż pewnego razu jeden z tubylców, widząc brodatego, zarośniętego Messnera uznał, że widzi… yeti.
Polacy też wzięli udział w pogoni za nieznanym stworzeniem. Jesienią 1979 r. polska wyprawa atakująca zimą szczyt Lhotse znalazła w śniegu ślady przypisywane yeti, a Jerzy Surdel jako pierwszy w historii himalaista zdołał te ślady sfilmować.
Naukowcy mają kilka teorii na temat legend o yeti. Kudłate stworzenia widywane przez ludzi mogą być po prostu niedźwiedziami tybetańskimi. Opis yeti (ale też innych podobnych stworzeń) pasuje także do wyglądu gigantopiteka. To człekokształtna małpa, która żyła milion do trzystu tysięcy lat temu, i osiągała do 3 metrów wzrostu i ponad pół tony wagi. Niektórzy kryptozoolodzy snują domysły, że stworzenia te jakimś cudem mogły przetrwać do naszych czasów, albo że rdzenni mieszkańcy natrafiali na szczątki wymarłej wielkiej małpy.
Skąd biorą się dziwne tropy na śniegu? I to da się łatwo wytłumaczyć. Ostre słońce może na przykład wytapiać ślady niedźwiedzi i „powiększać” je do nietypowych rozmiarów.
Tajemnica z jeziora
Potwór z Loch Ness, pieszczotliwie nazywany Nessie, rozsławił północno-szkockie jezioro Nis na cały świat. Choć naukowcy są przekonani, że dziwny stwór nie istnieje, a wszelkie relacje świadków to albo mistyfikacje, albo obserwacje zupełnie innych zwierząt czy zjawisk – to każdego roku nad jezioro ściągają tłumy turystów żądne dreszczyku emocji, licząc na uwiecznienie na fotografii legendarnego potwora.
Pierwszy pisany przekaz o potworze z jeziora to fragment żywota świętego Kolumby, irlandzkiego misjonarza, który w drugiej połowie VI wieku trafił nad jezioro Loch Ness. Wersje spotkań świętego z potworem są dwie. Pierwsza mówi, że Kolumba napotkał grupę Piktów, którzy grzebali pobratymca rzekomo zabitego przez potwora. Druga, że misjonarz na własne oczy widział Nessie podczas przeprawy statkiem przez jezioro. Potwór błyskawicznie zbliżał się do statku. Jeden z dzielnych towarzyszy Kolumby rzucił się do wody, aby odwrócić uwagę bestii. Nessie połknęła haczyk i ruszyła z rykiem na śmiałka. Wtedy to św. Kolumba znakiem krzyża odpędził potwora, ratując człowieka przed jego atakiem.
Potem relacje o dziwnym stworzeniu pojawiały się regularnie. Pisał o nim nawet Daniel Defoe: jego relacja dotyczyła grupy… biblijnych lewiatanów, które na początku XVIII wieku miały straszyć żołnierzy budujących drogę w okolicy Loch Ness.
Historia Nessie prawdziwy renesans przeżyła jednak po I wojnie światowej. Przełomem był rok 1933, z którego to pochodzi kilkadziesiąt relacji świadków, w tym pierwsze zdjęcie i film z Nessie.
Najpierw w lokalnej gazecie pojawił się opis stworzenia, które mieli widzieć właściciele miejscowego hotelu. Dziwne zwierzę rzekomo przypominało wieloryba i podobnie jak ten ssak wyrzucało w górę fontanny wody. Zaraz potem po raz pierwszy padło określenie „potwór z Loch Ness”, a jedna z miejscowych kobiet twierdziła, że widziała wielkie, odrażające ciemnoszare zwierzę, które pełzło przez drogę.
Wkrótce pojawiły się pierwsze udokumentowane spotkania. Np. zdjęcie Hugh Graya, który zobaczył potwora na odległej o… półtora kilometra skale. Eksperci wątpili, że to Nessie – raczej zbutwiała kłoda. W grudniu 1933 roku trójka zapaleńców postanowiła sfilmować potwora. Po trzygodzinnym polowaniu zobaczyli jakieś sto metrów od siebie coś, co uznali za płynące niezidentyfikowane zwierzę. Potwór z Loch Ness stał się niemal natychmiast miejscową atrakcją, ściągając do sennej do tej pory okolicy rzesze turystów i amatorów zagadek. Posypały się kolejne świadectwa, zdjęcia, filmy. Żadne jednak nie było na tyle przekonujące, aby uznać je za dowód istnienia potwora.
