Jeżeli nasz mózg ma jakieś szczególne właściwości, które sytuują nas na uprzywilejowanej pozycji we Wszechświecie, to pojawia się pytanie, w którym miejscu należy wprowadzić rozgraniczenie między jednym a drugim. A może takiej granicy w ogóle nie ma?
Co prawda kartezjański dualizm duszy (której prawa fizyki nie dotyczą) i ciała (działającego jak maszyna) mocno rozróżniał te dwie sfery, ale intencją twórcy tej doktryny nie było podzielenie człowieka, lecz raczej wskazanie na jego wyjątkowość we Wszechświecie – Kartezjusz chciał zwrócić uwagę, że tylko my posiadamy coś tak wyjątkowego jak umysł. Nie poradził sobie jednak z odpowiedzią na pytanie, jak przebiegają interakcje ciała i umysłu, bo zaproponowana przezeń koncepcja, jakoby to szyszynka miała stanowić punkt styczny między tymi dwoma światami, była oczywiście błędna. Ta kartezjańska koncepcja umysłu lokowała jednak człowieka w szczególnym miejscu i stworzyła niebezpieczny antykopernikański precedens, a oddziaływała na tyle długo i silnie, że w pewnym momencie niemal stała się zagrożeniem dla nauki. Trzeba było czekać prawie do drugiej połowy XX w., by sytuacja uległa zmianie.
Świadomość jest jak krzesło
Amerykański neurobiolog Roger W. Sperry twierdził, że świadomość należy traktować jako nieredukowalną, emergentną właściwość, tak jak „bycie krzesłem” jest właściwością krzesła, obserwowalną tylko w odpowiedniej skali; to właściwość, która znika, gdy przyglądamy jej się ze zbyt bliska, bo wtedy obserwujemy cząsteczki, z których krzesło (obiekt fizyczny) się składa, ale właściwości tych cząsteczek w żadnym razie nie przekładają się na „bycie krzesłem” w makroświecie. Sperry był jednym z pierwszych neuronaukowców, którzy zajmowali się funkcjonalnym zróżnicowaniem lewej i prawej półkuli mózgu, i w dużej mierze na podstawie prowadzonych w tym obszarze badań mógł stwierdzić, że świadomość jest nieredukowalna do procesów czysto fizycznych, albowiem wyłania się dopiero jako konsekwencja złożonej aktywności mózgu. Kiedy jednak tę aktywność zaczynamy dzielić na odrębne procesy, efekt emergencji znika.
Nauka długo traktowała umysł i materię jako należące do odrębnych światów. Z drugiej jednak strony wszyscy ludzie doskonale zdają sobie sprawę z łączących te dwie sfery bardzo silnych związków. Od dawna też o tej bliskiej więzi dyskutowali filozofowie – Nietzsche np. pisał: „Ciało jest wielkim rozumem, mnogością o jednej treści, jest wojną i pokojem, jest trzodą i pasterzem. »Ja« – powiadasz i chełpisz się z tego słowa. Lecz rzeczą większą, w co wierzyć nie chcesz, jest twe ciało i jego wielki rozum: ono nie mówi »ja«, ono »ja« czyni”. Dziś jednak naukowcy analizujący stany umysłu skupiają się raczej na mózgu, a coraz więcej badań wskazuje, że procesy, o których wcześniej sądziliśmy, że mają odzwierciedlenie wyłącznie mentalne, mają też aspekt czysto fizyczny. Np. pod wpływem stymulacji mózgu bodźcami elektrycznymi może zmienić się nawet system przekonań jednostki i zmiana ta trwa tak długo, jak długo podmiot jest poddawany działaniu bodźców. Badania prowadzone z udziałem mnichów buddyjskich wykazały, że długotrwała medytacja zmienia fizyczną budowę mózgu. Nie tylko zresztą medytacja – okazało się, że u londyńskich taksówkarzy obszary mózgu powiązane funkcjonalnie z pamięcią są znacznie silniej rozwinięte niż u przedstawicieli innych zawodów.
Mózg to część Wszechświata
Jedną z podstawowych różnic między mózgiem człowieka a mózgami naszych najbliższych zwierzęcych kuzynów, czyli szympansów, jest zdolność do tworzenia połączeń między neuronami. Taka plastyczność stanowi unikalną właściwość naszego gatunku. Można oczywiście uznać to za mocny argument na rzecz materialistycznej teorii umysłu. Niektórzy naukowcy (choć – jak łatwo się domyślić – należący raczej do zdecydowanej mniejszości) rozważają jednak, czy nie należy podejść do całego zagadnienia od przeciwnej strony – może to świat stanowi element umysłu, a nie na odwrót. „Uważam, że istnieje jedynie świadomość. Czasoprzestrzeń, materia czy pola to nie są właściwości wszechświata, ale jedynie składniki świadomości, zależne wyłącznie od jej istnienia” – pisze filozof poznania Donald D. Hoffman. W tym ujęciu cała materia jest aspektem i manifestacją świadomości. Co ciekawe, taki pogląd znacznie wcześniej sformułowała literatura, choćby Marcel Proust. W wielotomowej powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” pytał, czy „może niezmienność otaczających nas rzeczy wynika z naszej pewności, że są one wciąż tym samym. Może to nasz umysł nie jest dość plastyczny, by poradzić sobie ze zmiennością świata”. Nawet jeśli przyjmiemy, że umysł stanowi emergentną właściwość mózgu, musimy zaakceptować fakt, że spośród wszystkich żywych istot tylko my, ludzie, dysponujemy mózgiem zdolnym do wytworzenia wystarczająco złożonej sieci połączeń, by mogła powstać świadomość umożliwiająca podejmowanie wysiłków zmierzających do zrozumienia otaczającego świata. Można nawet pokusić się o pytanie, czym byłby Wszechświat nieobserwowany przez mózgi (umysły) tak złożone jak nasz.
„Należy uznać za niemożliwe, by istniała rzeczywistość w pełni niezależna od obecności umysłu, który odbiera ją, postrzega i czuje” – pisał francuski matematyk Henri Poincaré. „A nawet jeśli istnieje, dla nas taki świat jest absolutnie niedostępny” – dodawał. Z kolei Ernst Schrödinger powiedział kiedyś, że gdyby we Wszechświecie nie istniała świadomość, to trzeba byłoby uznać, że najwspanialsze widowisko świata rozgrywane jest przed pustą salą. Czy zatem umysł może być elementem samoświadomości Wszechświata? Jeżeli tak, to właśnie mózg i umysł jako jego emergencja (jeśli rzeczywiście tym właśnie jest umysł) staje się w takim świecie bytem o szczególnym statusie i kategorią nadrzędną jego materialistycznego opisu. Pamiętajmy jednak, że nie da się odseparować mózgu nawet od ciała, którego część stanowi, bo mózg bez połączeń nerwowych z całym organizmem nie istnieje. Z kolei każdy organizm też jest nierozdzielnie związany ze swoim środowiskiem, a wszelka percepcja jest dynamicznym zjawiskiem, którego nie da się podzielić na osobne fragmenty. A skoro tak, to cała fizyczna rzeczywistość nie jest od doświadczania niezależna, lecz stanowi część percepcji. Jak pisał Freeman Dyson, wybitny amerykański fizyk i matematyk: „umysł jest włóknem tkanki Wszechświata”. Świat i percepcja są nierozdzielne – świat jest manifestacją aktu postrzegania.
Czyńcie kosmos sobie poddanym
Nauka posługuje się swoimi własnymi kryteriami, a jej fundament tworzą nierozwiązywalne zagadki („co to jest energia?”, „co to jest pole?”) niewiele w sumie różniące się od tajemnic, jakie usiłują zgłębić artyści, filozofowie czy mistycy. Oczywiście pewne różnice są – naukowcy mają skłonność do patrzenia w przyszłość z nadzieją, że odpowiedzi na zadawane przez nich pytania jednak zostaną znalezione, mistycy za to często sięgają do dawnych mędrców. Wiele mówi się o tym, że nauka i religia od stuleci pozostają w konflikcie. Istotnie, spory z Kościołem czy kościołami stanowiły ważny element w historii nauki, ale współczesna interpretacja tych sporów wydaje się nieco spaczona, oceniamy je bowiem z dzisiejszej perspektywy, czyli z perspektywy tego, czym nauka stała się w ostatnich stuleciach. Kopernik, usuwając Ziemię z centrum Wszechświata, zainicjował proces, który stanowił historyczne początki tworzenia się współczesnej nauki; konflikt z magisterium Kościoła był zjawiskiem wtórnym. Inicjatorem kolejnego wielkiego przełomu był Darwin, który istotnie zburzył pokutujące od wieków przekonanie, że człowiek jest ukoronowaniem stworzenia i zajmuje najwyższe, odrębne miejsce w wielkim łańcuchu bytów. Z drugiej jednak strony – i tego teoria ewolucji nie zmieniła – przekonanie, że Ziemia i inne zwierzęta istnieją po to, by „wyższy gatunek” mógł je eksploatować, nadal pozostaje wspólnym elementem doktryny judeochrześcijańskiej i nauki. W pewnym sensie można wręcz stwierdzić, że nauka jeszcze je wzmocniła, bowiem rozszerzyła obszar potencjalnej eksploatacji na cały Wszechświat.