Od 1934 roku wielu naukowców i badaczy próbowało odkryć sekret dziwnego stworzenia zamieszkującego głębiny jeziora. Bezskutecznie. Kiedy w 1993 roku jeziorem zajęła się ekipa Discovery, odkryła coś, co nazwano podwodną burzą albo podwodną falą – wzburzenie wody pod lustrem jeziora, które pojawiało się, kiedy mieszały się zimne i ciepłe partie wody. Najciekawsze były zdjęcia wykonane na powierzchni wody, w czasie kiedy w głębinach szalała owa burza – obraz pokazywał kilka obiektów, za którymi ciągnął się wyraźny kilwater, czyli ślad na wodzie, jaki zostawiają za sobą statki czy łódki.
Przed dziesięciu laty z nowoczesnym sprzętem nad Loch Ness zajechała ekipa BBC. Mimo użycia nawigacji satelitarnej i sonarów w głębokim na blisko 227 metrów jeziorze nie stwierdzono najmniejszych śladów, które byłyby dowodem na istnienie potwora.
Skąd więc legenda Nessie? I to wyjaśnia wiele teorii. Jeśli przyjrzeć się wymarłym gatunkom – wszelkie opisy pasują do plezjozaurów, wymarłych wodnych gadów, które żyły niemal we wszystkich rejonach ziemi. Wiele zdjęć przedstawiających Nessie okazało się potem mistyfikacjami i oszustwami, a podekscytowani poszukiwacze przygód za potwora brali każdy cień pojawiający się na tafli jeziora.
WARTO WIEDZIEĆ
Kuzyn yeti, czyli Wielka Stopa
Wielka Stopa – jeśli istnieje – bez wątpienia jest spokrewniony z yeti. Podobnie jak yeti ma przypominać wielką człekokształtną istotę. Relacje świadków, którzy spotkali Wielką Stopę, pochodzą z różnych regionów Kanady i Stanów Zjednoczonych, nie ma jednak żadnych archeologicznych dowodów, że te tereny zamieszkiwały kiedykolwiek olbrzymie małpy. Nieprawdziwa jest również fotografia z 2008 r. zrobiona przez dwóch zapaleńców tropiących Wielką Stopę – Matthew Whittona i Ricka Dye. Na zdjęciu były zwłoki futrzastego zwierzęcia, znalezionego w lasach Georgii. „Odkrywcy” przekazali swoje znalezisko naukowcom. Okazało się, że to… wypchany gumowy kostium małpy.
Diabeł z New Jersey
Ma dwie nogi (rzecz jasna z kopytami), długą szyję, błoniaste skrzydła. Na jego cześć nazwano nawet miejscową drużynę hokejową – New Jersey Devils. Pierwsze wzmianki o dziwnym stworze pojawiły się w XIX w., kiedy to zaczęto obarczać go winą za zabijanie zwierząt domowych. Prawdziwe apogeum diablej histerii nastąpiło w 1909 r.: tysiące ludzi twierdziło wtedy, że widziało władcę piekieł. Mieszkańcy chowali się po domach, zamknięto nawet szkoły – bo potwór miał atakować nie tylko zwierzęta, ale i ludzi. Podobna histeria wybuchła w latach 50. ubiegłego wieku. Mimo braku dowodu na jego istnienie, relacje osób widzących diabła pojawiają się do dziś – ku zadowoleniu władz stanu, które z Diabła z New Jersey uczyniły wabik na turystów.
Pupilek kosmitów, czyli chupacabra
Tego niezbyt przyjemnego zwierza można spotkać w Ameryce Południowej. Oczywiście nie ma żadnych dowodów, że istnieje, jednak opowieści miejscowych mogą przyprawić o dreszcze. Chupacabra napada bowiem na zwierzęta domowe i wysysa z nich krew. Potwór podobny jest do mitycznych smoków albo dinozaurów – ma na grzbiecie charakterystyczne kolce, które ciągną się aż do czubka ogona. Wokół chupacabry narosło wiele innych mitów. Są tacy, którzy wierzą, że to… pupilek kosmitów. Tak jak ludzie hodują swoje zwierzęta, tak kosmici mają swoje chupacabry. Co roku, głównie w Portoryko, chupacabrze przypisuje się liczne ataki na zwierzęta domowe. I choć władze tłumaczą, że robią to raczej watahy bezpańskich psów, wiara w istnienie chupacabry jest wciąż żywa.
Okrutny wendigo
Ten człekopodobny włochaty i mierzący nawet trzy metry potwór, kiedy zgłodnieje, żywi się ludzkim mięsem. Żyje w Ameryce Północnej i jest postacią dość powszechną w indiańskiej mitologii. Wendigo (lub windigo) atakuje głównie nocą, pożerając swoje ofiary. Historyk i dziennikarz Richard Stanton Lambert napisał o nim: „Wierzono, że wendigo (mogą być zarówno płci żeńskiej, jak męskiej) zawierają pakt z żyjącymi w lasach złymi duchami, które pomagają im zabijać ludzi”. Choć naukowcy szczerze wątpią w istnienie potwora, „syndromem wendigo” nazwali stan, kiedy skrajnie wygłodzony człowiek zaczyna sięgać także po ludzkie mięso.