I religie monoteistyczne, i nauka tak naprawdę dążą – choć w różnym stopniu i z różnym natężeniem – do zaludnienia całego Wszechświata. Nauka stara się – i odnosi na tym polu pewne sukcesy – uczynić ludzkie życie znośniejszym, ale pokłosiem tych starań jest też wzrost liczby ludzi, którzy z postępów nauki mają niewiele korzyści, a i coraz wyższe koszty w skali całej planety. W tej sytuacji dalekosiężnym celem nauki jest zasiedlenie innych planet i trudno tej nadziei nie podzielać. Tak więc nauka i religia z jednej strony walczą (czasem wspólnie) o zmniejszenie ilości cierpienia na świecie, z drugiej jednak obie cierpienia przysparzają – religia stanowi podłoże olbrzymiej części wybuchających na Ziemi konfliktów i wojen, ale to nauka dostarcza coraz bardziej wyrafinowanych narzędzi służących do zabijania ludzi.
(Wszech)świat się kończy
Zapewne nigdy nie pojmiemy w pełni materialnego świata (inna rzecz, czy naprawdę byśmy chcieli), niemniej nauka – czyli materializm – jest najwspanialszą z ludzkich opowieści. Tylko dzięki nauce możemy przynajmniej starać się zrozumieć, co znaczy materialny świat i jak jesteśmy z nim związani. Nasza narracja jest zatem opowieścią o Wszechświecie pełnym znaczeń, ale pozbawionym celu. Co więcej, wszelkie znaczenia, jakie możemy odkrywać, są z konieczności lokalnymi zjawiskami, których sens ześrodkowany jest na nas samych. Będąc ludźmi, obserwujemy Wszechświat stąd i z teraz, czyli z jego wnętrza. Żyjemy pośrodku Wszechświata i pośrodku skal, które Wszechświat ten tworzą, pomiędzy największym i najmniejszym. Trudno się zresztą dziwić, że takie są właśnie granice Wszechświata, bo przecież sami je ustalamy. Znaczenie, jakie nadajemy zachodzącym we Wszechświecie procesom i zjawiskom, jest nierozdzielne od naszej z nimi interakcji – wszelkie znaczenie oderwane od naszej percepcji byłoby pozbawione sensu. Świat z perspektywy atomu musi wyglądać zupełnie inaczej, choćby dlatego, że tu czas wyznaczają procesy nuklearne. Przeciwny kraniec spektrum to świadomość zdolna do percepcji narodzin i śmierci planet, powstawania i zderzania się galaktyk. My myślimy w innych kategoriach, ale może to dlatego sądzimy, że złożoność jest największa właśnie w średnich skalach, bo sami w takiej skali funkcjonujemy. To zresztą dość powszechne złudzenie – kiedy spoglądamy na horyzont, zawsze wydaje się nam, że jesteśmy w samym środku.
Na Wszechświat można też patrzeć inaczej. Otóż jeśli potraktujemy te 1080 cząstek elementarnych jako urządzenie do przetwarzania informacji to – co można policzyć – Wszechświat przetworzył do tej pory 10120 bitów informacji i do przetworzenia pozostało mu jeszcze drugie tyle. Zatem w ujęciu obliczeniowym Wszechświat (przynajmniej ten widzialny) wykonał już połowę pracy, którą może wykonać. To oznacza, że żyjemy już u schyłku epoki powstawania gwiazd i wkraczamy w długą epokę schyłku Wszechświata. Naukowców nurtuje dziś, co będzie z nami, gdy Słońce przestanie istnieć. Tymczasem może jest to kompletnie wydumane zmartwienie, bo taki właśnie jest nasz czas we Wszechświecie, a martwić się o los ludzkości, gdy będzie się on kończył, to nic więcej niż próba ucieczki przed innym, odwiecznie towarzyszącym nam lękiem – lękiem przed śmiercią. Przecież nie obchodzą nas w sumie najwcześniejsze dni Wszechświata, gdy jeszcze ludzkość nie istniała, podobnie jak nikogo z nas z osobna nie nurtuje raczej problem, co działo się z nim samym przed narodzinami! Jaki zatem jest powód, by zajmować się losem własnego gatunku u krańca czasów, jeśli nie właśnie chęć kontroli losu całego Wszechświata? Być może mniej zajmowałyby nas takie problemy, gdybyśmy mocniej uświadamiali sobie, że Wszechświat, jakim go znamy, i my sami tworzymy nierozłączną parę. Jesteśmy nierozdzielni i nasz Wszechświat nosimy ze sobą.
Tłumaczenie: Piotr Szwajer
Prezentowany przez nas fragment (skróty i śródtytuły od redakcji ) pochodzi z książki „Tu jesteś! Najkrótszy przewodnik po Wszechświecie” Christophera Pottera, która ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa CiS pod patronatem „Focusa”. Więcej informacji – www.cis.pl